Poprzednie częściTylko on, ona i motocykl - Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tylko on, ona i motocykl - Rozdział 10 - Miasto Aniołów

(UWAGA! W opowiadaniu zostanie poruszony wrażliwy temat, o którym ostatnio głośno w Polsce. Traktujcie go z przymrużeniem oka, okej?)

 

Los Angeles, Kalifornia, lato, rok 2001

 

Mówią, że Los Angeles to nieoficjalna stolica Zachodniego Wybrzeża. Ten, kto kiedykolwiek odwiedził to miasto, też mógłby tak pomyśleć. Nie ma tutaj miejsca, które mogło być brzydkie lub odstraszające. No bo jak można dostrzec minusy w mieście, w którym prawie zawsze świeci słońce i które jest pełne interesujących ludzi?

Takie myśli chodziły po głowie Evelyn, kiedy chodziła z Ryanem po Venice Beach i cieszyła się fantastyczną atmosferą Los Angeles. Nawet jej mężczyzna musiał przyznać, że miasto nie było takie złe, jak mu się wydawało, a dźwięki szumiącej wody i świetna pogoda tylko utwierdzały go w tym przekonaniu. Wracali akurat po małej przejażdżce po mieście do pokoju w motelu, w którym się zatrzymali.

— No i jak tam, Kociaku? – spytał swojej dziewczyny Ryan. — L.A. jest takie jakie sobie wyobrażałaś?

— Nie… – powiedziała Evie, przez co harleyowiec spojrzał na nią zdziwiony. — Jest jeszcze lepsze! – oznajmiła, a jej chłopak się zaśmiał i przytulił ją jedną ręką.

— No i to lubię! A wieczorem poszukaJmy jakiejś ostrej imprezy i balujemy do rana! – oznajmił Ryan.

— No raczej! – kiwnęła głową Evelyn.

Jak się rzekło, tak się stało. Na szczęście nie musieli długo szukać, ponieważ pożądany melanż miał miejsce na plaży naprzeciwko ich motelu! Obydwoje nie potrafili wyobrazić sobie lepszego miejsca do zabawy, a znośna muzyka, hektolitry alkoholu, dragi i ognisko sprawiły, że wyrzucili z głowy zbędne myśli. Od razu udali się pewnie w stronę grupy bawiących się ludzi i zostali ciepło przywitani. Evie martwiła się jednak, że obecność czarnoskórych i Latynosów może wpłynąć na Ryana, ale ku jej zdziwieniu, nie robił on większych problemów z powodu kolorowych.

 

„Ryan może i jest członkiem rasistowskiego gangu, ale chyba nie jest rasistą. To w sumie dobrze. Pewnie tylko reszta Angelsów tak ma! Ciekawe czemu…”

 

Impreza była dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażali: fantastyczna. Ryan i Evelyn robili na innych wrażenie swoim tańcem do piosenki Do the Evolution autorstwa zespołu Pearl Jam. Ku zdziwieniu motocyklisty, nie-białym imprezowiczom nie przeszkadzał fakt, że nosi swoje barwy klubowe. Jednak kiedy pojawił się alkohol, odrzucił zbędne myśli i skupił się na swojej dziewczynie.

— Kociaku… pamiętasz Coney Island? – zapytał jej nagle.

— Coney? Aaa, mówisz o tamtym melanżu, na którym rozjebałam nos Mandy, poznaliśmy tą Polkę i zwialiśmy przed świniami do tego opuszczonego garażu? – przypomniała sobie Evie. — Pewnie, że pamiętam! Ale co w związku z tym? No, w sumie impreza wygląda podobnie…

— Tak, ale nie o to chodzi. Pamiętasz na co chciałem Cię namówić, ale powiedziałaś, że jest za zimno?

— Na wspólne pływanie! No tak, pamiętam! Co, masz ochotę odmrozić sobie jaja w tej lodowatej wodzie? – zaśmiała się dziewczyna.

— Haloooo? Jest lato! Na pewno nie jest tak źle! No, chyba że nie umiesz pływać… – odparł ze złośliwym uśmiechem Ryan.

— Dobra, przekonałeś mnie. – uśmiechnęła się Evie i zaczęła się rozbierać. Inni imprezowicze to wychwycili i wiedzieli co planuje ta dwójka.

— Zajebisty pomysł! Dawno nie pływałem! Ludzie, szarżujemy na wodę! – krzyknął jakiś czarnoskóry chłopak w czerwonej bluzie sportowej, po czym wszyscy uczestnicy imprezy zaczęli ściągać ubrania i wbiegać do wody. Ryan i Evelyn zrobili to samo. Zgodnie z przewidywaniami, woda była zimna mimo pory roku, ale po „oswojeniu” się z nią była już znośna. Evie świetnie się bawiła pływając razem ze swoim chłopakiem na wyścigi. Ryan o tym nie wiedział, ale w szkole była jednym z najlepszych i najszybszych pływaków. Jej nauczyciel W-F’u powiedział kiedyś nawet, że mogłaby wystartować w Igrzyskach Olimpijskich. Motocyklista jednak nie dawał za wygraną i również doskonale pływał. Gdy już im się znudziło, oboje przytulili się do siebie i zaczęli namiętnie całować, na co wiwatem odpowiedzieli inni imprezowicze znajdujący się w wodzie. Motocyklista po jakimś czasie jednak zauważył pojedyncze łezki lecące z oczu Evelyn.

— Kociaku, dlaczego płaczesz? – zapytał i otarł kropelki z jej policzków.

— Przepraszam, Ryan… ale po prostu jestem szczęśliwa. Kiedy spędzam z Tobą czas, czuję się jakbym umarła i trafiła do nieba… – szepnęła mu dziewczyna.

— No proszę… moja Bad Girl ma wrażliwą stronę… – powiedział po pocałowaniu jej Ryan.

Evie zarumieniła się, a na jej twarzy pojawiła się udawana złość. Dyskretnie opuściła jedną nogę, którą miała wcześniej owiniętą na swoim facecie i podcięła go tak, że oboje się przewrócili i wpadli pod wodę. Szybko jednak wstali i zaczęli się śmiać.

— Ty mała, podstępna…! – powiedział motocyklista podczas przecierania oczu z wody i nagle wziął ją na ręce i zaczął wynosić w stronę brzegu.

— Hej, gdzie Ty mnie zabierasz? Chyba mnie nie zakopiesz za karę? – puściła oczko do Ryana jego dziewczyna.

— Kuszące… ale nie. Usłyszałem Twoje burczenie w brzuchu i idę Cię nakarmić! – odpowiedział mężczyzna i zaśmiał się.

 

„Wariat… ale mój kochany wariat!”

 

Jersey City, Nowy Jork

 

Amy właśnie skończyła tańczyć na rurze i szła na przerwę na zewnątrz siedziby klubu. Jej ponury i znudzony wyraz twarzy ewidentnie dawał innym motocyklistom do zrozumienia, że w nastroju do rozmowy będzie dopiero jak sobie zapali papierosa.

 

„Kolejny dzień, kolejna próba zarobienia na siebie jedynymi sposobami, w jakimi jestem dobra. Ale przynajmniej jest Frank, który mi umila czas…”

 

„O wilku mowa” chciałoby się rzec, bo Big Hog pojawił się obok niej i wyciągnął z jej paczki papierosa dla siebie.

— Nie masz nic przeciwko, jeśli się poczęstuję? – spytał patrząc na nią.

— Pewnie, że nie, zapal sobie śmiało. – odpowiedziała.

Oboje stali blisko siebie i patrzyli na jakiś niezidentyfikowany punkt w oddali. Mężczyzna był jedyną osobą, przy której Amy miała charakter inny od tradycyjnego: uśmiechała się częściej i nie sprawiała wrażenie osoby, po której wszystko spływa. Frank również poniekąd zmienił się pod wpływem dziewczyny. Choć wciąż był pesymistą, przestał tyle i nabrał śladowych ilości poczucia humoru.

— Ciekawe co porabiają Romeo i Julia. – powiedział nagle oficer drogowy Angelsów.

— Romeo i… Ooo, masz na myśli Ryana i Evelyn! Pewnie uprawiają na plaży seks gorętszy niż ta pogoda albo bawią się w berka z gliniarzami. Wiesz, też bym chciała kiedyś pojechać na zachód. Może nie do Los Angeles, ale Las Vegas na pewno.

— Taa, też zawsze chciałem odwiedzić to miejsce. Spróbować szczęścia w hazardzie, wykąpać się w fontannie przed hotelem Bellagio… no i przejechać się tymi drogami otoczonymi pustynią!

Amy tylko się zaśmiała i przytuliła do siebie Big Hog’a jedną ręką.

Tymczasem w klubie Ratface czyścił motocykle innych Angelsów na błysk i myślał o tym co przyniesie dzisiejszy dzień. Nie miał ochoty już dłużej czyścić jednośladów swoich braci, gdyż nie tylko mięśnie mu zesztywniały, ale także niektórzy z nich postarali się uprzykrzyć mu robotę jak na przykład Snake, który kazał mu czyścić swoją maszynę piętnaście razy zanim uznał, że może być. W końcu jednak skończył i poszedł poszukać Warlorda (który był jego opiekunem) i powiedzieć mu, że wszystkie pojazdy się błyszczą. Usłyszał jego głos w gdzieś na górze i zaczął iść po schodach, kiedy nagle podsłuchał rozmowę pomiędzy nim a Saint’em.

— Tommy, myślałeś może nad tym co Ci mówiłem na świątecznej imprezie z Jolene dwa lata temu? – spytał Warlord.

— Wow, pamiętasz to, Nick? – zdziwił się Saint. — Ale tak, zastanawiałem się nad tym co powiedziałeś i chyba jestem gotów powiedzieć prawdę! Mam tylko nadzieję, że nie umniejszy mnie to w oczach reszty braci…

— Chłopie, wyluzuj! Jak nie zapomnisz dodać o okolicznościach tego zdarzenia z Peterem, na bank zrozumieją! – poklepał skarbnika po plecach Nick, gdy nagle zauważył Ratface’a na schodach. — Ooo, Kadet! Skończyłeś już swoje zadanie?

— Tak, Warlord! Wszystkie motocykle się błyszczą! – odpowiedział kadet głosem szeregowego, na którego krzyczy instruktor musztry.

— No i bardzo dobrze, bo mam dla Ciebie kolejne zadanie! Saint jedzie zrobić obchód naszych interesów i potrzebuje kogoś do pomocy i towarzystwa, a ponieważ ja muszę pojechać uzupełnić zapasy amunicji dla nas, skarbnik wybrał Ciebie!

 

„Obchód interesów? Cholera, to się nazywa zadanie! Może jak się dobrze spiszę, mój okres próbny będzie skrócony…”

 

Saint i Ratface poszli do garażu, gdzie trzymane były ich motocykle. Skarbnik Angelsów przy okazji pochwalił kadeta za dokładne wyczyszczenie jego maszyny. Oboje wyjechali na ulicę i ruszyli w stronę małego budynku biurowego w Newport, gdzie gang produkował sfałszowane dokumenty. Ratface nie mógł się doczekać, żeby zobaczyć skąd idą zyski klubu, choć nie chciał dopytywać Saint’a, żeby nie być irytującym. No i wciąż miał w głowie tą dziwną rozmowę z Warlordem.

 

„Co on może ukrywać takiego, że może to go umniejszyć w oczach innych?”

 

Po niecałych pół godzinach dotarli na miejsce. Budynek był stary i odstraszający wyglądem, jednak najważniejsze było to, co znajduje się wewnątrz. Obaj zsiedli ze swoich jednośladów i udali się w do środka. Ratface był zaskoczony wyglądem tego miejsca: wyglądało ono prawie jak kafejka internetowa, gdyż wszędzie znajdowały się biurka, na których stały komputery, a pod ścianami stały różne szafy, drukarki i kserokopiarki. Przy każdym biurku znajdował się pracownik, a wszystkiego pilnował enforcer Angelsów. Oprócz tego był jeszcze jeden pokój, w którym piętrzyły się całe stosy gotowych dokumentów. Saint podszedł do ów enforcera.

— No witam, bracie! Jak tam nasze wyrzutki społeczne? Pracują sumiennie? – spytał.

— Siemasz, Saint! Tak, nie było żadnych problemów. Jest szansa, że do końca miesiąca wyrobimy normę i dostaniemy porządny zastrzyk gotówki! – odparł enforcer i spojrzał na kadeta. — A co to za panienka?

— To Ratface, nasz kadet. Zabrałem go ze sobą do pomocy. A, właśnie! Kadet! – zwrócił się do niego Saint. — Weź przydaj się na coś i sprawdź czy dokumenty są dobrej jakości! Na jednym ze spisów leży aktówka z wzorem! Porównaj je wszystkie i spróbuj nie zasnąć! – rozkazał mu, po czym razem z enforcerem zaśmiał się.

 

„No i tyle z mojego zadowolenia… Wciąż dostaję najbardziej gównianą robotę. Ale dobra, weźmy się za to…”

 

Mahnattan, Nowy Jork

 

— A teraz, Edward Stevenson – nowy komisarz Departamentu Policji w Nowym Jorku wygłosi przemowę, w której przedstawi swoją wizję walki z przestępczością w naszym mieście! – powiedziała reporterka w telewizji, po czym na specjalnie przygotowane podium wszedł Stevenson ze spojrzeniem zdeterminowanego polityka.

— Obywatele Nowego Jorku! Jako nowy komisarz policji w naszym pięknym mieście obiecuję sumienną i bezlitosną walkę z przestępczością zorganizowaną nękającą Was wszystkich. Nie dopuszczę do kolejnej sytuacji, w której poziom zabójstw będzie wzrastał z każdym kolejnym miesiącem tak jak to miało miejsce za czasów poprzedniego komisarza. Pod moim okiem policja Nowego Jorku stanie się wzorem dla reszty Ameryki i będzie walczyła z każdym rodzajem przestępczości, a zwłaszcza z gangami moto…

— Jasne… pewnie jego też mają na liście płac… – burknęła Vickie i wyłączyła telewizor. Kobieta oglądała przemowę komisarza leżąc nago łóżku obok swojej partnerki, która również nie miała ubrań na sobie. Wciąż nie mogła uwierzyć w wydarzenia z tego pamiętnego Sylwestra. Nie dość, że jej własna siostra zaczęła ją szantażować to jeszcze nie przyznała się Wendy do bycia jej rodzeństwem. Dobrze, że prawniczce udało się wszystko wytłumaczyć swojej wybrance, która zrozumiała sytuację, ale była zdegustowana zachowaniem Helen. Czuła się przybita, ale jednocześnie wściekła. Obwiniała za wszystko Bobby’ego i jego gang motocyklowy i choć chciała zrobić wszystko, żeby uwolnić siostrę od tych spaliniarzy to jednak nie mogła zrobić nic przez to nagranie, na którym palnęła głupio o fabrykowaniu dowodów.

 

„Jak mogłam powiedzieć coś tak debilnego? Emocje wzięły górę, pewnie, ale jestem prawnikiem, do cholery! Nie powinno mi się to przytrafiać!”

 

— Coś się dzieje, kochanie? – spytała Wendy i wtuliła się w leżącą obok Vickie.

— Nic, po prostu wkurza mnie takie gadanie. Ten cały Stevenson udaje jakiegoś wojownika o sprawiedliwość, a pewnie jakiś wysoko postawiony gangster ma go w kieszeni! – warknęła Victoria.

— Wciąż martwi Cię Helen? Nie mogę uwierzyć, że wstydziła się przyznać do bycia spokrewnioną z Tobą! Jak ona może?!

— Tak to jest jak zadajesz się z tymi bandytami na motorach! Gdybym mogła, wzięłabym broń sama i pozabijała skurwieli!

Nagle Wendy chwyciła Vickie dłońmi za głowę i przyciągnęła do siebie.

— Spokojnie, kochanie… zaraz pomogę Ci się odstresować… – szepnęła uwodzicielsko i nie minęła minuta, a kobiety pogrążyły się w gorącym lesbijskim seksie.

 

Los Angeles, Kalifornia

 

Impreza na Venice Beach trochę się uspokoiła. Wszyscy albo usiedli przed ogniskiem, albo dopadł ich sen. Ryan i Evelyn zaliczali się do tej pierwszej grupy. Przytulili się do siebie i patrzyli na płomień w milczeniu. Motocyklista zauważył, że jego dziewczyna zrobiła się jakaś ponura. Była taka odkąd wyszli na brzeg coś zjeść, ale nie chciał psuć dobrej zabawy wypytując ją dlaczego taka jest. Teraz uznał, że jest w miarę dobry moment.

— Kociaku… zauważyłem, że od jakiegoś czasu jesteś jakaś przybita. Wszystko jest w porządku? – spytał i popatrzył na nią. Evie spojrzała na niego zdziwiona jego pytaniem, choć nie udało jej się ukryć, że faktycznie coś jej leży na sercu.

— Co? Nie, nic… to… nic takiego. – powiedziała niepewnie. — Nie musisz się o mnie martwić. – dodała z mało przekonującym uśmiechem.

— No dalej, Evelyn… – powiedział dosyć poważnym głosem Ryan. — Dobrze wiesz, że takie bzdury na mnie nie działają. Jeśli masz jakiś problem, możesz mi śmiało powiedzieć. Nie podoba Ci się melanż? Obraziłem Cię czymś? – dopytywał. Evie opuściła głowę na dół i cicho westchnęła.

 

„W sumie to nie wiem po co to powiedziałam. Przecież z góry mogłam się domyślić, że zauważy i że żadna bzdura mnie nie uratuje…”

 

— Ryan… – zaczęła spokojnie. — Nie mam problemu ani z Tobą ani z tą imprą. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że zabrałeś mnie do Los Angeles, cieszę się, że imprezujesz ze mną i co najważniejsze… cieszę się, że Ciebie mam.

— Więc w czym problem?

— Spokojnie, już Ci mówię. Chodzi o to, że… słuchaj, mam już dwadzieścia jeden lat i niektóre sprawy zaczęłam postrzegać… inaczej. – oznajmiła niepewnie, starannie przemyślając każde słowo.

— Co masz na myśli? – spytał dociekliwie Ryan.

— Na przykład te imprezy. Nie zrozum mnie źle, bo jak mówiłam, uwielbiałam bawić się z Tobą na tych wszystkich domówkach, koncertach i innych melanżach kiedy jeszcze mieszkałam w Newark i po tym jak rozprawiłeś się z Troy’em. Nie zamieniłabym tych wspomnień na żadne inne, ale z jakiegoś powodu… ostatnio coraz mniej mnie kręcą i nie czuję ich tak samo jak kiedyś. Zanim coś powiesz, nie, to nie jest Twoja wina. To te głupie myśli mi wmawiają, że robię się za…

— … stara? – przerwał jej Ryan z uśmiechem. — Kociaku, spójrz na mnie: mam trzydziestkę na karku i moje życie skupia się na jeżdżeniu motocyklem, kochaniu się z Tobą, walce o Fallen Angels i właśnie balowaniu. Nie przejmuj się… a co to w ogóle za myśli? – spytał zaciekawiony.

— Nie wiem, po prostu rozum mi podsunął takie jakby… plany na przyszłość. – powiedziała nieśmiało i zarumieniła się.

— Jakie plany? – spytał motocyklista.

— Ry(1)… to zabrzmi naprawdę głupio, więc nie oceniaj mnie za to, okej? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i z poważnym głosem.

— No dalej, Kociaku! – powiedział Ryan po przewróceniu oczami. — Dobrze wiesz, że nigdy bym Cię nie ocenił! Poza tym, założę się, że to wcale nie będzie głupie… – dodał i puścił jej oczko. Evie chciała odetchnąć z ulgą, ale jakoś nie mogła (albo nie chciała) uwierzyć w to zapewnienie. Myślała, że to, co zaraz powie go wystraszy.

— No bo widzisz… – zaczęła i czuła jakby zapaliła jej się twarz (co było widać po rumieńcach) — … od jakiegoś czasu miałam w głowie taki plan, żeby poznać mężczyznę, którym jesteś Ty i… związać się z nim na stałe. Wiesz, zamieszkać z nim, założyć z nim rodzinę, mieć dziecko… tego typu rzeczy. – wyjaśniła i zaczęła szykować się mentalnie na jego atak paniki.

 

„A więc to Ci chodzi po głowie… Cholera, muszę coś powiedzieć, bo jak będę milczeć, wyciągnie negatywne wnioski… Poza tym, dlaczego ta myśl tak mnie niepokoi? To w sumie nic strasznego... prawda?”

 

— Myślałaś, że będę Cię oceniał lub krzywo patrzył na Ciebie przez coś takiego?! – spytał, śmiejąc się cicho. — Kociaku, przecież to brzmi całkowicie normalnie! Przecież to nic złego chcieć coś od życia… – wytłumaczył.

 

„Czy on to powiedział?! TAK CAŁKIEM SERIO?!”

 

— Tak, wiem, Ryan, ale jakoś czuję się głupio, kiedy o tym myślę. – odpowiedziała w końcu i próbowała ukryć radość.

— Evie, masz tyle czasu,,, Ta przyszłość jest wciąż na wyciągnięcie ręki! Nie powinnaś się czuć głupio.

— Masz rację, nie powinnam tak się martwić o tą przyszłość, zwłaszcza że nie jest niemożliwa. I dzięki, Ry… Dzięki Tobie czuję się lepiej. A mogę się o coś spytać? – powiedziała i popatrzyła na niego z przechyloną na bok głową.

— No pewnie! Wal! – odpowiedział Ryan.

— Co z Tobą? Chciałbyś mieć rodzinę?

 

„Tego się obawiałem…”

 

— Tak. Tak myślę… może nie teraz, ale kiedyś… być może. – odparł w końcu niepewnym tonem.

— Naprawdę? Miło mi, że tak uważasz. Bolałoby mnie, gdybyś uznał mnie za dziwaczkę. Nie wiem, czuję, że brzmię głupio, kiedy poruszam ten temat i że inni ludzie mogą tak uważać.

— Jebać tych ludzi! Możesz robić co chcesz! Poza tym, nie powinnaś czuć się głupio. – uspokoił ją motocyklista.

— Jesteś taką cudowną osobą. Jak na harleyowca, jesteś bardzo kochany, wiesz? – zaśmiała się i wzięła łyk piwa ze stojącej obok butelki.

— Hej, to Cursed Riders są skurwielami, nie my! – powiedział Ryan i również się zaśmiał.

Siedzieli tak z dobrą godzinę, kiedy w końcu poczuli zmęczenie. Pożegnali się z resztą imprezowiczów i wrócili na motocykl, z którego podjechali kawałek do swojego motelu. Ryan zaparkował i kiedy zobaczył, że Evelyn zasnęła w drodze, wziął ją na ręce i zaniósł na rękach do ich pokoju, po czym położył na łóżku, rozebrał do bielizny ją, a potem siebie i położył się koło niej, zasypiając po kilku sekundach.

 

Jersey City, Nowy Jork

 

Ratface kończył właśnie swoje ostatnie zadanie na dziś: sprawdzić czy worki z kokainą ważą tyle samo. Znajdował się właśnie w opuszczonym domu jednorodzinnym, w którego piwnicy znajdowało się laboratorium narkotykowe. Kadet miał już dość roboty na dziś i jeżdżenia z jednego miejsca do drugiego. Wcześniej nie tylko musiał sprawdzić czy wszystkie podrobione dokumenty wyglądają wiarygodnie, ale także zrobić to samo z drukowanymi fałszywkami banknotów, zobaczyć klubowa farma z marihuaną jest odpowiednio zadbana no i nadzorować pracowników w laboratorium metamfetaminy. Powiedzieć, że miał już dość roboty na dziś to tak jak powiedzieć, że Nowy Jork to piękne miasto.

— Panie Saint! Już skończyłem! Worki się zgadzają! – powiedział zmęczony Ratface.

— Trochę Ci to zajęło! – powiedział z uśmiechem skarbnik Angelsów. — Ale ok, możemy już wracać do siedziby klubu! Mam nadzieję, że podobało Ci się dzisiejsze doświadczenie… Przynajmniej wiesz już skąd czerpiemy pieniądze!

 

„Taa, bawiłem się świetnie… Tak świetnie, że nie liczą na szybką powtórkę!”

 

Obydwaj motocykliści wrócili na swoje jednoślady i zaczęli jechać w stronę siedziby. Ratface cały czas miał ochotę zapytać Saint’a o szczegóły jego rozmowy z Warlordem, ale nie chciał ryzykować gniewu wyższego rangą brata. Jechał więc cicho przez całą drogę powrotną. W końcu dojechali na miejsce, zaparkowali motocykle przed budynkiem i weszli do środka, gdzie Saint od razu poszedł do Coyote’a.

— Bobby… – zaczął niepewnie. — Muszę Ci coś powiedzieć… o sobie.

— O co chodzi, Tommy? – spytał zaciekawiony prezes Angelsów.

— Właściwie to chciałem też powiedzieć reszcie braci. Jeśli mam być szczery to z Wami wszystkimi.

— Nie ma problemu… BRACIA! – zawołał nagle Coyote. — Ruszcie tu swoje włochate dupska! Saint ma dla Was komunikat!

Po chwili wokół dwójki motocyklistów zebrał się cały klub, łącznie z kobietami i kadetami (z Ratface’em, łącznie).

— Dzięki, Bobby… Bracia! – powiedział głośno Saint. — Pewnie się zastanawiacie czemu jestem taki tajemniczy co do swojej osoby nawet dla Was… Chodzi o to, że… mam za sobą straszną przeszłość, którą wstydzę się dzielić z innymi i o której wiedział do tej pory tylko Warlord. Mam jednak dość ukrywania prawdy przed swoją… rodziną i chcę opowiedzieć Wam swoją historię. Może wtedy zrozumiecie moje czasami… pojebane zachowanie…

Queens, Nowy Jork, rok 1973

 

Dwóch dziesięcioletnich chłopców próbowało wejść do domu księdza z miejscowej parafii przez otwarte okno. Usłyszeli, że ostatnio położył swoje ręce na dużej wygranej na loterii i chcieli zagarnąć ją dla siebie. Mieli tylko nadzieję, że nie zostaną przyłapani, w końcu są ministrantami w tej samej parafii. Było to ryzykowne posunięcie, ale Saint zapewniam swojego przyjaciela, że jak zobaczą tą forsę to zapomną.

— Tommy, myślisz, że on trzyma tą kasę na widoku czy ma jakiś sejf? – w sumie nie pomyśleliśmy o tym. – spytał chłopak blond włosach swojego kolegi.

— Wyluzuj, Peter! On dostał tą nagrodę trzy dni temu! Myślisz, że już kupił sobie jakieś zabezpieczenie do niej? Pewnie trzyma w jakimś słoiku po ciastkach lub doniczce z kwiatami! – uspokoił chłopaka jego przyjaciel, po czym zaczęli przeszukiwać każdy kąt domu. Szukali w doniczkach, słoikach, nawet pod dywanami, ale nic nie znaleźli. Nagle usłyszeli jakieś wydobywające z miejsca, gdzie są schody…

— Kurka wodna, to ksiądz! Szybko, schowajmy się! – powiedział Tommy do Petera, po czym natychmiast schował się w komórce pod schodami. Peter był jednak tak zszokowany, że tylko stał w miejscu. Kiedy już się ocknął, zaczął rozglądać się za kryjówką, gdy nagle usłyszał znajomy głos..

— Peter?! Co Ty robisz w moim domu? – spytał się dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku i z nieprzyjaznym uśmiechem. — Włamujesz się do mnie, żeby coś ukraść? Chcesz złamać przykazanie Boże? Chcesz popełnić grzech? – dopytywał się i zaczął powoli podchodzić do osłupiałego Petera.

— Przepraszam, Ojcze… ja tylko… – wymamrotał Peter.

— Ani słowa więcej, młody człowieku… popełniłeś grzech ciężki… i to przeciwko mnie – pokornemu słudze Pana Boga! Musisz zostać ukarany! – odpowiedział groźnym głosem ksiądz, choć z jego twarzy nie znikał ten uśmiech… Tommy uchylił drzwi i obserwował całe to zajście.

 

„Co on mu zrobi? Chyba da klapsa czy coś…”

 

Ksiądz jednak popatrzył na chłopaka od góry do dołu i podszedł jeszcze bliżej…

— Zdejmij z siebie ubranie. Ukarzę Cię osobiście! – oznajmił stanowczo. Peter zamarł z przerażenia, a do jego oczu zaczęły się cisnąć łzy.

— Ojcze… ja… nie chcę… boję się… – mówił bliski płaczu.

— Chcesz być grzesznikiem i pójść do piekła? – spytał. — Zrozum, to dla Twojego dobra. Mamusia i tatuś też by tego chcieli…

Słowa księdza podziałały na Petera jak czarna magia. Chłopak niechętnie się rozebrał, a Tommy obserwował to i nie mógł uwierzyć w ten widok. Ale to, co stało się potem… Saint długo nie potrafił tego zapomnieć… tego krzyku, tego płaczu i tego widoku, który mroził mu krew w żyłach. Wiedział, że powinien był pomóc przyjacielowi, ale kiedy krzyki stały się już bardzo głośne, on po prostu uciekł… Pobiegł w stronę otwartego okna, wyskoczył i biegł ze łzami w oczach. Słyszał już w szkole o takich scenariuszach z pedofilami, ale zobaczyć to na żywo… straszne.

 

„Przepraszam, Peter… ale nie mogę Ci pomóc!”

 

Jersey City, Nowy Jork, rok 2001

 

— I oto cała historia! – zakończył Saint, a oczy zaczęły mu się szklić. — Peter zamknął się w sobie i w wieku trzynastu lat popełnił samobójstwo… A kiedy ja osiągnąłem pełnoletniość, znalazłem tego księdza i zrobiłem coś, co powinienem był zrobić wtedy: wymierzyłem mu sprawiedliwość. Zabiłem go. Skatowałem go kijem bejsbolowym na śmierć, który wcześniej wsadziłem mu tam, gdzie Słońce nie dochodzi. To było okrutne, ale gdybym mógł, zrobiłbym to jeszcze raz. Rozumiem, jeśli ktoś z Was będzie patrzył na mnie inaczej po tym, co usłyszeliście… – zakończył i spuścił głowę na dół. Zebrani patrzyli z niedowierzaniem i nagle bez słowa zaczęli go przytulać jeden po drugim.

— Saint… nie wiem, co Ci powiedzieć… – zaczął niepewnie Coyote. — Jest mi kurewsko przykro i żałuję, że nie powiedziałeś mi wcześniej. Wiedz, że zawsze możesz liczyć na wsparcie Fallen Angels.

— Dziękuję… – odpowiedział Saint niesłyszalnym szeptem i objął prezesa klubu.

 

Los Angeles, Kalifornia

 

Ryan i Evelyn jechali sobie przez wschodnią część miasta i cieszyli się przyjemną pogodą oraz swoim towarzystwem, gdy nagle zauważyli pewne ciekawe zbiorowisko: zauważyli grupę motocyklistów, którzy mieli na plecach… logo Fallen Angels!

— Kociaku, czy Ty widzisz to samo co ja czy ja mam przywidzenia? – spytał zdziwiony motocyklista.

— Co? O czym Ty mó… – zaczęła Evie i również zobaczyła to, co on. — O, cholera, faktycznie! To Angelsi?!

— Na to wygląda! No proszę, jednak mamy oddział stacjonujący w L.A.! Pojedziemy się przywitać?

— No pewnie!

Ry podjechał powoli do innych harleyowców, którzy słysząc silnik jego maszyny natychmiast zwrócili na niego uwagę.

— No i kogo my tutaj mamy… Pan Wielki Motocyklista i jego kicia… Może tak zejdziesz ze swojego maleństwa i pokażesz barwy swojej kamizelki? – spytał jeden z nich, łysy i z tatuażem czaszki na twarzy.

 

„Kicia?! Ooo, masz szczęście, że Ty i Ryan jesteście z tego samego gangu, bo chętnie pozbawiłabym Cię dzieci swoim glanem za to!”

 

Ryan zaparkował przy motocyklistach, zsiadł ze swojej maszyny i obrócił się wokół własnej osi.

— Spokojnie, bracia! Ja też jestem z Angelsów, oddział nowojorski! – oznajmił, po czym reszta zbiorowiska trochę się uspokoiła. Niektórzy nawet go trochę… podziwiali? Nic dziwnego, Ry był wielkim, umięśnionym i groźnie wyglądającym facetem.

— Miło poznać kolegę Angelsa! – powiedział ten z czaszką na twarzy i poklepał go po plecach. — Kurde, wyglądasz trochę jak Schwarzenegger… Skąd mamy mieć pewność, że nie napadłeś kogoś w Nowym Jorku i nie zabrałeś mu ubrania, butów i motocykla? – zażartował, przy czym reszta zbiorowiska (łącznie z Evie) parsknęła śmiechem.

— Nie, na pewno nie jestem robotem z przyszłości… bo powiedziałem „proszę”(2)! – odpowiedział Ryan, przez co wszyscy zaczęli się śmiać jeszcze głośniej. — Zgaduję, że jesteście oddziałem z Los Angeles? – spytał, gdy już śmiechy ucichły.

— Zgadza się! – odpowiedział inny harleyowiec z dredami na głowie i w starej bluzie z logo zespołu Metallica. — Fallen Angels Los Angeles MC, a za nami znajduje się nasza siedziba! – dodał, po czym wskazał na jednopiętrowy bar znajdujący się za nimi.

— Dobrze wiedzieć, że mamy braci na całej szerokości kraju… – zaśmiał się Ryan i rozejrzał się po okolicy. — Tak w ogóle to planujecie coś? Tak zbieracie się na tym parkingu przed barem…

— Można tak powiedzieć! Dostaliśmy cynk, że żółtki z Triad położyli swoje łapska na ciężarówce pełnej używanej broni do użytku wojskowego! Chcieliśmy im ją odebrać, ale tak, żeby świnie się nie przyczepiły… – wytłumaczył ten z dredami.

— Moglibyśmy Wam pomóc! Im więcej nas, tym gorzej dla nich, nie? – zaproponował Ryan.

— Serio?! Mówisz poważnie?! Ooo, stary, nasz prezes byłby Ci bardzo wdzięczny!

— Czyli mogę Wam pomóc?

— No jasne! Ale… Twoja dziewczyna? Myślisz, że to dla niej dobre miejsce? – spytał niepewnie ten z tatuażem.

— Spokojnie… – powiedziała nagle Evie. — Nie boję się mokrej roboty.

Ryan popatrzył na nią niepewnie.

— Przemyślałaś to dobrze? Nie mam nic przeciwko, ale… no wiesz… – spytał się jej niepewnie.

— O mnie się nie martw, wielkoludzie! – zaśmiała się dziewczyna. — Dasz mi klamkę to wystrzelam tych komuchów co do jednego! W końcu uczyłam się od mistrza… – dodała i puściła mu oczko w łobuzerski sposób.

— No i postanowione! – ogłosił ten z tatuażem. — Za parę minut zjadą się inni bracia i wtedy pojedziemy razem! W szczegóły planu wprowadzę Was po drodze! Tak w ogóle to jestem Skull, a ten z dredami to Rock! Ja jestem wiceprezesem Fallen Angels z L.A., on sekretarzem. – przedstawił siebie i swojego brata z gangu.

— Ryan i Evelyn. Enforcer i jego dziewczyna! – odpowiedział nowojorczyk.

 

„Niby pojechałem z moim kociakiem na wakacje, a tu proszę, więcej pracy dla Fallen Angels! Nie, żebym miał z tym problem… Ale martwi mnie Evelyn… Przecież nigdy nie była na prawdziwej strzelaninie! Muszę być z nią ostrożny.”

 

Pół godziny później…

 

Ryan jechał razem z Evelyn i Angelsami z L.A. w szyku bojowym w celu znalezienia ów ciężarówki. Polowali na czerwonej ciężarówki dostawczej. Gdyby go znaleźli, musieliby tylko podążać za pojazdem i czekać aż znajdzie się na w miarę odludnym miejscu, żeby policja nie miała czasu na reakcję. Evie nie mogła usiedzieć na miejscu z ekscytacji. Po raz pierwszy brała udział w akcji klubu! Musiała jednak uspokoić nerwy, bo miała przy sobie pistolet i musiała strzelać bardzo ostrożnie, a trzęsące się ręce raczej by nie pomogły. Nagle jadący z przodu Skull skręcił gwałtownie w stronę drogi międzystanowej.

— Bracia! To ta ciężarówka! Teraz spokojnie jedziemy za nią i jak opuści miasto, ostrzeliwujemy ją tak długo aż się nie zatrzyma!

— To na pewno dobry pomysł? – spytał się go Ryan. — Możemy uszkodzić broń! No i trochę czasu zajmie nam wyładowanie jej do naszych jednośladów!

— A masz lepszy pomysł, nowojorczyku?! – krzyknął Rock.

— Trochę to ryzykowne… – zaczął niepewnie Ryan. — … ale mam coś w głowie! Jeden z nas mógłby podjechać od boku, unieszkodliwić kierowcę i przejąć kontrolę nad ciężarówką!

— To głupie… ale nie niemożliwe! – zaśmiał się Skull. — A skoro Ty to zaproponowałeś, Ty to wykonaj! Ale jak Ci się nie uda, nie będziemy mieli wyboru!

Evelyn słysząc te słowa poczuła lęk.

 

„Jak Ryan chcę wskoczyć z motocykla do rozpędzonej ciężarówki? Chyba, że… nie…”

 

— Kociaku! – powiedział nagle Ryan. — Dałabyś radę to zrobić? Po prostu zaatakuj kierowcę, wywal go, złap za kierownicę i my Cię pokierujemy!

— Pojebało Cię?! – powiedziała spanikowana. — Jak Ty to sobie wyobrażasz?!

— Spokojnie, będę tuż przy Tobie… jak będziesz potrzebowała pomocy, ustrzelę skurwiela! No dalej! Klub Cię potrzebuje! – próbował ją przekonać.

— Ehh… No dobra! Ale jesteś mi coś winien za to! – zgodziła się po chwili namysłu. Motocyklista z Nowego Jorku zaczął powoli podjeżdżać do boku ciężarówki, gdy nagle Azjata na miejscu pasażera otworzył do nich ogień z AK-47, ale nie trafił ani razu. Widać, że był to jakiś świeży rekrut Triad. Ostrzał jednak sprawił, ze Ry gwałtownie zwolnił i prawie nie spadł razem ze swoją dziewczyną z motocykla.

— OK, zabawimy się tak jak chcą! – oznajmił i dał Evie i reszcie motocyklistów zielone światło do użycia broni palnej. — Tylko postarajcie się strzelać w nich, nie w pojazd! – dodał.

Tak też zrobili. Nie strzelali dopóki nie upewnili się, że kule mogą trafić gangsterów Triad. Azjaci jednak odpowiadali ogniem i robili to już trochę skuteczniej, ponieważ kilku Angelsów musiało się wycofać z pościgu, przez pociski w ich kołach i silnikach. Na polu walki pozostali tylko Ryan, Evelyn i Skull. Temu ostatniemu udało się trafić z pistoletu w głowę pasażera ciężarówki, co znacznie ułatwiło zadanie.

— Teraz, Kociaku! Ja podjadę od boku, Ty zajmij się kierowcą! – powiedział Ryan i jak rzekł, tak zrobił. Evie wybiła szybę w drzwiach kolbą swojej klamki, otworzyła je i wskoczyła do środka siłować się z kierowcą. Ku zaskoczeniu mężczyzny, dziewczyna nie miała trudności z nim i pięciu minutach zażartej walki Azjata wyleciał z pojazdu, a Evie usiadła z kierownicę.

— Zuch dziewczyna! – pochwalił ją Ry. — A teraz spokojnie, naprowadzimy Cię do naszego celu! – dodał, po czym Evelyn (wciąż podekscytowana tym, co się przed chwilą wydarzyło) pojechała za Skull’em i Ryanem w stronę siedziby Fallen Angels L.A.

 

Jersey City, Nowy Jork, jesień, rok 2001

 

— Cholera, wiedziałem, że ta cała Bryant nie wygra wyborów… – powiedział do Judith Screwball, podczas gdy oboje siedzieli na zaparkowanym motocyklu i jedli kupione w KFC kawałki kurczaka. — Pewnie Coyote jest zły jak diabli, co nie, J?

Dziewczyna jednak nie odpowiadała. Patrzyła zdziwiona na jakiś nisko lecący samolot pasażerski i nagle krzyknęła ze strachu.

— Judith! Co się stało?! – spojrzał na nią wystraszony jej krzykiem.

— PATRZ!!! – krzyknęła i odwróciła jego głowę w miejsce, na które patrzyła. Motocyklista po chwili zrozumiał co ją tak przeraziło: Jedna z wież World Trade Center stanęła w płomieniach i kłębach dymu. — Dlaczego ten samolot…?

 

Tymczasem, Ryan i Evelyn wracali właśnie z Miasta Aniołów szczęśliwi i zadowoleni. Resztę swoich „wakacji” spędzili na imprezach takich jak ta na Venice Beach oraz drobnej pomocy tamtejszemu oddziałowi Angelsów. Evie już nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć reszcie dziewczyn o tym, co zrobiła, a Ryan był ciekaw co się działo pod jego nieobecność. Myśli obu przerwało zauważenie dymu unoszącego się z jednego z najbardziej ikonicznych budynków w mieście.

— Kociaku… czy Ty widzisz to, co ja czy jeszcze mnie to zioło trzyma? – spytał motocyklista i pokazał w stronę Manhattanu.

— Co? O kurwa…

 

1) Ry – zdrobnienie od imienia Ryan.

2) Nawiązanie do filmu Terminator 2: Dzień Sądu

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • sisi55 26.01.2020
    woda była zimna mimo pory roku, ale po „oswojeniu” się z nią była już znośna.—powtarza się ,,była", Przepraszam, Ryan… ale po prostu jestem szczęśliwa. Kiedy spędzam z Tobą czas, czuję się jakbym umarła i trafiła do nieba…— Przepraszam,,, Ale kto normalny tak mówi? xd, przemowę komisarza leżąc nago łóżku obok swojej partnerki,— uciekło ci ,,na", nie minęła minuta, a kobiety pogrążyły się w gorącym lesbijskim seksie.— nie ma w tym zdaniu błędu, ale jakoś dziwnie dla mnie brzmi, bo po co to ,,lesbijskim"? Przecież nie mówi się ,,zaczęli uprawiać heteroseksualny seks" więc nie potrzebnie ,,lesbijski". Już to mówiłem ci wcześniej, ale podoba mi się twój styl pisania. Jeśli chodzi o fabułę to nic się jakoś ciekawego w tym rozdziale nie działo. Podczas tej sceny z ministrantem co go potem przytulili wzruszyłem się. No i nie wiem, przydałoby się nadrobić wcześniejsze rozdziały, żeby wiedzieć o co chodzi xd, a nie tylko trzy, ale jakoś czasu mi brak.
  • TheRebelliousOne 26.01.2020
    Dzięki za wizytę. No może ten rozdział nie był taki przepełniony akcją, ale życie motocyklisty to nie tylko strzelaniny i bójki. Czasem trzeba zsiąść z jednośladu i zrobić sobie przerwę na miłość i takie tam :D Cieszę się, że mimo krytycznego spojrzenia wciąż czytasz moją twórczość i nie przejmuj się, sam miałem ostatnio mało czasu na swoje "hobby" (stąd duże opóźnienie z kolejnym rozdziałem). Jeszcze raz dzięki za krytykę i ocenę, pozdrawiam serdecznie i zachęcam do dalszego czytania :D
  • Pontàrú 30.01.2020
    Przeczytaj sobie całość jeszcze raz na głos może bo pojawia się parę powtórzeń. Kolejna sprawa to słowo "ów". Tak jak tutaj "w celu znalezienia ów ciężarówki." OWEJ ciężarówki. Jest owa ciężarówka (żeński), owo drzewo (nijaki) i ów mężczyzna (męski). Słowo ów odmienia się również przez przypadki a zaznaczam to tu bo wydaje mi się że nie pierwszy raz spotykam u Ciebie ten błąd.
    Kolejna niejasność (w moim mniemaniu) to umiejętność kierowania ciężarówką. Z tego co pamiętam Evelyn nie uczyła się prowadzić a jedyne na czym w sumie mogła jeździć to motocykl a zgodzisz się ze mną, że jazda na motorze znacznie różni się od jazdy samochodem czy wielką ciężarówą.
    Kolejna uwaga to ja wiem, że z reguły masz duże tempo narracji ale tu znów mam wrażenie że trochę pobiegałeś. Też co do WTC to myślę, że mogłeś dodać więcej emocji (może zrobisz to w kolejnym rozdziale) bo tu w sumie bazowałeś trochę na znajomości tego wydarzenia przez czytelnika.
    Tyle narzekania. Oczywiście tekst nadal dobry i czekam na więcej ;) Dzisiaj 4
  • TheRebelliousOne 30.01.2020
    Ach, powtórzenia... mój nemezis! XD Jeśli chodzi o kierowanie pojazdami to Evelyn jako tako umie nimi jeździć, co jest podkreślone w drugim rozdziale, kiedy opisuję w nim stary samochód jej rodziców, którym planowała odjechać prosto przed siebie. Poza tym, obok niej jechał Ryan, który wyjaśniał dziewczynie co i jak oraz naprowadzał ją gdzie ma jechać. No i to nie była "wielka ciężarówa" tylko dostawczak bardziej. Motocykl? Nieee, w żadnym wypadku. Dziewczyny harleyowców nie mogły posiadać własnych jednośladów ani jeździć tymi, które należały do ich facetów. Jeśli chodzi o WTC, spokojnie, emocji z tym wydarzeniem nie zabraknie, w końcu to jeden z tych dni, które mocno wpłynęły na Stany Zjednoczone. No, tyle z wyjaśnień. Dziękuję za wizytę oraz za krytykę moich błędów. Cieszę się, że ludzie wciąż czytają moją twórczość. Pozdrawiam serdecznie :)

    PS.: Jak tam opowiadanie z uniwersum Bionicle? Będzie kontynuowane czy raczej nie? ;)
  • Pontàrú 30.01.2020
    Raczej będzie kontynuacja ale najpierw wolę skupić się na zakończeniu serii Star Wars. Sesja tetaz i raczej nic nowego w najbliższym czasie nie będzie, choć kto wie, może znudzi mi się nauka XD
  • TheRebelliousOne 30.01.2020
    Ucz się, ucz, opowi.pl nie ucieknie :D W sumie też mam w planach zacząć drugie opowiadanie, ale wciąż je dopracowuję, żeby zaciekawiło czytelników, bo też będzie się pojawiać obcy Polakom temat: futbol amerykański. :D
  • Pasja 10.05.2020
    Witam
    Miasto Aniołów i melanż na plaży.
    ... Ryan może i jest członkiem rasistowskiego gangu, ale chyba nie jest rasistą... albo się jest, albo nie. Nigdy nie mogę pojąć takiego niezdecydowania.
    Beztroskie życie, imprezy i spontaniczne wyjazdy? Tylko jak długo można tak żyć. Evelyn jest młoda i powinna pomyśleć o przyszłości, Jakieś wykształcenie. I moje pytania znalazły oddźwięk. Jednak dziewczyna myśli o jutrze.
    Również cały ten Klub jest taką odskocznią od codziennych obowiązków. Nie wiemy dokładnie, czy członkowie mają poza klubem swoje miejsce. Czy mają dzieci?
    Ciekawe życie, ale na dłuższą metę pewnie nużące. Jak widać wszystkie dziewczyny zerwały kontakty ze swoją rodziną. Czy odnalazły pośród motocyklistów szczęście?
    Jednak jest to świat poza prawem i niebezpieczny.
    Mocno zakreślony wątek z księdzem ma swoje złe i dobre strony. Tommy nie pomógł koledze wtedy tam na plebanii i nie pomógł mu przez trzy lata. Chłopiec popełnił samobójstwo, a można było tego uniknąć. Dokonał linczu na sprawcy, ale bezprawnie.
    Sprytna akcja napadu na Azjatów i Evelyn zapunktowała. I koniec z World Trade Center przytłacza wszystko. Ciekawie prowadzisz akcję łącząc pewne sytuacje z bohaterami.
    Pozdrawiam
  • TheRebelliousOne 10.05.2020
    Kto to wrócił! :D
    No wiesz, działa to trochę tak jak generałowie Wehrmachtu w czasie II wojny światowej: nie każdy niemiecki żołnierz był zbrodniarzem (patrz: Erwin Rommel). Nie zmienia to jednak faktu, że Ryan jest lojalny wobec Angelsów i byłby gotów oddać życie za klub motocyklowy. Przyszłe rozdziały na pewno odpowiedzą na oba Twoje pytania, o to się nie martw. Tak, śmierć przyjaciela Saint'a prześladuje go przez cały czas, chociaż sprawiedliwość została wymierzona.

    Dziękuję za miły komentarz. Pozdrawiam ciepło! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania