Opowieści podróżnika - Rozdział trzeci 1/8 - Karawana

Notatka do Ciebie:

Tak wiem, zjebałem. Nie wiem, jakim cudem zapomniałem o tych stronach. Wybaczcie mi, proszę.

 

Opowiadanie:

Evan dotkliwie odczuwał konsekwencje pozycji, w jakiej zasnął. Co prawda, w rodzinnym domu zdarzało się mu zasypiać w fotelu, ale wtedy miał jakieś szesnaście lat, a nie czterdzieści cztery. Teraz taka noc spowodowała, że był cały obolały. Wstał, żeby to rozchodzić.

W gospodarstwie panował półmrok, ponieważ najemnik obudził się przed świtem. Jak zawsze zresztą. Normalnie, zjadłby śniadanie, po czym ruszył w dalszą drogę, ale że był gościem, postanowił poczekać jeszcze parę godzin. Nigdzie mu się nie spieszyło. Poza tym, obiecał Kiley, że odpowie na jej pytania dotyczące wczorajszej historii. Zastanawiał się tylko, co będzie robił, dopóki reszta nie wstanie tak, żeby nikogo nie obudzić. Siedzenie w jednym miejscu i nic nierobienie nie było dla niego atrakcyjne. Na szczęście okazało się, że Albion również nie spał. Siedział on cicho w kuchni, pijąc wodę.

—­ Widzę, że krótko śpisz ­— powiedział cicho.

—­ Owszem.

-— Przyjemnie się spało?

­— Niestety nie ­— westchnął przeciągle. ­— Za stary już jestem, żeby spać na siedząco. ­— Nalał sobie wody.

—­ Za stary, aby spać w fotelu, ale ciągle dość młody, żeby uganiać się za potworami? ­— zapytał ironicznie.

—­ Niestety nie, ale co innego mam robić? Nie jestem Morvenem. ­— Głos Evana był przepełniony zmartwieniem.

—­ Rozumiem cię. Sam kiedyś byłem żołnierzem, ale odszedłem ze służby w wieku dwudziestu jeden lat. Z wielką chęcią zostałbym dłużej, ale ta strzała... ­— Na jego twarz wstąpił grymas bólu, kiedy złapał się za kolano. ­— Kiedy rana się zagoiła, też nie wiedziałem, co zrobić. Z nudów zająłem się wnukami, a potem okazało się, że to moje drugie powołanie. Może ty też powinieneś założyć rodzinę?

—­ Akurat ­— prychnął najemnik ­- jestem za stary, żeby jakaś kobita się mną zainteresowała.

— Czy ja wiem? ­— spytał niepewnie starzec. ­— Z twoją historią na pewno masz jakieś wielbicielki. Poza tym jest przecież Myrna.

—­ To była zwykła suka lecąca na kasę ­— Evan zbył go machnięciem ręki. ­— Rozstaliśmy się jakiś rok po przygodzie z Jenifer.

—­ Była jakaś inna?

­— Żeby tylko jedna ­— rzekł cicho. ­— O większości wolałbym zapomnieć.

Złote promienie wschodzącego słońca, powoli zaczęły wdzierać się do środka. Powietrze stawało się powoli cieplejsze, a świat na zewnątrz powoli budził się do życia.

—­ Idę obudzić dzieciaki. Chciały zobaczyć, jak nimfy chowają się w lesie.

Wstał cicho, a następnie udał się do sypialni dzieci. Wrócił razem z zaspanymi wnukami po jakichś pięciu minutach. Cała trójka miała na sobie piżamy.

Dziadek uszykował im szybko małe śniadanie, po czym wszyscy wyszli w ciszy na ganek. Dzieci usadowiły się na schodach, a Evan razem z Albionem usiedli na krzesłach. Nie wiedząc, że nimfy już dawno skryły się z gąszczu drzew i krzaków, czekali jeszcze jakieś pięć minut, nie wydając żadnego dźwięku. W końcu Kein przełamał panującą ciszę.

—­ Kiley dokończyła nam bajkę...

­— Dokończyła ją? Kiedy? Przecież spaliście ­— spytał podejrzliwie Albion.

— No wiesz dziadku ­— rzekł zawstydzony Kitto ­— obudziliśmy się trochę wcześniej i się nam nudziło.

—­ Na drugi raz idźcie znowu spać ­— zganił ich starzec.

—­ Dobrze dziadku ­— odezwała się cicho Kiley. ­— Mogę zadać panu pytanie?

—­ Pewnie.

— Dlaczego nie powiedział nam pan, o czym rozmawiali Monahan z córką?

—­ Nie podsłuchiwałem ich. Nie jestem wścibski ­— rzekł oschle. Dziewczyna chciała mu jakoś odpowiedzieć, ale przerwał jej Kitto.

—­ Polowałeś później na duchy?

— Polował p a n później na duchy ­— poprawił go twardo Albion.

—­ Nie ­— rzekł obojętnie najemnik. ­— Ta bieganina po dachach wybiła mi ten pomysł z głowy.

—­ Masz jeszcze po niej jakieś blizny? ­— spytał zaciekawionym głosem Kein.

—­ Nie. ­— Widząc, że dzieci mu nie wierzą dodał. ­— Czasem bywam u uzdrowicieli, ich magia potrafi czynić cuda.

Po raz kolejny zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w zieloną linię drzew, oczekując na jakąś spóźnioną nimfę lub inne, godne uwagi zjawisko. Po dłuższej chwili Kein ziewnął przeciągle z nudów, po czym odezwał się znudzony.

—­ Opowie nam pan jakąś krótką historyjkę, zanim rodzice się obudzą?

— Czemu by nie? ­— podróżnik odezwał się po chwili namysłu. ­— O czym chcecie wiedzieć?

—­ Opowiadałeś nam o tych krasnalach...

— Krasnoludach ­— Evan poprawił ich mechanicznie.

—­ Przepraszam ­— rzekł krótko, po czym dokończył swoją wypowiedź. ­— Jak ich w ogóle poznałeś? Nie ma ich za dużo na wyspie.

—­ To ciekawa historia, ale zaczyna się dość nudno. ­— Wojownik rozsiadł się wygodniej na krześle. ­— Tak się składa, że nie miałem wtedy żadnych zleceń. Słyszałem jednak, że Leonoria miała duże problemy z jakimś stadem cerberów nasłanych z północy, więc oczywiście tam wyruszyłem. Przygoda rozpoczęła się, kiedy minąłem po drodze pewną karawanę.

 

..........................................................................................................................................................................................................

 

Monotonia jazdy zdawała się nużyć nawet Bradena. Życie łowcy nagród zawsze wydawało mi się zabawniejsze, ale minął dopiero rok, odkąd wszedłem do zawodu. Może jeszcze się pozmienia?

Droga do stolicy była łatwym i przyjemnym szlakiem, tyle że nieco nużącym. W środku dnia roiło się na nim od najróżniejszych podróżnych, normalnie nie zwróciłbym na żadnego uwagi, ale mijając jedną z karawan, zauważyłem, że eskortowała ją trójka krasnoludów.

Pierwszy z nich jadł właśnie udko kurczaka. Sądząc po wielkości jego brzucha, nie był to pierwszy posiłek w tym dniu. Był strasznie niski, miał może z metr wzrostu. Nawet jego gęsta, brązowa broda pełna resztek wydawała się większa od niego. Niebieska koszula oraz żółte spodnie, które nosił, prawie świeciły od tłustych plam. Ich jaskrawe barwy i bez tego niemal oślepiały tego, kto na nie patrzył. Po jego lewej stronie leżała olbrzymia kusza, a po prawej usadowił się jego kompan.

Ten był wyższy o głowę od żarłoka. W dodatku, jeżeli ufać jego muskulaturze, regularnie ćwiczył. Właściwie nie dało się nie zwrócić uwagi na jego rudą jak wiewiórcze futro brodę. Dokładnie ją strzygł i czesał. Miał na sobie koszulę w szerokie, szaro­czerwone paski oraz jasne spodnie. Kolejny modniś się znalazł. Przez prawe ramię przewiesił sobie groźnie wyglądającą buławę.

Ostatni z nich jechał konno przed wozami, rozglądając się przy tym uważnie. Nawet więźniowie nie są aż tak chudzi, jak on. Przy jego metrze czterdzieści wzrostu sprawiał wrażenie chodzącego patyka. Jego wyjątkowo długa broda wyglądała tak, jakby jej właścicielowi wyrosło futro. Brązowa barwa włosów kontrastowała z rubinowym odcieniem koszuli oraz eleganckim granatem spodni. W prawej ręce trzymał ciężki, dwuręczny topór z licznymi runicznymi zdobieniami.

Mieli oni niemal identyczne, okrągłe twarze z głęboko osadzonymi bursztynowymi oczami. Wyglądali na roześmianych, ale gdzieś głęboko w ich wzroku kryła się powaga.

Spotkanie na wyspie chociaż jednego krasnoluda było niemalże cudem. Mało kto nie wiedział czemu, uczyniono z tego niemal legendę. Kiedy lata temu, w wyniku wielkiej wojny domowej, rozpadło się Przymierze, krasnoludy postanowiły powrócić na kontynent. Te, które zostały to przeważnie poszukiwacze przygód albo sprzedawcy starych ksiąg, opisujących historie ich narodu.

Ta trójka z pewnością była tym pierwszym typem. Zwolniłem trochę tempo, aby ich zagadać. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że mówią po mojemu.

—­ Witajcie. ­— Pozdrowiłem ich gestem ręki. ­— Zmierzacie może do stolicy?

—­ Witaj młodzieńcze ­— odezwał się właściciel rudej brody. Sądząc po tym, jak patrzyła na niego reszta, był chyba szefem tej wyprawy. ­— Zawsze myślałem, że najpierw trzeba się przedstawić.

—­ Może i tak, ale chyba nie jest to aż tak ważne. Jestem Evan.

—­ Miło mi cię poznać ­— powiedział grubas, po czym odłożył jedzenie na bok. ­— Ja mam na imię Kalin, ale możesz mi mówić Gruby.

­— Jestem Kirimizi, ale mów mi Rudy ­— rzekł ich szef.

—­ Moje imię to Ince, ale wszyscy mówią na mnie Chudy. ­— Jako że nie dzieliła nas duża odległość, ten na koniu podał mi rękę.

—­ Wracając do twojego pytania ­— rzekł lekko zawstydzony Rudy ­— niestety przybyliśmy tu niedawno i jeszcze nie znamy nazwy stolicy tego kraju. ­— No kurwa mać. Jak można przybyć do obcego królestwa bez takiej wiedzy?

—­ Nasza stolica to Leonoria.

— Tak po prostu? ­— spytał zdziwiony Chudy. ­— W takim razie tak, zmierzamy w tamtą stronę. A ty młodzieńcze, gdzie jedziesz?

—­ Tam gdzie wy.

— To wspaniale chłopcze... ­— zawołał radośnie Gruby.

—­ Nie nazywaj mnie chłopcem ­— uciąłem mu.

­— Daj spokój ­— zaśmiał się głęboko. ­— Mamy po czterdzieści pięć lat, a ty może z dwadzieścia. ­— Od dzisiaj mam dziewiętnaście lat, ale oni nie muszą tego wiedzieć. ­— Powiedz mi, na co ci ten miecz?

—­ Do pracy. Jestem najemnikiem.

­— To bardzo dobrze ­— kontynuował za niego Rudy. ­— Mieliśmy eskortować tę karawanę razem z pewnym czarodziejem, ale ten odłączył się od nas w ostatniej wiosce. Chcesz może zająć jego miejsce?

—­ Ile płacicie? ­— zapytałem zainteresowany. Co prawda eskorta nigdy nie była zbyt dochodowym zajęciem, a już zwłaszcza w tak bezpiecznych okolicach, ale to zawsze coś.

—­ Pięćset za każdy dzień roboty.

W pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem. Przecież zwykle płaci się eskortującym pięćdziesiąt na łeb! Tyle, że skoro tyle płacą, to towar jest pewnie wyjątkowo cenny lub niebezpieczny.

—­ Co przewozicie? ­— zapytałem, starając się ukryć podejrzliwość.

—­ Zamówienie waszego króla... jak mu tam było? ­— konny zawiesił na chwilę głos, po czym rzekł niepewnie ­— Randil? Chyba jakoś tak.

—­ Randal ­— poprawiłem go. ­— Co takiego zamówił?

—­ To, co przewozimy, nie jest niestety niczym wielkim ­— odparł Gruby ­— Są to jedynie najzwyklejsze w świecie, czerwone cegły.

­— I za to płacicie aż pięćset dniówki? —­ zapytałem podejrzliwie. ­— Gdzie jest haczyk?

—­ Na tym właśnie polega problem, że nie wiemy, gdzie on jest ­— rzekł Rudy. ­— Król dał nam taką stawkę, ale zabronił zadawać jakichkolwiek pytań.

—­ Pewnie nie przewodzicie cegieł, a jakieś dokumenty czy coś takiego ­— rzekłem. — Będą kłopoty z tą karawaną, zobaczycie ­— westchnąłem. ­— I tak jadę w tamtą stronę, więc wchodzę w to.

—­ Wspaniale. Musimy to uczcić w karczmie podwójną porcją piwa! ­— wykrzyknął radośnie najgrubszy z całej trójki.

—­ Nie tak szybko Kalin, dzisiaj śpimy w wozach ­— zawołał Chudy. ­— Jeśli chodzi o ciebie... ­— Wskazał na mnie głową ­— ...wóz czarodzieja ciągle jest pusty. Możesz go zająć.

—­ Na pewno skorzystam ­— rzekłem, myśląc o alternatywie, jaką była nocka na twardej, zimnej ziemi. ­— Gdzie on jest?

—­ Tam o. ­— Toporem wskazał koniec karawany. ­— Poznasz, że to twój wóz po zapachu. Ciągle są tam jego eliksiry.

Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym jeszcze przez jakąś godzinę. W tym czasie dojechaliśmy do jakiejś małej mieściny. Typowe, wiejskie domki zbudowane z drewnianych pali miały dachy wyłożone słomą. Wszystkie drogi były tu piaszczyste, brukiem wyłożono jedynie główny plac.

Co jakiś czas mijaliśmy wspólną studnię, ale większość ludzi i tak wolała czerpać wodę ze strumienia. Pierwszy raz się spotykam z czymś takim. Postanowiłem zapytać jakiegoś wieśniaka, czemu tak robią. Odpowiedział, że woda w studni jest w brudnej ziemi, a ta w strumieniu już nie, a więc ci, którzy czerpią wodę stąd, mają czystsze picie. Dosyć zabawnym widokiem była jego twarz, kiedy wyjaśniłem mu, do czego służą rzeki mieszkańcom większych miast. Natychmiast wylał zawartość wiadra z powrotem do strumienia, po czym pognał do najbliższej studni.

Poza tą sytuacją nie wydarzyło się nic ciekawego. Jak pomyślę o tym, że najbliższy postój ma być dopiero za dwanaście godzin, to żyć mi się odechciewa. Gdybym był sam, poszukałbym tu jakiejkolwiek szybkiej roboty, ale że miałem eskortować te najzwyklejsze w świecie wozy, wiozące najnormalniejsze cegły, na najbezpieczniejszym szlaku w całym kraju, to musiałem siedzieć w siodle jeszcze przez pół dnia. I o ile do mnie to jeszcze docierało, o tyle Gruby co chwila zabiegał o przerwę.

—­ Zamknij się w końcu! ­— wykrzyknął zdenerwowany Rudy. ­— Tu nie ma nawet niczego godnego uwagi!

—­ Jest karczma ­— Gruby wypowiedział te słowa takim tonem, jakby mówił do dziecka. — Możemy w niej uczcić to, że Edan...

—­ Evan ­— poprawiłem go.

—­ Że Evan do nas dołączył.

— Skąd ty sobie ubzdurałeś, że tu jest jakaś karczma? ­— Kirimizi krzyczał coraz głośniej. — To przecież wiocha zabita dechami!

—­ Spójrz tylko, ile śladów kopyt jest na ścieżce ­— mówiąc to, wskazał głową na drogę, po której jechaliśmy. ­— Na pewno zbudowali tu karczmę.

—­ Ty byś najchętniej tylko żarł ­— rzekł Chudy. ­— Kłopot w tym, że nie mamy pieniędzy, żeby zapłacić karczmarzowi.

—­ A o biciu się za pieniądze nie słyszałeś? ­— żarłok odpowiedział zawadiacko.

—­ To u nas nielegalne, Gruby ­— dołączyłem do rozmowy ­— Poza tym Rudy i Chudy mają rację, nie ma sensu iść do karczmy, nawet jeśli takowa się tu znajduje.

—­ Jak to nie ma sensu? Ten zawsze jest ­— rzekł bardziej do siebie niż do nas. ­— Skoro nie bójki, to jak można w waszych oberżach szybko zarobić? ­— milczałem przez chwilę, rozmyślając nad odpowiedzią na zadane mi pytanie.

—­ Jest niby jeden sposób, nawet legalny, ale raczej wam się nie spodoba.

— Mów śmiało, może jak mu się on nie spodoba, to się zamknie ­— rzekł nieco za głośno Rudy.

—­ Musicie wiedzieć, że w niemal każdej tutejszej karczmie można rzucać nożami do tarczy. Zwykle nie ma w tym nic ekscytującego, ale raz na jakiś czas trafi się śmiałek, który postanowi kontynuować pewną debilną tradycję.

­— No dobra, nie rozgaduj się tak, a mów co to za tradycja — wtrącił Gruby.

— Taki ryzykant bierze tarczę do rąk i pozwala innym w nią rzucać. Każdy, kto rzuci, musi mu dać dwadzieścia leonori albo postawić jakiś alkohol. ­— Cała trójka przybrała zszokowany wyraz twarzy. Po tym, jak Chudy doszedł w końcu do siebie, wydusił z siebie kilka słów.

— Bić się u was nie można, ale rzucać w innych nożami to już tak?

­— Wiecie, prawo u nas zakłada, że ludzie myślą. Poza tym i tak mało kto to robi.

—­ Brzmi uczciwie. ­— Zaniemówiłem z wrażenia, kiedy to usłyszałem. ­— Jakby nie było, jestem niski i okrągły, zupełnie tak jak tarcza. Pozostaje tylko ustalić, gdzie jest ta karczma. ­— Kiedy on nad tym dumał, ja nachyliłem się do Rudego i wyszeptałem tak cicho, jak tylko umiałem.

— Matka upuściła go na łeb, jak był mały, czy co?

— Mówiąc szczerze, masz rację. Myśleliśmy, że nic się naszemu braciszkowi nie stało, ale jak widać, tkwiliśmy w błędzie ­— odparł.

—­ Może jednak zawitajmy do karczmy ­— zaproponowałem znudzonym głosem. ­— Mam ­jeszcze ­jakieś pieniądze, więc mogę wam coś postawić.

­— Ty też młody? ­— burknął gniewnie. ­— Chyba ci mówiłem, że postój będzie za dwanaście godzin.

—­ Tak wiem, ale on jest gotów wyrwać się nocą do jakiejś gospody, a wtedy ludzie będą zbyt pijani, aby trafiać do celu ­-— wyjaśniłem szybko.

—­ Chyba masz rację ­— westchnął, po czym zawołał do Grubego. ­— No dobra bracie, zrobimy postój teraz, ale to ty znajdujesz karczmę.

— Ależ oczywiście! ­— odpowiedział mu radośnie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Lucinda 18.08.2015
    Dziwię się, że sama nie zauważyłam braku tej części. Choć co prawda przebiegło mi przez myśl, że ta opowieść zaczyna się tak znikąd. Już pisałam o postępach i tutaj również je widzę. Historię czyta się szybko i nie nudzi. Jeśli chodzi o błędy, które znalazłam, to:
    ,,Teraz taka noc spowodowała teraz, że był cały obolały. " - dwa razy ,,teraz";
    ,,też nie wiedziałem (przecinek) co zrobić";
    ,,Wrócił razem z zaspanymi wnukami po jakiś pięciu minutach. " - ,,jakichś" (już kiedyś o tym wspominałam);
    ,,Słyszałem jednak, że Leonoria, (bez tego przecinka) miała duże problemy z jakimś stadem cerberów nasłanych z północy,";
    ,,Niebieska koszula oraz żółte, które nosił, prawie świeciły od tłustych plam. " - nie napisałeś, co jest żółte;
    ,,Tyle (przecinek) że skoro tyle płacą (przecinek) to towar jest pewnie wyjątkowo cenny lub niebezpieczny.";
    ,,To, co przewodzimy, nie jest niestety niczym wielkim " - chyba ,,przewozimy", powtórzyło się to później jeszcze raz;
    ,,rzekł nieco za głośnie Rudy." - ,,głośno";
    ,,Każdy, kto rzuci (przecinek) musi mu dać dwadzieścia leonori albo postawić jakiś alkohol. "

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania