Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Tylko on, ona i motocykl - Rozdział 4 - Zbliżają się zmiany
Południowy Manhattan, Nowy Jork, rok 1998
Meathook, Greaser i Beefy Earl zaparkowali swoje motocykle przed siedzibą Cursed Riders. Z reguły to miejsce trzęsło się od głośnej muzyki heavymetalowej w środku, ale dziś w budynku panowała cisza. Pół godziny temu dostali telefon od wiceprezesa o natychmiastowym spotkaniu, związanym z Nazim i jego stanem zdrowia. Z góry wiedzieli co to może oznaczać... Przed wejściem stał mężczyzna o długich, ciemnych włosach, pełnym zaroście i ubrany w skórzaną kurtkę z cekinami, emblematem klubowym na plecach oraz naszywką Vice President na piersi.
— No nareszcie, do cholery! Gdzie żeście byli tyle czasu? – zapytał zirytowany mężczyzna.
— Sorka za spóźnienie, Cesar, jakiś gówniarz w kabriolecie nas prowokował i musieliśmy trochę obić mu autko… – odpowiedział mu Meathook.
— A potem jego samego – dodał Earl.
— No dobra, nieważne… Ruszać dupska na piętro! Reszta braci już tam czeka! – popędził ich Cesar, po czym wszedł za nimi do środka.
Cała czwórka znalazła się na górze, gdzie udali się następnie do pokoju z okrągłym stołem, przy którym siedzieli pozostali Ridersi. Wśród nich był szczupły mężczyzna w czarnej kamizelce motocyklowej, na której oprócz tradycyjnego logo gangu była naszywka „Secretary”, a na głowie miał czapkę oficera SS. Obok niego siedział nieco bardziej umięśniony osobnik o łysej głowie, noszący taką samą kamizelkę. Miał też mocno poparzoną lewą połowę głowy. Ostatnim siedzącym przy stole był starszy, niski mężczyzna o wytatuowanej twarzy i włosach na irokeza, ubrany w kurtkę jeansową, na którą również miał nałożoną kamizelkę z naszywką „Sgt. At Arms”. Wszyscy trzej siedzieli w ciszy z ponurymi wyrazami twarzy. Reszta Ridersów weszła do środka i gdy już wszyscy byli na swoich miejscach, Cesar zaczął przemowę.
— Śmierć brata nigdy nie jest łatwa… ale nic nie boli bardziej niż utrata prezesa. Tak jest, dobrze słyszeliście. Cholerny rak wreszcie pokonał Nazi’ego. Pogrzeb odbędzie się za tydzień. Nie muszę chyba mówić, że obecność obowiązkowa? Nazi jest… był… najtwardszym sukinkotem, jakiego widział ten świat. Wiele zrobił dla tego klubu, rządził nim przez dwie dekady równie dobrze co jego poprzednicy, dawał tym pieprzonym Angelsom do zrozumienia, że to my jesteśmy nad nimi, nie odwrotnie. Ogólnie mówiąc, nie zostanie zapomniany i bycie jego bratem to największy zaszczyt. No, może nie licząc wskoczenia w szparkę jakiejś dziewicy! – zażartował, po czym całe zgromadzenie parsknęło śmiechem. — Ale tak całkiem serio to należy zapamiętać, że kiedy zamyka się jeden rozdział to otwiera się drugi. Zgodnie z tradycją, z dniem dzisiejszym to ja przejmuję rolę prezesa Cursed Riders Motorcycle Club. Obiecuję, że klub dalej będzie funkcjonował i rozwijał się, choćby na zgliszczach tych frajerów z Fallen Angels. Czy policzyłeś głosy, X? – zapytał tego w nazistowskiej czapce. Ten machnął głową.
— Zgadza się, policzyłem. Jednogłośnie podjęliśmy decyzję, żeby to Pretty Boy został nowym wiceprezesem – odpowiedział.
Mężczyzna z poparzoną twarzą wstał, czując przyspieszone bicie serca. — Dzięki za zaufanie, bracia. Nie zawiodę was – oznajmił Pretty Boy, po czym on i Cesar dostali odpowiednie naszywki na swoje odzienie. Obydwaj objęli się przyjacielsko i całe zbiorowisko opuściło pokój, udając się w stronę baru na parterze.
— Wiecie, to niesamowite… – nagle odezwał się ten niski z irokezem. — Nazi przeżył wojnę w Wietnamie, tysiące potyczek z Angelsami, gliniarzami i gangami kolorowych, a zabił go cholerny rak…
— Czytasz w myślach nas wszystkich, Tirpitz – odpowiedział mu Greaser. — Ale taki już jest świat, lubi cię zaskakiwać kutasem w gardło...
Nie minęło pół godziny, a rozpętała się ostra, napędzana seksem grupowym i alkoholem impreza, by uczcić „zaprzysiężenie” Cesara. Niektórzy mogliby twierdzić, że to nieprzyzwoite po śmierci Nazi’ego, ale motocykliści uznali, że ich były prezes tego by właśnie chciał.
Jersey City, Nowy Jork, rok 1999
Evelyn niechętnie pracowała dziś przy barze w klubie Fallen Angels. Zeszłej nocy zbyt ostro zabalowała z Ryanem na ich całonocnej randce, zakończonej ostrym seksem. Tak właśnie wyglądały ich dni spędzane razem: całonocne balowanie, chlanie na potęgę, a na koniec ostry seks w odludnym miejscu lub w domu Ryana. Tym razem jednak dziewczyna troszkę przesadziła z piciem. Miała okropnego kaca i czuła się jakby miała zaraz umrzeć. Sytuacji nie ratował również gęsty dym z papierosów, wypełniający budynek oraz głośno puszczona piosenka TNT autorstwa AC/DC. Amy tymczasem tańczyła skąpo ubrana w klatce, skupiając na sobie uwagę wszystkich motocyklistów przechodzących obok, a zwłaszcza Big Hog’a. Przed wejściem na scenę czekała inna striptizerka o imieniu Jolene, jedna z dziewczyn poznanych przez Evie w późniejszym okresie. Była to dosyć dobrze zadbana, lekko opalona blondynka, która chociaż pozornie wyglądała na złośliwą zołzę pokroju Mandy Powell, tak naprawdę okazała się sympatyczną, choć lekko zboczoną kobietą. Evie czasami nie mogła oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna co jakiś czas na nią zerka z uśmiechem. Nic dziwnego, dziewczyna kiedyś dowiedziała się od Helen, że Jolene jest biseksualna.
„Ciekawe czy na mnie leci… Jeśli tak, będę musiała ją rozczarować…”
Przy barze pomagała jej Judith – dziewczyna Screwball’a o rudych włosach i piegowatej twarzy. Evelyn uznawała ją za dziwaczkę, ponieważ była wielką optymistką. Często przez to kłóciła się Big Hog’iem, który tylko szukał okazji, żeby zgasić jej entuzjazm. Raz kiedyś mężczyzna naprawiał klubową furgonetkę i nie mógł znaleźć usterki, a Judith cały czas mu kibicowała i rzucała motywującymi tekstami. Big Hog zagroził jej w końcu, że jak nie przestanie być taką optymistką, wepchnie pojazd do rzeki, tylko po to, żeby ją zasmucić.
Evie bardzo dobrze się dogadywała z dziewczynami, ale to Helen darzyła wyjątkową sympatią. Żona Coyote’a, mimo swojej surowości i twardego charakteru, szybko stała się dla niej kimś w rodzaju mentorki, która przekazywała jej całą swoją wiedzę, choć nie chciała się dzielić historią ze swojego życia, co intrygowało dziewczynę. Kobieta była równie tajemnicza co Saint. Evelyn potrafiła jednak to uszanować i nie poruszała tematu.
Wycierała jedną ze szklanek, gdy nagle podszedł do niej Snake. Jego oczy od razu powędrowały na biust Evie, ale się opamiętał i popatrzył na jej twarz. Dziewczyna cicho westchnęła i odstawiła wycieraną szklankę.
— Co ci podać, Snake? – zapytała.
— Jacka Danielsa – odpowiedział jej z uśmiechem.
— Ok, już się robi.
Nalała mu trunku do nowej szklanki i podała mu ją. — Trzymaj. – powiedziała.
Mężczyzna jednym łykiem wypił alkohol i odstawił naczynie z impetem. — To jak tam między tobą a Ryanem? Układa się? – zapytał zaciekawiony.
— Dobrze. Jak zawsze, z resztą – odparła.
Evelyn wiedziała, co mu chodzi po głowie. Snake był typem faceta, który wsadziłby swojego fiuta we wszystko, co się rusza. Tak naprawdę, to on był jednym z powodów konfliktu Fallen Angels z Cursed Riders po tym, jak przespał się z córką Cesara pięć lat temu.
— Cholera, gdybym był te kilka lat młodszy, zafundowałbym ci przejażdżkę życia, jeśli wiesz co mam na myśli… – puścił jej oko Snake.
Evelyn zaśmiała się, choć był to śmiech raczej wymuszony.
— Lepiej, żeby Ryan tego nie słyszał. Poza tym, wybacz, nie umawiam się z facetami starszymi niż te wieże na Manhattanie – odrzekła złośliwym głosem.
— Tylko się wygłupiam, spokojnie, laska… – westchnął mężczyzna na znak kapitulacji.
„No nie wiem, nie wiem… Po Tobie wszystkiego można się spodziewać. Widziałam jak niemalże codziennie przyprowadzasz nowo poznane laski na szybki numerek.”
Snake po chwili poprosił o dolewkę, a potem o kolejną. Alkohol zaczął powoli przyprawiać go o głupawkę, co zauważyła przechodząca obok nich Helen. Widząc mężczyznę, zawołała Jolene, która podeszła do niego.
— Snake, ćwiczyłam ostatnio pozycję na jeźdźca… Chcesz ocenić moje postępy? – zapytała go uwodzicielsko, na co mężczyzna od razu wstał i poszedł za nią na górę po zostawieniu dla Evelyn napiwku. Dziewczyna popatrzyła na nich i zdziwiła się zachowaniem Jolene.
„Jak to możliwe, że ona i Amy podchodzą do tego na takim luzie?”
— Dzięki, że odciągnęłaś Snake’a, on jest naprawdę irytujący… – powiedziała Evie do Helen, która podeszła do baru.
— Nie ma sprawy, młoda. Jak tam idzie praca? Radzicie sobie z Judith?
— Tak, jest ok, choć jestem zmęczona i głowa mnie boli, a ten dym z papierosów i głośna muza nie pomagają…
— Spokojnie przyzwyczaisz się! Poza tym chyba mi nie powiesz, że nie lubisz – odezwała się nagle Judith i poklepała Evelyn po plecach.
— Tak przy okazji, rozmawiałaś może ze swoimi rodzicami? Słyszałam, że odwołali twoje poszukiwania… – powiedziała Helen.
To prawda. Tydzień po ucieczce Evie, jej rodzice zgłosili sprawę policji. Na szczęście, Ryan i reszta Fallen Angels dobrze zadbali o ukrycie dziewczyny. Czas mijał i w końcu chyba staruszkowie zrozumieli, że nie odnajdą swojej córki i poddali się. Nie było to zaskoczeniem dla Evelyn. Wiedziała, że nie będą jej szukać za wszelką cenę. Poczuła ulgę, ale jednocześnie ból. Miała tylko nadzieję, że Alice i Rachel sobie radzą i wszystko z nimi w porządku.
— Mam ich gdzieś! Nie chcę ich więcej widzieć! – zagrzmiała nagle Evie.
Helen zmieniła swoje z reguły twarde nastawienie na nieco łagodniejsze. Kobieta doskonale rozumiała Evelyn pod względem relacji z rodziną...
— Nie zamieniaj się w zgorzkniałą sukę mojego pokroju. Skontaktuj się z nimi. Może to, co powiedzą cię zaskoczy, kto wie… – odparła.
— Helen, ja nie mogę… Za bardzo mnie skrzywdzili.
— Rozumiem, ale chociaż przemyśl to, co powiedziałam.
Evie zgodziła się zastanowić, ale było to kłamstwo. Nie ma takiej siły, która przekonałaby ją do skontaktowania się z rodzicami. No, może z siostrami, ale z nikim innym. Minęła chwila ciszy, po której Helen w końcu poszła do pokoju z komputerem, żeby coś sprawdzić i dziewczyna została sama z Judith.
Evie kontynuowała pracę. W międzyczasie zauważyła jak odpoczywająca po tańcu Amy rozmawiała z Big Hog’iem. Wyglądało jakby ta dwójka dobrze się dogadywała. W sumie nic dziwnego, ich charaktery były dosyć podobne. Jolene zaś wyszła już wróciła z pokoju ze Snake’iem, który wyglądał na wyraźnie zadowolonego.
— Nie przejmuj się, za niedługo koniec! – powiedziała nagle Judith, gdy nagle obie dziewczyny usłyszały głos Coyote’a.
— Dobra, bracia! Musimy jechać! I to szybko! Dostałem cynk od kadetów, że Ridersi jadą w nasze strony! Mają teraz postój gdzieś w Newport(1) i musimy zrobić im atak wyprzedzający! – wołał do reszty motocyklistów, którzy przestali wykonywać czynności i zaczęli iść za nim.
— Cholera jedziecie na akcję, co? – zapytała rozczarowana Amy.
— Tak… ale spokojnie, może wrócę z niej żywy i dokończymy rozmowę… – puścił jej oko Big Hog, za co dziewczyna lekko szturchnęła go w ramię, próbując ukryć nieśmiały uśmiech.
Ryan również dołączył do reszty, ale zanim wyszedł, zahaczył Evelyn.
— Nie przejmuj się, Kociaku. Tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz. – powiedział i pocałował ją w policzek, po czym wsiadł na motocykl i pojechał za resztą braci. Jechali w zwartym szyku za Coyote’em, co wzbudzało zainteresowanie przechodniów. Wyglądali jak kawaleria nacierająca na wroga.
— Cholera, wiedziałem, że tak będzie! – odezwał się nagle Snake. — Cesar ledwie został prezesem i już poszedł na wojenną ścieżkę!
— Tylko nie mów, że się tego nie spodziewałeś! – odpowiedział mu Warlord. — To by było na tyle w kwestii pokoju. Wygląda na to, że mamy przed sobą długą wojnę…
— Wojnę, którą wygramy! – wtrącił się Screwball.
— No nie, ten Twój rudzielec zaraził Cię tym swoim optymizmem?! – zapytał śmiejąc się Big Hog. — Z resztą nieważne, po prostu pojedźmy tam i spuśćmy wpierdol Ridersom!
Ryan jechał w szeregu i myślał nad tym, co zaraz będzie miało miejsce. Na szczęście zabrał tym razem swój wierny pistolet maszynowy MAC-10, a w kieszeni miał świeżo naostrzony nóż motylkowy. Jego bracia również byli dobrze uzbrojeni: Screwball miał strzelbę Winchester, Warlord zabrał nawet karabin AK-47, a reszta miała przy sobie pistolety różnej marki, od Glocków po Colty. W końcu byli u celu. Ridersi znajdowali się na opuszczonym placu budowy i gdy jeden z nich zauważył nadjeżdżających Angelsów, od razu zaalarmował wszystkich obecnych i w stronę Ryana i reszty poleciała salwa pocisków. Angelsi szybko schowali się za osłonami i odpowiedzieli ogniem. Byli lepiej wyposażeni, jednak Ridersi mieli przewagę liczebną. Sytuacji też nie ratowała furgonetka klubu, transportująca nowych wrogów.
— Jest ich za dużo! – krzyknął Big Hog. — Musimy się wycofać!
— I dać tym bydlakom satysfakcję?! Nigdy w życiu! Zostajemy tu i odeprzemy ich! – odwarknął mu Coyote i kontynuował ostrzał. Strzelanina trwała w najlepsze, ale szala zwycięstwa powoli przechylała się na stronę Angelsów, po tym jak kolejni członkowie Ridersów padali jak muchy. Ryan uznał to za dziwne, gdyż Cursed Riders również było założone przez weteranów wojennych. W końcu, po kilkunastu minutach wymiany ognia niedobitki Ridersów w liczbie czterech zaczęli się wycofywać.
— TAK JEST! LEPIEJ UCIEKAJCIE! I PRZEKAŻCIE CESAROWI, ŻE IDZIEMY Z NIM NA WOJNĘ, KTÓREJ ZA CHOLERĘ NIE WYGRA! – wołał ich Ryan.
— Spokojnie, Ryan, już po wszystkim, wygraliśmy to starcie. Spadajmy stąd, zanim świnie się zlecą. – uspokoił go Snake, po czym Angelsi wrócili na swoje motocykle i udali się w stronę swojej siedziby. Żaden z nich nie odniósł większych ran, nie licząc Big Hog’a, który dostał kulkę w ramię.
Tymczasem w klubie panował spokój. Evelyn została sama na barze, gdyż Judith tańczyła w klatce, a Jolene zajmowała się barem na piętrze. Amy siedziała przy Evie ze swoim bezbarwnym wyrazem twarzy.
— Już się tak nie martw o Ryana. Jest członkiem klubu od kilku lat i nigdy nie ucierpiał w żadnym starciu. – powiedziała obojętnie.
— Wiem, ale to nie takie proste. Ryan jest moim całym światem i nie wiem co bym zrobiła, gdyby go zabrakło. – odpowiedziała Evelyn.
— Naprawdę, nie przejmuj się. Gdybym ja się tak martwiła wszystkim jak ty, oszalałabym. Moja matka zawsze powtarzała, żeby do wszystkiego podchodzić z chłodną głową, nawet jeśli jesteś w niebezpieczeństwie.
— Ta twoja matka to trochę znała się na życiu. Pomyślałabym, że mówisz o Helen… – zaśmiała się Evie, choć po chwili przestała, myśląc, że obraziła Amy.
— To prawda… Potrafiła wyjść z każdego bagna, choćby miała przelecieć kogoś obrzydliwego w zamian za bezpieczeństwo swoje i moje. Tęsknię za nią… – odpowiedziała.
— Ona… nie żyje? Przykro mi…
— Spokojnie, już skończyłam po niej rozpaczać. Ale nieważne, dokończmy robotę na dziś, zanim wrócą chłopaki… – odparła spokojnie, Amy, po czym obie dziewczyny powoli kończyły podawanie alkoholu tym motocyklistom, którzy nie pojechali.
„Może i udajesz twardą laskę, której nikt nie ruszy, ale wiem, że masz resztki uczuć! Twoja relacja z Big Hog’iem Cię zdradziła.”
Evelyn rozmyślała nad minionym dnie, gdy nagle drzwi do siedziby klubu otworzyły się i wszedł uradowany Coyote w towarzystwie swoich braci. Od razu podszedł do baru i zwrócił się do dziewczyny.
— Evie! Moja droga, zrób mi szybko dowolnego drinka, byle mocnego! Od tej strzelaniny z Ridersami zaschło mi w gardle!
— Już się robi, Coyote! – odpowiedziała dziewczyna i niechętnie obsłużyła prezesa, po czym zabierała się do wyjścia na zewnątrz, gdzie czekał na nią Ryan, gotowy ją odwieźć. W międzyczasie Amy zabrała Big Hog’a do innego pomieszczenia, żeby zająć się jego raną postrzałową.
— Spokojnie, kula przeszła na wylot, nic mi nie będzie… – powiedział obojętnie mężczyzna.
— Zamknij się i daj sobie pomóc! Masz szczęście, że nie dostałeś jakiegoś zakażenia! – odparła zmartwiona i wściekła dziewczyna.
— No dobra, ale serio, miewałem gorsze…
— Cholera, trochę Ci się tatuaż zepsuł od tej dziury po pocisku…
— A od kiedy Ty się tak mną przejmujesz, co? – zapytał motocyklista ze złośliwym uśmiechem.
— Ty… nie wymyślaj sobie nic! Po prostu nie chcę, abyś paradował nieopatrzony… – odpowiedziała łamiącym się głosem Amy i próbowała ukryć rumieńca. Założyła mu opatrunek, po czym usiadła koło niego i zaczął jej opowiadać o tym, co się stało w Newport.
W tym samym czasie Evelyn wsiadła na motocykl Ryana i razem jechali w stronę domu. Dziewczyna była bardzo przejęta dzisiejszą sytuacją. Ridersi są zdolni do otwartego ataku na siedzibę Fallen Angels? W biały dzień?! Nie sądziła, że gang jest zdolny do czegoś takiego, ale próbowała za wszelką cenę nie okazywać strachu. Nie bałaby się chwycić broni i stanąć w obronie klubu, jakby przyszło co do czego, ale mimo wszystko… to nie było coś, czego mogła się spodziewać
— Co za dzień… Czuję, że od tej pory wszystko się zmieni… – przerwał ciszę mężczyzna.
— Też tak myślę. Ta wojna z Cursed Riders naprawdę nie jest nikomu na rękę, mam wrażenie. Ale tobie nic nie będzie prawda? – zapytała zmartwiona dziewczyna.
— Pewnie, że nie! Jak dotąd z każdej sytuacji tego typu wychodziłem bez szwanku i nie zamierzam tego zmieniać. Kociaku, wszystko będzie dobrze… Poza tym, ochronię cię, przysięgam. – zapewnił ją Ryan ciepłym głosem.
— Wiem… i dziękuję za to, że jesteś. – uśmiechnęła się Evie i przytuliła się do niego mocniej.
(1) Newport – dzielnica w Jersey City. Znajduje się na niej tunel łączący z Manhattanem
Komentarze (8)
Odcinek bardzo dobry. Może jakieś tam pojedyncze powtórzenia są ale to naprawdę nic wielkiego. Trochę krótka walka w Newport. Jakoś tak jakby przeleciałeś. Przyjechali, postrzelali, wrócili.
Ode mnie 5
W latach tych w stanach zjednoczonych rządzili demokraci pod prezydenturą Billa Clintona. Za rok 2000 rządy przejmie republikanin George W. Bush. Czy gangi odczują zmianę?
Evelyn już zaaklimatyzowana. Jednak rodzice pozostają po za jej myślami. Chociaż rozmowa z Helen przypomniała jej siostry.
Pozdrawiam
Pozdrawiam serdecznie :)
Pozdrawiam ciepło :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania