Opowieści podróżnika - Rozdział trzeci 5/8 - Mieczem i magią

Obudziłem się o świcie, ale i tak zastałem krasnoludy niemalże gotowe do drogi. Wyglądało na to, że kiedy spałem, sprawdzały co udało nam się odzyskać, a czego nie znaleźliśmy. Teraz po cichu pakowały ostatnie rzeczy potrzebne do dalszej drogi, do tobołków.

Próbowałem wstać bezszelestnie z hamaka, ale zahaczyłem stopą o dziurę w tkaninie. Wstając otrzepałem ziemię z kolan, zaciskając zęby, aby nie zaatakować śmiejących się krasnoludów.

—­­ Nie wiem, czy to miło wyjeżdżać, kiedy gospodarze śpią ­—­ szepnąłem, po czym ziewnąłem przeciągle. Jak ja nienawidzę poranków.

—­ Raczej nie, ale mam to w dupie ­—­ odparł Rudy, wracając do pakowania swoich rzeczy. —­­ Nie mamy teraz za bardzo czasu na kulturę osobistą.

—­­ W sumie to masz rację. -—­ Zacząłem rozglądać się dookoła.

Teraz kiedy słońce oświetlało wnętrze namiotu, można było zauważyć całość uporządkowanego sprzętu do pokazów.

Miecze z chowającym się ostrzem, solidne, stalowe łańcuchy z jednym oczkiem wykonanym z kiepskiej jakości cyny albo płyn wyglądający tak, jak woda, ale który można było zapalić. Jak on się zwał? Nieważne, grunt, że to również oszustwo.

Znałem kilka, no może kilkanaście takich sztuczek dzięki temu, że będąc jeszcze w koszarach, często wymykałem się do cyrku i tym podobnych miejsc. Pierwsze wizyty zawsze kończyły się mętlikiem w mej głowie, pomimo wielu prób poznania tych sztuczek. Kiedy co po niektórzy nagrodzili me wysiłki, zapraszając mnie po występach na zaplecze, cały czar momentalnie prysł. Mimo to zachowałem sekret oraz odwiedzałem ich dalej.

Z czasem pokazali mi również bardziej praktyczne triki. To właśnie dzięki tamtej grupie umiałem na przykład ocenić, gdzie skierował swą uwagę przeciwnik. Jeżeli skupiał się na obronie, to należało go sobie na chwilę odpuścić, a zamiast niego zaatakować jego sojuszników.

Natomiast kiedy całą albo przynajmniej dużą część, swojej uwagi kierował na jakimś miejscu na moim ciele, to wiedziałem już, gdzie zaatakuje, a wtedy obrona staje się najprostszą rzeczą na świecie.

Zdarzało się też również, że przeciwnik w ogóle się nie skupiał. No cóż, zwykle ginął chwilę potem śmiercią tragiczną.

Naprawdę przydatna umiejętność, jeżeli przeciwników jest mało, ale kiedy zbierze się ich całkiem sporo to staje się kompletnie bezużyteczna. No cóż, jakkolwiek by nie było, cyrk nie jest miejscem do trenowania sztuki walki.

Dopiero teraz zauważyłem, że nie ma z nami Grubego.

­—­ Gdzie jest Kalin? —­ zapytałem zaciekawiony.

-—­ Poszedł szukać naszego szefa ­—­ rzekł Chudy, spoglądając na mnie. ­—­ Rudy wysłał go po to już jakąś godzinę temu, więc powinien za niedługo wrócić.

­—­ Oby —­ odparł jego brat. —­ Nie chcę czekać, aż ci cyrkowcy się pobudzą. Mówiąc szczerze, nie ufam im za bardzo.

—­­ Kto by ufał kieszonkowcom, braciszku? —­­ zaśmiał się pod nosem Chudy. —­­ W każdym razie ja już idę —­­ mówiąc to, podniósł swój tobołek, po czym ruszył w stronę wyjścia. —­ Muszę rozprostować nogi.

—­­ Poczekaj na mnie —­­ powiedziałem.

Pomimo wczesnej pory na ulicy aż roiło się od najróżniejszych ludzi tłoczących się wszędzie tam, gdzie był jeszcze jakikolwiek skrawek wolnej przestrzeni.

Widziałem kupców odzianych w jaskrawe barwy, mające na celu zwrócenie na nich uwagi w tłumie, którzy zmierzali na targ z zamiarem sprzedania swoich towarów. Nie było może tego zbyt wiele, ale za to wszystko wydawało się bardzo atrakcyjne. Owoce i warzywa były dorodne, a ich barwy soczyste. Świeże mięso aż prosiło się o kupno akurat jego, a przedmioty codziennego użytku wykonano z zadziwiającą starannością. Może zawitam tam, jeżeli znajdzie się na to czas i pieniądze?

Inną interesującą grupką była piątka kapłanów, paplająca coś o nadchodzącym nowym porządku świata. Że niby nadchodzą znaki wieszczące nagłą zmianę. Jakaś wielka wojna, która ma za niedługo wybuchnąć albo dziecię z innego świata, które ma rzekomo zburzyć dotychczasowy porządek rzeczy. Brednie, a jednak część ludzi się na to nabiera i płaci hojne datki tak, jakby to miało jakikolwiek wpływ na politykę tego świata czy zamiary jakiegoś mistycznego bachora.

Resztę tłumu tworzyło zwykłe pospólstwo, ubrane w kolory ziemi. Nie miej jednak ta mieszanina starców, kobiet, mężczyzn oraz dzieci była zadziwiająco różnorodna. Pomimo tego każdy pozostawał anonimowy. Taka już uroda tłumu.

No, może jeden osobnik się pod tym względem wyróżniał. Wyglądał na takiego, co próbuje się przekraść przez tą niemalże hordę, unikając przy tym czyjegoś wzroku. Wychodziło mu to jednak kompletnie na odwrót. Nerwowo rozglądał się na boki, co chwila na kogoś wpadał, a na jego twarzy malowało się przerażenie.

Moja dłoń mimowolnie skierowała się w stronę sakiewki. Kiedyś już dałem się na to złapać, jakiś gościu zwraca na siebie uwagę, a jego wspólnik okrada w tym czasie zanadto ciekawskich lub nieostrożnych gapiów. Jeśli znajdzie się dobrego aktora, to można na tym zarobić naprawdę ogromną ilość pieniędzy.

Już miałem powiedzieć Chudemu, żeby również uważał, kiedy z tłumu wyłoniły kolejne interesujące osoby. Pierwszym z nich był klnący i rozpychający się Gruby, próbujący jakoś przecisnąć się przez tę żywą rzekę do nas, a drugim jakiś jeździec, dosiadający kasztanowego rumaka.

Miał na sobie prostą, skórzaną zbroję oraz identycznie wykonane spodnie. W lewej ręce dzierżył długi, stalowy miecz, jednak to nie to zwróciło moją uwagę. Bardziej chodziło o aurę jaką wokół siebie roztaczał. Czuć od niego było nieposkromioną siłę. W większości była to zasługa jego spojrzenia, kiedy wpatrywał się komuś w oczy. Było w nim to coś, co posiadali jedynie mistrzowie miecza. Uczucie bycia niepokonanym, wzmacniane wielokrotnymi zwycięstwami z niemalże każdym wojownikiem na ich drodze. Ta pewność siebie nie bierze się znikąd, ich umiejętności są wprost niewyobrażalne. Najlepiej świadczy o tym fakt, że wielu wieśniaków bierze ich za demony, które podszywają się pod ludzi. W rzeczywistości byli to zwykli śmiertelnicy wszelkich ras, którzy odbyli żmudny, wieloletni trening oraz wzmocnili się magią i alchemią. Walka kontaktowa nawet z najgorszym z ich reprezentantów byłaby praktycznie samobójstwem.

Wygląda na to, że ten knypek przekradający się ulicą jednak naprawdę starał się ukryć i miał ku temu powody. Ciekawe co takiego mu zrobił?

­—­ Widzisz tego gościa na koniu? —­ Chudy trącił mnie lekko w łokieć.

­—­ Ciężko go nie zauważyć —­ odparłem.

—­ To jest właśnie nasz czarodziej.

­—­ Władający magią mistrz miecza? —­ rzekłem z lekkim podziwem w głosie, ale zaraz potem wróciłem do normalnego tonu. —­ Musi być utalentowany, skoro dał sobie radę z tymi sztukami.

—­­ Bo jest, niestety jest również strasznie arogancki —­ westchnął głęboko. —­ Kazał sobie zapłacić podwójną stawkę, wyobrażasz to sobie? —­ Aha, czyli to jeden z tych, co lecą na kasę. —­ Niechętnie, bo niechętnie, ale przyjęliśmy jego ofertę. W tej części Leonorii raczej nie spotkasz nic groźniejszego niż ten typ.

—­­ A wiwerna, która zalęgła się w pobliżu? —­ zapytałem, siadając na schodku. —­ Takie bydle nie będzie łatwo zabić, nawet przy pomocy magii.

­—­ Gadanie. -—­ Gruby, który w końcu się do nas przecisnął, zbył mnie machnięciem ręki. —­­ Nie masz żadnego dowodu na to, że te jaszczurki są aż tak silne, jak o tym mówią.

—­­ Kiedyś byłem żołnierzem —­ zacząłem swój krótki wywód. —­ W koszarach zawsze mówili nam, żeby do takich stworów strzelać z machin oblężniczych. Najlepiej ze specjalnie przystosowanych do tego celu balist. To chyba o czymś świadczy, mam rację —­ zapytałem retorycznie.

­—­ Naprawdę? No cóż... —­ Gruby myślał przez dłuższą chwilę, po czym na jego twarzy odmalowało się zaciekawienie zmieszane z rozgniewaniem. —­ Chwila! Skąd ty w ogóle wiesz o tej gadzinie?

—­­ Nie mogłem spać w nocy.

—­ Więc się wymknąłeś? —­ odparł nieco poddenerwowany Chudy. —­ Mam nadzieję, że Rudy się o tym nie dowie. Nie chcę cię martwić, ale on potrafi zabić za taką akcję.

—­­ Zapamiętam sobie —­ rzekłem obojętnie, spoglądając na mistrza miecza. —­ Wasz czarodziej chyba was poznał. Właśnie tu podjeżdża.

Krasnoludy oraz, już obudzony, Król spróbowali zręcznie uniknąć spotkania z tym gościem, udając się tam, gdzie powinny czekać wozy, ale im się nie udało. Wyglądało na to, że wszyscy w okolicy dobrze znali tego typa i nie wyrobili sobie o nim zbyt przyjemnej opinii.

Mężczyzna, ignorując wszelkie nasze dyskretne sygnały, aby się odpierdolił, zatrzymał konia jakiś metr przed nami, po czym stanął na własnych nogach. W jego ruchach czuć było niemal nadludzką siłę oraz chłodną pewność siebie. Czarne loki, sięgające do ramion falowały na zachodnim wietrze. Pomyśleć tylko, że pomimo tego, iż na jego oczy opadały gęste włosy, to jego spojrzenie dalej miało swoją siłę. Dopiero teraz zauważyłem, że poza mieczem miał szereg innego uzbrojenia.

Przez lewe ramię miał przewieszony pas z pięcioma, różnymi nożami. Nie dobrał ich najlepiej, prawdę mówiąc zrobił to tragicznie. Trzy przeznaczone do rzucania, były o wiele za lekkie na tutejsze wiatry, czwarty był zakrzywiony, przez co nie dało się go szybko wyjąć, a piąty znajdował w najmniej wygodnym miejscu, jakie mógł chyba wybrać. W celu jego wyciągnięcia trza było nienaturalnie wygiąć rękę. Wychodzi na to, że jednak nie jest taki dobry. Ot, jeden z tych, co mieli dość grubą sakiewkę, aby kupić sobie trenerów.

Nosił też dwa inne pasy. Jeden służył mu po prostu do podtrzymywania spodni oraz reszty rzeczy, do których ludzie wykorzystują paski. Wisiało na nim kilka sakiewek oraz buteleczek z eliksirami. Dosyć duże, jak na ich zawartość. Musi naprawdę dużo ich pić. To głupie, wystarczy spojrzeć na definicję eliksiru, żeby uświadomić sobie, że należy z nimi bardzo, ale to bardzo uważać.

Eliksiry to płynny wytwór alchemiczny z co najmniej trzech składników, z czego przynajmniej jeden jest trujący. Zwykle mają one na krótko zwiększyć możliwości tego, kto je wypije. Jest jeszcze długa lista wyjątków, ale tej nigdy się nie nauczyłem. Wychodzę z założenia, że zaprzątanie sobie głowy definicjami tylko przeszkadza w życiu.

Ostatni pasek służył chyba jedynie ozdobie, gdyż zwisał luźno tuż nad tym od spodni. Jako jedyny posiadał jakiekolwiek zdobienia w postaci złotej klamry.

Ponadto na plecach miał małą, jednoręczną kuszę. No proszę, czaruje, strzela, walczy mieczem, rzuca nożami... całkiem nieźle, jeżeli tylko chociaż jedną z tych rzeczy robi porządnie.

—­­ Widzę, że szybko znaleźliście sobie nowego członka drużyny. ­—­ Uśmiechnął się, pokazując braki w uzębieniu. Powstały one raczej przez brak higieny niż w wyniku walki. No, ale kto tam wie?

—­ Gdybyś powiedział nam o tym, że odłączasz się tylko na chwilę, to nie szukalibyśmy zamiennika —­ powiedział lekko zirytowany Gruby. —­ No, ale to nieważne, jeżeli wozy nam uciekły. A skoro już o wozach mowa... —­ Zwrócił się do brata —­ ...szef na nas poczekał?

—­­ Na szczęście tak, ale jeśli nie stawimy się przy bramie w ciągu godziny, to znajdzie sobie nową eskortę. —­­ Wszyscy wiedzieliśmy, że to był blef. Nikt nie znajdzie pięciu ludzi chętnych na takie stanowisko w tak krótkim czasie. Chyba że wziąć kogoś, kto nawet broni nie uniesie, ale skoro był w stanie zapłacić jeszcze więcej niż nam, byleby mieć w kompanii mistrza miecza, to ta możliwość raczej odpada.

—­­ Więc spieszmy się —­ ­ rzekł czarodziej. —­ Którędy należy iść?

Nie wiem czemu, ale chciałem zmyć ten arogancki uśmiech z jego twarzy. Owszem, niby nie zrobił niczego co można by uznać za złe, ale ton jego głosu oraz postawa ciała, właściwie to cały on, aż epatowały kompletnym brakiem szacunku dla innych osób. On, no właśnie, on... jak ma w ogóle na imię?

—­ Skoro już pracujemy razem, to może się przedstawimy? ­—­ Wyciągnąłem rękę, ale ten zignorował mój gest. —­ Ja jestem Evan —­ odparłem niezrażony.

—­ Całkiem ładne imię bachorze, ale to starsi podają rękę pierwsi, i to tylko tym którzy na to zasługują. ­

Ledwo powstrzymałem się przed uderzeniem go. Krasnoludy zresztą też. Tylko tym, którzy na to zasługują, tak? No to właśnie wypowiedziałeś mi wojnę. Dopilnuję, aby srogo zapłacił za tę zniewagę.

—­­ Nawet mnie nie znasz i już mówisz, że jestem gorszy? ­—­ warknąłem.

—­­ Wystarczy na ciebie spojrzeć, ile ty masz w ogóle lat? —­ zaśmiał się kpiąco. —­ Dziewiętnaście? Góra dwadzieścia. Tacy smarkacze są niczym.­

Mimo że mówił do mnie, całą swoją uwagę skoncentrował na krążącej wokół nas musze. W końcu machnął szybko dłonią, zabijając ją. Próbowałem nie odpyskować, ale gniew był silniejszy.

—­­ Przynajmniej nie jestem takim staruchem jak ty —­ odparłem ze złośliwym uśmiechem. —­ W wieku pięćdziesięciu lat raczej ciężko nadążyć za takimi jak ja albo chociaż za potworami ­—­ powiedziałem opryskliwie.

—­­ Może takim głupcom jak ty, ale ja mam moją alchemię... —­­ Mówiąc to, poklepał różnokolorowe flaszki —­ ­...oraz magię. Do tego trenuję dłużej, niż ty żyjesz.

Nachylił się nade mną, próbując być tak groźny jak tylko potrafił. Jednak z racji mojego wysokiego wzrostu nie za bardzo mu się to udało. Chociaż trza przyznać, wyglądał na groźnego. Reszta w tym czasie szybko udała się do karawany.

—­ Gdybyśmy spotkali się na polu bitwy, pokonałbym cię w dziesięć sekund —­ mówiąc te słowa,­ uśmiechnął się jeszcze szerzej.

—­­ Każdy może sobie pomarzyć —­ odpyskowałem mu, ale i tak oboje wiedzieliśmy, że to był zwykły blef marnej jakości. Mistrzowie miecza są silni, o wiele za silni jak dla mnie. Przynajmniej na razie.

—­ Uważaj na swoje słowa, młody —­ warknął, po czym przybrał poważny wyraz twarzy.

Mierzyliśmy się wzrokiem jeszcze przez jakąś minutę, ale mi wydawało się, że minęła przynajmniej godzina. Pewnie gdyby popatrzeć na nas z boku, wyglądalibyśmy tak, jakbyśmy mieli się za chwilę pozabijać. W końcu wyprostował się i zaśmiał cicho.

—­­ Trza ci przyznać młody, masz jaja. Ja mam na imię Carney, ale i tak wszyscy mówią mi czarodziej. —­­ Odwrócił się do nas tyłem i zaczął uważnie obserwować tłum, mrucząc przy tym do siebie. —­ Głupie to przezwisko. Czarodziej? Kto to wymyślił?

—­ Szukasz takiego wysokiego gościa z długą brodą, który próbował nieudolnie przekraść się przez tłum? —­ zapytałem obojętnie.

—­­ Owszem, masz rację. —­ Odwrócił się w moją stronę. —­ Ten typ mnie okradł, więc będę uradowany, jeżeli powiesz mi, gdzie on jest.

—­­ Zgaduję, że na targu. Jak go widziałem to zmierzał w tamtą stronę, ale pewnie i tak zdążył już wszystko sprzedać. Mogę wiedzieć, co takiego ci ukradł?

—­ Nie twoja sprawa —­­ rzekł przez zęby. —­ ­Mamy jeszcze godzinę, tak? W takim razie goń krasnoludy, a ja znajdę tego skurwysyna.

—­­ Nie chcesz pomocy? —­­ zapytałem od niechcenia.

­—­ Nie. —­­ Znowu wyszczerzył zęby. —­ ­Ja jej nigdy nie potrzebuję, jestem po prostu za dobry. —­ Wskoczył na konia, po czym ruszył w stronę targu.

Postanowiłem zachować dla siebie fakt, że podczas naszej rozmowy ponownie go okradli jacyś kmiotkowie. Nieuważny debil, jakim cudem zdołał przeżyć wszystkie treningi? Mniejsza z tym, nie jestem przecież jego niańką. Gwizdnąłem przeciągle, po czym poczekałem krótką chwilę.

Kiedy koń pojawił się obok mnie, usiadłem w siodle, zastanawiałem się przy tym, z kim będzie mi trudniej wytrzymać. Z Królem czy jednak z Carneiem?

Westchnąłem przeciągle. Od początku wiedziałem, że z tą karawaną będą same problemy - pomyślałem, ruszając powoli za krasnoludami. Kiedy zrównaliśmy się, rozpoczęliśmy długą rozmowę o wszystkim i o niczym. Skończyliśmy ją dopiero jakieś dziesięć minut po tym, jak w końcu dołączyliśmy znowu do karawany.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Anonim 04.09.2015
    "Teraz po cichu pakowały ostatnie rzeczy potrzebne do dalszej drogi do tobołków." - bez przecinka zmienia się sens zdania, można ewentualnie "do tobołków" wsadzić przed "ostatnie".

    " Pierwsze wizyty zawsze kończyły się mętlikiem w mej głowie, ale kiedy po wielu próbach poznania sekretów tych sztuczek, co po niektórzy nagrodzili me wysiłki, zapraszając mnie po występach na zaplecze, cały czar prysł." - końcowy warunek zdania, poprzedza niemalże ballada. Kiedy czytałem zdanie i doszedłem do "cały czar prysł", nie pamiętałem już dlaczego tak się stało.

    "-­ Kto by ufał kieszonkowcom braciszku?" - przecinek przed braciszkiem.

    "Świeże mięso aż prosiło się o zakupienie jego, a przedmioty codziennego użytku wykonano z zadziwiającą starannością." - "Jego" jest błędem. ~ Świeże mięso aż prosiło się o zakup/kupno [...] - chociaż też brzmi kiepsko, dlatego najlepiej byłoby chyba przechrzcić oba zdania na co innego.

    "Miał na sobie prostą, skórzaną zbroję oraz identycznie wykonane spodnie." - nie jestem przekonany, ale chyba takiego zabiegu możemy użyć tylko wtedy, gdy we wcześniejszym fragmencie też jest mowa o wykonaniu. Tymczasem tu jest jedynie mowa o surowcu wykonania. ~ Miał na torsie prostą skórzankę ze szwami wiązanymi po boku, a do tego dobrane identycznego wykonania spodnie. /to też błąd, bo powinno być "identycznie wykonane", ale zamierzony/

    "spojżenia" - spojrzenia.

    "że wielu myśli, iż są oni tak naprawdę demony, które podszywają się pod ludzi." - deklinejszyn modyfikejszyn, a do tego między akapitem tym, a powyższym jest dziwne przejście.

    "Mistrz miecza władający magią" - lepiej brzmi: Władający magią mistrz miecza.

    "Król" - król z małej. I to dwa razy.

    "Mężczyzna ignorując wszelkie nasze dyskretne sygnały, aby się odpierdolił, zatrzymał konia jakiś metr przed nami," - przecinek lub myślnik przed "ignorując", to jest wtrącenie.

    "To głupie wystarczy spojrzeć na definicję eliksiru, żeby uświadomić sobie, że należy z nimi bardzo, ale to bardzo uważać." - przed "wystarczy".

    "Mimo że mówił do mnie, całą swoją uwagę skoncentrował na krążącej i wokół nas musze." - "i'?

    "niankom" - niańką

    "- Nie. - ­ Znowu wyszczerzył zęby. - ­Ja jej nigdy nie potrzebuję, jestem po prostu za dobry. " - zdanie bezbłędne, zapamiętam je sobie :D

    Fabularnie nawet ok, chociaż początek niemiłosiernie się wlókł. Postać czarodzieja bardzo dobra, arogancki kutasina z przerostem ego, a do tego niebezpieczny. Spodobał mi się. W całym tekście trochę jakby za dużo myśli głównego bohatera, przez co bardzo przeciąga się całość. Mimo rzeszy błędów dam 4.
  • Slugalegionu 04.09.2015
    Król tutaj jest pseudonimen, więc z wielkiej litery.
  • Anonim 04.09.2015
    W takim razie soras za niedopatrzenie, Jaredy to stworzenia nocne i rano kiepsko idzie im myślenie :(
  • Slugalegionu 04.09.2015
    Nie no spoko: ) Każdy może się pomylić: )

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania