Opowieści podróżnika - Rozdział pierwszy 1/4 - Takich ofert się nie odrzuca

Po skończonym posiłku, każdy zajął się swoimi sprawami. Albion chciał przeczytać grube, stare i zniszczone tomisko zatytułowane “Opis wielkich wojen Kontynentu”. Encyklopedia ta, nie należała do najlżejszych lektur. Nie dziwota, że uśpiła starca, którego głośne chrapanie roznosiło się po całym domu. Lun udał się na polowanie i wiele zapowiadało, że nie wróci prędko. Addein, po przebraniu się w robocze ubrania oczywiście, zabrała się za plewienie ogródka. Evan w tym czasie, podniósł się z krzesła i pomaszerował na ganek. Kiedy najemnik ciężko opadł na bujany fotel, poczekał, aż dzieci rozsiądą się przed nim w półkolu. Wszystko było już gotowe, a dzieci patrzyły na gościa zaciekawione. Zapadła chwila ciszy.

— O czym będzie pierwsza historia? — zapytał Kitto z wyraźną ciekawością w głosie.

— Właśnie się zastanawiam — westchnął Evan. — Przeżyłem sporo przygód, ale nie o wszystkich należy opowiadać dzieciom.

— Nie jesteśmy już dziećmi! — wykrzyknął rudzielec.

— Kitto, opanuj się. — Siostra ponownie zdzieliła brata.

— Może opowiem wam ulubioną historię mojego bliskiego przyjaciela, Grubego? — rzekł podróżnik, ignorując tę scenę.

— Kim jest Gruby? — dzieci odezwały się jednocześnie.

— Długo by opowiadać. — Mężczyzna zbył ich machnięciem ręki. — Dowiecie się wszystkiego po drodze. Historia miała miejsce jakieś dwadzieścia lat temu, Eny nie było wtedy nawet na świecie…

— Na co nam ta uwaga? — przerwał mu Kain.

— Żebyś mógł zadawać pytania — warknął najemnik. — W każdym razie, przyjąłem wtedy moje pierwsze, poważne zlecenie. Chociaż bardziej pasowałoby chyba określenie, propozycja nie do odrzucenia.

— Dlaczego? — zapytała Kiley.

— Mogłem je przyjąć albo zginąć, ale o tym za chwilę. — Oczy Evana zakryła mgła wspomnień. — Dobrze pamiętam ten dzień, było wtedy zimno i mgliście…

................................................................................................................................................................................................................

Jechałem wąską ścieżką przez środek Mrocznej Puszczy. Nie było to zbyt przyjazne miejsce. Wysokie, często martwe, drzewa o licznych i potężnych konarach rzucały na tyle dużo cienia, że często nawet w środku dnia trzeba było używać pochodni. Ścieżki prowadzące przez nią, zawsze były pełne przeszkód, takich jak zwalone pnie, korzenie, na tyle duże, że wozy musiały zjeżdżać na pobocze, żeby je wyminąć oraz głębokie dziury. Ludzie powiadali, że sam las je tu nasyła. Nie dziwota, że wszyscy trzymają się od tego miejsca z daleka. Nawet pozbawione rozumu dzikie bestie, ale właśnie o to mi chodziło.

Zlecenie było proste i opłacalne. Na okolicznym cmentarzu zalęgły się ghule. Normalnie te ścierwojady, nie byłyby problemem dla pobliskiego garnizonu, ale hordą dowodził wyjątkowo przebiegły osobnik ghula cmentarnego. Stado atakowało znienacka samotnych podróżników oraz pożerało stada zwierząt hodowlanych. Przybrało to takie rozmiary, że słynący ze swoich świń oraz handlu na całą Leonorię, Kamienny Potok, był na skraju upadku. Nikogo nie zdziwiło, że burmistrz obiecał pięć tysięcy leonorii temu, kto przyniesie głowę przewodniczącego tej hordzie trupa. Udało mi się to zrobić i teraz jego szara, przegniła i pomarszczona głowa obijała się o bok Bradena. Biały koń, z jasnobrązową łatą na łbie nie zwracał na nią uwagi, przywykł już do zapachu śmierci. Oczywiście, nie mogłem uniknąć problemów, w końcu wtedy byłoby zbyt łatwo. Trupojady zorientowały się, że pomiędzy nimi jest człowiek i natychmiast wszczęły pościg. Najpierw chciałem je powyrzynać, kto wie? Może dostałbym premię? Był jednak jeden problem. Stado liczyło sobie kilkaset osobników. Nie miałem żadnych szans w walce, więc zjechałem z gościńca i wylądowałem tutaj. Ghule mi odpuściły, a za jakieś dwie godziny powinienem zobaczyć miasto. Potem muszę tylko odczekać kolejne dwadzieścia minut, żeby usłyszeć pobrzękiwanie monet w mojej sakiewce.

Myślami krążyłem wokół tego, co za nie kupię. Na pewno nowy miecz, mój jest nawet dobry, ale służył mi od czasu opuszczenia koszar, więc powoli nie nadawał się już do użytku. Pewien znajomy polecił mi zakup tarczy, ale nie za bardzo umiem się nimi obchodzić, poza tym, preferuję uniki, a nie blokady. Zdałoby się zakupić żywność, nie mogę bez końca zatrzymywać się w gospodach, a upolować nic nie umiem. Z rozmyślań wyrwał mnie szelest w krzakach. Wyjąłem miecz z pochwy, cokolwiek się tam kryło, to, zważywszy na okolicę, nie było przyjazne.

— Kto tam?! — zawołałem twardo.

— Proszę, nie rób mi krzywdy!

Jakiś grubas o okrągłej twarzy i brązowych oczach wstał z uniesionymi rękoma. Jego jedwabne ubrania, były chyba kiedyś koloru czerwieni i purpury, ale teraz wyblakły i pokryły się licznymi plamami błota i trawy. Coś mi nie pasowało w jego wzroku… ton jego głosu wskazywał na to, że facet był przerażony, zresztą, to nic dziwnego, ale jego oczy nie okazywały żadnych emocji.

— Kim jesteś? — zapytałem z rezerwą.

— Zwą mnie Farid, proszę pana. Jestem wędrownym kupcem, proszę pana, mój wóz przewrócił się jakieś pięćset metrów stąd, proszę pana. — Gestem ręki wskazał dalszą część drogi. — Próbowałem pieszo wyjść z tej puszczy, proszę pana, ale wtedy ujrzałem pana, panie najemniku. — Za każdym razem kiedy wtrącał to swoje, “proszę pana” kłaniał się głęboko.

— Już mi tu tak nie panuj, a mów co robiłeś w krzakach — warknąłem.

— Byłem pewien, proszę pana, że jest pan jednym z bandytów, którzy grasują po okolicy, proszę pana, dlatego schroniłem się w krzakach. To wszystko, proszę pana.

— Jeszcze raz nazwiesz mnie panem, a odetnę ci jaja, rozumiemy się?

— Tak, proszę… — zamilkł na chwilę. — Oczywiście.

— Jak to możliwe, że nie zauważyłem cię wcześniej? Oraz czemu twoje szaty są takie stare? — Czubkiem miecza wskazałem jego ubrania.

— Widocznie ma pa… - ugryzł się w język. — Widać, masz kiepski wzrok — Farid odpowiedział niepewnie.

— Nie narzekam na moje oczy, poza tym, to nie wyjaśnia wieku twoich szat.

— Cholera, musisz zadawać tyle pytań? -— wykrzyknął wściekle. — Poddaj się, ale tu już!

Wyciągnął jednoręczną kuszę zza pleców, jednocześnie dając znak ukrytym w lesie kompanom. Ci, szybko mnie otoczyli. Uzbrojeni byli w łuki, pałki, miecze, włócznie i całą masę innych broni. Wszystko stare, zardzewiałe i zużyte. Dwudziestu chłopa, pokonam ich bez problemu, jeżeli nie umieją walczyć, a sądząc po wyglądzie nie umieją. Do prawdy, stanowili piękną parodię wojaków. Każdy element ich zbroi pochodził chyba od innej ofiary, tworzyło to mozaikę barw. Od tradycyjnego srebra, poprzez czerń, na jaskrawej żółci i błękicie kończąc. Po mojej prawej mieli wyraźną dziurę w szyku, jednak wietrząc pułapkę, zdecydowałem się jednak stratować tych przede mną.

Na widok nadbiegającego konia, rozpierzchli się na boki w przerażeniu. To będzie łatwiejsze niż myślałem - pomyślałem, uśmiechając się pod nosem. Niestety, jeden z ich łuczników trafił Bradena w nogę. Mustang chciał biec dalej, ale wstrzymałem go, klnąc pod nosem. Ostatnie czego mi brakowało w tym miejscu, to konieczność poruszania się piechotą.

Cała zgraja rzuciła się na mnie z wrzaskiem. Zeskakując z konia, dobyłem miecza. Pierwszych trzech ściąłem gładkim cięciem, ale czwarty sparował mój atak, wyprowadzając mnie z równowagi. Cholerny skurwysyn wyprowadził szybką kontrę, na szczęście niecelną. W międzyczasie Farid trafił mnie w lewę ramię. Kolejny łut szczęścia, bełt ledwie mnie drasną, poza tym i tak jestem praworęczny. Mimo wszystko, odwrócił moją uwagę na tyle skutecznie, że jakiś osiłek podkradł się za mnie i ogłuszył mnie pałką.

Ocknąłem się na starej, śmierdzącej pryczy, pozbawionej jakiejkolwiek pościeli. Niewielkie pomieszczenie, w którym się znajdowałem, wyglądało na stary, opuszczony tartak. Dominował tu ciemny brąz, jedynie porozrzucane wokół szmaty miały okazjonalnie inne barwy. Wszędzie walały się narzędzia do stolarki, wióry, deski, wspomniane już strzępy tkanin oraz bukłaki, sądząc po zapachu, kiedyś był w nich alkohol. Każdy ruch wyrzucał w powietrze tumany kurzu, który gryzł gardło. Obok ulokowanej w rogu pryczy, postawiono wielką, hebanową skrzynię zamknięta na starą, mosiężną kłódkę. Przez przerwy między deskami można było dostrzec mój ekwipunek. Dranie zostawili mi tylko koszulę i spodnie. Na środku pomieszczenia stała niewielka ława, a obok niej cztery, nieoheblowane stołki. Jedyne drzwi znajdowały się w najdalszym rogu pomieszczenia. W panującym tu półmroku ledwo było je widać, co prawda budowniczy pomyśleli o oknie, ale ktoś zabił je dechami. Robota była partacka, lecz jakoś dawała radę.

Ponieważ w pokoju, poza mną, nikogo nie było, podszedłem do skrzyni. No tak, jedyna solidna rzecz tutaj, to ona - pomyślałem po nieudolnej próbie otworzenia jej. Mniejsza, drzwi są najzwyczajniejszymi w świecie, drewnianymi drzwiami, nawet jeżeli je zamknęli to wyważę je solidnym kopniakiem. Oczywiście wcześniej trza sprawdzić, czy są otwarte. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, zamknęli je. Kiedy tylko zabrałem rękę z klamki, usłyszałem dźwięk przesuwanej zasuwy. Drzwi otworzyły się szeroko, okropnie przy tym skrzypiąc. Do pomieszczenia wszedł Farid, razem z dwoma, umięśnionymi pomagierami.

— Widzę, że się pan obudził.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • CrazyWorld 22.07.2015
    Kocham takie klimaty ! Szukałam już wcześniej podobnych opowiadań, ale niestety na żadne się nie natknęłam. fabuła wciągająca opisy nie są przekoloryzowane a to częsty błąd wśród takich utworów. Trochę nie podoba mi się ta końcówka, ale to dlatego,że chciałabym dowiedzieć się co będzie dalej więc to pewnie było zamierzone :D wstawiam 5
  • Slugalegionu 22.07.2015
    Dziękuję za miłe słowa: D Orginału nie szukaj, bo jest naprawdę marny, nie warto. Jedynie sobie zaspolerujesz resztę.
  • CrazyWorld 22.07.2015
    okey :D to w takim razie czekam na dalsze części :)
  • NataliaO 23.07.2015
    Fajnie się czyta, i co najważniejsze nie było ciężko. I wydaje mi się, że wszystko jest dobrze wyważone czyli dialog i opisy współgrają; 5:)
  • Amy 23.07.2015
    Przeczytałam tylko kilka zdań oryginału, ale biorąc pod uwagę również dawny rozdział pierwszy, który w wersji poprawionej stał się prologiem, widzę ogromny postęp. :) Opisy lekko się czyta i działają one na wyobraźnię. Przyczepić się mogę do interpunkcji, która wciąż trochę szwankuje, jednak i tak jest już dużo lepiej. Aha i to "oczywiście" przy wzmiance o tym, że Addein przebiera się w robocze ubrania jest moim zdaniem nie potrzebne. :)

    Ogólnie, podobało mi się i czekam na kolejne poprawki. :)
  • Amy 23.07.2015
    Zapomniałabym - po co te kropki?
  • Slugalegionu 23.07.2015
    W celu zaznaczenia, że zmiana narracji jest celowa: )
  • Amy 23.07.2015
    Aha. :) Nie pomyślałam, bo ta zmiana narracji wydała mi się taka logiczna... :D Ale nie przejmuj się, ja często nie myślę. ;)
  • Amy 23.07.2015
    Będziesz poprawiał całą serię?
  • Slugalegionu 23.07.2015
    Tak: )
  • Amy 23.07.2015
    W takim razie na pewno zajrzę. :)
  • Lucinda 26.07.2015
    Lekko się czytało. Wciągająca akcja. Znalazłam kilka błędów: ,,więc powoli nie nadawał się już do użytku" - nie pasuje tu to ,,powoli nie nadawał się" lepiej by chyba brzmiało ,,przestawał się nadawać"; ,,ale nie za bardzo umiem się (z) nimi obchodzić"; ,,wykrzykną (wykrzyknął) wściekły"; ,,bełt ledwie mnie drasną" - ,,drasnął. Głównie literówki. Nie zauważyłam błędów z interpunkcją, za co plus. Zostawiam 5 i idę do następnej części:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania