Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Tylko on, ona i motocykl - Rozdział 9 - Lepiej już nie będzie!
Jersey City, Nowy Jork, rok 2001, lato
Słońce bezlitośnie świeciło nad miastem, smażąc każdego pechowca, który znajdował się na zewnątrz i nie miał przy sobie jakiegoś chłodnego napoju. Była to jednak idealna pogoda dla motocyklistów, którzy wyjechali na ulice i popisywali się swoimi jednośladami. Nie inaczej było w przypadku Fallen Angels.
Od pamiętnych wydarzeń w Newark minął już rok. Żaden z Angelsów nie poniósł za nie konsekwencji, ponieważ nikt z ekipy Troy’a nie chciał znów mieć kłopotów z okrutnym gangiem motocyklowym. Coyote i reszta mogli więc odetchnąć z ulgą, zwłaszcza że podstęp Helen przeciwko jej siostrze wciąż działał i Victoria trzymała się z dala od klubu. Jeśli chodzi o śmierć Troy’a, policji nie udało się odnaleźć ciała. Nie, żeby ktoś się tym przejął, w końcu mężczyzna nie miał żadnej bliskiej rodziny, a znajomi odwrócili się od niego.
Nad Nowym Jorkiem nastał upalny ranek. Ryan i Evelyn leżeli w łóżku przytuleni do siebie, nadzy i wykończeni. Zeszłej nocy zaliczyli ostrą imprezę w opuszczonym magazynie, który znajdował się w przemysłowej dzielnicy miasta i bawili się bardzo dobrze, jednak gdy naszła ich ochota i nie mogli znaleźć miejsca, gdzie mogliby być sami, wrócili do domu, gdzie dziewczyna ujeżdżała motocyklistę jak kowbojka byka na rodeo. Evie bardzo lubiła przejmować inicjatywę w czasie seksu, a dla Ryana to była miła odskocznia od ciągłego dominowania swojej partnerki. Podobało mu się kiedy patrzyła na niego władczym wzrokiem, przykuwała do łóżka kajdankami (które dziewczyna kiedyś ukradła jakiemuś posterunkowemu) i jak skakała po nim tak jakby nie było jutra. Oboje kochali się i nie kryli tego przed sobą.
Dzisiaj jednak czuli się jak gówno. Powrót z krainy snu do rzeczywistości i do tego silny kac był dla nich czymś, czego nie życzyliby największemu wrogowi. No, może jednak tak.
— Dzień dobry, Kociaku… – powiedział Ryan i popatrzył na kobietę swojego życia z uśmiechem. — Jak się spało?
— Leżałam z Tobą po zajebistym seksie. Sam sobie odpowiedz na to pytanie… – odparła Evelyn i zaczęła się przeciągać. Motocyklista zaśmiał się i nie bez kłopotów wstał z łóżka. Chwycił za wódkę, która znajdowała się pod łóżkiem i wziął jeden łyczek, po czym podszedł do okna i odsłonił żaluzje. W tym czasie Evie również wstała i zaczęła szukać swoich ubrań. Jej strój jak zawsze wyzywający i buntowniczy: czarne rajtuzy dziurami, ciężkie glany i koszulka na ramiączkach o tym samym kolorze. Mężczyzna uwielbiał jej ubrania.
„Jak ona to robi, że we wszystkim wygląda zajebiście? Jednak nic nie przebije jej nagiej…”
Gdy Ryan również się ubrał w swój motocyklowy strój, oboje wsiedli na motor i zaczęli jechać w kierunku siedziby klubu i przy okazji rozkoszowali się przyjemnym ciepłem, jakie obecna pora roku miała do zaoferowania.
— Ryan, czy Bobby’emu już przeszła ta radość po wyborach prezydenckich? Jak jeszcze raz usłyszę o tym całym Bushu to pierdolca dostanę! Serio, chyba żaden inny naród tak się nie ekscytuje polityką! – zapytała Evelyn podczas jazdy.
— Chyba nie! Snake mówił mi, że nie widział go tak szczęśliwego od czasów prezydentury Reagana! Ale spokojnie, w końcu mu przejdzie! – zaśmiał się mężczyzna i skręcił na skrzyżowaniu w stronę siedziby. — No, już jesteśmy. Przetrwaj dzisiejszy dzień, to dam Ci niespodziankę… – oznajmił z tajemniczym uśmiechem.
Dziewczyna popatrzyła na niego z zaciekawieniem.
„O czym Ty mówisz? Jaką niespodziankę? Nie no, miło, ale nie znoszę takich tajemnic! Ciekawa jestem czy ktoś z klubu wie o tym…”
Evelyn pracowała na barze z Jolene tym razem. Judith spędzała czas ze Screwball’em na mieście, a Amy tańczyła na rurze ku uciesze innych motocyklistów. Ryan w tym czasie poszedł załatwiać sprawy dla klubu na rozkaz Coyote’a, który chodził po całym gmachu podekscytowany. Evie dziękowała losowi za klimatyzację w siedzibie. Musiała przyznać, że choć miejsce wyglądało (i w sumie było) jak speluna i mordownia to było całkiem nieźle wyposażone. Przypomniała sobie również o słowach swojego faceta.
— Jolene, czy Ryan zachowywał się jakoś dziwacznie ostatnio? Albo mówił coś? – spytała blondynki.
— Ryan? Nie, nic mi nie wiadomo. A co, macie jakiś kryzys w związku? – odparła Jolene.
— Kryzys? Nie, po prostu powiedział mi coś i nie mogę przestać o tym myśleć. Coś o niespodziance… nie wiem jak mam się na to zapatrywać.
— Rozumiem, ale wiesz, jak Twój facet świruje na boku, ja chętnie Cię… pocieszę. Poza tym, nic tak nie wkurwia faceta jak jego laska zdradzająca go z inną laską. – powiedziała Jolene uwodzicielskim głosem. Evelyn uśmiechnęła się niezręcznie.
„Serio, Jolene? Czy Ty wszystko musisz sprowadzać do seksu? Chociaż chwilę, sama bzykam się z Ryanem niemalże codziennie, nieważne…”
— Doceniam chęć pomocy, J, ale mnie tylko faceci kręcą, nie również kobiety tak jak Ciebie. Wybacz. – odpowiedziała czarnowłosa dziewczyna, próbując brzmieć delikatnie. Jolene tylko na nią popatrzyła z uśmiechem, który chyba był próbą ukrycia rozczarowania.
— Szkoda. Wielka szkoda. – odparła cicho.
Manhattan, Nowy Jork
Ryan jechał w szybkim tempie na umówione miejsce spotkania, gdzie czekali na niego Saint i Warlord. Mieli dla niego jakąś robotę, która wymagała trzech osób, więc uznali, że się nadaje najlepiej. W końcu dojechał na miejsce. Motocykliści znajdowali się przed wejściem do Washington Square Park.
— No, jesteś wreszcie! – powiedział Saint do Ryana, gdy go zobaczył. — Jak tam życie z Evelyn? Dobrze wszystko?
— Pewnie, że tak. Odkąd rozprawiliśmy się z tym całym Troy’em, laska jest tak szczęśliwa jak nigdy dotąd. – odparł brunet.
— No i prawidłowo! – zaśmiał się Warlord. — Ale mniejsza, pewnie się zastanawiasz po jaki chuj Cię tu zatargaliśmy… Otóż mamy szansę na zarobienie dużej kasy.
— O czym Ty mówisz, Warlord? – spytał go Ryan.
— Widzisz, znam gościa, który wiele dałby za kilka motocykli do swojej kolekcji. – wtrącił się Saint. — I pomyślałem sobie, że moglibyśmy z nim ubić jakiś mały interes: my dajemy mu motory, on płaci nam w kasie i broni palnej! – wytłumaczył.
— Brzmi nieźle, ale chyba nie damy mu SWOICH motocykli? – spytał niepewnie Ryan.
— Oczywiście, że nie, tępaku! Potrzebne motocykle zajebiemy naszym kolegom z Cursed Riders! – uśmiechnął się Saint. Ryan od razu się uspokoił i cwanym uśmiechem dał braciom do zrozumienia, że ten plan mu się podoba. Trójka harleyowców ruszyła więc na poszukiwania grupy Ridersów. W międzyczasie Warlord wyciągnął telefon i wykręcił jakiś numer.
— Halo? Kadet? Słuchaj, pamiętasz tą robotę, o której Ci mówiłem? Żebyś zakosił ciężarówkę dostawczą? To dobrze. Teraz weź ją i zasuwaj na Manhattan. Później Ci powiem gdzie dokładnie. – mówił przez telefon i się rozłączył. Tymczasem Saint wypatrzył trzech członków Cursed Riders, którzy jechali w nieznanym kierunku.
— Oho, mamy ich! Nie atakujmy ich jeszcze, niech nas zaprowadzą do swojego celu, może będzie tam więcej motorów. Im więcej, tym lepiej! – oznajmił, po czym razem z pozostałą dwójką zachowali odpowiednią odległość i zaczęli podążać za Ridersami. Jeden z nich wyglądał dziwnie znajomo.
— Hej, Saint! Czy to nie jest X? Ten w czapce oficerskiej? – spytał Ryan.
— Cholera, faktycznie! – odparł skarbnik Angelsów. — Świetnie się składa, może uda się pozbyć kluczowego członka tych kutasów…
Harleyowcy pod wodzą Sainta śledzili swoich wrogów przez jakąś godzinę. Ryan był tak znudzony tą sytuacją, że chciał zasugerować olanie akcji, ale zdobycie nowej broni brzmiało zbyt kusząco. Na szczęście wyglądało na to, że w końcu koniec tego śledzenia, ponieważ Ridersi w końcu byli na miejscu. Ku zdziwieniu Angelsów, ich miejscem docelowym było… terytorium Panthersów! Ciekawe, czyżby Cursed Riders było w jednym łóżku z czarnymi? To jednak nie miało znaczenia, ponieważ zgodnie z przewidywaniami, na miejscu było więcej członków wrogiego gangu i ich jednośladów, choć byli to zwykli enforcerzy.
— To co robimy, Warlord? – spytał Ryan, chowając się za jakimś niskim murkiem i szykując swoje MAC-10.
— Żadnej filozofii… po prostu chowamy się jak Ty i ostrzeliwujemy ich aż wszyscy nie padną. Pamiętajcie, motory są najważniejsze. Tylko czekajcie, wyślę SMS do Ratface'a. – odpowiedział Warlord i tak zrobił, po czym sam się schronił i wyciągnął z torby motocykla karabin M16. Saint postąpił tak samo i uzbroił się w strzelbę SPAS 12. Kiedy już byli gotowi, Ryan oddał pierwszy strzał, zabijając członka Panthersów, który podawał rękę X’owi.
— OGNIA! STRZELAĆ BEZ ROZKAZU! – krzyknął w wojskowym stylu Warlord.
Początkowo zszokowani wrogowie nie zdołali schować się przed gradem kul, dlatego wielu poległo w pierwszych sekundach strzelaniny lub było rannych i doczołgało się za jakiekolwiek zasłony. X jednak wykazał się dużym refleksem i nie został postrzelony ani razu. Wyjął swoje UZI i odpowiedział ogniem. Podobnie postąpili inni członkowie obu gangów, którzy mieli nieco więcej szczęścia i nie oberwali za pierwszym razem.
— Jebani Angelsi! Czy Wy wszędzie musicie się pchać?! – krzyknął wściekły X.
— Wiedziałem, że robienie deal’u z białasami to zły pomysł! – wrzasnął jeden z rannych Panthersów.
Saint podszedł nieco bliżej, żeby jego strzelba zadawała więcej szkód. Jego plan zadziałał perfekcyjnie. Każdy, kto nawinął mu się pod lufę kończył ze śrutem w ciele.
Warlord był żołnierzem i tak też walczył: z rozwagą i podejściem taktycznym. Strzelał krótkimi seriami i skupiał się przed prowadzeniem ostrzału. Ryan był pod wrażeniem jak sierżant Angelsów szybko przeładowywał swój karabin szturmowy. On zaś (Ryan) po prostu strzelał w kogo się dało i choć czuł, że ma najmniej trupów na koncie to jednak nie jest też bezużyteczny. Inną sprawą, która go odciągała od obecnego zadania był fakt, że nie mógł uwierzyć w to wszystko. X – największy rasista w Cursed Riders… robi interesy z CZARNUCHAMI?! Nie było jednak czasu na takie rozmyślenia. W powietrzu latały kule, a strzelaninę trzeba było zakończyć szybko, zanim policja przyjedzie. A przecież jeszcze Ratface musi przyjechać i załadować motocykle do ciężarówki!
Jersey City, Nowy Jork
Chociaż jej facet pojechał na niebezpieczną robotę dla klubu, Evelyn zaczęła się powoli przyzwyczajać do ciągłego niebezpieczeństwa, w jakie się pakował. Nie znała szczegółów jego działalności, ale czuła, że to niebezpieczne. Wiedziała jednak, że Ryan sobie poradzi. Z przyjęciem tej myśli bardzo pomogła jej Amy, która stała się oficjalną dziewczyną Big Hog’a. Dziewczyna doskonala wiedziała co czuje jej koleżanka i za każdym razem gdy Ryan miał coś do załatwienia, uspokajała ją i zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Z czasem dziewczyna nie potrzebowała już rad starszej przyjaciółki, choć Amy wciąż była dla niej wzorem do naśladowania. Podobnie jak Helen, choć żona Coyote’a wydawała się czasami zbyt zimna i oschła. No cóż, w sumie sama kiedyś nazwała się „zgorzkniałą starą suką”, więc nie Evie nie wiedziała skąd to zdziwienie. O wilku mowa…
— Hej, Evelyn! Jak się sprawy mają? – spytała nagle starsza kobieta.
— Wszystko w porządku. Ryan i ja jesteśmy szczęśliwi, żadnych złych wieści odnośnie wydarzeń z Newark, reszta Angelsów traktuje mnie z szacunkiem… czuję, że moje życie w końcu się układa! – odpowiedziała uśmiechnięta dziewczyna.
— Cieszę się, że wreszcie poradziłaś sobie z tym gównem, które srało na Ciebie. – odpowiedziała z lekkim uśmiechem kobieta. — Jak podasz ostatni alkohol, możesz zrobić sobie przerwę. – dodała, po czym sama opuściła budynek, prawdopodobnie, żeby zapalić papierosa.
Coyote popijał na piętrze whisky i rozmawiał z innymi motocyklistami.
— Mówię Wam bracia, jeśli Bush Junior(1) będzie choć w połowie tak dobrym prezydentem jak jego tatuś(2), nasz kraj czeka świetlana przyszłość! – mówił, śmiejąc się.
— Dokładnie! – przytaknął Snake. — Wreszcie mamy prezydenta z prawdziwego zdarzenia, a nie jakiegoś pomyleńca jak ten Clinton!
— No nie wiem, mi się wydaje jakiś taki podejrzany. – wtrącił się Screwball. — Wygląda na gościa, który nie zawahałby się napaść na inny kraj. Czasami tęsknię za Reaganem…
— Jak my wszyscy, Eddie! Jak my wszyscy… – poklepał brata po plecach Big Hog.
— Przepraszam Was, bracia… Wiem, że cieszycie się z faktu, że nasz cudowny kraj znów jest w rękach partii, która dba o nasz wspaniały kraj, ale ten synek Busha serio mi się nie podoba. Jak on mógł wykorzystać wpływy swojego ojca(3) i nie pojechać walczyć Wietnamie? To takie antyamerykańskie! – powiedział pretensjonalnym głosem Screwball. — A na pewno tak się stało, bo nie widzę żadnego innego powodu dlaczego nie walczył u boku Ray’a i Bobby’ego
Kiedy prezes Fallen Angels pił kolejną szklankę wypełnioną swoim ulubionym trunkiem i usłyszał swoje imię wspomniane w kontekście wojny w Wietnamie, znowu zaczął wracać do tych makabrycznych wspomnień.
Wietnam Północny, rok 1968
Clint, Ray i Bobby szli po zniszczonej przez płomienie i pociski karabinowe wiosce i nie mogli uwierzyć. Pomylili się! Wioska była pełna cywilów, którzy w żadnym stopniu nie wspierali Wietkongu! Nie było żadnych skrytek z bronią, flag komunistycznych, a już na pewno nie było tam żadnego komandosa Specnazu! Tylko niewinne kobiety, dzieci, starcy i inni cywile, którzy nie tylko stracili swoje domy, ale także cierpieli niewypowiedziane katusze z powodu poparzeń oraz ran postrzałowych. Do uszu żołnierzy docierały tylko wrzaski bólu dorosłych i płacz ich pociech. To była najstraszniejsza rzecz, jaką zobaczyli, a fakt, że to oni ponoszą winę za ich agonię… nie można opisać tego słowami. Clint trzymał się za głowę przerażony i nie wiedział co robić, podczas gdy Ray obserwował skalę zniszczeń, a Bobby… tylko stał i patrzył. Jakby się wyłączył.
— I co my teraz zrobimy, Cesar?! Jasna cholera, spójrz na te rany! – krzyknął do swojego przełożonego Snake.
— ZAMKNIJ MORDĘ, DO KURWY NĘDZY!!! – wrzasnął łamiącym się głosem Clint. — Muszę pomyśleć!
— JAK MOŻESZ MYŚLEĆ NAD CZYMŚ W TAKIEJ CHWILI, TY JEBANY PSYCHOLU?! – wybuchł nagle Bobby i próbował rzucić się na Cesara, ale Ray go powstrzymał. — CZY TY WIESZ CO TU SIĘ ODJEBAŁO, SKURWYSYNU?! ZROBIŁEŚ Z NAS PIERDOLONYCH MORDERCÓW! POD TWOIMI ROZKAZAMI DOPUŚCILIŚMY SIĘ ZBRODNI WOJENNEJ!!! – krzyczał przez łzy. Jego przyjaciel tylko patrzył na niego zszokowany i nie wiedział co odpowiedzieć.
— Bobby, uspokój się! – próbował opanować sytuację Cesar, po czym mężczyzna się uspokoił i wyszarpał Ray’owi. — OK, wszyscy bierzemy broń i posyłamy im kulkę w łeb! Wszystkim! Musimy skrócić im cierpienie! – oznajmił dowódczym głosem.
— Sam to zrób, kupo gówna! To Twój zasrany bajzel i Ty go sprzątnij! – warknął Bobby, ale Ray popatrzył na niego wzrokiem mówiącym „Nie ma na to czasu!” i ostatecznie żołnierze wypełnili rozkaz Clinta. Każdy Wietnamczyk dostał po jednym strzale w głowę, który zabił ich na miejscu, ale też uwalniał od katuszy. Kiedy Bobby zabił ostatniego cywila, podszedł do Cesara i z całej siły uderzył go w głowę, gdy ten nie patrzył. Ray zobaczył to i ciężko westchnął.
— Bobby! Chłopie, masz całkowitą rację! Powinieneś mu wpierdolić! Ale teraz nie ma na to czasu! Musimy stąd spieprzać! – zawołał swojego przyjaciela. Ten popatrzył na niego i powoli kiwnął głową twierdząco. Obydwoje nawet nie zauważyli przez ten bałagan, że jakby znikąd pojawił się opancerzony konwój żołnierzy amerykańskich. Ich dowódca – młodo wyglądający, ale umięśniony i łysy człowiek o stalowym spojrzeniu oraz ubrany w mundur z naszywką, na której widniało nazwisko „Stevenson” wysiadł i zażądał wyjaśnień odnośnie sytuacji w wiosce. Gdy Bobby i Ray opowiedzieli całą historię, dowódca ten złapał się za głowę w niedowierzaniu.
— OK, mamy trochę wolnego miejsca w transporterze. Wsiądźcie tam z tym kretynem, zabierzemy Was stąd do najbliższej bazy i zaraz wydam rozkaz zbombardowania tego miejsca napalmem! I jeszcze jedno: wszystko, co się stało w tej wiosce, ZOSTAJE W TEJ WIOSCE. Zrozumiano? – oświadczył Stevenson.
— Tak jest, Sir! – krzyknęli Ray i Bobby, po czym załadowali Clinta do transportera wojskowego.
Manhattan, Nowy Jork, lato, rok 2001
— Do ciężkiej cholery, czy wszystko muszę robić sam?! – krzyknął rozdrażniony X, gdy zobaczył martwe ciała swoich braci oraz Panthersów. Ryan, Warlord i Saint skutecznie wystrzelali przeciwników jak kaczki. Nie mógł uwierzyć, że zaledwie trójka motocyklistów z Fallen Angels zdołała pokonać kogoś z taką przewagą liczebną. Owszem, słyszał o ich imponujących umiejętnościach strzeleckich, ale uważał, że to przesadzone plotki. Nie było jednak czasu na bycie wściekłym i zszokowanym, musiał jak najszybciej opuścić to miejsce. Przynajmniej tak mu podpowiadał rozum… którego nie słuchał przez swoje ego. Zamiast zrobić jedyną rozsądną rzecz, kontynuował odpowiadanie ogniem w swoich wrogów. Angelsi z kolei przesuwali się powoli do przodu na jego pozycję. W końcu nazistowski motocyklista oddał serię rozpaczliwych strzałów, przez które trójka straciła na chwilę uwagę. X podbiegł do swojego motocykla, wsiadł na niego i odjechał czym prędzej. Angelsi już mieli zacząć świętować, gdy nagle podjechała do nich znajoma furgonetka, z której wysiadł Ratface.
— Przepraszam, bracia, ale były roboty drogowe po drodze. Przegapiłem coś? – powiedział zestresowany.
— Czy przegapiłeś?! Chłopie, my już zdążyliśmy powybijać tych skurwieli! A teraz ładuj ich motocykle do ciężarówki i spieprzaj do siedziby! – rozkazał mu Ryan. Tak też kadet postąpił Załadował na pakę ciężarówki około osiem jednośladów Ridersów(4) (tyle się zmieściło), po czym wsiadł do kabiny kierowcy i odjechał w stronę Jersey City. Reszta Angelsów wróciła na swoje motocykle i zrobiła to samo.
— Hej, Saint! – zawołał skarbnika Warlord. — Ile dostaniemy za te dwukołowe cacka?
— Chodzi Ci o dolary? Czy o broń? – zaśmiał się Saint.
— Oba!
— Oba? No to tak myślę, że w kasie dostaniemy jakieś 150 tysięcy… a broń to zobaczymy! Koleś wspominał, że to będzie sprzęt typowo wojskowy! Coś dla Ciebie, Nick!
Wszyscy trzej parsknęli śmiechem i w dobrym nastroju kierowali się w stronę siedziby klubu.
Lower Manhattan, Nowy Jork
X dojechał roztrzęsiony do budynku, który służył za kwaterę główną Cursed Riders. Wiedział, że czeka go niezłe tłumaczenie się Cesar’owi. Bał się, że prezes nie wytrzyma i wpakuje mu kulkę prosto w łeb. Od czasu śmierci Earl’a chodził bowiem wiecznie cięty i nawet agresywny seks napędzany używkami nie gasił jego ognia, który pobudzał jego zapał do wymordowania każdego, kto nosił barwy Fallen Angels lub z nimi współpracował. Siedział akurat przy barze, pił mocną wódkę i rozmawiał z Pretty Boy’em.
— Cesar, stary, nie denerwuj się tak… dojebiemy w końcu Angelsom i zapłacą nam za Beefy Earl’a… Poza tym minęły już 3 lata, nie sądzisz, że powinieneś iść do przodu? – zapytał go wiceprezes Ridersów.
— Pretty Boy… – zaczął groźnie Clint. — Jeśli nie chcesz mieć rozjebanej drugiej połowy mordy… a uwierz, że korci mnie… stulisz pysk i dasz mi spokój. – skończył warknięciem, na co ten go posłuchał i odszedł. — Po prostu nie wierzę… – ciągnął dalej. — Najpierw jeden z tych skurwieli bzyka moją córkę, która potem popełnia samobójstwo… a teraz jeszcze wybijają moich braci.
Jego lament przerwał X, który podszedł do niego bardzo powoli, próbując przemyśleć każde następne słowo.
— Clint… – zaczął nieśmiało. — Wiem, że jesteś wkurwiony jak sam skurwysyn, ale nie mam dobrych wieści odnośnie deal’u… Zostaliśmy… zaatakowani… – wydusił z siebie i czuł, że zaraz dostanie kulkę między oczami. Prezes odwrócił się do niego i trzymał w ręku pistolet.
— Kto Was zaatakował? Angelsi czy człekokształtni z Panthersów? – spytał cichym głosem.
— An… Angelsi… – wymamrotał X.
Cesar popatrzył chwilę na podłogę i zaśmiał się. Był to śmiech niepoczytalnego maniaka. Miał tego dość. Fallen Angels po raz kolejny napsuli mu krwi! Nie tylko ich deal, z którego mieli dostać ostrą broń poszedł się kochać, ale także stracił kolejnych członków swojego klubu. Wściekły podniósł pistolet i zastrzelił… barmankę, która jeszcze chwilę temu podawała mu alkohol. X aż podskoczył zszokowany tym widokiem.
— Masz szczeście, X… Jeśli chcesz się zrehabilitować, weź ciało tego kurwiszona i pozbądź się go, byle dobrze! – rozkazał Cesar i schował pistolet do kieszeni. Sekretarz Ridersów postąpił zgodnie z rozkazem Clinta, zabrał ciało dziewczyny i poszedł nad do pobliskiej rzeki. Miał szczęście, że budynek klubu był tak blisko brzegu.
„Przysięgam, gdybym był prezydentem tego kraju, uznałbym Angelsów za organizację terrorystyczną, żeby wszyscy się do nich dojebali…”
Midtown Manhattan, Nowy Jork
Żaneta leżała z zamkniętymi oczami w swoim pokoju i słuchała albumu Chronic Dra Dre. Nie miała pojęcia o tym co się stało z Troy’em Kingiem. Wmówiła sobie, że Ryan i jego banda pojechali do Newark i dotkliwie go pobili. Jakoś nie wyobrażała sobie, żeby jej były chłopak mógł kogoś zabić. Fakt, raz widziała jak do kogoś celuje z pistoletu, ale na tym się skończyło. Myślała chwilę o nim, po czym otworzyła oczy i sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do Mandy. Dziewczyny różniły się od siebie, ale wciąż były dobrymi przyjaciółkami. Często pomagały sobie nawzajem, nawet podczas kończących się za niedługo studiów. Po ukończeniu liceum obydwie poszły na ten sam kierunek związany z biznesem w tej samej uczelni. Polka zwierzała się koleżance ze wszystkiego, nawet z faktu, że wciąż miała motylki w brzuchu na myśl o Ryan’ie. Musiała jednak uszanować fakt, że ten był szczęśliwy z Evelyn.
„Muszę w końcu przestać o nim myśleć. Przecież to już zamknięty rozdział. Dlaczego nie mogę się pogodzić z faktem, że kogoś ma, chociaż bardzo próbuję?!”
Myśląc o tym wykręciła numer do Mandy i oczekiwała na odebranie przez nią telefonu.
— Halo? Żaneta? – odezwał się głos znajomy Polce.
— Mandy! Co tam u Ciebie? Masz ochotę gdzieś się przejść? Nudzę się strasznie…
— Chciałabym, kochana, ale jestem w Newark u rodziców z wizytą. Dużo się działo jak mnie nie było.
— Co masz na myśli? – zapytała Żaneta, choć miała już pewne domysły.
— Wyobraź sobie, że dwa lata temu w Sylwka, miał miejsce jakiś ostry lincz na mieszkańcach! – odpowiedziała Mandy.
— Jaki lincz? O czym Ty mówisz?
— Bo starzy mi opowiedzieli, że byli świadkami jak w okolicach uczelni w Newark grupka spaliniarzy napadła na ludzi, którzy imprezowali nad pobliskim jeziorem! Wiele osób zostało brutalnie pobitych i jedna zaginiona!
„Spaliniarze? Nie… to nie mogą być kumple Ryana z nim samym, włącznie… prawda?”
— O, cholera, musiała być niezła rozróba… – udawała zaskoczenie Żaneta. — A wiesz coś więcej na ten temat?
— Powęszyłam trochę sama po okolicy i wyobraź sobie, że wśród pobitych byli nawet dwaj goście przywiązani do drzewa, którzy mogli zamarznąć na śmierć, gdyby nie jakiś rybak, który wracał przez las i ich zauważył! Mieli farta, co? Ale słuchaj dalej, bo to nie wszystko: ci dwaj to byli durni kumple Troy’a: Josh i Dennis! A skoro mowa o Troy’u… to on jest tym zaginionym. Moi przyjaciele ze szkoły twierdzą, że pewnie już nie żyje. Ale akcja, nie sądzisz? – opowiadała podekscytowana Mandy.
Żaneta słuchała tych słów w stanie ciężkiego szoku. Nie sądziła, że Fallen Angels (jak i sam Ryan) są zdolni do takich czynów. Napaść kogoś, pobić, prawdopodobnie zabić i wyjść z tego bezkarnie? To niesamowite! W takich momentach przypominała sobie dlaczego zerwała z motocyklistą: nie potrafiłaby być z kimś, kto zabijał ludzi bez zastanowienia. Nawet jeśli ten skurwysyn Troy zasługiwał na to.
— Dzięki, że mi mówisz, Mandy… Wow, a podobno Nowy Jork i okolice to takie bezpieczne miejsca. – powiedziała w końcu.
— Żaneta, w co Ty wierzysz? Pojedź kiedyś do Bronx’u to zobaczysz jak to miasto wygląda naprawdę! – zaśmiała się Mandy. — A co tam u tej brudaski, z którą się zadajesz? Dalej robi za worek na spermę dla tego śmierdziela na motorze?
„Słowo daję, Mandy, jeśli nie przestaniesz obrażać Ryana i Evelyn, uduszę Cię poduszką na następnej imprezie!”
— Co Ci mówiłam o obrażaniu mojego ex i mojej koleżanki? – spytała oburzona Żaneta. — Weźże w końcu zaakceptuj moich znajomych…
— No przepraszam, Skarbie, ale nic nie poradzę, że mam obrzydzenie do takich… ludzi. – tłumaczyła się jej koleżanka.
Obydwie rozmawiały jeszcze przez dobre pół godziny i gdy już skończyły, Polka rozłączyła się i próbowała poukładać sobie w głowie wszystkie te informacje związane z wydarzeniami w Newark.
„Ryan… coś Ty zrobił… ciekawe czy Evelyn o tym wie…”
Jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. To wrócili jej rodzice, więc poszła otworzyć im drzwi do domu. Byli bardzo roztrzęsieni.
— Żaneta! Nie zbliżaj się do północnej części Manhattanu! To ważne! – oznajmił jej ojciec stanowczym tonem
— Dlaczego? Co się stało? – spytała zdezorientowana Polka.
— Jest strzelanina! Jakieś gangi walczą ze sobą! – powiedziała matka. — A podobno to takie spokojne miasto…
Jersey City, Nowy Jork
Budynek klubu Fallen Angels od jakiegoś czasu świecił pustkami. Większość motocyklistów była zajęta swoimi sprawami na mieście i zostali praktycznie sami enforcerzy no i dziewczyny, nie licząc Jolene, która poszła na randkę z jednym ze swoich kochanków i Helen, która pojechała gdzieś razem ze swoim mężem. Zostały tylko Evie, Amy i Judith. Dziewczyny wykorzystały, że nie ma gorzkiej żony prezesa Angelsów i zrobiły sobie małą przerwę. Wyszły przed siedzibę klubu, usiadły na pobliskiej ławce i rozmawiały ze sobą.
— To mówicie, że serio nie wiecie nic o niespodziance Ryana? – spytała Evelyn.
— Gdybyśmy wiedziały, powiedziałybyśmy. – odparła zmęczona Amy. — Już się tak tym nie przejmuj, gadasz o tym przez cały dzień…
— Dokładnie! Przecież Ryan Cię kocha! Na pewno ta niespodzianka zwali Cię z nóg! – wtrąciła się ze swoim optymizmem Judith. Reszta dziewczyn tylko pomachała głowami i zaśmiała się. Amy popatrzyła też na nią z politowaniem i poklepała po ramieniu.
„Też bym chciała mieć Twój optymizm, ruda…”
Dziewczyny już miały wracać do środka, gdy nagle zauważyły Ryana, Saint’a i Warlorda, którzy jechali w ich stronę, otaczając przy tym jakąś ciężarówkę jak konwój. Ciężarówka ta wjechała do zaułka i wysiadł z niej Ratface, a motocykliści zaparkowali swoje jednoślady przed siedzibą. Saint i Warlord weszli do środka, zaś Ryan podszedł do swojej dziewczyny.
— No hej, Kociaku… – przywitał się z nią buziakiem.
— Hejka. Jesteście cali? – spytała Evie.
— Pewnie! Wciąż czuję adrenalinę przez tą wymianę ognia, ale zaraz mi przejdzie.
— To najważniejsze… a co z tą niespodzianką, o której wspominałeś? Miałeś mi powiedzieć co tam dla mnie masz…
Ryan zaśmiał się słysząc to pytanie i podszedł powoli do Evie. — Pamiętasz jak mówiłaś mi, że chcesz pojechać na Zachodnie Wybrzeże?
— Taaaaak…? – odpowiedziała niepewnie.
— Więc lepiej się przygotujmy… bo już jutro wyjeżdżamy na małe wakacje! – oznajmił Ryan.
Evelyn stała w miejscu i nie drgnęła z szoku. Nawet zapomniała o mruganiu oczami. Czy on… właśnie powiedział, że spełni jej marzenie? Owszem, to były tylko wakacje, nie stałe zamieszkanie, ale mogła zobaczyć swoją wymarzoną część Stanów Zjednoczonych! Szczęśliwa podskoczyła do góry i przytuliła go z całej siły.
— Jezu, Ryan, nawet nie wiesz jak się cieszę! Jedźmy tam nawet jeszcze dziś, jeśli jest taka możliwość! – krzyczała z radości. Mężczyzna również ją przytulił i znów pocałował.
— Hej, nie ma o czym mówić. Dla mojego Kociaka wszystko. Myślę, że po tym, przez co przeszłaś przez te ostatnie 2 lub 3 lata należy Ci się coś zajebistego. To co, jedziemy?
— TAK!!!
Oboje z pośpiechem wskoczyli na motocykl i odjechali jakby byli wystrzeleni z procy. Amy popatrzyła chwilę na nich i na jej twarzy pojawił się uśmiech.
— No proszę, oni chyba naprawdę się kochają… – powiedziała do siebie na głos.
— Tak jak my, co? Urocze… – odezwał się nagle Big Hog, który pojawił się obok niej.
— Co, też myślałeś, że to tylko kumple do seksu? – spytała go.
— Szczerze? Tak… ale hej, przynajmniej są szczęśliwi. Kto wie, może ja też kiedyś Cię zabiorę gdzie tylko chcesz…
— Zapamiętam sobie… – odparła Amy i pocałowała go.
Nagle oboje zauważyli dziwny samochód marki BMW, który podjechał pod siedzibę klubu. Był cały czarny (włącznie z przyciemnionymi szybami). Wysiadł z niego dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze i czarnymi włosami.
— Uszanowanie… byłem umówiony na kupno motocykli z klubem motocyklowym Fallen Angels. To ich siedziba, jak mniemam? – odezwał się po tym jak podszedł do Big Hog’a i Amy.
— To zależy… Kto pyta? – spytał motocyklista.
— Biznesmen umówiony na kupno motocykli. – odparł zimnym głosem tajemniczy mężczyzna.
Frank już miał powiedzieć o jedno słowo za dużo, gdy nagle pojawił się Coyote, który najwyraźniej wrócił z Helen bez niczyjej wiedzy.
— Spokojnie, Big Hog, on przybywa w pokoju! Zaraz go ogarnę… – powiedział prezes Angelsów i podszedł do biznesmena. — Ciężarówka z jednośladami stoi w tamtym zaułku. Zapłata jest? – zwrócił się do niego.
— Douglas! – powiedział biznesmen i nagle z BMW wysiadł jakiś mięśniak w dresie, który trzymał dwie duże torby. — Przekaż zapłatę naszym przyjaciołom i weź nasz nowy towar! – rozkazał mu. Coyote wziął torby, zajrzał do środka i widząc górę pieniędzy w jednej i różne rodzaje broni i amunicji w drugiej uśmiechnął się i podał kluczyki do ciężarówki temu gorylowi.
— No to mamy umowę! – oznajmił motocyklista.
Clifton, New Jersey
Evelyn nie mogła się doczekać, żeby wreszcie pojechać do Kalifornii, więc jak tylko wrócili z Ryanem do domu, przygotowali się odpowiednio i wyruszyli od razu. Mieli przed sobą ponad 40 godzin drogi i zero czasu do stracenia. Radość dziewczyny była olbrzymia. Człowiek, którego pierwotnie nie chciała znać dał to, o czym zawsze marzyła: miłość, porządny dom, ludzi, których mogłaby nazwać rodziną i jeszcze chciał spełnić jej marzenie. Czuła, że lepiej w życiu już nie będzie miała. Teraz siedziała przytulona do swojego faceta, a uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy byli w drodze do Los Angeles.
„Jeśli Bóg istnieje, dał mi się złapać za nogi!”
Ryan również się cieszył. W końcu znalazł sobie kobietę, którą naprawdę kochał, a przynajmniej tak czuł. Owszem, na początku myślał, że Evelyn będzie zwykłą laseczką do pokazania się z braćmi w siedzibie klubu i do puknięcia kilka razy, ale z czasem zaczął ją postrzegać w zupełnie nowym świetle. Teraz był gotów zrobić co w jego mocy, żeby była szczęśliwa, nawet jeśli miał tymczasowo opuścić miasto, w którym się wychował i które kochał.
"Robię to dla Ciebie, Kociaku. Ehh, będę tęsknił za widokiem tych wież..."
Manhattan, Nowy Jork, komenda główna policji
Łysy mężczyzna w brązowym garniturze i z odznaką szedł w stronę biura komendanta głównego Departamentu Policji w Nowym Jorku. Był to wyglądający pozornie na styranego życiem człowiek, ale jednak wciąż sprawiał wrażenie takiego policjanta, który „nie był jeszcze za stary na to gówno”, choć był już nieźle pomarszczony i nie wyglądał tak dobrze jak kiedyś. Jego rola jednak się zmieniła. Został on nowym szefem policji w swoim mieście i obiecał położyć kres przestępczości zorganizowanej, która wyniszczała Nowy Jork. Wszedł do środka, usiadł wygodnie przy biurku i spojrzał na dużą plakietkę, która się na nim znajdowała. Było na niej wygrawerowane nazwisko „STEVENSON”.
1) Bush Junior – Ówczesny prezydent USA George W. Bush (lata kadencji 2001– 2009)
2) Tatuś – ojciec wyżej opisanego prezydenta, czyli George H.W. Bush, który sprawował władzę w państwie w latach 1989 – 1993
3) George H.W. Bush był bardzo wpływowym Amerykaninem. Zanim został prezydentem, był między innymi weteranem II wojny światowej, dyrektorem CIA i wiceprezydentem za kadencji poprzedniego prezydenta (Ronalda Reagana)
4) To nie był taki wielki tir („Big Rig”). Bardziej taka ciężarówka dostawcza.
Komentarze (4)
Z resztą to 5 wypracowane. Strzelanina znacznie lepsza w porównaniu do wcześniejszych części. Akcja dalej trochę pędzi ale uznajmy to za Twój styl.
Troszeczkę dziwi mnie jak Angelsi tak łatwo unikają odpowiedzialności za, jakby nie patrzeć, zbrodnie których się dopuszczają. Niejako sprawia to wrażenie, że policja śpi.
Mam jeszcze pytanie. Evelyn zarabia pracując na barze, to ok, ale skład kasę bierze Ryan? Może coś mi umknęło to proszę dopowiedz bo na razie wygląda jakby motocyklista nic tylko bił zabijał i pił ;)
Ciemne interesy z kradzieżą motocyklów i sprzedaż za broń i kasę jest mocnym przekrętem, ale pewnie na tym polega wojna gangów. Zaciekawia słabość gangu Cursed Riders. Śledzenie ponad godzinę nie zwróciło ich uwagi. Terytoriu Panthersów i szef rasista zaciekawiło Ryana? I złowili łup. Teraz jeszcze bardziej wkurzyłi szefa Ridersów. Tylko szkoda barmanki.
Transakcja dokonana bardzo szybko i sprawnie.
Zainteresowanie wyborami prezedenckimi i powrót do Wietnamu. Tragedia tam we wiosce i milczenie to najgorsza trauma dla żołnierzy. Czy kiedyś wyrzucą to z siebie?
Zakończenie i nowy szef policji? Zapowiada się ciekawie.
nie chciał znów mieć znów kłopotów z okrutnym - 2x znów
Pozdrawiam
Pozdrawiam ciepło :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania