Opowieści podróżnika - Rozdział trzeci 3/8 - Życie bywa kurwą

— A szkoda, to bywa przydatne. —­ Popatrzył na coś za moimi plecami. —­ Walimorda, natychmiast odłóż kuszę!

Odwróciłem się powoli. Wygląda no to, że bijatyka zakończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Większość ludzi już dawno uciekła do swoich domów, jedynie Rudy i Chudy leżeli nieprzytomni na rozwalonym stole, a Gruby wisiał zawieszony za pomocą własnej brody na tarczy do rzutek. Sam Walimorda stał na środku pomieszczenia, celując do nas z kuszy Kalina.

Był to wysokim oraz bardzo umięśniony facet z blizną na prawym oku. Posturą przypominał bardziej trolla niż człowieka, a jego ubraniom bliżej było to szmat niż odzienia.

­— Możesz o tym zapomnieć! Dawajcie mi pieniądze, ale to już!

— Wszystko wydałem — mówiąc to, rzuciłem mu pustą sakiewkę.

—­ Kurwa — zaklął cicho, zaglądając do niej. — No dobra, skoro on wydał swoją kasę, to ona jest teraz twoja. —­ Wskazał kuszą na Ronata.

Ten wyszedł gniewnie zza lady, żeby podać mu pieniądze. Bez trudu można było zauważyć, że trzyma za pasem krótki, żelazny miecz. Walimorda oczywiście też to zauważył.

—­ Stój! —­ wykrzyknął. — Ręce do góry!

Wykonaliśmy niechętnie jego polecenie. Niech no tylko poczeka jeszcze trochę, kiedy tylko popełni najmniejszy błąd, to w kilka sekund skopię mu dupę. A o błąd łatwo, kiedy zastawię pułapkę. Przybliżyłem nieznacznie prawą dłoń do rękojeści miecza.

—­ Ty, młody, nie kombinuj! Trzymaj ręce nisko, daleko od miecza! Myślałeś, że mnie wykiwasz tym numerem, debilu? — zaśmiał się arogancko.

—­ Niby nie, ale miałem też zapasowy plan.

— Facet, takich rzeczy nie mówi się innym — zaśmiał się jeszcze głośniej. Zapasowy plan ma być niespodzianką!

Korzystając z tego, że stracił na chwilę czujność wyciągnąłem szybko miecz Ronata, po czym prawie niezauważalnym cięciem zraniłem go w prawą rękę. Co prawda z racji długości miecza nie był to groźny uraz, ale i tak kusza wypadła mu z rąk. Tyle że Walimorda był lepszy, niż myślałem, niemal natychmiast oddał mi lewym sierpowym.

Miecz wyślizgnął mi się z rąk, a wycofując się, przypadkowo nadepnąłem na kuszę. Ta wystrzeliła bełt w kierunku Ronata, sądząc po okrzyku bólu, celnie. Przerażony Walimorda wybiegł z karczmy tempem błyskawicy.

Zastanawiałem się czy za nim nie pobiec, ale ostatecznie uznałem, że jest dla mnie za szybki. Zamiast tego podbiegłem do Ronata. Bełt trafił go w prawy bark. Rana nie wyglądała może na groźną, ale za to bardzo krwawiła.

Zraniony próbował powstrzymać ręką krwawienie, klnąc przy tym niemiłosiernie. Dobrze, że nie próbował wyciągać bełtu, gdyż ten tamował krwawienie. Kolejną dobrą informacją był fakt, że Rudy doszedł w końcu do siebie.

— Co tu się stało? — rzekł boleśnie, pocierając dłonią czoło.

— Długa historia, leć po medyka! — Chciał jeszcze o coś zapytać, ale widząc stan karczmarza natychmiast wybiegł na zewnątrz, krzycząc. — Uzdrowiciela! Potrzeba nam uzdrowiciela!

— Paskudnie mnie to pierdolnęło, no nie? — zapytał z bólem w głosie.

— Oj tam, widywałem gorsze rany. Wyliżesz się z tego bez większych problemów — zacząłem go uspokajać.

Dobrze chociaż, że jakiś medyk był akurat w pobliżu. Wpadł on do środka, po czym w ułamku sekundy znalazł się przy Ronacie. W milczeniu i bez mojej pomocy zaczął zajmować się rannym.

Do tego czasu Walimorda znalazł się pewnie w sąsiednim mieście, ale jak się pospieszę to może uda mi się go znaleźć. Wybiegłem na zewnątrz i zacząłem rozglądać się dookoła, próbując zgadnąć gdzie mógł pobiec. Z rozmyślań wyrwał mnie szorstki głos strażnika.

—­ Podaj szybko swoje dane.

­— O co chodzi? —­ zapytałem, udając głupiego. Czasem nie chce im się takich aresztować, więc zawsze warto próbować.

— Nie zgrywaj debila — warknął. Czyli jednak on nie należy do leni. Zajebiście. — W oberży, której właśnie wyszedłeś, doszło do bójki. Jak zapewne pan wie w imię paragrafu trzeciego, przepisu... — zawiesił na chwilę głos. Nie ma to jak znać prawo, które się chroni. —­ ...jakiegoś tam, bijatyki w miejscach publicznych są nielegalne. Pana obecność w tym miejscu pozwala mi sądzić, że złamał pan ten paragraf, a więc muszę pana spisać.

­— A ja muszę sobie iść — rzekłem arogancko.

— Grabisz sobie — powiedział ostrzegawczo. — Jak masz na imię?

— Evan, może jednak mnie puścisz?

Wpadłem na genialny pomysł. Sprowokuję go do ataku, a kiedy to zrobi, to rzucę oskarżeniem o napaść. Później zaproponuję umowę nie do odrzucenia: obustronne milczenie.

Pozostaje tylko wyprowadzić go z równowagi, a strażnika miejskiego wkurwić łatwo, wystarczy tylko krótko odpowiadać na ich pytania. Nienawidzą takich sytuacji. Kiedyś się zapytałem znajomego, pracującego w straży, jaki jest tego powód, a ten odpowiedział mi, że wtedy nie mogą poznać czy ktoś kłamie, czy nie.

— Ile masz lat?

— Dziewiętnaście.

— A z zawodu jesteś?

— Łowcą nagród. — Kurwa, mój plan chyba nie działa. — Coś jeszcze?

— Nie. — Nareszcie. — Jest pan aresztowany. ­— No kurwa zajebiście. Po prostu nie można było lepiej zakończyć dnia.

­— Nie da się tego jakoś obejść? — spytałem z nadzieją w głosie. Chwila! Mam właśnie kolejną, genialną ideę. Zarobki z pracy nie kończą się na zapłacie. — Eskortuję właśnie pewną karawanę. — Zobaczymy czy na to znajdziesz paragraf.

­— Nie da się - rzekł beznamiętnie. — Może u komendanta wybłagasz coś innego. — No ja pierdolę.

 

Godzinę później.

 

Wszelkie moje próby uniknięcia aresztowania albo chociaż złagodzenia kary, spełzły na niczym. Nie udało się nam nawet wysłać jakiegoś listu albo czegoś takiego do Ervina, aby ten wpłacił kaucję. No i tyle z nowej roboty kurwa.

Ściany lochu wykonano z grubo ociosanego, szarego kamienia. Budowniczy nie dbali o wygodę więźniów i pracowników więzienia, więc ciągle było tu zimno, a woda kapiąca z sufitu stworzyła w kilku miejscach płytkie kałuże.

W małych celach znajdowały się jedynie prycze oraz wiadro do szczania. Krasnoludy wsadzono do mnie, a naprzeciw nas uwięziono jakiegoś błazna z cyrku.

Nosił się w barwach rubinu i złota, a jego twarz zdobiła krótka, kozia bródka o głębokim, czarnym kolorze. Jego brązowe oczy czujnie rozglądały się dookoła, żeby mieć pewność, że zaczytany w książce strażnik aktualnie nas nie pilnuje. W tym czasie jego dłonie szybko i sprawnie kombinowały coś przy zamku. Nie trwało to zbyt długo, zanim ten poddał się bezszelestnie. Nawet drzwi nie wydały żadnego dźwięku, kiedy je uchylał.

No cholera jasna. Mnie los bez przerwy śle kłody pod nogi, a jak taki typ ucieka z pierdla, to nawet przedmioty mu pomagają! To po prostu nie jest sprawiedliwe!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Lucinda 27.08.2015
    Ciekawe. Dobrze się czytało. ,,Zastanawiałem się czy za nim ni pobiec" - tu przez nieuwagę zabrakło litery w słowie ,,nie". Co do interpunkcji, to błędów było niewiele, można by je policzyć na palcach jednej ręki, a ponieważ podejrzewam, że to wynik nieuwagi, nie ma co ich wymieniać:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania