Opowieści podróżnika - Rozdział drugi 3/5 - Rybak

Cholera, trza to rozegrać pokojowo. Tylko jak zacząć rozmowę?

— Witaj Jenifer. - Ledwo bo ledwo, ale jednak się ukłoniłem. — Jak się masz? — Wyprostowała się gniewnie.

— Kim jesteś? - zasyczała.

— Zwą mnie Evan. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. — Powstrzymałem się przed przyjęciem pozycji do walki. Byle spokojnie, a jakoś to będzie.

— Bo jest głupie, jak mam się czuć z moimi klątwami? — No kurwa nie. Znowu będę musiał słuchać pierdolenia zjawy o jej nieszczęściach.

— Wybacz, ale chyba nie zrozumiałem. — Postanowiłem udawać głupiego. Niech się wygada, może będzie po tym spokojniejsza?

— A co tu jest trudnego? — Zdenerwowała się, ale już po chwili odzyskała nad sobą kontrolę. — Dobrze, niech ci będzie. Pierwszą z nich jest moja ślepota. Nie widzę materii, jedynie inne dusze oraz magię. Drugą z nich jest nieopisany ból jaki czuję. Trzecią z nich, jest brak wolnej woli. Muszę być posłuszna instynktom oraz mojej pani. — Skończyła. Już? Krótka wypowiedz zjawy o jej problemach? Zapiszę to w dzienniku.

— Jaka jest twoja czwarta klątwa? — zapytałem z ciekawością.

— Wolę nie mówić tego obcemu mężczyźnie, którego poznałam chwilę temu. To trochę zbyt… intymne. — Dobra, niech jej będzie. Oby to nie było nic ważnego.

— Jak chcesz, to twoja historia. Mogłabyś mi powiedzieć, gdzie jest twoja pani?

— Tak. - odpowiedziała beznamiętnie. — Obecnie przebywa gdzieś w Leonorii. — No to mi dziewczyna ułatwiła sprawę.

— Dziękuję za tą informację — Dygnąłem po raz drugi. Kto by pomyślał, że będę się kłaniać dziecku? — Wiesz, Leonoria to ogromny kraj, byłabyś taka miła i określiłabyś nieco dokładniej to miejsce? — Zdziwiłem się tym, że znam takie słownictwo.

— Jak? — warknęła. — Przecież jestem ślepa. — W sumie, to celna uwaga. — Poza tym, nawet nie wiem jak ona wygląda.

Zamilkła. Wydawało się, że wysłuchuje uważnie czyiś słów. Instynkt mówił mi jedno - “Ten, który ją wskrzesił, właśnie wydaje na ciebie wyrok śmierci. Spierdalaj stąd jak najszybciej”.

Oczywiście się nie mylił, już po chwili Jenifer przybrała groźny wyraz twarzy rzucając się na mnie z opętańczym piskiem piskiem.

Całe szczęście, była zbyt pewna siebie. Spodziewała się tego, że ją zaatakuję, ja jednak wykonałem gwałtowny unik w prawo. Instynktownie dobyłem miecz. Zaśmiała się, kiedy to ujrzała. Zgoda, nie mogę jej zranić żelazem, ale mogę pływać. Przebiegłem te kilka metrów, które dzieliło mnie od mostu, po czym wskoczyłem do wody. Zanim wpadłem do lodowatej otchłani, zdołałem usłyszeć jej okrzyk wściekłości i frustracji. Dobra wieść była taka, że nie wypatrzyła mnie w tej topieli, a zła jest taka, że zapomniałem o tym, że nie umiem pływać.

Mojej desperackiej walki z rozwścieczonym żywiołem nie ułatwiał ciężar ubrania oraz broni. Nurt bezlitośnie uderzał mną o kamieniste dno, a zimno łapczywie dobierało się do mojego życia. Powiadają, że nie da się wyjść zwycięsko z walki z rozgniewaną naturą, ale od czego mamy Bogów? Wzniosłem błagalne modły do Mawgana, pana Panteonu. Może i nie jestem religijny, ale Bogowie czasem udzielają łaski błądzącym, czy jak to tam gadają kapłani. W każdym to bądź razie, dzisiaj tak się stało. Długie, drewniane coś walnęło mnie z głowę, a chwilę później ktoś wykrzyczał.

— Złap się wiosła!

Moim wybawcą okazał się rybak, którego niewiadomym cudem przegapiłem. Chwyciłem się kurczowo wiosła, a tamten wciągnął mnie na pokład.

— Dziękuję — wydyszałem zmęczony, zaraz po tym, jak usadowiłem się na siedzisku.

Podniosłem wzrok na towarzysza, którego nasłał mi los. To, co mnie w nim zainteresowało, to fakt, że był orkiem. Co prawda, skrył się pod wielkim, czarnym płaszczem, ale byłem przecież pół metra od niego. Skórę o piaskowej barwie, pełna charakterystycznych, pomarańczowych plamek było widać jak na dłoni. Z resztą, to samo tyczyło się licznych blizn i odcisków. Nawet wśród swoich musiał uchodzić za wysokiego, przez co czułem się przy nim dziwnie. Nie przywykłem do przebywania w pobliżu osób wyższych ode mnie. Brakowało mu charakterystycznej dla muskulatury, co jest pewnie wynikiem tego, że mało je. Na jego twarz padał cień od kaptura, więc widziałem jedynie jego szczękę. Należała do tych, którymi można by miażdżyć kamienie.

— Nie ma za co. Na przyszłość polecam jednak znaleźć sobie inne miejsce do kąpieli — zaśmiał się pod nosem.

— Bardzo śmieszne — kiedy to powiedziałem, zacząłem wykasływać wodę z płuc. Cholera, niby nic takiego, a jednak boli jak diabli. Kiedy doszedłem do siebie, rybak odezwał się.

— Jennifer ciebie pogoniła, prawda? Nawet nie zliczę, ilu ludzi musiałem przez nią wyławiać z wody. Tak swoją drogą — Wepchnął mi wiosła do rąk. — ja jestem już stary, a ty jesteś mi chyba winny przysługę.

— Oczywiście — warknąłem. Czy już nikt na tym świecie nie pomaga za darmo? — Od razu mówię, że nigdy nie miałem wioseł w ręku.

— A co to za problem? Do doku prosta droga, a ty musisz jedynie robić kółka kawałkami drewna — powiedział to tak, jakby to było coś oczywistego.

Problem polegał na tym, że zależy mi na tym, aby szybko dotrzeć na stały ląd. Zlecenia czeka, a zawsze może się przypałętać ktoś, kto mi je zgarnie sprzed nosa. No, ale skoro już tu jestem, to z nim pogadam. Jak to się u orków witało.

— Zapomniałem się przedstawić. Jestem Evan, syn Edena. Łowca nagród. — Wyglądał na zadowolonego.

— Ja jestem Morven, syn Morgana. Rybak. — Podaliśmy sobie ręce. Trza mu przyznać, krzepę to on ma. Cierpliwość zresztą też.

Dystans który on by pokonał w jakieś pięć minut, ja przemierzałem trzy kwadranse. Tyle dobrego, że łódkę zrobiono dla dwóch osób, a więc nie musieliśmy się ściskać. Był to ogromny plus zważywszy na to, że łódź, mimo solidnego wykonania, wyglądała na domowej roboty. Nie było nawet drzazg wbijających się w tyłek.

Ponieważ nasza rozmowa nie kleiła się zbytnio, zacząłem rozmyślać o tym wszystkim, co mnie dzisiaj spotkało. Najbardziej nurtującym mnie pytaniem było to: “Co robi ork w samym środku Leonorii?” Ludzie z reguły ich nie lubią, albo nawet nienawidzą. Pamięć o dawnej wojnie oraz tym, jak oni się narodzili, pozostała w głowach starszych. A od starszych, uczyli się młodsi, którzy później wyrośli na osobników takich jak ja. Na szczęście Morvena, cała moja wiedza o orkach zaczyna się i kończy na tym, że moją twardą głowę, jeżeli chodzi o picie.

No, w każdym to bądź razie, jesteśmy. Jego dok nie wyróżniał się zbytnio od innych, jeżeli nie liczyć małej chatki zbudowanej z wyrzuconych przez rzekę desek. Na jej dachu znajdował się wielki, blaszany zbiornik. Służył chyba do zbierania deszczówki, a zasłona pod nim, jako miejsce do kąpieli. Nawet dobry pomysł, zważywszy na okoliczne opady, ale ciekaw jestem, co on robi zimą. Morven pokazał mi ulokowany za domem zbiornik na ryby, gdzie wrzuciliśmy to, co udało mu się złowić.

Po skończonej robocie, weszliśmy do środka, żeby się wysuszyć. To, co ujrzałem wprawiło mnie w zadumę. W małej, dwuizbowej chacie zdołał upchnąć warsztat, sypialnię, kuchnię, jadalnię, wędzarnię oraz kominek. Właściwie każdy skrawek przestrzeni miał kilka zadań. Przykładowo, kanapa służyła jako łóżko, a kiedy podstawić przed nią stolik, była miejscem do spożywania posiłków. Jedynie za potrzebą trza było latać na zewnątrz. Jednak patrząc na stan rzecznej wody, raczej nikomu nie powinien przeszkadzać jeden szczający do wody ork. Reszta tych czynności była pewnie robiona do rzeki. Jedyną ozdobą był stary, nadgryziony zębem czasu miecz o zakrzywionym ostrzu.

— Ładnie się tu urządziłeś — rzekłem z podziwem w głosie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Lucinda 08.08.2015
    Ciekawe. Dobrze mi się czytało. Jeśli chodzi o błędy, to:
    ,,Trzecią z nich, jest brak wolnej woli." - tu nie powinno być przecinka;
    ,,Wydawało się, że wysłuchuje uważnie czyiś słów." - ,,czyichś";
    ,,już po chwili Jenifer przybrała groźny wyraz twarzy (przecinek) rzucając się na mnie z opętańczym piskiem piskiem." - poza tym dwa razy jest napisane ,,piskiem";
    ,,Długie, drewniane coś walnęło mnie z głowę, a chwilę później ktoś wykrzyczał." - ,,w głowę";
    ,,Brakowało mu charakterystycznej dla muskulatury, co jest pewnie wynikiem tego, że mało je." - albo bez ,,dla", albo powinieneś coś tu dopisać, np. ,,dla jego rasy" czy coś;
    ,,Zlecenia czeka" - ,,zlecenie;
    ,,Dystans (przecinek) który on by pokonał w jakieś pięć minut, ja przemierzałem trzy kwadranse."
    ,,Był to ogromny plus (przecinek) zważywszy na to, że łódź, mimo solidnego wykonania, wyglądała na domowej roboty." - jeśli przed imiesłowem nie występuje spójnik albo zaimek względny, stawia się tam przecinek;
    ,,Ludzie z reguły ich nie lubią, albo nawet nienawidzą." - przed albo nie stawia się przecinka, chyba, że pisze się ,,albo..., albo...";
    ,,A od starszych, uczyli się młodsi, którzy później wyrośli na osobników takich jak ja." - bez tego pierwszego przecinka.
    Jak widać głównie to błędy interpunkcyjne, które często można zrobić przez zwykłą nieuwagę. Poza tym jest ok:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania