Poprzednie częściTylko on, ona i motocykl - Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tylko on, ona i motocykl - Rozdział 16 - Do zobaczenia, Nowy Jorku, ale najpierw pewna sprawa…

Jersey City, Nowy Jork, trzy tygodnie po strzelaninie z Cursed Riders, rok 2002

Nadszedł październik, a wraz z nim wszystkie jego oznaki. Liście spadały z drzew, dni stawały się krótsze, a na dworze panował chłodny wiatr, który sprawiał, że ludzie zaczęli się cieplej ubierać, nie wspominając już o opadach deszczu. Wszystko to w połączeniu z szarością miasta sprawiało, że panowała wręcz ponura atmosfera.

Od słynnej „Rzeźni na Manhattanie” jak opisała ją gazeta New York Times minął już niecały miesiąc i nowojorczycy zdołali się już otrząsnąć po tym wydarzeniu. Nie było to nic na miarę zamachów z 11 września zeszłego roku, ale Nowy Jork nie na co dzień staje się terytorium wojen gangów. Owszem, mieszkańcy byli świadomi ich istnienia w mieście, ale jakoś nikt nie przypuszczał, że mogą zrobić z ich metropolii mini-Stalingrad. Na szczęście jednak wspomnienia o tym szokującym wydarzeniu powoli znikały: gruzy siedziby klubu Ridersów zostały uprzątnięte, policja zabezpieczyła prawie wszystkie dowody, a ciała zostały poddane kremacji.

Wśród zabitych był jednak jeden człowiek, który doczekał się przyzwoitego pogrzebu i przed którego trumną zebrała się dosyć duża liczba osób. Osób, które na pewno będą za nim tęskniły i których boli utrata tego człowieka. Tak, Bobby Baker miał może wielu wrogów, ale zdecydowanie więcej przyjaciół. Ryan i Evelyn stali w pierwszym rzędzie koło Helen, co jakiś czas obserwując ją. Martwili się, że emocje wezmą górę i zrobi coś, czego będzie żałować. Ona jednak tylko… siedziała i patrzyła na trumnę pustym spojrzeniem. Jakby odłączyła się od świata. Motocyklista jednak uważał, że to jeszcze gorzej, gdyż twierdził, że w kobiecie coś pękło. Cóż, nie mylił się, ale nie mógł przewidzieć co wdowa zrobi. Za nimi znajdowała się reszta Angelsów: Big Hog, Amy, Screwball, Judith, Warlord i Jolene. Oprócz nich przyszli jeszcze rodzice Ryana i Screwballa, a także wiele innych osób spoza rodziny i środowisk Fallen Angels, które przyjaźniły się z presezem. Wszyscy elegancko ubrani w czarne stroje. Motocykliści z Fallen Angels zdołali uciec stróżom prawa przed aresztowaniem dzięki braku dowodów na to, że brali udział w strzelaninie. Monitoring w siedzibie Ridersów był zniszczony i nagrań nie udało się odzyskać. Świadkowie również nie pomogli za wiele zeznaniami, w których twierdzili, że Bobby sam jeden prowadził ostrzał przeciw wrogiemu klubowi niczym jednoosobowa armia. Angelsi już dobrze zadbali, żeby żaden ze świadków nie ośmielił się powiedzieć czegoś, co mogło im zaszkodzić. Była jednak jedna sprawa, która ich martwiła: Żaneta. Polka była kretem, który donosił o działalności gangu. Gang chciał jej dać nauczkę, jednak Screwball logicznie stwierdził, że policja pewnie zapewniła jej ochronę w jakimś miejscu nie do namierzenia.

— Zastanawia mnie co nią kierowało… – powiedział szeptem Ryan do swojej dziewczyny. — Mają na nią haki… myślę, że mogą ją szantażować…

— Może… – przytaknęła Evie. — Ale to teraz nieważne, po prostu… przetrwajmy ten cholerny pogrzeb… – dodała, ocierając oczy z łez.

— Trzy cholerne pogrzeby… – poprawił ją jej chłopak. — Jeszcze są Snake i Saint, zapomniałaś?

— Ach, no tak… przepraszam… – odpowiedziała dziewczyna i spojrzała w dół przygnębiona.

 

„Na samą myśl, że mógł zginąć Ryan… Ehh, nawet nie chcę o tym myśleć!”

 

Jej myśli przerwała jednak Helen, która wstała i skierowała się w stronę małego podium przy ołtarzu, z którego miała wygłosić mowę pożegnalną. Gdy już się tam udała, zniżyła mikrofon i odchrząknęła.

— Wiele można powiedzieć o Bobbym… o moim mężu… że był awanturnikiem, rozbójnikiem, rasistą oraz prowadził życie, które prędzej czy później doprowadziłoby do tej… tragedii. To wszystko jest prawdziwe, ale… ja oraz przypuszczam, że każdy tutaj wierzy, że mimo wszystko był on dobrym człowiekiem. Był patriotą, który gotów był oddać życie za walkę z komunizmem i za to kraj powinien być z niego dumny. Wiem, że ja jestem… Był człowiekiem, który nie bał się robić i mówić kontrowersyjnych rzeczy w imię większego dobra… a oprócz tego był kochającym mężem, który stawiał mnie na pierwszym miejscu i który był przy mnie kiedy ma rodzicielka odwróciła się ode mnie, bo nie mogła zaakceptować moich wyborów życiowych. Dbał też o swoich braci z klubu motocyklowego i każdego traktował jak członka rodziny, której musiało mu bardzo brakować od śmierci jego matki i ojca. A teraz… teraz może znów ich zobaczyć… i posłuchać, że są z niego dumni… kto wie, może na tamtym świecie spotka też moją matkę… i spróbuje ją przekonać, że jest najwspanialszym mężczyzną, jaki stąpał po tym padole! – wygłosiła przemowę, po czym zeszła ze sceny zakrywając twarz dłońmi. Ostatnie słowa wypowiadała w taki sposób jakby miała się za chwilę rozpłakać. Evelyn chciała ją przytulić, jednak coś ją powstrzymało przed tym. Gdy wdowa już się w miarę uspokoiła, pogrzeb był kontynuowany. Po mszy wszyscy udali się na cmentarz, gdzie Bobby miał zostać ostatecznie pochowany. Gdy trumna była powoli opuszczana, Ryan robił wszystko co w jego mocy, żeby się nie rozpłakać.

 

„Nie… nie będę płakać… nie dam Ci satysfakcji, Coyote! Nie płakałem z radości, kiedy dałeś mi klubowe naszywki i na pewno nie będę płakał teraz!”

 

— Nie bądź twardy tylko dlatego, że my tu jesteśmy… – odezwał się do niego ojciec i położył mu rękę na ramieniu. — W takich chwilach człowiek ma prawo do łez…

Motocyklista pociągnął nosem i spojrzał na niego zeszklonymi oczyma.

— Wiem, tato… ale…

— Nie ma żadnego „ale”, synu… – przerwała mu jego matka. — Nie powstrzymuj się. Wszyscy wiemy ile ten człowiek znaczył dla ciebie… ukrywanie emocji nie jest dobrą rzeczą.

Ryan robił wszystko, ale w końcu emocje zaczęły brać górę. Evelyn to zauważyła i podeszła do swojego mężczyzny, a ten ją przytulił chowając twarz w jej małym ramieniu i zaczął cicho szlochać. Big Hog i Amy patrzyli na to z żalem w oczach.

— Nie cierpię pogrzebów… – mruknął oficer drogowy Angelsów.

— Komu to mówisz… myślałam, że po śmierci mojej matki nie będę musiała na nie chodzić… – powiedziała jego dziewczyna i wzięła go za rękę. — Frank, co teraz będzie? – spytała zaciekawiona.

— Nie mam pojęcia, Amy… nie mam pojęcia… – odparł ponuro Big Hog. — Lepiej się przygotujmy, bo niedługo potem będzie pogrzeb Sainta…

— Ironia… – stwierdziła Amy z lekkim uśmiechem. — Saint całe życie nienawidził krzyża… a teraz będzie pochowany w grobie o jego kształcie…

— Taki już jest ten świat… – odpowiedział jej mężczyzna.

Pogrzeby Snake’a i Sainta przebiegły w równie ponurych nastrojach. Najbardziej z powodu śmierci tego drugiego cierpiał Warlord, który zdążył się zaprzyjaźnić ze skarbnikiem Angelsów odkąd dołączył do klubu motocyklowego w 1992 roku po swojej służbie na wojnie w Zatoce Perskiej. Obydwaj byli nierozłączni do tego stopnia, że kiedy ktoś ich wołał, mówił „Saint i Warlord” jakby to było jedno słowo. Sierżant Angelsów stał i patrzył na grób swojego przyjaciela ze łzami w oczach.

 

„Pomszczę cię, Tommy. Obiecuję…”

 

Dwie godziny później, Brooklyn, Nowy Jork

Dwa motocykle stały zaparkowane przed przydrożną jadłodajnią „U Ricky’ego” – dosyć brudnym miejscu w podejrzanej dzielnicy Brooklynu, w której ludzie byli nieprzyjaźni i nieufni, a budynki odstraszały swoją nieczystością. W środku jadłodajni siedzieli zaś właściciele zaparkowanych jednośladów: X i Greaser. Siedzieli naprzeciwko siebie przy jednym ze stolików i rozmawiali ze sobą. Ten drugi wyraźnie był czymś podenerwowany, gdyż cały się trząsł i rozglądał na lewo i prawo.

— I co my teraz zrobimy? – lamentował. — Cesar nie żyje… cholera, wszyscy nie żyją! Angelsi nie są dobici do końca… gliny czekają na najmniejsze nasze potknięcie… To koniec!

— Greaser… uspokój się… – odpowiedział nadzwyczaj spokojnie X. — Jestem prawie pewien, że świnie nas nie tkną, jeśli teraz uciekniemy, a na Angelsów przyjdzie pora.

— Jak możesz być taki pewien?! To, co zrobiliśmy… Już widzę jak New York Times porównuje to do 11 września! – ciągnął dalej Greaser.

— Od kiedy przejmujesz się mediami? Słuchaj... mam plan, nie masz się czego bać. Dziś wieczorem opuścimy miasto i udamy się w miejsce, gdzie nikt nas nie zna. Tam odbudujemy gang Cursed Riders, wrócimy, damy innym gangom i mafii do zrozumienia, że Nowy Jork to nasz teren… i na zawsze zemścimy się na Fallen Angels za nasze krzywdy, tak?

Greaser popatrzył na niego i powoli przestawał się trząść cały. Zmierzył swojego brata z klubu motocyklowego niepewnym spojrzeniem i spojrzał za okno jadłodajni.

— No dobrze… może masz rację, ten plan nie brzmi jakoś specjalnie głupio… ale gdzie niby mamy się udać? Skąd weźmiemy nowych rekrutów, którzy będą chcieli zawojować Miasto, Które Nigdy nie Śpi? – spytał zaciekawiony.

— W jedynym w miarę normalnym stanie w tym zrujnowanym przez liberałów i neokomunistów: Teksasie! Znam nawet idealne miasteczko do rozpoczęcia naszej odbudowy… – odparł X. — Co ty na to… nowy wiceprezesie… – zapytał go z uśmiechem i podał naszywkę z napisem „Vice President”. Greaser po paru sekundach bezruchu wyciągnął rękę i przyjął ją.

— Prowadź nas… prezesie… – odpowiedział i zaśmiał się, gdy nagle kelnerka przyniosła im zamówione cheeseburgery, które zaczęli ze smakiem jeść.

 

Jersey City, Nowy Jork

Chyba nigdy w siedzibie Fallen Angels nie panowała tak grobowa atmosfera. W całym budynku było cicho i pusto. Na dodatek ściany wciąż były podziurawione od kul Ridersów i poplamione krwią motocyklistów, którzy zostali postrzeleni. Pozostali przy życiu Angelsi po powrocie z pogrzebów siedzieli tylko przed barem bądź na sofach niezdolni do jakiejkolwiek rozmowy. Wśród tych osób byli Ryan i Evelyn.

— W życiu nie czułem takiej depresji… – westchnął mężczyzna i wziął łyka piwa, które trzymał w lewej ręce. — Tylu braci od nas odeszło… Saint… Coyote… no i Snake…

Wymowa tego ostatniego sprawiła mu najwięcej trudu. Wciąż miał w pamięci wyznanie zmarłego wiceprezesa klubu o zabójstwie najmłodszej siostry swojej dziewczyny. Nie mógł w to uwierzyć…

 

„Jak to się mogło stać? I to jeszcze pomagał temu cholernemu Troy’owi… To dobijające…”

 

Evelyn również rozmyślała nad tym wszystkim. Kiedy zgodziła się zostać dziewczyną, Ryana, nigdy nie pomyślałaby, że spotka ją coś takiego. Owszem, wiedziała, że jej chłopak będzie się zajmował rzeczami niezgodnymi z prawem, ale to, co przeżyła miesiąc temu… gdyby ktoś jej powiedział na początku ich związku, że będzie brać udział w takiej masakrze, zapewne wyśmiałaby tą osobę i kazała wracać do szpitala psychiatrycznego. Z jednej strony cieszyła się, że jej zemsta za zabójstwo Rachel w końcu się dopełniła, ale z drugiej nie mogła być radosna patrząc jak wysoką cenę musiała zapłacić. I kiedy tak wspominała swoją siostrę, nagle przypomniała sobie coś…

— Ryan… – zwróciła się nagle do motocyklisty. — Wiem, że nie chcesz wspominać… o tym, ale mówiłeś mi, że masz coś ważnego powiedzenia. O co dokładnie ci chodziło? – spytała zaciekawiona. Nie poruszała wcześniej tego tematu, gdyż nie chciała zdenerwować Ryana, co było zrozumiałe. On zaś obrócił głowę w jej stronę i spojrzał na nią ponuro.

— Kociaku… powiem ci… ale wróćmy do domu, dobrze? To może być dla ciebie szokiem. – odpowiedział pytaniem na pytanie. Dziewczyna nie oczekiwała takiej odpowiedzi, jednak przystała na jego warunki. Teraz była naprawdę zaniepokojona. W głowie zaczęła wymyślać możliwe wyznania, które miała usłyszeć.

 

„Cokolwiek mi powie, nie zostawię go. Nawet jeśli… nie, on nie mógł tego zrobić! Nie Ryan!”

 

Oboje już mieli wyjść, kiedy nagle w drzwiach stanęła znajoma osoba, której dawno nie widzieli…

— Pani…Bryant? – spytał zaskoczony Ryan. — Co pani tu robi?

— Witam, Evans… – powiedziała ponuro. — Przykro mi z powodu Bobby’ego. Może nie nazwałabym go „bratem”, ale nadal znaczył dla mnie niemalże równie wiele co dla was… mogę wejść? Mam przydatne informacje… – dodała. Ryan i Evie wpuścili ją do środka. — Słyszałam o tym co się stało w siedzibie Cursed Riders… i muszę przyznać, że wsadziliście kij w mrowisko. Policja tylko czeka na aresztowanie was…

— Tyle to my wiemy… – przerwał jej Warlord.

— Dajcie mi skończyć… – odezwała się ponownie była kandydatka na burmistrza. — Policja tylko czeka na aresztowanie was, a Victoria Morgan na wysłanie was do cel śmierci… ale mogę wam pomóc załagodzić sytuację. Haczyk jest taki, że w grę wchodzi…

— …opuszczenie miasta? – wtrącił się Screwball tym razem.

— Dokładnie… – odparła Ashley. — I to nie do Newark czy gdzie indziej na Wschodnie Wybrzeże. Mówimy tu o przeprowadzce na Zachód. Niekoniecznie na stałe, fakt… ale tymczasowo musicie zniknąć z Nowego Jorku. Komisarz Stevenson nie da wam spokoju, a obecnie jest praktycznie nietykalny. Zabijecie go, a rząd będzie na was polować jak na Talibów na Bliskim Wschodzie. Dlatego musicie uciec… – wyjaśniła. Motocykliści słuchali jej w skupieniu. Pomysł ten im się niezbyt podobał, ale lepszego nie miał żaden z nich.

— Więc sugerujesz, paniusiu, że mamy się zaszyć na Zachodnim Wybrzeżu na jakiś czas? O jakim okresie mówimy? Dni? Miesiące? Lata? – dopytywał Big Hog.

— Kto wie… nie wykluczam ostatniej opcji. Ale to nie koniec wiadomości. Jeśli któreś z was mimo wszystko chce się mścić, jest ku temu okazja… z zaufanego źródła wiem, że Victoria Morgan wkrótce ma wyruszyć do rodzinnego New Haven w Connecticut. Jest na urlopie i chce świętować… sukces ze swoją ukochaną. Tylko ostrzegam, że to może być podróż w jedną stronę. Kobieta może w każdej chwili zawiadomić wsparcie w postaci policji i…

— Ja pojadę! – odezwała się nagle Helen, która weszła do pomieszczenia. — Ona zabrała mi wszystko, teraz ja zrobię jej to samo! – oznajmiła diabelskim głosem.

— Helen, oszlałaś?! Zginiesz! – zaprotestowała Evelyn i patrzyła na kobietę oburzona.

— Skarbie, ja już jestem martwa… Bobby był całym moim życiem, a ona mi je zabrała. Wiem, że to zrobiła…

— Nie! – krzyknęła Evie, nie dając za wygraną. — Nie możesz tego zrobić! Nie możesz iść na pewną śmierć! – namawiała kobietę, próbując się nie rozpłakać.

— Mogę i zrobię to… – odpowiedziała bezuczuciowo Helen. Dziewczyna Ryana powoli zaczęła szlochać.

—P…proszę, Helen…jesteś d…dla mnie… jak prawdziwa…m…matka… – mówiła łamiącym się głosem. Wdowa tylko się odwróciła do niej i przytuliła ją mocno.

— Evelyn Mitchell… jesteś silną kobietą… silniejszą niż wszystkie byłe Ryana razem wzięte… ale ty doskonale wiesz, że nie mogę puścić płazem śmierci ukochanej mi osoby… Ty już miałaś swoją zemstę… teraz pozwól mi mieć moją… – szepnęła. W tym momencie emocje Evelyn wzięły górę i dziewczyna się rozpłakała. Ryan przytulił ją od tyłu, gdy Helen ją puściła i odwróciła się, żeby wyjść z klubu.

— Nigdy cię nie zapomnę… – jęknęła Evie, ocierając oczy z łez.

— Żadna z nas cię nie zapomni! – wtrąciła się Amy i uśmiechnęła do starszej kobiety.

— Wszystkie będziemy brać z ciebie przykład! – dodała Judith.

— Byłaś dla nas jak kochająca matka… – odezwała się również Jolene.

Helen tylko… zamknęła oczy, uśmiechnęła się, a z jej oczu poleciała pojedyncza łza. Bez słowa już opuściła budynek klubu i wsiadła na motocykl swojego męża, który Angelsi zdołali odzyskać dzięki skutecznemu włamaniu na policyjny parking. Kobieta ruszyła i nie spojrzała już do tyłu.

— Zastanawia mnie tylko dlaczego nam pomagasz, Bryant… – powiedział Ryan, przytulając na pocieszenie Evelyn.

— Wy pomogliście mi z gwałcicielem mojej córki, teraz ja pomagam wam… a skoro o tym mowa… macie tutaj coś… – odpowiedziała i rzuciła jakąś teczkę z papierami na stolik przed kanapą, na której siedzieli Big Hog i Amy.

— Co to jest? – spytał oficer drogowy Angelsów.

— Teczka z aktami informatorów Stevensona. Wszyskimi… – odparła z uśmiechem Ashley i wyszła z budynku.

 

Późnym wieczorem, pięć minut drogi do Milford, Connecticut

Victoria i Wendy siedziały na tylnych siedzeniach swojego luksusowego Chryslera pędzącego zadziwiająco pustą drogą międzystanową i popijały szampana w geście triumfu. Pani prokurator była szczególnie uradowana.

— Wreszcie mi się udało, kochanie! Wreszcie uwolniłam swoją starszą siostrę z rąk tego drania i pomściłam tragiczny los naszej rodziny! – mówiła w euforii Vickie. — Jak tylko nasz mały urlop się skończy, jadę do niej i przyjmę jej przeprosiny!

— Nie mogę uwierzyć, że w końcu ci się udało! Zaprawdę jesteś geniuszem! – pochwaliła ją Wendy.

— No nie wiem, nie wiem… nie zrobiłabym tego, gdyby nie pomoc komisarza Stevensona! Biedny facet… ci cholerni motocykliści pozbawili go kobiety jego życia! – ciągnęła dalej Victoria, kiedy nagle szofer zaczął zwalniać. — Co się stało, Joseph? – spytała patrząc na niego.

— Pani Morgan… pani Tang… dojechaliśmy do Milford, ale… coś stoi na drodze… jakiś motocykl… – odpowiedział kierowca i już miał powiedzieć coś jeszcze, kiedy lecąca w ich stronę bomba domowej roboty odjęła mu mowę. Vickie również ją zauważyła.

— WENDY! WYSIADAJ! TO ZARAZ WYBU…!

Victoria nie wiedziała jak długo leżała nieprzytomna. Cudem opuściła samochód, kiedy bomba rurowa wleciała przez rozbitą szybę do środka. Ktokolwiek nią rzucał musiał mieć parę w łapach. Wtedy zauważyła, że ktoś ją wlecze na pobocze w stronę małego lasu… była jednak zbyt słaba, żeby zobaczyć kto ją wlecze z dala od drogi i wraku samochodu. Uznała, że to Wendy wyskoczyła w porę i ciągnie ją w bezpieczne miejsce, więc się uśmiechnęła i zamknęła oczy, kiedy nagle ten „ktoś” się zatrzymał i ją puścił.

— Wstawaj… – warknął znajomy głos, Victoria wstała na równe nogi i popatrzyła na swojego „wybawcę”… a raczej „wybawczynię”.

— Helen? Ty… ocaliłaś mnie i zaciągnęłaś tutaj do lasu? – spytała z uśmiechem, myśląc, że jej starsza siostra uratowała jej życie.

— Nie… – odpowiedziała wdowa, po czym rzuciła się na panią prokurator i obezwładniła. — Zaciągnęłam cię tutaj, żeby cię zamordować i zostawić! – oznajmiła mrocznie i zaczęła bić swoją siostrę pięścią po twarzy, rozcinając ją przy tym ciosami. Victoria była w szoku. Próbowała się uwolnić, ale na darmo. Jej starsza siostra była za silna. Po chwili Helen wstała z niej i wzięła ją za ubranie.

— Helen… co ty wyprawiasz?! – wycharczała Vickie. — Jestem twoją młodszą siostrą!

— Ja… nie mam siostry… tylko morderczynię mojego męża! – odwarknęła i uderzyła ponownie w twarz. — JAK MOGŁAŚ! – krzyknęła uderzając kolejny raz. JAK… MOGŁAŚ… ZABIĆ… KOGOŚ… KOGO… KOCHAŁAM!!!

Uderzenia w twarz Vickie sypały się jedno za drugim. Jej twarz była coraz bardziej poobijana. Nie spodziewała się czegoś takiego. Po dziesięciu minutach nieprzerwanego bicia, Helen rzuciła swoją siostrą o ziemię.

— Zabiłaś Bobby’ego… bo myślałaś, że cierpię… a tymczasem to TY zadałaś mi największe możliwe cierpienie! TY! Ze wszystkich ludzi…

— Zrobiłam to… dla ciebie… i dla naszej rodziny, którą Bobby zniszczył… – jęknęła Victoria, ale jej słowa nic nie znaczyły dla Helen. Kobieta spojrzała siostrze w oczy i była przerażona. Nie było w nich żalu, strachu ani smutku… była tylko ślepa furia i rządza krwi. Nie ppatrzyła na Vickie jak na siostrę tylko jak na morderczynię jej ukochanego. Po chwili Helen usiadła na swojej siostrze i zaczęła ją dusić patrząc jej w oczy. — Zrobiłam to dla ciebie… – próbowała powtórzyć… — Dla ciebie… bo jesteś moją… siostrą… i… cię… kocham… – dodała ostatkiem sił i zaczęła czuć jak ulatuje z niej życie. Po minucie zażartego duszenia, Victoria przestała się ruszać. Helen popatrzyła na martwe ciało swojej młodszej siostry i uświadamiając sobie co zrobiła, zaczęła się histerycznie śmiać, co później przerodziło się w płacz. Wtedy właśnie wyjęła pistolet z kieszeni, spojrzała na niego i wiedziała co musi zrobić… odgłos syren się zbliżał… niewiele już myśląc, załamana i pozbawiona ludzkich uczuć Helen podniosła pistolet, przyłożyła sobie do głowy i po chwili w całym lesie rozległo się głośne BANG. Tymczasem Wendy przyglądała się temu wszystkiemu z daleka. Powinna paść na kolana i płakać po ukochanej, ale zamiast tego… wyciągnęła telefon i zadzwoniła pod pewien numer.

— Wendy z tej strony… to, co było do przewidzenia, stało się… przykro mi… – powiedziała ponuro, rozłączyła się i udała w stronę drogi kulejąc przy tym.

 

Jersey City, Nowy Jork.

— I tak to wszystko wygląda, Kociaku. Wiem, że jesteś załamana i masz do tego prawo, ale Snake naprawdę żałował… – kończył wyjaśniać swojej dziewczynie Ryan. Motocyklista opowiedział jej całą historię o śmierci Rachel, nie kryjąc żadnych szczegółów. Wiedział, że zatajenie czegokolwiek tylko pogorszyłoby sprawę. Evelyn już i tak płakała po utracie Helen oraz słuchając tego, co miał do powiedzenia jej mężczyzna. Takiego wyznania nie spodziewała się usłyszeć. Najgorsze było jednak to, że nie wiedziała co o tym myśleć. Z jednej strony była wściekła na Snake’a i powinna wrócić na cmentarz i napluć na jego grób, ale z drugiej… jakaś jej część przyjmowała do wiadomości, że on nie robił tego świadomie… że gdyby wiedział, nie zrobiłby tego. Motocyklista usiadł przy niej i przytulił ją.

— Ryan… – powiedziała łamiącym się głosem. — Ja wiem, że to twój… NASZ brat z Fallen Angels… i chcę mu wybaczyć… ale nie mogę! On zabił moją najmłodszą siostrę razem z człowiekiem, który omal nie zniszczył mi życia!

— Wiem… i w żadnym wypadku go nie bronię… to, co się stało jest niewybaczalne… ale pamiętaj, że gdyby wiedział, nigdy by jej nie skrzywdził i zabił… – odparł cicho Ryan. — Wygląda na to, że będziemy musieli opuścić miasto na jakiś czas… Być może spełni się twoje marzenie i zamieszkamy w Los Angeles na jakiś czas… znowu…

Dziewczyna tylko otarła oczy i spojrzała na Ryana. Gdyby nie ostatnie wydarzenia, skakałaby z radości na wieść o powrocie do Miasta Aniołów, nawet jeśli znów byłoby to tylko na chwilę, żeby sytuacja w Nowym Jorku się uspokoiła.

— Ale… jaką mamy pewność, że świnie nie będą nas ścigać? – spytała zaniepokojona.

— Ta cała Bryant się tym zajęła. Mówiąc „zajęła”, mam na myśli „przekupiła”. Nowojorscy gliniarze są skorumpowani do szpiku kości… – wyjaśnił Ryan. — Jeszcze dziś wyjeżdżamy, pamiętasz?

— Tak, zaraz zacznę się pakować. Los Angeles albo nic, tak? – zapytała ponownie.

— Zgadza się… i nie przejmuj się. Tak długo jak będziemy razem, nic nie stanie nam na drodze… – odpowiedział Ryan i posadził dziewczynę na swoich kolanach. Ona zaś od razu objęła go wokół szyi. — Tylko ty, ja… i mój motocykl.

— Brzmi jak przepis na katastrofę… – próbowała zażartować Evie, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.

— Wal się… – zachichotał cicho motocyklista i lekko musnął swoją głową jej głowę.

— Oj, no przepraszam… seks na zgodę? Zanim wyjedziemy? – spytała patrząc swojemu mężczyźnie w oczy. On tylko kiwną głową i zaczął ją namiętnie całować przy jednoczesnym rozbieraniu jej. Nie minęło pięć minut, a oboje pogrążyli się w romantycznym seksie.

 

Dwie godziny później, zachodnia granica Nowego Jorku

Nastała północ, ale Miasto, Które Nigdy nie Śpi wciąż było rozświetlone, głównie na Manhattanie. Pogoda zrobiła się chłodniejsza i pojawił się lekki wiatr. Na poboczu drogi, która prowadziła poza granice miasta pozostali przy życiu motocykliści Fallen Angels czekali na Ryana i Evelyn. Big Hog, Screwball i Warlord oraz Amy i Judith siedzące z tyłu ich jednośladów. Jolene również z nimi jechała, jednak musiała pójść „za potrzebą”. Oto, co pozostało z nowojorskiego oddziału jednego z największych gangów motocyklowych w kraju.

— Ktoś wie, kiedy przyjadą? – spytał Warlord, paląc cygaro i patrząc w stronę Jersey City.

— Powinni już być… i są! – odpowiedziała Judith i wskazała na jadący motocykl. Zgadza się. To byli Ryan i Evelyn. Nie mieli ze sobą za dużych bagaży, wychodząc z założenia, że wezmą tylko niezbędne rzeczy, a resztę zdobędą na miejscu… w sposób legalny lub nie.

— Przepraszam za spóźnienie, bracia… możemy już jechać? – zapytał upewniając się, że wszyscy są obecni.

— Tak, już wróciłam! – odpowiedziała nagle Jolene, wsiadając na jednoślad Warlorda. — Sorki, musiałam… na jedynkę.

— Jasne, rozumiemy. To skoro wszyscy jesteśmy, nie przedłużajmy tego dłużej! Znam idealne miejsce w Los Angeles dla takich degeneratów dla nas! Tam też sprawdzimy te akta z informatorami i przygotujemy się odpowiednio na… zemstę na nich. Za mną! – oznajmił enforcer Angelsów i wszyscy ruszyli na zachód niczym kowboje na Dzikim Zachodzie w poszukiwaniu złota z Ryanem na czele. Evie spojrzała w stronę Nowego Jorku po raz ostatni, po czym przytuliła się do swojego mężczyzny i zamknęła oczy, nie myśląc już o tej metropolii ani o nikim, kto w niej mieszkał.

 

„Cokolwiek się stanie, będę przy tobie do samego końca, Ry… Tak jak mówiłeś: tylko ty, ja i motocykl…”

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Heldeus 18.08.2020
    Nie wiem jak innym, ale Mi się podoba. W bardzo fajny i krótki sposób opisałeś: przyrodę, konkretne wydarzenia, itp... Relacje pomiędzy bohaterami także przypadły mi do gustu i z chęcią przeczytam wcześniejsze rozdziały.
    Z miłą chęcią przyznaje tej pracy 5 ;)

    Pozdrawiam serdecznie i powodzenia w pisaniu następnych numerów
  • TheRebelliousOne 18.08.2020
    Cieszę się, że Ci się podoba :) Opisy to jest coś, co cały czas trenuję, bo mam wrażenie, że mogę to robić lepiej. I pewnie, przeczytaj wcześniejsze rozdziały, żeby nabrało sensu. Tylko ostrzegam: pierwsze rozdziały to początek mojej przygody z pisaniem, więc patrz na to z przymrużeniem oka ;)

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Pasja 23.08.2020
    Obraz po bitwie i smutek w siedzibie Angelsów z powodu śmierci szefa. Smutek Helen i jej zachowanie na pogrzebie męża jest pewnie normalnym zachowaniem. wiele ludzi w ten sposób reaguje na śmierć swoich bliskich. Potrzebna jej teraz pomoc i zapełnienie tej pustki. Dziwna sprawa z tym brakiem dowodów na obecność Angelsów w strzelaninie, ale pewnie tak policja nowojorska działa - szybko i sprawnie kończy dochodzenie.
    Mowa pogrzebowa Helen o jej zmarłym mężu dla mnie jest kontrowersyjna. Patriota i walka z komunizmem… nie bał się robić i mówić kontrowersyjnych rzeczy w imię większego dobra… nie wiem, czy zabijanie w imię dobra jest wyjściem.
    Rozklejenie się Ryana stawia go w dobrym świetle, chociaż jego wraźliwość ma różne strony. Pogrzeby są uroczystością o charakterze emocjonalnym, jeśli chodzi o odejście bliskich osób, w tym wypadku Angelsi byli jak rodzina, ale emocje nie zawsze biorą górę.
    Trzy pogrzeby i postanowienie zemsty budzi strach. W końcu po obu stronach barykady zginęli ludzie, bo jakieś dziwne zabawy dorosłych chłopców. Powraca temat Żanety i planowanie zemsty.
    W drugim obozie też smutek i rozważania o odbudowie gangu Cursed Riders i zemście na Angelsach. Oni bardziej polegli w bitwie. Teksas miejscem ucieczki i powstania gangu. Czy im się uda?
    Znowu powraca temat zabójstwa najmłodszej siostry i niedomówienie ze strony Ryana.
    Bryant i propozycja pani burmistrz o wyjeździe z Nowego Yorku na Zachodnie Wybrzeże? Powiadomienie o miejscu świętowania sukcesu przez Victorię poruszyło Helen. Czy rozprawi się ze swoją siostrą? Czy ta wiadomość nie jest jakąś podpuchą? Jednak podanie im informatorów na tacy chyba wszystko mówi, że nie.
    No tego się nie spodziewałam, że Helen zabije siostrę, a potem siebie. Zagadka Wendy… do kogo zadzwoniła?
    Ucieczka do Los Angeles… czy na zawsze, czy chwilowe zatrzymanie?
    Fajna część i wiele znaków zapytania pozostawiłeś.

    trzy tydodnie po strzelaninie... tygodnie
    Pozdrawiam
  • TheRebelliousOne 23.08.2020
    Dziękuję za komentarz i ocenę :) Jeśli chodzi o brak dowodów i działanie nowojorskiej policji, cóż, nie każdy policjant jest skuteczny jak RoboCop, a że policja w USA ma długą historię korupcji i niekompetencji to już nie moja wina.
    Mowa pogrzebowa? Może i kontrowersyjna z tym "większym dobrem", ale pamiętaj, że mówimy tu o Amerykanach, a oni z reguły są zagorzałymi patriotami. O słuszności wojny w Wietnamie nie będę się wypowiadał, bo długo by to zajęło :P
    Ryan i jego emocje? Coyote był dla niego jak drugi ojciec i jego śmierć uderzyła go niemalże równie mocno co Helen. To w końcu on wprowadził chłopaka Evelyn do klubu motocyklowego.
    Co do Cursed Riders to zdradzę, że planuję coś zaskakującego w związku z nimi, ale tylko tyle powiem w tym temacie... ;)
    Pozostałe odpowiedzi na nurtujące Cię pytania poznasz w swoim czasie. Mam tylko nadzieję, że opowiadanie jak dotąd Ci się podoba i gdy wydam je w formie książki (bo mam takie plany...), chętnie ją przeczytasz.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • TheRebelliousOne 23.08.2020
    PS.: Jeśli chodzi o trzy tygodnie to po prostu nie chciałem oddalać jakoś za daleko akcji tego rozdziału. Uważasz, że to jednak trochę za krótki czas?
  • Pasja 23.08.2020
    TheRebelliousOne wciągnęłam się w ten klimat i bardzo kibicuję ci w wydaniu książki. Ciekawie operujesz terminami i wiedzą tych skórzanych facetów. Poruszasz praktycznie wszystko. Od wrażliwości, poprzez patriotyzm, miłość, rodzinę aż do tej brudnej rzeczywistości.
    Tygodnie - zwróciłam ci na błędny zapis bo masz tydodnie.
  • TheRebelliousOne 23.08.2020
    pasja
    Ach, no tak, dopiero teraz zauważyłem. Ślicznie Ci dziękuję zarówno za wychwycenie błędu jak i wiarę we mnie. Do zobaczenia w kolejnym rozdziale mojego lub Twojego opowiadania! :D
  • Clariosis 29.08.2020
    Wreszcie nadrobiłam...
    Przygnębiający rozdział. Szczególnie szkoda mi Helen, która tak naprawdę do ostatniej chwili musiała cierpieć przez własną rodzinę. Ani matka, ani siostra nigdy nie zaakceptowały jej wyboru - i tak szczerze miały do tego prawo, gdyż wiadomo, że Helen nie poszła "drogą światła", lecz z drugiej strony... nigdy jej nie akceptowały. A gdy w końcu znalazła miejsce, w którym była szczęśliwa, zostało ono jej brutalnie odebrane, gdyż ktoś wierzył, że robi dla niej dobrze. Jak widać, uszczęśliwianie kogoś na siłę to niszczycielska siła.
    Intrygująca jest jednak dziewczyna Vickie. Jak widać, to macza palce w jakiejś intrydze i naprawdę mnie ciekawi, co nas zaskoczy w przyszłości.
  • TheRebelliousOne 29.08.2020
    No cóż, pewnie wielu spodziewało się happy endu, a tu taka niespodzianka... ;) Vickie myślała, że postępuje słusznie przez "pranie mózgu" zgotowane przez ich matkę. Jak widać, takie rzeczy źle się kończą. Wendy i jej intryga? Tak, była dziewczynka pani prokurator odegra większą rolę w przyszłości.

    Dziękuję za ocenę i do zobaczenia w epilogu pierwszego tomu (lub sezonu ;p) tej historii! Pozdrawiam ciepło :)
  • Pontàrú 06.09.2020
    Obydwoje byli nierozłączni - odnosisz się tu do dwóch mężczyzny więc "obydwaj"

    "To już nie była jej siostra. Po chwili wdowa usiadła na swojej siostrze". To była czy nie była jej siostrą. Miesza się tu trochę styl z logiką. Wiem co chciałeś przekazać ale trochę dziwnie wyszło.

    Podoba mi się nawiązanie do tytułu całej pracy. Fajny zabieg dający takie dodatkowe połączenie ogólnego zamysłu i bohaterów.
    Ode mnie 5
  • TheRebelliousOne 06.09.2020
    Dzięki za wychwycenie błędu. Od razu poprawię.

    Mówisz, że dziwnie brzmi? Hmm, zobaczę czy da się poprawić, ale najważniejsze, że zrozumiałeś co chciałem przekazać w tym fragmencie: że Helen nie patrzyła na Victorię jak na siostrę tylko jak na osobę, która jest współwinna śmierci jej męża. Zobaczę czy da się ten fragment lepiej napisać.

    Dziękuję za ocenę, pozdrawiam ciepło i do zobaczenia w epilogu I tomu tego opowiadania :D Albo w "Touchdown'ie", bo w najbliższych dniach pojawi się kolejny rozdział... ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania