Poprzednie częściTylko on, ona i motocykl - Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tylko on, ona i motocykl - Tom 2 - Rozdział 1 - Powrót ludzi złych i "mniej złych"

(Cześć! Jak widzicie, w końcu się ogarnąłem i napisałem kolejny rozdział opowiadania, od którego rozpoczęła się moja „kariera” na opowi. Z góry naprawdę przepraszam, że kazałem tak długo czekać. Będę robił wszystko, żeby TAK DŁUGIE przerwy już nigdy więcej nie miały miejsca. No, tyle ogłoszeń parafialnych. Miłej, lektury i dziękuję za cierpliwość!)

 

Manhattan, Nowy Jork, lato, rok 2004

Choć nowe milenium już dawno nadeszło, Nowy Jork dalej świecił jasno i zachwycał, nawet pomimo braku ikonicznych wież, a piękna pogoda tylko dodawała urokowi Miastu, Które Nigdy Nie Śpi. Nikogo więc nie dziwił fakt, że wielu uważało je za stolicę świata. Początek lata powitał nowojorczyków bardzo przyjemnym ciepłem i ogólnie wspaniałą pogodą na wyjście z domu, spędzenie czasu ze znajomymi bądź samotne zwiedzanie miasta.

W jednej z nowojorskich kawiarni siedziały dwie osoby: kobieta i mężczyzna. Nie trzeba było dokładnego obserwatora, żeby zauważyć, że są kochającą się parą.

— Wiesz, Lewis… czasem tęsknię za Polską… – powiedziała kształtna dziewczyna o jasnych włosach i drobnej buzi ubrana w elegancką czarną sukienkę. Miała dosyć niespotykany w Stanach Zjednoczonych akcent.

— No tak, zapominam, że pochodzisz z Polski… Ża… Żaneta. Jak tam jest? – spytał zaciekawiony czarnoskóry chłopak ubrany w kurtkę bejsbolówkę o kolorze barw drużyny futbolowej New York Giants, luźne spodnie dresowe z czarno-białym kamuflażem moro i beżowe trapery.

— Nie pamiętam… miałam tylko trzy lata jak opuściłam ojczyznę… – westchnęła Polka. — To jak? Opowiesz mi coś o sobie czy ja mam dokończyć? – spytała z uśmiechem i wzięła łyk swojej kawy. — To w końcu nasza druga randka i wypadałoby się lepiej poznać, nie uważasz?

— Może ty dokończ, ja chętnie posłucham… – odpowiedział Lewis i patrzył na nią z zaciekawieniem.

Dziewczyna zaśmiała się cicho i odchrząknęła. Czarnoskóry chłopak czuł, że czeka go długa opowieść.

— Jak już wcześniej wspomniałam, wyemigrowałam tu z rodzicami w wieku trzech lat. Moje życie było dobre i dostatnie. Nie doświadczyłam biedy, gdyż moi rodzice mieli wielką firmę. W szkole też sobie jako tako radziłam. Można powiedzieć, że czułam się jak w raju… do czasu zamachów z 11 września. Moi… rodzice byli w samolocie, który uderzył w Pentagon. Poczułam, że w jednej chwili straciłam wszystko…

Lewis słuchał jej i słysząc ostatnie półtora zdania zrobiło mu się smutno. On również bardzo przeżył ten dzień, ale nie doświadczył takiej straty jak ona. Po prostu… nie mógł uwierzyć, że coś takiego mogło mieć miejsce w Stanach Zjednoczonych.

— Przykro mi, kochanie… – powiedział smutno z braku lepszych słów, które mogłyby pasować do tej sytuacji. Żaneta jednak tylko lekko się uśmiechnęła.

— Dziękuję, skarbie, ale już naprawdę wstałam z kolan po tej tragedii. A wracając do opowiadania o sobie to sam widzisz, że dobrze mi się powodzi. Odziedziczyłam po rodzicach ich majątek i firmę, którą przekazałam ich zaufanemu przyjacielowi i nie narzekam! Żałuję tylko, że Mandy zerwała ze mną wszelki kontakt. Tak po prostu, dasz wiarę? To było jakoś po tej strzelaninie między tymi dzikusami na motocyklach. Zapewne słyszałeś o tym? – spytała Polka.

Tutaj chłopak spojrzał w dół i nie wiedział co powiedzieć. Widać było, że pytanie wywołało u niego lekki niepokój. Żaneta jednak uznała, że prawdopodobnie był tego świadkiem i próbuje to wymazać ze wspomnień jak traumę.

— Tak… słyszałem. Straszna sprawa… – odpowiedział.

— Ten cały syf był dla mnie szczególnie ważny, bo… do jednego z gangów należał mój byłym, jeśli możesz w to uwierzyć i… wtedy wciąż coś do niego czułam, mimo że miał dziewczynę, która była równie głęboko w tym gangu co on. Nie chciałam aby zginął przez te motocyklowe gówno, więc próbowałam go jakoś z tego odciągnąć… zabrać go z tego pełnego przestępczości świata i mieć tylko dla siebie. Jednak po strzelaninie zniknął i nigdy więcej go nie widziałam… Jej też nie. Pewnie uciekli na drugi koniec kraju i znów rozrabiają. Ale dobrze, już starczy o mnie, bo cię zanudzę! – zaśmiała się dziewczyna. — Twoja kolej na powiedzenie czegoś więcej o sobie!

Lewis lekko obawiał się tego pytania, ale nie chciał mieć sekretów przed ukochaną.

— Cóż, może to stereotypowe, ale pochodzę z Bronxu. Wychowali mnie młodzi rodzice należący do gangu Panthersów. – zaczął z ironicznym uśmiechem, ale ku jego zdziwieniu nie zauważył, żeby ta informacja umniejszyła go w jej oczach. — Nieźle się zapowiada, co? A będzie jeszcze lepiej. W liceum z tego powodu niemal wszyscy się mnie bali, nie licząc typków, którzy też mieli w rodzinie kogoś w gangu, a takich ludzi też było niemało. Starzy już od najmłodszych lat angażowali mnie w działalność przestępczą. Zaczęło się od doręczania narkotyków, a skończyło na poważniejszych sprawach, o których lepiej nie dyskutować. Byłem w gangu jakieś pięć lat, kiedy nagle dowiedziałem się, że moi rodzice… zginęli… – opowiadał czarnoskóry chłopak.

— Przepraszam. Ja… nie wiedziałam. – powiedziała ponuro Żaneta.

— Nic nie szkodzi. Ironicznie było to tego samego dnia, w którym miała miejsce ta strzelanina między Fallen Angels a Cursed Riders. Z relacji sąsiada z mieszkania obok wiem, że to ci drudzy nas zaatakowali. Podobno poszło o sprzedaż broni… Wtedy właśnie odszedłem z gangu i zacząłem nowe życie. Poprawiłem się w nauce, poszedłem na studia… no i poznałem ciebie, Żaneta…

Gdy tak opowiadał o sobie, oboje usłyszeli z ulicy intensywny warkot silnika. Żaneta wszędzie rozpoznałaby ten dźwięk: to warkot motocykla. Spojrzała na ulicę blada jak ściana i jej obawy się potwierdziły… dwóch motocyklistów jechało powoli jakby chcieli się pokazać obywatelom. Dziewczyna jednak nie poznała żadnego z nich. Jeden był szczupłym mężczyzną w średnim wieku i czapką oficerską na głowie, która przywodziła na myśl Gestapo lub SS, a drugi nieco bardziej muskularny, cały zarośnięty i cuchnący olejem silnikowym na kilometry. Obydwaj motocykliści skupiali na sobie uwagę każdego przechodnia i pozostałych uczestników ruchu i kiedy minęli Żanetę i Lewisa, Polka zauważyła jednak, że to nie są członkowie Fallen Angels lecz Cursed Riders – gangu motocyklowego, który zapamiętała jako największego wroga jej byłego chłopaka.

— Cholerni spaliniarze… – powiedział zły Lewis, a jego dziewczyna tylko patrzyła i nie mogła wydusić z siebie słowa.

 

„Nie… to niemożliwe! Przecież policja ich pokonała! Chwileczkę… skoro Cursed Riders tu są… czy to oznacza, że Ryan i jego kumple również powrócili?!”

 

Piętnaście minut później, południe Manhattanu

Dwaj motocykliści jechali przez centrum Nowego Jorku i skupiali na sobie oczy każdego. Dawno nie było tu ludzi ich pokroju. Nic więc dziwnego, że nikt nie przechodził koło nich obojętnie. Z ich spojrzeń można było wyczytać różne emocje: od podziwu i zaskoczenia po odrazę i strach. Ale temu duetowi to się podobało. Uwielbiali być w centrum uwagi.

— Hej, X! Kiedy przyjadą bracia? – zapytał zarośnięty harleyowiec.

— Spokojnie, Greaser, powinni być już na miejscu! Tylko nie popadnij w ekscytację jak zobaczysz ilu dokładnie udało nam się zebrać! Ci w Teksasie to był tylko przedsmak. – zaśmiał się ten w nazistowskiej czapce oficerskiej. Greaser był zdziwiony słowami swojego brata, ale uwierzył mu na słowo. Obydwaj skręcili w jakąś opuszczoną uliczkę i ich oczom ukazał się stary, spalony budynek, który swoje najlepsze lata już dawno miał za sobą. Nie było w nim okien, mury były czarne jak węgiel, a nawet drzwi wyglądały jakby miał się rozlecieć przy najlżejszym zapukaniu.

— Siedziba nowojorskiego oddziału Cursed Riders… nasz dom… – westchnął Greaser.

— A przynajmniej był nim przed naszym małym starciem z Angelsami… Aż strach pomyśleć jak wygląda wnętrze! – dodał od siebie X i wspominał dzień, w którym zobaczył siedzibę Ridersów po raz pierwszy od strzelaniny. Mężczyzna widział w swoim życiu wiele okrucieństw, ale ten widok… ten widok wypalił mu się w mózgu na wieki wieków. Nie tylko z powodu utraty piękna, jakie oferowała siedziba Ridersów, ale także z powodu ilości spalonych i podziurawionych kulami ciał leżących naokoło niego. Na szczęście ciała te zostały uprzątnięte i pozostała tylko ruina, która budziła wiele wspomnień. Schodził z motocykla zamyślony, gdy nagle tuż za nimi zaczęli pojawiać się inni motocykliści. Była ich cała armia, jeden jechał za drugim… sznur zdawał się nie mieć końca, a zarośnięty Rider tylko patrzył z niedowierzaniem na nich wszystkich.

— Wow… miałeś rację, X… – wykrztusił z siebie Greaser, a jego brat zaśmiał się serdecznie.

— Mówiłem, żebyś nie popadał w ekscytację…— Zebrałem całkiem sporą armię… i to wszystko ze stanu Nowy Jork i stanów graniczących! – odpowiedział, po czym stanął na porzuconym wraku samochodu, żeby wszyscy zebrani go widzieli. Wyglądał jak wódz plemienia przemawiający do swego ludu. — Bracia! Zebraliśmy się tu, żeby pomścić krzywdy, które spotkały nas ze strony tego miasta jak i tych frajerów z Fallen Angels! Te dwa czynniki doprowadziły do tego, że wielu dzielnych Ridersów odeszło z tego świata na kufel piwa do Lucyfera! Pretty Boy, Beefy Earl, Meathook, Tirpitz… a nawet nasz wielki prezes Cesar… wszyscy zginęli w obronie najlepszego klubu motocyklowego, jaki widział ten kraj! – przemawiał, a zebrani harleyowcy przytakiwali mu głośnym krzykiem. Nagle obok X’a pojawił się Greaser.

— Wielu z was ma braci, którzy stracili życia w walce o naszą sprawę… na pewno wielu z nich zostało zabitych przez Angelsów… dlatego zebraliśmy was tutaj z różnych zakątków Wschodniego Wybrzeża USA, żeby pokazać całemu krajowi który gang jest tutaj największą potęgą! Pod naszym dowództwem i z waszą determinacją zdołamy wymazać Fallen Angels nie tylko z historii Nowego Jorku, ale także z całych Stanów Zjednoczonych! – dokończył przemowę, na co tłum odpowiedział jeszcze głośniejszymi krzykami. Obydwaj Ridersi czuli, że tym razem nic ich nie powstrzyma. Kiedy oboje zeszli z wraku, wyciągnęli z kieszeni naszywki i spojrzeli na nie z uśmiechami. X miał naszywkę z napisem „President”, a ta Greasera miała wyraz „Vice President”.

— Przemowa godna Nazi’ego i Cesara, nie sądzisz? – spytał Greaser.

— Dokładnie. Dokończymy ich dzieło… i pomścimy krzywdę, którą wyrządzili nie tylko naszym braciom… ale także mi. – odparł mrocznym głosem X.

 

W tym samym czasie, Jersey City

Dawna siedziba klubu motocyklowego Fallen Angels nie była w tak opłakanym stanie jak spodziewali się jego „zaginieni” członkowie. Owszem, w niektórych miejscach widać było oznaki wandalizmu i zniknęło parę rzeczy, w tym flaga Konfederacji, która wisiała na jednej ze ścian, ale ogólnie była tylko mocno zakurzona przez długi czas nieobecności gospodarzy. Nic, czego nie pozbyłoby się proste sprzątanie.

— Cholera, tęskniłem za tym miejscem… – westchnął Ryan przesuwając dłoń po pełnym kurzu blacie baru, na którym nie tak dawno temu pracowała jego dziewczyna. — Tyle wspomnień z tym miejscem…

— Żebyś wiedział, Ryan… – przytaknął mu Warlord. — Ale sprzątanie tego śmietnika musi poczekać. Na razie udajmy się do pokoju i przedyskutujmy sprawy najważniejsze jak na przykład wybór nowego prezesa.

— Zgadzam się z tym! – dodał od siebie Screwball i wszyscy udali się za Ryanem, łącznie z dwoma bliźniakami, którzy podążali za nowojorczykami rozglądając się po budynku z podziwem w oczach. Pokój ze stołem nie zmienił się praktycznie w ogóle, nie licząc dużej ilości kurzu, rzecz jasna. Niezrażeni tym Angelsi usiedli na krzesłach, za którymi tak bardzo tęskili, po czym Ryan wyjął młotek spod stołu i uderzył nim raz w stół, przez co kurz na nim się znajdujący zleciał ze stołu i wywołał kaszel u zebranych.

— No dobra, moje pomioty… Można powiedzieć, że oficjalnie wróciliśmy do Nowego Jorku… ale jeśli mamy podbić to miasto, zemścić się na Stevensonie i jego informatorach, a także pozbyć się wszelkich innych problemów, musimy dopełnić formalności związanych z klubem. Coyote był legendarnym prezesem Angelsów i nigdy go nie zapomnimy, co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości? – zapytał chłopak Evelyn, na co zebrani kiwnęli głowami. — Tak czy inaczej, śmierć jego oraz Snake’a sprawia, że nie mamy zasadniczo wskazanego następcy, więc… podzielcie się teraz opinią na temat wyboru nowego prezesa… – dodał, po czym zwrócił się do bliźniaków. — To samo tyczy się was, Ace i Joker…

Bracia wymienili spojrzenia i czekali aż reszta Angelsów podzieli się własną opinią. Po chwili Big Hog wstał i odchrząknął.

— Ale nad czym tu się zastanawiać? To ty powinieneś zostać liderem! To dzięki tobie nasz pobyt w Las Vegas nie skończył się katastrofą! To ty i twoja laska trzymaliście nas razem i jesteśmy tu dzięki wam! – oznajmił, po czym usiadł z powrotem. Zaraz po tym wstał Warlord.

— Zgadzam się z nim! Jesteś dla nas tym, kim dla naszego kraju w czasie zimnej wojny był Ronald Reagan! – powiedział stanowczo.

— I ja też! – wtrącił się Screwball i popatrzył na przedmówcą. — A ty powinieneś być nowym wiceprezesem, Warlord! – dodał, co zaskoczyła weterana wojny w Zatoce Perskiej.

— Popieramy wniosek! – powiedzieli chórem bliźniacy.

Ryan chciał coś powiedzieć, ale tylko westchnął i zaśmiał się cicho. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Był zszokowany tym faktem i nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony czuł ogromną satysfakcję oraz zaszczyt z faktu, że jego bracia ufają mu do tego stopnia, że chętnie okrzyknęliby go swoim liderem, ale z drugiej strony czuł niepokój oraz niepewność. Co, jeśli się nie sprawdzi? Co, jeśli ta funkcja go przerośnie? Coyote wielokrotnie opowiadał jak trudne są początki nowego prezesa Angelsów i jak musi pilnować, żeby reszta motocyklistów nie utraciła zaufania.

„Nie! Muszę podołać zadaniu! Bobby i Helen chcieliby tego…”

— A więc postanowione… Niniejszym zostaję nowym prezesem nowojorskiego oddziału Fallen Angels Motorcycle Club! Warlord zostaje wiceprezesem, a jego miejsce na stanowisku sierżanta zajmie Ace. Moje miejsce głównego Enforcera zaś będzie okupował Joker. Jakieś sprzeciwy? – zapytał rozglądając się.

Nikt się nie ruszył, przez co nowo wybrany prezes uderzył młotkiem w stół po raz kolejny.

— Posiedzenie zakończone! Bierzcie odpowiednie oznaczenia z szafy i wracamy do roboty! – oznajmił rozkazująco, a harleyowcy udali się do szafy w narożniku pokoju, skąd brali odpowiednie naszywki do przyszycia na kurtki bądź kamizelki. Gdy już wszyscy byli gotowi, opuścili pomieszczenie i udali się do baru, gdzie czekały na nich dziewczyny, siedząc na kanapie lub przy barze. Evelyn od razu podeszła do swojego mężczyzny.

— Ry, jesteś wreszcie! I jak, wszystko załatwione? – spytała wstając z sofy i obejmując go. Nie zauważyła jednak nowej naszywki na jego skórzanej kamizelce.

— Oczywiście, kociaku… A może raczej… Pierwsza Damo nowojorskiego oddziału Fallen Angels! – odpowiedział Ryan i pokazał jej oraz reszcie dziewczyn swoją nową naszywkę, po czym przytulił Evelyn i podniósł ją do góry w objęciu. Wszystkie aż zaniemówiły z wrażenia, ale po chwili zaczęły głośno wiwatować i gratulować Evie. Ona sama czuła się zaszczycona i nie mogła w to wszystko uwierzyć. Była numerem jeden, jeśli chodzi o kobiety w klubie motocyklowym! Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie była na tak ważnej pozycji i nie czuła takiego zaszczytu. W końcu została doceniona! Zawsze była wpatrzona w Helen i sposób, w jaki rządzi całą resztą kobiet związanych z Angelsami, a teraz była na jej miejscu. Jednak podobnie jak jej mężczyzna po objęciu funkcji prezesa, miała lekkie wątpliwości. Wielokrotnie podkreślała, że nie nadaje się na liderkę. Nawet kiedy jeszcze mieszkała w Newark i przyjaźniła się z Madison i resztą nie była „przywódczynią” grupy. Martwiła się, że może sobie nie poradzić... Próbowała jednak nie okazywać tego i cieszyła się tą chwilą, bo powód do radości zdecydowanie miała.

— Tylko zrób coś dla mnie… nie każ nam do siebie mówić „Pani” jak Helen… – powiedziała Amy kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki. Evie tylko się zaśmiała i przytuliła ją przyjaźnie, gdy Ryana w końcu postawił ją na podłodze. Wszyscy udali się do baru, żeby uczcić to ważne dla Angelsów wydarzenie. W końcu wrócili i pozytywnie patrzyli na swoją przyszłość w Mieście, Które Nigdy Nie Śpi.

— Naszym priorytetem powinno być znalezienie nowych braci. – powiedział Ryan popijając drinka. — Jeśli mamy rzucić Nowy Jork na kolana, Fallen Angels będzie potrzebowało wielu nowych członków. Jeśli ktoś ma pomysły skąd ich wziąć, zamieniam się w słuch… – dodał, włączając muzykę w głośnikach, z której zaczął lecieć kawałek Killed by Death autorstwa Motorhead. Wszyscy motocykliści słuchali go pijąc alkohol i świętując swój powrót. Nowy prezes Angelsów popatrzył na namalowane logo klubu na ścianie i westchnął zadowolony.

 

„Szykuj się, Stevenson, ty sukinsynu… Fallen Angels Motorcycle Club nie da ci spokojnie zasnąć!”

 

W tym samym czasie, 1 Polica Plaza, Południowy Manhattan

Komisarz Stevenson siedział w swoim biurze i spoglądał zadowolony na miasto, które traktowało go jak bohatera. Odkąd tylko ogłosił na konferencji prasowej niemalże dwa lata temu „zwycięstwo nad kalającymi amerykańską ziemię gangami motocyklowymi”, cieszył się popularnością większą niż niejeden nowojorski polityk, wliczając w to burmistrza. Stevenson nie wspominał o tym nikomu, ale planował start w wyborach na to stanowisko. Miał ambicje polityczne już po zakończeniu wojny w Wietnamie i pełnienie tak ważnej roli byłoby przypieczętowaniem jego drogi na sam szczyt. Nikt zatem nie przesadziłby, mówiąc że komisarz Edward Stevenson jest człowiekiem spełnionym.

Przeglądał akurat wiadomości w telewizorze zawieszonym nad drzwiami naprzeciwko swojego biura i sączył alkohol ze szklanki, gdy nagle jego ktoś zaczął pukać do jego drzwi, wyrywając go tym samym z jego myśli o potędze, jaką dysponował. Nie był z tego powodu zadowolony.

— Wejść! – zawołał niechętnie i odłożył swojego drinka. Do środka wszedł jeden z wysokich rangą policjantów. Wyglądał na zaniepokojonego.

— Komisarzu! Mamy poważny problem! – oznajmił z szeroko otwartymi oczyma.

— Co takiego, sierżancie? Protesty? Napad na bank? Sytuacja z zakładnikami? – wypytywał Stevenson, mając nadzieję że sprawa nie będzie zbyt nieznośna i szybko się rozwiąże, chociaż z drugiej strony to musiało być coś dużego skoro policjant przyszedł z tym do komisarza.

— To może się panu nie spodobać, ale… obawiamy się, że gangi motocyklowe wróciły na ulice Nowego Jorku… – oznajmił niepewnie sierżant i przygotowywał się na wybuch gniewu swojego przełożonego. On jednak tylko schował twarz w dłonie i ciężko westchnął.

— Mogłem się tego domyślić… Bobby i Clint nawet po śmierci mnie prześladują… – burknął do siebie, po czym podniósł głowę z powrotem i spojrzał na stróża prawa. — A wiadomo chociaż który to gang? Wolę się upewnić co do tego zanim media będą próbowały pożreć mnie żywcem. Założę się, że te hieny z Fox News i CNN już przygotowują najbardziej niewygodne pytania jakie tylko będą umieli wymyślić…

— Z nieoficjalnych źródeł wynika, że gangiem tym jest… Cursed Riders. – odparł policjant i ku jego zaskoczeniu, komisarz Stevenson nie tylko uśmiechnął się szeroko, ale także zachichotał. — Z całym szacunkiem, komisarzu… co pana rozbawiło?

— Nic, nic, sierżancie… – opanował się Stevenson i spojrzał na swojego rozmówcę. — Po prostu obawiałem się, że problem będzie… poważniejszy. Proszę nie siać niepotrzebnej paniki wśród naszych ludzi. Niech traktują tych nic nie wartych degeneratów tak jak innych przestępców. Żadnych nadmiernych surowości albo taryf ulgowych. Czy to jasne?

— Tak jest, sir! – odpowiedział sierżant i wyszedł z biura. Komisarz zaś chwycił znów swojego drinka i dopił go do końca z uśmiechem na twarzy.

 

„No i po co mnie tak nastraszył? Przecież ta wiadomość nie jest wcale taka zła. Wręcz przeciwnie nawet…”

 

Godzinę później, Jersey City, Nowy Jork

Wiele czasu nie minęło, jednak Angelsi sumiennie opijali swój powrót do rodzimego miasta i nie zamierzali przestać. Ryan i Evelyn jednak musieli to zrobić, gdyż nowy prezes klubu motocyklowego miał do załatwienia pewną ważną sprawę.

— No dobra, bracia! Było idealnie, ale muszę kogoś odwiedzić i powiadomić, że wróciłem! Kociaku, jedziesz ze mną? – spytał swojej dziewczyny.

— Nie wierzę, że w ogóle pytasz… no pewnie! – szturchnęła go, po czym oboje pożegnali resztę pijanego towarzystwa i udali się do wyjścia. Ryan w takich chwilach cieszył się, że ma nadludzko mocną głowę do alkoholu, bo tylko tak mógł wyjaśnić czemu nie kiwa się z lewej strony na prawą. Evie z kolei była lekko wstawiona, chociaż nie traciła kontaktu z rzeczywistością. — Tak w ogóle to gdzie jedziemy? Do twoich rodziców? – spytała siadając ze swoim mężczyzną na motocykl.

— Dokładnie! Nie widziałem ich od wieków, a listy mi ich nie zastąpią… – westchnął Ryan i odpalił swoją maszynę. Evelyn zarechotała.

— Wiedziałam, że w głębi duszy jesteś maminsynkiem! – powiedziała ze złośliwym uśmiechem.

— Gówno prawda! – odparł oburzony motocyklista. — Bycie blisko z rodziną nie robi z człowieka maminsynka! – zaprotestował.

— Tylko się wygłupiam, wielkoludzie! – zaśmiała się Evie i przytuliła go mocno, gdy oboje ruszyli z parkingu przed siedzibą i jechali w stronę Queens, gdzie znajdował się dom oraz warsztat samochody rodziców Ryana. Ten z kolei przez całą drogę uśmiechał się, jadąc ulicami Nowego Jorku. To było jego najukochańsze miasto i stęsknił się za nim niemiłosiernie. Owszem, uwielbiał pustynne drogi znane z Las Vegas i jego przedmieść, ale to w Mieście, Które Nigdy nie Śpi czuł się najlepiej.

— Hej, Kociaku! A miałaś jakiś kontakt z… no wiesz, tą całą Mandy? – zapytał, gdy jechali przez Manhattan koło miejsca, gdzie kiedyś stały dwie ikoniczne wieże. Dziewczyna może i była lekko pijana, ale gdy usłyszała znane jej imię, spoważniała i otrząsnęła się.

— Właściwie to nie. Nie wiem co się dzieje ani z nią ani z żadną inną osobą znaną mi z Nowego Jorku i okolic, choć mam nadzieję, że ta polska zdzira Żaneta skończyła jako tania prostytutka robiąca facetom dobrze w zamian za forsę na narkotyki! – odpowiedziała mściwie i poprawiła swoją nieodłączną ramoneskę. Ryan miał nadzieję, że jego dziewczyna ma rację, choć podświadomie zdawał sobie sprawę, że to tylko życzeniowe myślenie. Jego była najprawdopodobniej żyje i ma się dobrze, zważywszy na fakt, że jej rodzice byli cholernymi bogaczami. Motocyklista od początku im się nie spodobał. Próbowali wszystkiego, żeby się go pozbyć z życia Żanety: gróźb, zastraszania, szantażu… nic jednak nie działało. Ryan nie bał się ich i nie pozwolił im stanąć sobie na drodze. Gdyby jednak wiedział jak się to wszystko potoczy, nigdy nie zawracałby sobie głowy tą dwulicową gówniarą. Poza tym, również chciał się na niej zemścić za bałagan, który spowodowała. Nie mógł jednak zrozumieć dlaczego…

 

„Czyżby z zazdrości? Tęskniła za mną? Zawsze ją ciągnęło do niebezpiecznych facetów… może myślała, że zapomnę o wszystkim i wrócimy do siebie? To jednak nie ma znaczenia. Moją miłością jest Evelyn, a Żaneta po tym wszystkim nie zasługuje nawet na moją przyjaźń, a co dopiero coś więcej!”

 

— Chociaż wiesz co… – rozmyślania przerwała mu Evelyn, w której głosie można było usłyszeć powagę. — … zastanawia mnie co się stało z tą zdzirą Madison. Zastanawiam się czy po naszej małej… wizycie w moim rodzinnym Newark przejrzała na oczy i zrozumiała jak bardzo była zaślepiona Troy’em…

— A co? Chciałabyś jej wybaczyć? – zapytał zaciekawiony motocyklista. — Przypominam Ci, że ona też była na liście tej przyjaciółki Coyote’a!

— Tak, wiem, ale tak się zastanawiałam… co, jeśli ona pomogła świniom, bo nie mimo wszystko nie znała całej naszej historii? Wiesz, kiedyś nawet by mi to przez myśl nie przeszło, że mogłabym jej wybaczyć. Teraz… sama nie wiem… – westchnęła dziewczyna. — Wciąż uważam, że potraktowała mnie koszmarnie i powinna się tego wstydzić do końca życia, ale może wreszcie zobaczyła prawdziwe oblicze tego drania i teraz żałuje wszystkiego? Naprawdę nie wiem. Pomoc policji to inna sprawa. Chciałabym poznać jej wersję historii na ten temat, bo ona nie należy do takich co chętnie współpracują z tymi łajzami z odznakami.

Ryan przez chwilę zastanawiał się jak odpowiedzieć swojej ukochanej na jej zakłopotanie.

— Wiesz, Kociaku… moim zdaniem, jeśli ją spotkasz, pogadaj z nią. Jeśli się zmieni, daj jej ostatnią szansę, a jeśli nie… cóż, zawsze możesz znów jej dołożyć! – powiedział Ryan, kończąc wypowiedź serdecznym śmiechem. Evie zaś uśmiechnęła się i patrzyła przed siebie, myśląc o tym co powiedział nowy prezes Angelsów.

— Musisz być z siebie dumny, co? Jesteś szefem całej naszej bandy… to zapewne duży zaszczyt! – stwierdziła, zmieniając temat.

— A Ty jesteś naszą Pierwszą Damą! Niemniejszy honor chyba, co nie? – odpowiedział pytaniem na pytanie Ryan, na co oboje znów się zaśmiali. Reszta drogi przebiegła im na rozmowach o przyszłości klubu, zdobyciu nowych braci oraz o rodzicach motocyklisty. Gdy w końcu dojechali na miejsce, zaparkowali jednoślad i udali się w stronę drzwi, Ryan rozglądał się za znajomym mu miejscem. Nic się nie zmieniło. Garaż połączony z domem oraz wielkim szyldem, na którym widniał napis „EVANS AUTO SHOP”, z którego wnętrza wydobywała się muzyka z lat osiemdziesiątych. Motocyklista uśmiechnął się i szedł z Evie powoli w stronę drzwi wejściowych. Nacisnął dzwonek i po chwili drzwi otworzyła mu kobieta, której bezbarwne spojrzenie zamieniło się najpierw w szok, a potem w nieokiełznaną radość.

— Ryan i Evelyn! Boże! To wy! To naprawdę wy!!! – powiedziała ze łzami w oczach i próbowała przytulić ich obu. Motocyklista był pewien, że gdyby jego rodzicielka była ciut młodsza, pewnie dodatkowo skakałaby z radości i wcale jej się nie dziwił. Sam był szczęśliwy, że mógł znów zobaczyć swoją matkę.

— Ja też się cieszę, że cię widzę, mamo. – odpowiedział ciepłym głosem. — Tak bardzo się o was martwiłem, że policja nie da wam ani jednego dnia spokoju albo że Ridersi mogą mścić się na was. Przykro mi, że pożegnałem się w taki sposób, ale…

— … my to wszystko wiemy, synu. My to wszystko wiemy… – przerwał motocykliście jego ojciec, który wyszedł na powitanie syna i jego ukochanej. Kiedy mama w końcu ich puściła, ojciec również przywitał się z nimi i zaprosił do środka. Po zrobieniu kawy wszyscy usiedli w salonie i Ryan zaczął opowiadać o tym co się działo w Las Vegas. Może i wysyłał listy, w których też wszystko opisywał, ale mimo wszystko rodzice mężczyzny byli zadowoleni, że mogli to wszystko usłyszeć z jego ust. Przynajmniej wiedzieli, że ich syn jest bezpieczny. Evelyn również podzieliła się wydarzeniami z Miasta Grzechu.

— Wygląda na to, że byliście bardzo zajęci… – skomentował ich opowieści ojciec Ryana. — W Nowym Jorku nic specjalnego się nie działo ostatnio. Żadnych problemów, żadnych ekscesów… no, ewentualnie jakieś protesty przeciwko wojnie na Bliskim Wschodzie, ale tak poza tym to było w miarę spokojnie.

Ryan i Evie tylko się uśmiechnęli zadowoleni z tego faktu. Nie chcieli żadnych dodatkowych problemów związanych z ich powrotem. Motocyklista bowiem nawet w drodze do rodziców martwił się, że może zobaczyć coś, co może go przerazić albo załamać. Na jego szczęście jednak te obawy okazały się niesłuszne. Wszyscy cieszyli się swoim towarzystwem i nikt nie spodziewał się, że ktoś może pukać do drzwi.

— Ja otworzę! To pewnie klient przyszedł odebrać samochód! – powiedział z uśmiechem pan Evans i udał się w stronę drzwi. Instynktownie otworzył je nie patrząc kto to i uśmiech spełzł z jego twarzy i zamiast tego pojawił się strach. W drzwiach stał bowiem motocyklista, który nie tylko nie był jednym ze znajomych Ryana, ale też nie należał do Fallen Angels. Był to potężny i łysy mężczyzna w kamizelce dżinsowej oraz białą koszulką z czarnym napisem „WHITE RACE ONLY”. Wyglądał na wściekłego.

— COŚ TY ZROBIŁ Z MOJĄ BOSKĄ MASZYNĄ, STARY DURNIU?! – ryknął chrapliwym głosem wszedł do środka. Pan Evans zrobił krok do tyłu i był przerażony.

— Przecież… przecież naprawiłem pański motocykl! Ściągał nieco w prawo, tak? Wyeliminowałem usterkę! – tłumaczył się ojciec Ryana, próbują załagodzić sytuację. Słabo mu jednak szło.

— Jasne… tak mi naprawiłeś tą… usterkę… ŻE PRZY OSTRZEJSZYM ZAKRĘCIE KIEROWNICA MI ZESZTYWNIAŁA W MIEJSCU! Ale spokojnie, jak już skończę obijać ci mordę, dostaniesz drugą szansę naprawienia mojego cudeńka! – warknął i chwycił starego człowieka za ubranie, żeby go uderzyć. Na szczęście Ryan i Evelyn zaalarmowani hałasem byli w pogotowiu. Nowy prezes Angelsów nie myślał za wiele i staranował ciałem tajemniczego harleyowca niczym futbolista amerykański. Napastnik puścił pana Evansa, a ten upadł na ziemię, zaś obaj motocykliści wypadli przez wyjście na zewnątrz i po szybkim podniesieniu się zaczęła się bijatyka. Rodzice Ryana z przerażeniem patrzyli na tą sytuację, podobnie jak Evelyn. Choć jej facet brał już udział w tylu potyczkach na pięści, że straciła rachubę to jednak zawsze odczuwała lekki niepokój, kiedy bił się z kimś albo jechał z braćmi wykonać jakąś robotę lub na potyczkę z wrogim gangiem, mimo że Amy cały czas ją uspokajała i zapewniała, że nic się nie stanie jemu, Big Hog’owi i całej reszcie. Choć Ryan był niewiele mniejszy od swojego przeciwnika, nie przeszkodziło mu to w zasypaniu go gradem ciosów pod żebra, które skutecznie pozbawiały wielkoluda powietrza. Niestety, Ryan sam kilkukrotnie oberwał i za każdym razem, kiedy to się działo, jego rodzice zamykali oczy. W takich chwilach nowy prezes Angelsów cieszył się, że w młodości trenował boks. W końcu jednak nerwus upadł na ziemię po tym jak Ryan uderzył go w podbródek niczym bokser.

— Chrzanić to! Spadam stąd! – powiedział plując krwią, po czym wstał i zaczął biec w stronę swojego jednośladu.

— Tak jest! WYNOŚ SIĘ STĄD I NIGDY NIE WRACAJ! JEŚLI TU WRÓCISZ, ZAMORDUJĘ CIĘ!!! – ryknął Ryan w jego stronę i zauważył znajdującą się na jego plecach wielką naszywkę z napisem „Cursed Riders” i ich logo, co spowodowało u niego ogromny niepokój oraz złość. Choć nie wykluczał powrotu swoich największych wrogów do Nowego Jorku, łudził się, że zamiast tego przeniosą się na Południe na Florydę lub do Teksasu.

— Jeszcze cię dorwę, frajerze! Cursed Riders wrócili do miasta! – zagroził wsiadając na motocykl i odjeżdżając z piskiem opoin. Ryan zaś stał w miejscu i ciężko oddychał, kiedy to podbiegła do niego Evelyn.

— Nic ci się nie stało?! – spytała oglądając jego twarz.

— Nie, może trochę szczęka mnie boli. Dupek wykorzystał chwilę nieuwagi i trafił mnie solidnie, ale spokojnie… mam chyba wszystkie zęby i żaden się nie rusza… chyba… – uspokoił ją motocyklista, próbując zażartować. — Lepiej mi powiedz jak mama i tata…

— Są lekko roztrzęsieni, ale nic poza tym. Twoja mama właśnie pomaga twojemu tacie dojść do siebie. Jezu, gdyby nas nie było…

— Nawet tak nie myśl… – przerwał jej stanowczo Ryan, po czym zaczął powoli wracać ze swoją dziewczyną do domu rodziców, żeby pomóc im się uspokoić i rozluźnić atmosferę. Obydwoje jednak nie wiedzieli, że pewna kobieta o azjatyckim pochodzeniu obserwowała całe to zajście z drugiej strony ulicy. Kiedy już wszystko widziała, oddaliła się, wyjęła telefon i zaczęła wykręcać jakiś numer.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Pasja 16.11.2020
    Ale dobrze, że jest kolejna część. Ciekawe z tym akcentem, że różnił się. W końcu miała trzy lata i nie mówiła za dobrze po polsku jako dziecko.
    11 listopad i gorzkie wspomnienia. A u Lewisa lekkie zażenowanie, kiedy usłyszał o motocyklistach. Ciekawe dlaczego? Gang Panthersów i działalność przestępcza i śmierć tylko inna aniżeli rodziców Żanety. I traf, że w dniu, kiedy była strzelanina między Fallen Angels a Cursed Riders. I warkot motorów wyrwał ich z rozmowy. Jak widać Żaneta pobladła i w zamyśle szukała rozwiązania.
    Manhattan i stara siedziba gangu Cursed Riders i rozpoczęcie nowego życia. Przemówienie X zatrważa. Zemsta i wymazanie krzywdy.
    X miał naszywkę z napisem „President”, a ta Greasera miała wyraz „Vice President”… tajemnicze X?
    I dalej pojawia się Jersey City siedziba Fallen Angels i sentyment Ryana. I tutaj inaczej przebiega otwarcie nowego… zaczyna się od wyboru szefa i zemsta na Stevensonie i jego informatorach. No, no… kim dla naszego kraju w czasie zimnej wojny był Ronald Reagan!… piękna etykietka dla Ryana i jego dziewczyny. A jednak, gdzieś z tylu głowy, oprócz satysfakcji wykłuł się niepokoj - czy podoła? A Warlord zostaje wiceprezesem ogłasza. Evie zostaje pierwszą damą i jest dumna z Ryana. Przejęła rządy po Helen nad całą resztą kobiet związanych z Angelsami. Czy zdobędzie taką samą pozycję jak Helen i jak się zachowa na gest zwrotu „pani”?
    Południowy Manhattan i komisarz, bohater sprzed dwóch lat. i …Bobby i Clint nawet po śmierci mnie prześladują… odpowiedź na wieść o motocyklistach. Chyba za bardzo się nie przejął. Lubi ten stan. A świadczy o tym jego uśmiech na twarzy.
    Powrót na całego, rodzice i myśli w kierunku dawnych imion: Żaneta, Mandy, Madison i pojawienie się u rodzicow motocyklisty z naszywką „Cursed Riders”. Zaskoczenie i bójka i ucieczka i tajemnicza kobieta z telefonem?
    Oj bardzo fajna część i dużo niedopowiedzeń i tajemniczych sytuacji. Czy Ryan i evelyn sobie poradzą?
    Pozdrawiam
  • TheRebelliousOne 16.11.2020
    No, ja też cieszę się, że w końcu coś wrzuciłem. Słowo daję, nigdy więcej takich przerw. NIGDY!
    Mówisz o jej akcencie... cóż, mimo wszystko ciężko jest się go pozbyć. I nie 11 listopada, a 11 września! Taka mała uwaga... :P
    Bardzo ładnie wychwytujesz w opowiadaniu i wyciągasz ciekawe wnioski. Naprawdę mi się to podoba. Cieszę się również, że sytuacje w opowiadaniu są "tajemnicze". Właśnie to lubię w nich osiągać, żeby potem bombardować czytelnika jakimś szokującym odkryciem. Jeszcze raz bardzo dziękuję, że wciąż czytasz moją twórczość, pomimo mojej skandalicznej przerwy.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Clariosis 16.11.2020
    No, widać, jazda bez trzymanki na motocyklu w drugim tomie. Bohaterowie wrócili silniejsi niż przedtem, by odzyskać to, co zostało utracone... Ale jak widać, wrogowie mają podobne plany. Intryguje mnie postać Lewisa związana z Żanetą, gdyż coś czuję, że jest w stanie namieszać i to bardzo. Każda z postaci ma na swoim koncie niewyrównane rachunki i gdyby się tak głębiej zastanowić, każdego ciągnie do zemsty. Fallen Angels na komisarzu i Cursed Riders, Cursed Riders na Fallen Angels, Lewis może się okazać, że na dwóch gangach za rodziców, i tak idziemy dalej. Nawet Żaneta może tutaj już coś dla siebie niuchać, choć nie wiem jaki miałaby w tym cel, chociaż przez tą znajomość różnie może się to potoczyć.
    Podobają mi się rodzice Ryana. Są zupełnym przeciwieństwem rodziców Evelyn, tacy wspierający, choć ich syn jest strikte kryminalistą, a i tak stoją za nim murem. Evelyn była za to naprawdę w porządku dziewczyną, a rodzice w tym przypadku mieli ją kompletnie gdzieś... Ciekawy kontrast, który jednak już się zamazuje, jako iż została Pierwszą Damą klubu. :) Bardzo fajnie rozwijasz postaci i oby tak dalej. Zakończenie dobitnie powiadamia czytelnika, że jeszcze wiele przed nami.
    Pozdrawiam. :)
  • TheRebelliousOne 17.11.2020
    Oj, tak... Wrócili i nie ma żartów. Niestety, wrogowie również... Lewis? Nowa postać, na pewno również będzie interesująca. Dobrze twierdzisz z wątkiem zemsty, a Żaneta... no cóż, Żaneta myślała, że to koniec... a jednak się pomyliła. :) I tak, rodzice Ryana są przeciwieństwem tego, z kim musiała się użerać biedna Evie, a jeśli chodzi o fakt, że Ryan jest gangsterem, a rodzice o tym wiedzą, spokojnie, to też będzie wyjaśnione. Dziękuję bardzo za komentarz.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Heldeus 26.11.2020
    Hello there, TheRebelliousOne
    Tom 2? Brzmi całkiem ciekawie, zwłaszcza iż niedawno zabrałem się za czytanie pierwszej części. Spodziewaj się częstych komentarzy z mojej strony.
    A jeśli mam coś powiedzieć na temat ''tomu 2 Rozdziału 1", hm... Niech no tylko pomyśle. Akcja dalej trzyma tępo, a może nawet nieco dodała gazu. Z występujących bohaterów bardzo spodobali mi się rodzice Ryana oraz sama postać Lewisa. Zechcesz mi coś więcej o nim opowiedzieć? Albo nie! Z wielką chęcią sam wszystkiego się dowiem.
    Do tego czasu trzymaj się ciepło i życzę powodzenia w dalszym pisaniu ;)
  • TheRebelliousOne 26.11.2020
    "Hello there"? Czy to nawiązanie do Star Wars? XD
    Cieszę się, że zobaczyłeś Tom 2, ale naprawdę powinieneś zapoznać się z pierwszym najpierw. Lewis? Spokojnie, czarny chłopak Żanety odegra niemała rolę w drugim tomie, o czym wkrótce się przekonasz. Najpierw jednak przebrnij przez pierwszy tom, żeby opowiadanie miało dla Ciebie więcej sensu.

    Dziękuję za czytanie mojej twórczości i pozdrawiam ciepło :)
  • Pontàrú 29.11.2020
    Ok, cliffhangerek na końcu i spoko. Powrót obu gangów do miasta - czas na dogrywkę XD. Ogólnie tekst w porządku z paroma tylko literówkami ale żadnych większych błędów. Jestem ciekaw jak tam teraz potoczy się akcja. Zastanawia mnie też dlaczego stevenson się tak ucieszył. Ode mnie 5 ;)
  • TheRebelliousOne 29.11.2020
    Oj, dogrywka będzie i to sroga, to mogę gwarantować! :D Akcja? Na pewno będzie, wystarczy poczekać na kolejny rozdział. Radość Stevensona będzie wyjaśniona, zdaję sobie sprawę, że jest to... dziwna reakcja na powrót dwóch gangów motocyklowych, które nie tak dawno temu zrobiły w Nowym Jorku drugi Stalingrad XD

    Pozdrawiam ciepło i dziękuję za ocenę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania