Opowieści podróżnika - Rozdział trzeci 4/8 - Na długo to my tam nie zawitaliśmy

Po chwili nasze królewiątko błaznów było wolne.

Schody nie były długie, a straż chyba nie podejrzewała, że ktoś wydostanie się ze swojej celi, więc nie napotkaliśmy większych problemów. Jeżeli nie liczyć tego, że nie mogliśmy znaleźć moich rzeczy. Czemu mnie nie dziwi, że akurat moich? Owszem, może i nie było tego zbyt wiele, ale miałem tam na przykład miecz, bez którego nic nie zdziałam, a na zakup nowego nie miałem pieniędzy. Pozostaje jedynie mieć nadzieję na to, że szybko dojedziemy do stolicy.

W przeciwnym razie będę musiał pożyczyć od kogoś pieniądze, tyle że kto mi udzieli pożyczki, kiedy nie mam stałej pracy oraz ciężko mnie znaleźć? Chyba tylko lichwiarz, a tacy umieją dać nawet pięćdziesiąt procent odsetek do spłaty. Mogę nie wiedzieć, ile to dokładnie jest, ale i tak wiem, że wyjdzie tego o wiele za dużo.

Oczywiście to nie był koniec problemów. Należało jeszcze stąd wyjść, a z błaznem i trójką hałasujących krasnoludów w kompani nie będzie to łatwe zadanie. Kiedy w końcu doszliśmy po stopniach na powierzchnię, wziąłem głęboki wdech. Świeże, chłodne powietrze było tym, czego potrzebowałem do rozjaśnienia umysłu. Ciszę przerwały kroki strażnika. Kurwa, tu nie ma żadnej kryjówki. Przylgnęliśmy ciałami do ściany, modląc się w duchu o to, żeby jakimś cudem nas nie zauważył. Na wszelki wypadek wstrzymałem oddech, przygotowując się do walki. Całe szczęście nie było to potrzebnie, gdyż mężczyzna poszedł innym korytarzem.

Teraz pozostało już tylko wydostać się z budynku. Tylne wyjście, które widziałem stąd, wyglądało na idealne rozwiązanie. Jeśli pominąć fakt, że obok nich stała piątka strażników. Oczywiście z racji tego, że my w przeciwieństwie do nich nie mieliśmy broni, byliśmy pozbawieni jakichkolwiek szans. Nie damy rady również po prostu wybiec, gdyż patrząc na posturę Grubego, taka szybkość jest dla niego nieosiągalna. Nie było też czym odwrócić ich uwagi, że też nie uczyłem się magii. No, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, zamiast tego trza wymyślić inny plan.

Może jeżeli ktoś, a nie coś, odwróci ich uwagę, to damy im radę dzięki zaskoczeniu? To chyba jedyna szansa.

—­ Błazen, krzyknij coś do nich — szepnąłem. — Tylko poczekaj, aż się ukryjemy.

—­ Co?! Pojebało cię?!

Jego krzyk zaalarmował strażników, a ci wyciągnęli miecze i natychmiast zaczęli biegnąć w naszą stronę.

— Brawo ­— zawołałem ironicznie —­ ale następnym razem poczekaj, aż się schowamy. — ­Chwyciłem jakąś deskę, żeby sparować atak jednego ze strażników.

—­ Wybaczcie! — Ton głosu błazna wskazywał no to, że chciał zapaść się pod ziemię.

—­ Co teraz? —­ zapytał Rudy, uderzając głową w brzuch przeciwnika.

­— Skąd mam wiedzieć? ­— odwarknąłem.

— Musimy wyjść na zewnątrz! ­— wykrzyknął błazen.

—­ Ale jak? Te skurwysyny blokują nam drogę —­ odkrzyknął Gruby.

— To nie problem, zaraz ich przejmę — odpowiedziałem, po czym wciągnąłem w walkę pozostałą czwórkę.

Dookoła aż roiło się od mieczy oraz błysków odbitego od nich światła. Nie zginąłem od razu chyba tylko dlatego, że musieli złapać nas żywcem. Kiedy ja, Chudy i Gruby wirowaliśmy wewnątrz okręgu, stworzonego przez strażników, Błazen razem z Rudym wybiegli na zewnątrz.

Więc trzech na pięciu. Fantastycznie. Jakby tego było mało, deska się złamała, co zmusiło mnie do ograniczenia mego udziału w walce do uników oraz odskoków. Dobrze chociaż, że to zawsze był mój styl obrony.

Mimo to sytuacja powoli zaczęła robić się nieciekawa. Chudego zdążyli już skuć, a Gruby miotał się po podłodze, przygnieciony przez dwójkę mężczyzn. Pozostała trójka zaczęła mnie powoli okrążać, wytrącając mnie z mojego rytmu. Moja nadzieja na zwycięstwo powoli zaczęła umierać, ale wtem rozległ się przeciągły gwizd.

Nie minęła nawet chwila, a do środka wpadło około dwunastu cyrkowców uzbrojonych w pałki, kamienie oraz, okazjonalnie, prawdziwe, zużyte miecze. Natychmiast zaatakowali oni strażników. Może i ich umiejętności pozostawiały wiele do życzenia, ale zaskoczenie oraz przewaga liczebna przechyliła szalę zwycięstwa na ich stronę.

Nie czekaliśmy aż ci, którzy uciekli wezwą posiłki, już po jakichś dwóch minutach najszybszego biegu, na jaki było nas stać, znaleźliśmy się w ciemnym zaułku. Znajdował się on w jednej z tych dzielnic, do których straż raczej nie zagląda, więc byliśmy raczej bezpieczni. W każdym razie, dopóki mieszkańcy nie zauważą, że mają gości.

Ten cały Król Błaznów, po tym, jak złapał oddech, zagadał do nas uśmiechnięty.

—­ No to jesteśmy wolni. Polecam jednak unikać dziedzińców przez jakiś czas.

­— To oczywiste —­ odparłem, poprawiając ubranie. ­— Powiedz, często tak wpadacie do więzienia, aby pobić się ze strażnikami?

—­ Czasami — rzekł ktoś z grupy cyrkowców.

­— Czyli pewnie nie jesteście zwykłymi błaznami — odparłem beznamiętnie.

Kiedy mówiłem, że z tą karawaną będą same problemy, nie wiedziałem, że będzie aż tak źle. Zdołaliśmy zaliczyć kłótnię w drużynie, bijatykę w karczmie, więzienie, ucieczkę z niego oraz oddzielenie się od reszty w mniej niż jedną dobę. Jak sobie teraz pomyślę o tym, że jeszcze rano narzekałem na nudę, to dochodzę do pewnego wniosku. Nigdy, ale to nigdy nie należy uważać rutyny za zło.

­— Tak — głos Króla wytrącił mnie z moich rozmyślań — ale bez obaw. Nasza działalność ogranicza się jedynie do kieszonkostwa oraz odbijania kompanów z pierdla.

—­ Oby — rzekł groźnie Chudy. — Ostrzegam cię, jeżeli zbliżycie się do mojej sakiewki, to powieszę was za wasze jaja —­ mówiąc to, pomachał ostrzegawczo palcem.

­— Zapamiętamy sobie — jego rozmówca odparł lekko zaniepokojony. — Chociaż i tak byśmy was nie okradli. Jakkolwiek by było, pomogliście mi uciec z pierdla. No, ale gdzie moje maniery? Już ta godzina, a wy bez kolacji. Chcecie iść do nas? — rozłożył ramiona w serdecznym geście.

­— Pozwolisz, że uzgodnimy to między sobą? — zapytał z udawaną grzecznością Rudy.

—­ Ależ oczywiście.

Odeszliśmy na parę kroków i zebraliśmy się w małym kółku. Zaczęliśmy rozmawiać tak cichym szeptem, jak tylko się dało.

—­ Chyba lepiej będzie, jeżeli kimniemy się w wozach. Raz, że będziemy mieć pewność, że nikt nas nie okradnie, a dwa, że zlecenie tego wymaga ­— powiedział Gruby.

—­ Niby tak, ale nie mamy pojęcia czy nasz szef na nas poczekał ­— odparłem.

­— Racja. ­— Przytaknął nieznacznie Rudy.

—­ Myślicie, że nas okradną? — zapytał Chudy, upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuje.

—­ Raczej nie, nawet złodzieje mają swój honor —­ rzekłem. — Jak powiedział ten błazen, wyciągnęliśmy go z pierdla.

— Masz rację Edan...

­— Bogowie dajcie mi cierpliwości, bo go uduszę — warknąłem sam do siebie. — Jestem Evan! Jeszcze raz nazwiesz mnie Edan to skopię ci dupę tak, że przez tydzień na niej nie usiądziesz!

­— No dobra, przepraszam ­— burknął. ­— W każdym razie, masz rację.

—­ Czyli korzystamy z oferty? ­— zapytał Rudy, aby skończyć naszą kłótnię.

—­ Ty tu jesteś szefem —­ powiedziały do niego krasnoludy.

­— Więc korzystamy — odparł po dłuższej chwili namysłu.

Kiedy zbliżaliśmy się raźnym krokiem do cyrkowców, przebiegłem szybko wzrokiem po ich twarzach. Zaczynali się powoli niecierpliwić. No cóż, nie każdy potrafi czekać. Ich szef zrobił krok w naszą stronę, po czym odezwał się tak uprzejmie, jak tylko umiał.

-— To jak? Mamy przyszykować dodatkowe posłania?

— Owszem, byleby były wygodne — rzekł Rudy.

—­ Wspaniale! Chodźcie za mną. ­— Błazen machnął ręką, po czym ruszył w stronę ulicy.

Pomimo niespiesznego tempa marszu dotarliśmy do celu już po jakichś dziesięciu minutach. Okazał się nim być okrągły namiot w szerokie, biało-czerwone pasy. Mogło się w nim spokojnie zmieścić kilkaset osób, sprzęt oraz zwierzęta biorące udział w występach. Za dnia to miejsce jest na pewno radosne i miłe dla oka, ale skąpane w blasku księżyca sprawiało upiorne wrażenie.

W środku znajdowała się arena, na której występowali grajkowie, atleci, dziwadła i tym podobne oraz zaplecze połączone z sypialnią. Kiedy znaleźliśmy się w tym drugim pomieszczeniu, okazało się, że obiecane posłania to tylko hamaki pozbawione nawet poduszek i koców, a noc była chłodna. No mówi się trudno, ostatecznie nie mogę za bardzo narzekać, ostatecznie alternatywą było spanie na gołej ziemi.

Posłanie może i było niewygodne, a ja nie przywykłem do hamaków, ale trudy dzisiejszego dnia sprawiły, że zasnąłem niemal natychmiast.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Lucinda 28.08.2015
    Błędów jest niewiele.
    ,,może i nie było tego zbyt wiele, ale w miałem tam na przykład miecz," - bez ,,w";
    ,,Dobrze, chociaż że to zawsze był mój styl obrony." - przecinek po ,,chociaż", nie po ,,dobrze";
    ,,po jakiś dwóch minutach" - ,,jakichś";
    ,,okazało się, że obiecane posłania to tylko hamakami pozbawione nawet poduszek i koców" - albo ,,są tylko hamakami", albo ,,to tylko hamaki".
    Miło widzieć postępy, zwłaszcza w interpunkcji. Poza tym nie mam się do czego przyczepić. Fajne opowiadanie. Czekam na następną część:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania