Opowieści podróżnika - Rozdział drugi 2/5 - Spotkanie na moście

— Gdzież idziesz?

— Napić się.

— To chyba nie najlepszy pomysł. — Położyłem mu rękę na ramieniu. — Jak masz na imię?

— Monahan, a ciebie jak zwą?

— Mówią na mnie Evan. — Podałem mu rękę. — Stać cię w ogóle na to picie?

— Niestety nie, ale gdybyś był mną, też sięgałbyś po kolejne kieliszki — powiedział smutno.

— Masz jakiś problem? — no proszę, zarobek jest wszędzie.

— Niestety — westchnął ciężko. — Gadają, że na moście duch straszy. Wiesz, chodzi po nim, śpiewa. Zaczepi czasem kogoś, ale to rzadko raczej. Mimo to, wszystkim ona przeszkadza, no bo wiesz, innego mostu to my nie mamy.

— Rozumiem — rzekłem ostrożnie.

— To dobrze. No, straszy tak koło dwudziestej. Wtedy z mostu skoczyła. Na tym kończą się problemy miasta, ale moje nie.

— Mów dalej — powiedziałem z udawanym zaciekawieniem.

— Więc Jenifer, ta dziewczyna, co się zabiła, była moją córką. No i to mnie to wódki ciągnie. Bogowie, ona miała tylko dwanaście lat. — Wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. No cóż, bywa i tak.

— Przykro mi — skłamałem.

Historyjka może i smutna, ale co z tego? Nawet jej nie znałem. Dla mnie była czymś mniej ważnym niż zeszłoroczny śnieg.

— Jest coś jeszcze?

— Ano jest. Część miasta myśli, żem ją zepchnął z tego mostu. Myślałby kto! Ja, dziecko moje miałbym zabić?

— Oczywiście, że nie. — Może nie byłem do końca pewien, ale co mi tam.

— Naprawdę? Dziękuję ci. Słuchaj — rzekł przypatrując mi się badawczo. — Najemnikiem jesteś, tak? Nająć cię można?

— Jeżeli będzie ciebie stać — powiedziałem podekscytowany. Dobry pieniądz nie jest zły, a moje sakiewki powoli się opróżniają.

— Pieniędzy może i nie mam. — mówiąc to, sięgnął do paska spodni. — Za to mam jednak zaklętą sakiewkę! Monety się w niej nie kończą. Magię trzeba niestety znać. — Sądząc po jego wyrazie twarzy, wierzył, że to prawda. No, dobra. Może nie uda mi się zarobić dużo, ale coś się wymyśli.

— Jeśli włożysz do niej sto leonorii, to wchodzę w to.

— Mówisz sto? — Podrapał się po głowie — Mogę dać siedemdziesiąt.

— Dobrze, to wystarczy — powiedziałem po dłuższej chwili, a następnie podałem mu rękę.

— Może napijesz się ze mną, aby uczcić naszą umowę?

— Odradziłbym ci picie na dzisiaj. Z resztą i tak bym nie mógł. Jestem umówiony z moją kochanką.

— Rozumiem, rozumiem — rzekł z uśmiechem. — Z kobietami trzeba ostrożnie.

Wysoka blondynka o czarnych oczach, zawsze patrzących na innych z zadziornym błyskiem, w końcu wyszła na zewnątrz. Miała na sobie długą, niebieską suknię, dokładnie tę, co wcześniej. Po co, do kurwy nędzy, siedziała tam dwie godziny? Z kobietami trza ostrożnie? Gówno prawda, ja tam zapytam się ją o to tak czy siak. Jeszcze po drodze do niej rzekłem, a raczej warknąłem.

— Dłużej się nie dało?

— Cicho bądź, nie mam żadnej ładnej sukienki — odpowiedziała urażona. Cała ona do cholery, powiesz jedno słówko, a się rozpłacze.

— Jak zwykle to samo — westchnąłem. — Ile potrzebujesz?

— Widziałam taką ładną spódniczkę. Dużo tańszą niż na to wygląda. — Przybrała tak słodki wyraz twarzy, jak tylko potrafiła.

— Ile? — powiedziałem tak twardo, jak tylko umiałem.

— Evan, kochanie ty moje, nie można myśleć tylko o rzeczach materialnych.

— Pytanie jest proste, kotku. Ile? — Zaczynałem powoli tracić cierpliwość. Mam nadzieję, że wyczuje to i w końcu udzieli mi odpowiedzi.

— Dwa tysiące leonorii, skarbie — powiedziała z rumieńcem na policzkach.

— Kobieto, to za dużo! — powiedziałem, kiedy doszedłem do siebie. — Za takie sumy ludzie kupują domy, a nie jakieś szmaty, które znudzą się po tygodniu! — Wymierzyła mi siarczysty policzek.

— Muszę jakoś wyglądać na naszym spotkaniu — rzekła zapłakana.

— Ta suknia wystarczy — odparłem gniewnie.

Z resztą, to nie ma sensu. Ja będę krzyczał i klnął, a ona obrazi się, a następnie rozpłacze próbując wywołać u mnie poczucie winy. Nie uda się jej, ale będę udawał skruszonego. Odwróciłem się, aby odejść, ale powstrzymała mnie jej ręka.

— Nieprawda! Ja to robię tylko dla ciebie. Potrzebuję tamtej sukni, abyś był ze mnie dumny! Przecież dla ciebie to tylko kilka zleceń, kochanie. — Odepchnąłem jej rękę.

— Polowałem raz, pięć lat temu oraz nie z mojej woli. Mam dalej wymieniać? — Później dodałem już nieco bardziej spokojny. — Z resztą, każde zlecenie mogę przypłacić życiem.

— Po prostu przyznaj, że mnie nie kochasz. — Łzy spłynęły jej po policzkach.

— O bogowie! — rzekłem sam do siebie, przecierając dłonią twarz. — W całej Leonorii nie znajdzie się takiej kobiety jak ty. — Rzuciłem jej gniewnie sakiewkę. — Wypchaj się tą sukienką, a ja zrobię małe zlecenie. — Odszedłem kilka kroków, po czym odwróciłem się. — I jeszcze jedno. Możesz nie przyjść na nasze spotkanie.

Stała zszokowana na środku ulicy, niezdolna do ruchu. Pewnie się zaraz rozpłacze, ale to już nie mój problem. Trza było nie myśleć jedynie o kieckach. Ja mam lepsze rzeczy do roboty, niż nieustanne dogadzanie jej.

Zamiast tego chodziłem od karczmy do karczmy w poszukiwaniu informacji o Jenifer. Ludzie sporo o niej mówili, ale w większości były to jedynie plotki. Udało mi się ustalić jedynie to, że śpiewała pieśni w nieznanym miastowym języku. Czasami szeptała też coś pod nosem, paru "odważnych" debili podsłuchało ją. Mówiła wtedy o czterech klątwach oraz mrocznej magii. Nie dawało od niej rozkładem, a więc nie miałem do czynienia ze zwykłym duchem. Raczej nekromantką to ona nie była, a więc pozostały jedynie dwie możliwości, zjawa, albo poltergeist.

Tak czy siak, potrzebny jest ktoś obeznany w tym rodzaju wskrzeszeń, aby taki stwór powstał. A to zła wiadomość. Nienawiść, jaką pałają te stwory do swoich panów, oraz magiczne wzmocnienia czynią je o wiele gorszym przeciwnikiem. No, ale ja i tak zamierzałem zwerbować maga. Jak się okazało, najciekawsza rozmowa dopiero na mnie czekała. Kiedy dzwony wybiły osiemnastą, udałem się do domostwa Monahana. Chciałem się go spytać o to, czy zna kogoś władającego magią. Niestety, nie zastałem go. Drzwi otworzyła mi Helga.

— Czego chceta? — zawarczała.

— Jest może Manahan?

— Znowu chlać wam się zachciało. — Nie wiem skąd, ale wyjęła wałek. Zanim zdążyła się nim zamachnąć, uspokoiłem ją.

— Nawet nie znam pani męża. Po prostu mnie wynajął.

— To na co ci on? Zrobiłeś to co miałeś? — prawie wykrzyczała te słowa.

— Jeszcze nie… — widząc, że bierze zamach wałkiem, uspokoiłem ją ruchem ręki — ...potrzebuję pewnej informacji, abym mógł to zrobić.

— Dobra, niech wam będzie. Tylko mówta szybko. — Zaplotła potężne ramiona na piersiach.

— Zna pani kogoś, kto czaruje? Pani córka jako duch…

— Jenifer nie była moją córką. — A to ci niespodzianka.

— Naprawdę? W takim razie, kim dla pani była? — zapytałem uprzejmie. Zlecenie, zleceniem, ale jak kobita ma wałek w ręku, trza być ostrożnym.

— Pasierbicą. Jej matka zabiła się jakieś dwa lata po urodzeniu jej.

-— Co się stało? — No proszę, ta historyjka może mieć drugie dno. Będzie o czym przy piwie gadać.

— A żebym to ja wiedziała. — Wzruszyła ramionami. — Nikomu nigdy nic nie mówiła. Z resztą, to nieważne. Mówta no swe pytanie.

— Oczywiście. Czy zna pani kogoś, kto czaruje?

— Chłopie, gdybym znała kogoś takiego, to mieszkałabym w takim syfie. — Pogroziła mi pięścią. Tą to łatwo wkurzyć. No cóż, trza uciekać, póki można.

— Dziękuję bardzo. — Ukłoniłem się nisko, po czym szybko odszedłem. Zatrzasnęła za sobą drzwi bluzgając przy tym strasznie.

No to plan z magiem poszedł się jebać. No, chyba że jakiś przyjdzie na most. To niestety moja jedyna nadzieja. No, ale przynajmniej po raz pierwszy nie polega ona na walce nie do wygrania. Muszę jedynie siedzieć w jednym miejscu przez dwie godziny. Skierowałem swoje kroki w stronę mostu.

Łącznik był zbudowany tak prosto, jak to tylko było możliwe. Ot, prostokąt, wykonany z szarej cegły, któremu odcięto od spodu połówkę koła. Wymiary wyglądały na standardowe, dwa metry długości, pół szerokości oraz półtorej wysokości. Parę centymetrów nad jego powierzchnią unosiła się Jenifer.

Wyglądała dokładnie tak, jak opisywali ją wieśniacy. Niska dziewczyna o falujących włosach, sięgających jej do ramion, błyszczała zupełnie tak, jakby ktoś obsypał ją kryształkami lodu. Z magii utkała sobie o wiele za długą, poszarpaną suknię żałobną. Oczywiście białą, innej barwy nie dało się uzyskać. Siarczysty mróz, jaki od niej bił, zmusił mnie do szczelniejszego założenia kurtki. W miarę, jak Jenifer wyśpiewywała kolejne sylaby swej pieśni, zimno rosło w siłę.

Czarowała słowami? Z tego co wiem, mało skuteczna metoda. Słowa są bardzo ulotne i niestabilne. Babka mi kiedyś mówiła, że każda głoska wypowiedziana o ułamek sekundy za długo lub krótko tudzież każdy oddech, jaki weźmie się podczas wypowiadania zaklęcia i tak dalej drastycznie odbija się na jego sile. Cokolwiek miało to znaczyć.

No, ale to nie jest istotne. Ważne jest to, że nie mam przy sobie maga, a ona mnie wypatrzyła. Cholera, trza to rozegrać pokojowo. Tylko jak zacząć rozmowę?

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Lucinda 07.08.2015
    Dobrze się czyta. Fajnie napisane, ciekawe opisy i dialogi, ale jest trochę błędów:
    ,,Na tym kończą (się) problemy miasta, ale moje nie."
    ,,Evan, kochanie ty moje, nie można myśleć tylko (o) rzeczach materialnych."
    ,,Ja będę krzyczał i klną," - ,,klnął" - znowu ucinasz końcówki formy przeszłej.
    ,,Nie uda się jej, ale będę udawał skruszonego się Odwróciłem się, aby odejść," - bez tego ,,się" na końcu zdania i brakuje kropki.
    ,,ale w większości były to jedynie plotki plotki." i ,,W takim razie, kim dla dla pani była?" - w tych zdaniach jest ten sam błąd ze zdublowanym słowem.
  • Slugalegionu 07.08.2015
    Tylko tyleXD Chyba robię w końcu postęp w tych kwestiach: ) (Poza końcówkami)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania