Opowieści podróżnika - Rozdział drugi 4/5 - Zabawa w berka

— Ładnie się tu urządziłeś — rzekłem z podziwem w głosie.

— Wiem o tym. — Patrzcie no, jaki skromny. — Wiem coś o tym, jak pomieścić się w ciasnym domu. Podpatrzyłem kilka sztuczek, kiedy pracowałem jako budowniczy.

— Byłeś budowniczym? — zapytałem tylko po to, aby podtrzymać rozmowę. Nuda nudą, ale skoro mi życie uratował to niech już mu będzie.

— Tak. Konkretnie murarzem, a potem cieślą.

— Co budowlaniec robi na łodzi i to w takim miejscu? — Usiadłem na stołku.

— Kiedy przekwalifikowałem się na cieślę, zacząłem pracować czasem przy statkach. Marynarze w karczmach często gadali przy kuflu o przygodach jakie przeżyli. Młody wtedy byłem i strasznie mnie to ekscytowało. Kiedy usłyszałem, że jednemu ze statków brakuje członka załogi, zaciągnąłem się. I tak przez trzy lata przemierzałem morza na pokładzie kolejnych łajb. — No proszę, zaczyna się robić interesująco. Jeszcze nie spotkałem nudnego marynarza.

— Potem zdarzył się jakiś wypadek, ale nie mogąc zapomnieć o woni, morza zacząłeś łowić ryby?

— Nie do końca tak to było. Jeden ze statków na którym pracowałem został napadnięty przez piratów. Co prawda, moją pracą była jedynie konserwacja, ale na bogów, chcieli mnie zabić. Wziąłem miecz od jednego trupa i dzielnie broniłem statku. Ukatrupiłem jakichś dwudziestu.

— Jak to wy tam mówicie na morzu? Bujać to my, ale nie nas — przerwałem mu.

— No, może nie zrobiłem tego sam — rzekł lekko zawstydzony. — W każdym to bądź razie, kapitan stwierdził, że mam talent do wojaczki i wysłał mnie do koszar na szkolenie. Najpierw wojowałem na morzu, a po dwóch latach na lądzie.

— Służba się skończyła, a ty zacząłeś łowić ryby dla świętego spokoju. Mam rację? — Jego odpowiedź nie zdziwiła mnie zbytnio. Ktoś, kto może opowiedzieć taką historię o swym życiu, nie lubi siedzieć za długo w jednym miejscu.

— Nie. Co prawda zaczynałem się powoli starzeć, ale ciągle nie myślałem o odpoczynku. Kiedy służba się skończyła, zacząłem zarabiać jako odkrywca badający niekończące się pustynie. Przy okazji szukałem zaginionych skarbów, polowałem na przeróżne monstra oraz pracowałem jako przewodnik.

— A co robiłeś później? Oraz, co ważniejsze, czemu rzuciłeś tamte zawody?

— Byłem już za stary, nie nadążałem za młodzikami. Osiedliłem się tutaj, gdyż znalazłem tani dok, po czym powróciłem do zawodu cieśli. Niestety, wiek ponownie okazał się potężną przeszkodą. Praca męczyła mnie niemiłosiernie, dlatego zrobiłem sobie łódź — mówiąc to, poklepał siedzisko, na którym siedział. — Z powodu wieku było to trochę za ciężkie zajęcie dla mnie, więc zbudowałem tą łupinkę.

— Domyśliłem się. Jak już ją zrobiłeś, zacząłeś być rybakiem? — powiedziałem, chcąc przejść do nieco ważniejszych spraw.

— Nie od razu. — Pokręcił przecząco głową — Na początku przeprawiałem ludzi przez rzekę, lecz potem zbudowali ten most. No, ale kto wie? Może ludzie stracą do niego zaufanie i będę mógł znowu ich przewozić?

— Kto wie — powtórzyłem cicho. — A tak swoją drogą, myślałem, że to ja prowadzę ciekawe życie — zaśmialiśmy się głęboko.

— Widzisz? Każdy uczy się cały czas. No, ale to nie jest chyba to, o czym chciałeś pogadać. Przedstawiłeś się jako łowca potworów, ale jak widzę zgubiłeś swój miecz w rzece.

— Co? — Sięgnąłem ręką po ostrze, ale natrafiłem jedynie na powietrze. — Noż cholera jasna! — warknąłem.

— Mogę ci załatwić nowy — rzekł krótko.

— Jeżeli mi teraz powiesz, że w między czasie dorabiałeś jako kowal, to ci nie uwierzę.

— Nie byłem nigdy kowalem, ale mogę dać ci miecz, którym walczyłem za czasów mojej służby.

— Tak za darmo? — Mój ton był trochę zbyt podejrzliwy.

— Oczywiście, że nie. — Uśmiechnął się złośliwie. — Umiem zrobić wiele rzeczy, ale nie buty. Twoje wyglądają na całkiem solidne, wystarczy je jedynie wysuszyć.

— Żartujesz sobie, co ja pocznę bez butów? Walka na byle ścieżce będzie niemożliwa, kiedy nie będę mógł zrobić kroku bez ranienia się w stopy. — Ze złości aż poderwałem się ze stolika.

— Może i buty są ważne, zwłaszcza w dzikich miejscach, ale bez miecza raczej nie będziesz zbyt dobrym najemnikiem. — Najspokojniej w świcie zaczął gotować zupę na kolację.

— Niby tak, ale… — Ale co? Facet ma niestety rację. Aż cholera, nikt już nie pomoże człowiekowi za darmo. Powtarzam się, ale to prawda. — No dobra, niech ci będzie — warknąłem, zdejmując obuwie.

— Napijemy się z okazji uczczenia naszego porozumienia? — Morven wyciągnął wódkę z jednej z szuflad w kuchni. W sumie, czemu nie?

— Z chęcią, byle nie za dużo. Jutro mam robotę. — Mina Morvena stała się bardziej poważna.

— Dużo wiesz o duchach? — powiedział, nalewając wódkę do kieliszków

— Niezbyt wiele. — Ech… to nawet nie wódka, a tani sikacz. — Nie uważałem na lekcjach o trupach. Wiem jedynie jak rozróżniać podgatunki oraz, że trza na takiego iść z magią.

— To bardzo mało, żeby nie powiedzieć nic. — Zamyślił się na chwilę. — Pomogę ci — rzekł, po czym opróżnił kieliszek. — W zamian chcę połowę zysków ze zlecenia. — No jeszcze czego.

— A umiesz czarować? — Kiedy to mówiłem, Morven nalewał drugą kolejkę.

— Niby nie, ale skoro ty się porwałeś na ducha bez takich umiejętności, to czemu ja miałbym być gorszy? — Dobre pytanie. Sięgnąłem po kieliszek, aby zyskać parę sekund.

— Wybacz, ale nie lubię pracy z towarzystwem. Wolę mieć jednego, c z a r u j ą c e g o kompana.

— Niech ci będzie — rzekł niezadowolony. - Może jeden kieliszek na pożegnanie?

Zaśmiałem się cicho. — Jeszcze jeden na pewno nie zaszkodzi.

 

Bardzo, bardzo dużo butelek później.

 

Bogowie, już nigdy nie będę pił z kimś kogo nie znam. Nie mam pojęcia skąd on wziął tyle wódki, ale wiem, że jutrzejszy kac będzie najgorszym w moim życiu. Normalnie nie byłoby to pewnie problemem, ale że Morven mieszka po wschodniej części miasta, a gospoda, w której wynajmuję pokój, jest na zachodzie, to jedyną drogą do niej był most. Tyle że tam ciągle straszy Jenifer. Oczywiście, jeżeli coś idzie się jebać, to robi to po całości. Mój towarzysz spił się jeszcze bardziej niż ja, więc przeprawa łódką byłaby samobójstwem. Ostatnia deska ratunku, czyli inni rybacy, też się spierdoliła. Żaden z tych skurwysynów nie chciał przeprawić “pijanego i obdartego żula”.

Tak więc wylądowałem przed mostem. Dobrze chociaż, że potrafiłem jeszcze trzymać pion. Ponadto, dziewczyny tutaj nie było. Czyżby los choć raz postanowił być dla mnie litościwy? Wykonałem zaledwie parę kroków, a już przekonałem się, że bardzo się myliłem.

— Mówiąc szczerze, nie myślałam, że wrócisz — rzekła zza moich pleców Jenifer.

— Człowiek uczy się całe życie — uśmiechnąłem się pod nosem.

— Bardzo śmieszne. — Przybrała urażony wyraz twarzy. — Myślisz, że chce mi się ganiać za każdym, kto wejdzie na most?

— Pewnie nie. — Wyprostowałem się. Pijany czy nie, trza się jakoś prezentować, a póki nie ma morderczych zamiarów, można z nią pogadać. — Wystarczy jednak, że na sekundę znikniesz, a ja w tym czasie pójdę do gospody.

— Pewnie idziesz tam, żeby wytrzeźwieć? — Położyła się w powietrzu.

— Tak, a tobie co do tego? — zapytałem opryskliwie.

— Czy nie lepiej byłoby pójść za mną, póki moja pani śpi? — Te słowa pobudziły moją czujność. To mogła być jedyna okazja, żeby odnaleźć tę nekromantkę. Oczywiście mogła to też być po prostu pułapka.

— Gdzie byśmy poszli? — zapytałem z rezerwą.

— Po prostu chodź za mną. — Zeszła na ziemię, po czym wyminęła mnie.

Stałem tam jeszcze jakieś dwie minuty, analizując czy warto za nią pobiec. Ostatecznie uznałem, że owszem, warto. Zacząłem biec za nią, kurde, nawet na trzeźwo byłoby mi ciężko za nią nadążyć. Często skręcała w boczne uliczki, w których ledwo się mieściłem, przenikała przez płoty, które musiałem oczywiście przeskakiwać, albo kluczyła w kółko.

Przynajmniej nie musiałem uważać na mieszkańców. Ci nieliczni, wałęsający się w okolicy, natychmiast uciekali na widok pędzącej Jenifer. Pewnie myśleli sobie: “Co za wariat za nią pędzi. Życie mu niemiłe, czy co?” No cóż, wychodzi na to, że nie.

Kiedy wleciała na jakiś budynek, oczekując, że wespnę się za nią, wykrzyknąłem.

— Oszalałaś? Chcesz mnie zabić? — Zatrzymała się, po czym odwróciła w moją stronę.

— Nie narzekaj, tylko skacz tu. Chyba mam prawo sprawdzić, czy się do tego nadajesz?

— Na przyszłość polecam inne metody.

No, ale narzekać mogę, a zlecenie i tak trza wykonać. Obym ciągle pamiętał, jak to się robi, prawą nogą zaczepić o parapet, lewą o szczelinę, a rękoma złapać krawędź dachu. Chwała niskim budynkom! Ale oczywiście i tak zdołałem sobie rozbić kolano o cegłę wystającą ze ściany domu.

— Widzisz? Dałeś radę — rzekła, po czym poleciała nad następny dach.

Noż kurwa, ona chyba chce mnie zabić. Zranione kolano bolało niemiłosiernie, ale i tak musiałem biec, aby do niej doskoczyć. Pozbawiony butów, boleśnie zraniłem się w stopy podczas lądowania.

— Zwolnij, bo się zabiję! — zawołałem za nią.

— Daj spokój, chyba możesz się trochę wysilić? — mówiąc to, wróciła na ulicę.

Zjechałem za nią po rynnie. Byliśmy w najgorszej części miasta. Ludzie mieszkający, tutaj patrzyli na mnie tak, jakbym był jakimś zakrwawionym, drącym się potworem. Nie miałem jednak sił, żeby nad tym rozmyślać. Z każdym krokiem walczyłem z bólem oraz zmęczeniem.

— Jenifer… zatrzymaj się… chociaż na chwilę! Muszę… złapać oddech! — wysapałem. Jak ja nie cierpię duchów, które zapominają, że śmiertelnicy mają coś takiego jak kondycja.

— Nie bądź beksą Evan. Jeszcze tylko trochę. — Mimo wszystko zwolniła trochę.

— Dziękuję — zawołałem z wdzięcznością.

— Nie ma za co.

Przebiegliśmy jeszcze jakieś sto metrów, po czym znaleźliśmy się obok mieszkania, w którym mieszkała Jenifer za życia. Popatrzyła lekceważąco na mój stan. Zwykle biegam po ścieżkach, drogach lub lasach, a nie po ciasnych zaułkach i dachach. Nie byłem przyzwyczajony do takiego terenu.

Spojrzałem na księżyc, unoszący się na granatowym niebie. O tej porze Monahan i Helga pewnie już śpią.

— Zanim pójdziemy dalej, chcę wziąć ze sobą mój naszyjnik.

— Na co ci on? I tak nie chwycisz go w dłonie.

— Zdążyłam to zauważyć — odparła złośliwie. — Jak myślisz, po co cię tu przyprowadziłam?

— Dobra niech ci będzie. — Podniosłem rękę, aby załomotać w drzwi, ale zatrzymałem ją, słysząc słowa Jenifer.

— Tylko zapukaj! Ja poczekam na dachu, żeby nie wystraszyć taty.

— Oczywiście — powiedziałem ironicznie. — Na pewno ucieszą się z tej niezapowiedzianej wizyty w środku nocy.

— Po prostu nazmyślaj coś o tym, że odejdę, tylko jeśli dostanę ten naszyjnik — powiedziała to takim tonem, jakby tłumaczyła coś dwuletniemu dziecku.

W sumie, to był dobry pomysł. Z czystej złośliwości zapukałem aż za delikatnie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Lucinda 09.08.2015
    Ciekawe opowiadanie. Dobrze mi się czytało. Chyba zacznę nawet czytać więcej fantasy. Jest niestety trochę błędów.
    ,,Potem zdarzył się jakiś wypadek, ale nie mogąc zapomnieć o woni morza (przecinek) zacząłeś łowić ryby?";
    ,,Jeden ze statków (przecinek) na którym pracowałem (przecinek) został napadnięty przez piratów.";
    ,,Wziąłem miecz od jednego trupa i dzielnie broniłem statku. Położyłem trupem jakiś dwudziestu." - po pierwsze ,,jakichś", a po drugie mogłeś jakoś uniknąć tego powtórzenia z trupem, ale to szczegół;
    ,,Praca męczyła mnie niemiłosiernie, dlatego zrobiłem sobie łódź - mówiąc to, poklepał z powodu wieku było to trochę za ciężkie zajęcie dla mnie, więc zbudowałem własną łódź." - nie napisałeś do poklepał i chyba w międzyczasie (przy okazji przypomniałam sobie, że w tekście napisałeś gdzieś to wyrażenie oddzielnie ,,w między czasie", a pisze się łącznie) jest kontynuacja wypowiedzi bohatera, co nie jest zaznaczone myślnikiem. Poza tym dwa razy powtarzasz informację, że zrobił sobie łódź;
    ,,Nie byłem nigdy kowalem, ale mogę dać ci miecz (przecinek) którym walczyłem za czasów mojej służby.";
    ,,warknąłem (przecinek) zdejmując obuwie";
    ,,Morven wyciągną wódkę z jednej z szuflad w kuchni." - znowu forma przeszła czasownika (wyciągnął);
    ,,Nie mam pojęcia (przecinek) skąd on wziął tyle wódki, ale wiem, że jutrzejszy kac będzie najgorszym w moim życiu. Normalnie nie byłoby to pewnie problemem, jeśli pominąć kac jaki będę miał jutro." - tutaj znowu powtarzasz jedną informację w dwóch kolejnych zdaniach;
    ,,Oczywiście, jeżeli coś idzie się jebać (przecinek) to robi to po całości.";
    ,,Żaden z tych skurwysynów nie chcieli przeprawić “pijanego i obdartego żula”." - nie dopasowałeś form. Powinieneś napisać, że ,,żaden (...) nie chciał";
    ,,Ponad to" - ,,ponadto";
    ,,Myślisz, że chce mi się, ganiać za każdym, kto wejdzie na most?" - nie powinno być tego drugiego przecinka. W tym przypadku czasownik ,,ganiać" nie pełni roli orzeczenia, a stanowi je razem z wyrażeniem ,,chce mi się";
    ,,a póki nie ma morderczych zamiarów (przecinek) można z nią pogadać.";
    ,,Ci nieliczni (przecinek) wałęsających się w okolicy (przecinek) natychmiast uciekali na widok pędzącej Jenifer." - poza tym ,,wałęsający się";
    ,,Obym ciągle pamiętał (przecinek) jak to się robi,";
    ,,Zwolnij (przecinek) bo się zabiję!";
    ,,Ludzie mieszkający tutaj (przecinek) patrzyli na mnie tak, jakbym był jakimś zakrwawionym (przecinek) drącym się potworem.";
    ,,I tak go nie chwycisz go w dłonie." - bez pierwszego ,,go";
    ,,Po prostu nazmyślaj coś o tym, że odejdę (przecinek) tylko jeśli dostanę ten naszyjnik";
    Cóż, znowu sporo tych błędów dotyczy interpunkcji, ale w tej części jest więcej innych. Czytając to, myślałam, że jest ich mniej. To chyba dobrze, bo znaczy, że nie kłują aż tak w oczy. Po prostu zawsze czepiam się nawet szczegółów. Czekam na część piątą:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania