Poprzednie częściTylko on, ona i motocykl - Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tylko on, ona i motocykl- Tom 2 , Rozdział 4 – To oznacza (kolejną) wojnę!

Manhattan, Nowy Jork, rok 2004, dzień wcześniej

Madison nie była do tego przyzwyczajona. Takie luksusowe mieszkania widziała tylko w telewizji lub słyszała o nich od przechwałek Mandy Powell… a jednak znalazła się w takim. Mimo wszystko, jakaś część jej wolałaby, żeby nie musiała tu być, gdyż to, co robiła w tej chwili wywoływało u niej odruchy wymiotne, nienawiść do samej siebie i myśli samobójcze. Wolałaby nie widzieć jak uprawia seks z jakimś napalonym zboczeńcem na stole bilardowym w otoczeniu rzucających w nią pieniędzmi innych wiwatujących i podnieconych obleśnych typków ukrywających swoje perwersje za drogimi garniturami. Musiała jednak skądś zdobyć to, na czym zależało jej teraz najbardziej i co pomagało jej zapomnieć o grzechach z przeszłości, a to był najlepszy i najszybszy sposób, mimo że obrzydliwy. Niestety, tak wyglądało jej życie od tych od prawie dwóch lat, kiedy to jej działania wywołane praniem mózgu przez pewną panią prokurator doprowadziły, że jej jedyna prawdziwa przyjaciółka oraz jej mężczyzna zniknęli bez śladu.

— Dalej! Zmień pozycję! Pokaż jej słodką pupcię! Chcę zobaczyć te dwie soczyste brzoskwinki! – krzyknął ktoś z zebranych i rzucał banknoty na stół.

Nie zastanawiała się nad tym jednak długo, gdyż jej partner zmienił pozycję, ustawiając się za nią i kontynuując penetrację, a znajdująca się przed nią i również dogadzająca swojemu mężczyźnie wspólniczka w tej orgii podała jej narkotyki, które miały… „umilić” jej ten czas i odwrócić uwagę od bólu i świadomości samo-upodlenia. Mads wzięła je od razu… i poczuła jak odłącza się od świata całkowicie, oddając się temu potworowi. Dziewczyna przewróciła oczami, czując go w sobie. Odczuwała podniecenie, które starała się za wszelką cenę ignorować, nawet jeśli wszystko wewnątrz niej czuło rozkosz. Chciała tylko dostać swoją „zapłatę” i wrócić do domu.

— Tak jest! Teraz zacznie się zabawa! – krzyknął ktoś z tłumu.

— Jak z nią skończy, zapomni jak się nazywa! – zaśmiał się inny „dżentelmen”, i rzucił trochę pieniędzy na stół.

Madison pogrążyła się w seksie, mając w poważaniu otaczający ją świat. W tym momencie stała się żywą, oddychającą lalką do seksu, z której napaleni zboczeńcy korzystali jak tylko chcieli, słysząc krzyki „Dojdź! Dojdź! Dojdź!”, które nasilały się coraz bardziej i odbijały echem w jej głowie razem z bębnieniem pięściami w stół. Jej partner zgodnie z życzeniem pozostałych przyspieszył penetrację, uderzał płaską dłonią w jej pośladki i dyszał coraz głośniej i po chwili… było już po wszystkim. Dziewczyna poczuła jak ten zboczeniec „zakończył robotę”, wydając przy tym odgłosy neandertalczyka i ściskając ją za pośladki. Ona również doszła, mimo że próbowała to jakoś powstrzymać. Ktoś stojący przed nią wsadził jej rulon banknotów do ust zanim upadła bezwładnie na stół, na którym oddawała się swojemu partnerowi. Jej mózg w tym momencie całkowicie się wyłączył, przez co nie czuła już nic. Nawet podniecenia, które wcześniej próbowała ukryć na wszystkie sposoby i tego jak ktoś dał jej klapsa, śmiejąc się obleśnie przy tym. Ona tylko zamknęła oczy i przestała reagować na świat. Wszystko, co jej pozostało to udanie się do jej szczęśliwego miejsca, mając nadzieję, że pozostanie w nim jak najdłużej.

 

Coney Island, Nowy Jork, rok 2004, teraźniejszość

Stojący na stoliku w salonie budzik zadzwonił głośno i Madison wstała, od razu go wyłączając, żeby nie słyszeć tego znienawidzonego przez ludzkość dźwięku. Gdy w końcu wstała, głośno ziewnęła i przeciągnęła się czując lekki ból w dolnych partiach ciała. Nic w tym dziwnego, ponieważ zeszłej nocy musiała ciężko „pracować”, żeby zdobyć pieniądze potrzebne na jedyną rzecz, która trzymała ją przy życiu w tych czasach. Dziewczyna spojrzała na budzik i zauważyła, że jest już po dziesiątej. To jakiś cud, że zdołała wrócić o własnych siłach. Podrapała się po głowie mrucząc cicho, po czym udała się do łazienki, gdzie podczas mycia się próbowała odgonić od siebie ten mały, cichy i nieśmiały głos, który podpowiadał jej, że to, co robi jest złe i że wciąż jest dla niej nadzieja. Ona jednak straciła ją w momencie, kiedy zobaczyła do czego doprowadziły jej działania i nie mogła odnaleźć swojej dawnej przyjaciółki. Jedyną rzeczą, która się dla niej liczyła było zdobycie pieniędzy na swoje potrzeby. W końcu wyszła z wanny umyta oraz odświeżona i trzymając się za wciąż lekko bolącą głowę udała się w stronę szafy, gdzie szukała świeżych ubrań. Na szczęście miała w czym wybierać. Może i większość jej zarobków szła na używki, ale jednak starała się nie zaniedbywać swojej garderoby. Co powiedzieliby jej klienci? Myśląc o klientach, spojrzała na datę w kalendarzu i jęknęła z niezadowolenia.

— Jasna cholera, dziś jest Fetyszowy Piątek… przyjdą najwięksi zboczeńcy ze wszystkich nowojorczyków… – powiedziała do siebie i usiadła na kanapie, próbując odgonić tą złośliwą świadomość tego jak nisko upadła. Chociaż nie chciała tego przyznać i nie okazywała tego otwarcie, bardzo tęskniła za dawną sobą. Bardzo tęskniła za Madison Reed, która urządzała najlepsze imprezy dla outsiderów w Newark i która była uwielbiana przez wszystkich. Te kilka lat, które upłynęło od pamiętnych wydarzeń w jej rodzinnym mieście, kiedy to gang motocyklowy Fallen Angels zrobił z niego drugi Stalingrad spędziła czując smutek, żal oraz nienawiść do samej siebie. Żałowała, że przez swoje zaślepienie Troy'em Kingiem nie uwierzyła swojej najlepszej przyjaciółce od razu i odtrąciła ją. Powinna była stanąć po jej stronie… ale nie, zniszczyła tą przyjaźń dla miłości człowieka, dla którego szybka śmierć była zbyt łagodną karą. Ze wszystkich tych rzeczy, które zrobiła to jednak nie żałowała utopienia go w jeziorze. Poza tym, nikt po nim nie płakał. Nawet ci jego dwaj kretyńscy „kumple”, których policja znalazła prawie zamarzniętych i przywiązanych do drzewa. Troy wychowywał się sam, odkąd jego ojciec opuścił rodzinę po jego narodzinach, a matka zginęła w tajemniczych okolicznościach, gdy rozpoczął w naukę w liceum. Nie współczuła mu jednak. Według Madison, Troy King zasłużył na to, co go spotkało. Ona zaś zasłużyła na to piekło, które przeżywa. A wszystko przez tą cholerną prokurator i chęć pomocy Evelyn, która zamiast tego doprowadziła ją do zguby…

Kiedy zamyślona spojrzała na stół, zauważyła kawałek papieru, którego wcześniej nie widziała. Nie pamiętała, żeby listonosz przychodził coś dostarczyć, więc jej zdziwienie było w pełni uzasadnione. Nie korespondowała też z żadnym ze swoich klientów, a z resztą większość z nich nawet nie znała jej dokładnego adresu (na całe szczęście dla niej). Chwyciła więc zgiętą na pół kartkę i zaczęła czytać słowa zapisane na niej. Z każdym kolejnym słowem czuła jak kolejne łzy lecą jej po policzkach. Czegoś takiego w życiu się nie spodziewała.

— Boże… to nie może być prawda… – wydusiła z siebie łamiącym się głosem, po czym zwinęła się w kulkę i zaczęła głośno płakać. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć… ani co robić.

 

W tym samym czasie, południowy Manhattan

Odkąd nowojorski oddział Cursed Riders został reaktywowany, jego motocykliści na każdym kroku podkreślali swoją ponowną obecność. Nie było takiego miejsca w mieście, którego choć raz nie odwiedzili i czegoś nie zmalowali. Południowa część „stolicy” Miasta, Które Nigdy nie Śpi odczuwała to najbardziej. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu tam mieli swoją siedzibę, więc właśnie tam urządzali największe rozróby. Kiedy jednak policja zaczęła interweniować i psuć im zabawę, wracali do swojego gniazda, gdzie ostro imprezowali. Nie inaczej było dnia wczorajszego, kiedy cały budynek został przewrócony do góry nogami przez tą balangę. Dzisiaj jednak było cicho, nie licząc utworu „She’s Got the Jack” autorstwa AC/DC. Niemal wszyscy Ridersi i ich kobiety spali w najlepsze położeni gdziekolwiek, byle żeby była przestrzeń.

Wśród nich był Greaser, leżący prawie nagi na ladzie klubowego baru. Nie był jednak sam. Leżała bowiem na nim wytatuowana kobieta, z którą zeszłej nocy uprawiał ostry seks na oczach swoich braci. Niestety dla niego, raczej na pewno nie będzie pamiętał tych wydarzeń przez kosmiczne ilości alkoholu, który wypił.

Jedynym, który był w normalnym stanie był X. Prezes Ridersów zeszłej nocy musiał załatwić ważne sprawy z pewnym sojusznikiem gangu i zabawa go ominęła. Nie był jednak z tego powodu niezadowolony, gdyż wychodził z założenia, że „to jedna z wielu imprez oraz że „oszczędza wątrobę na dzień, w którym Angelsi znikną z powierzchni Ziemi”. Odwrócił się i spojrzał na siedzibę swojego klubu. Cały czas miał w głowie wydarzenie, przez które zginęli Caesar, Meathook oraz wielu inny motocyklistów Cursed Riders. Z jednej strony żałował, że ta walka go ominęła, ale z drugiej cieszył z faktu, że jeszcze żyje i dostał drugą szansę na zemstę.

 

„Zapłacisz mi za wszystko, Evans. Ty i reszta twojego nic niewartego gangu…”

 

Rzucił na ziemię spalonego do końca papierosa i już miał wracać do środka, kiedy usłyszał nagle odgłos silnika, który nie pochodził od motocykla. Zaskoczony rozejrzał się ostrożnie za źródłem dźwięku i zauważył szybko jadącą furgonetkę. Pędziła ona tak bardzo, że X nawet nie zdążył jej się dokładnie przyjrzeć, jednak kiedy właśnie miała go minąć, tylne drzwi otworzyły się i wyleciał wielki czarny worek na śmieci. Fakt, że nie był płaski i nie potoczył się zbyt daleko po wyrzuceniu go z pędzącego pojazdu świadczył o tym, że coś ciężkiego jest w środku. Prezes Ridersów nie wiedział co o tym myśleć, więc powoli podszedł do torby, nie wiedząc czego się spodziewać. W jego głowie rodziły się najróżniejsze wyjaśnienia: od narkotyków po bombę. Ostrożnie pochylił się ku torbie i otworzył ją powoli. Kiedy jednak zobaczył jej zawartość, wyprostował się i wydał z siebie zduszony okrzyk. Nie spodziewał się zobaczyć czegoś takiego. W środku było nagie ludzkie ciało… a właściwie nagie ludzkie ciało w kawałkach. Ręce i nogi zostały odcięte i zasłaniały kadłubek przewrócony na brzuch, a obok niego leżała zmasakrowana głowa ofiary, którą X rozpoznał od razu.

— Panzer? Kto ci to zrobił? I czemu? – spytał na głos lider klubu motocyklowego i nogą przewrócił kadłubek na plecy. Na klatce piersiowej i brzuchu był zrobiony prawdopodobnie czerwonym sprayem napis „TAK KOŃCZĄ RIDERSI. F.A.”. X od razu domyślił się kto jest za to odpowiedzialny. Warknął wściekle i po odzyskaniu zimnej krwi ponownie zawiązał worek, przerzucił go przez ramię i udał się z powrotem w stronę siedziby.

— Greaser! Ruszaj to owłosione dupsko! *Zawołał swojego wiceprezesa, który słysząc głos swojego brata powoli wstał, przedtem zrzucając leżącą na nią dziewczynę na podłogę.

— Wybacz, ślicznotko … – zaśmiał się, słysząc jej jęki bólu i zszedł z lady. — Już wstałem! Co się dzieje?! Co to za śmiecie?! – spytał, trzymając się za głowę.

— O tym właśnie chcę pogadać! Zwołaj naradę w pokoju konferencyjnym! Obecność obowiązkowa! – odparł stanowczo X, zaś Greaser kiwając się niczym pingwin zaczął szukać najważniejszych członków Ridersów.

 

Jersey City, Nowy Jork

Evelyn stała przed siedzibą Fallen Angels i patrzyła na zdjęcie, które nie tak dawno temu „pożyczyła” od Emily, na której była razem z Giną, Marią i tajemniczą czwartą dziewczyną, której przez dokładne przekreślenie za nic nie mogła rozpoznać. Niczym Screwball zaczęła snuć teorie spiskowe o tożsamości tejże osoby, jednak żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła jej do głowy. Wtedy przypomniała sobie słowa Emily odnośnie złych wydarzeń, które zaszły w życiu tej „świętej” trójcy.

 

„Czyżby to ta przekreślona laska miała coś wspólnego z tragedią Em i jej przyjaciółek? To miałoby sens… ale co mogła zrobić?”

 

Rozmyślania na temat tajemniczej czwartej dziewczyny były jedynym sposobem na zajęcie jej głowy czymś, co mogłoby zablokować myśli o Madison. Choć Evie oficjalnie zakończyła ten rozdział w swoim życiu, widok jej dawnej koleżanki w takim stanie wypalił jej się w mózgu prawdopodobnie na zawsze. Pierwsza dama widziała już w swoim życiu wielu ćpunów, którzy wzięli za dużo towaru, ale tu chodziło o kogoś, kto był dla niej jak trzecia siostra.

 

„Nie… Ona nie jest moją siostrą! Przestała nią być, kiedy zdradziła mnie dla Troy’a!”

 

Kiedy jednak pomyślała o potworze, który prawie ją zgwałcił i gdyby nie jej ukochany, nie poniósł za to konsekwencji, opanował ją niepokój. Martwiła się, że przeżył lincz, jaki mu zgotowali i teraz wciągnął Mads w narkotyki i zmusza do prostytucji, żeby mieć skąd brać pieniądze na nie. Nie przejmowała się jednak losem dziewczyny lecz tym, że King będzie chciał się zemścić.

 

„Niemożliwe. On na pewno nie żyje! Nikt nie przeżyłby takiej zimy bez ciepłych ciuchów! On nie żyje… on nie żyje…”

 

Na szczęście nie trwała długo w tym zmartwieniu, bo przed oczami mignęła jej furgonetka Angelsów, za kierownicą której siedział Big Hog, a w miejscu dla pasażera Joker. Uśmiechnęła się, bo trzecią osobą w pojeździe był Ryan, który miał… dostarczyć Ridersom wiadomość, która miała im spędzić sen z oczu. Choć nie znała szczegółów tej wiadomości, wrzaski z piwnicy pozwoliły jej się domyślić jak ogromne katusze przeżył ich „gość”.

Cała trójka opuściła furgonetkę i powoli udała się do siedziby. Ryan widząc swoją dziewczynę odłączył się od pozostałej dwójki i podszedł do niej wyraźnie zadowolony.

— Hej, wielkoludzie. – przywitała go Evie i przytuliła. — Jak poszło? Ridersi zrobili pod siebie?

— Chyba trafiliśmy na jakiś ich spokojniejszy dzień, bo było cicho, nikt nie stał przed budynkiem… coś było nie tak. Ale wiadomość dostarczona. – odparł uśmiechnięty prezes Angelsów. — Teraz będą musieli zastanowić się dwa razy zanim zadrą z nami. No a jeśli to jednak zrobią… cóż, nie chciałbym być w ich skórze. A jak tam w środku? Wszyscy chodzą jak w zegarku?

— Wszyscy? – spytała zdziwiona dziewczyna. — Znaczy ja pilnuję tylko reszty dziewczyn. To, co robią twoi bracia to ich osobista sprawa. Sam mnie tego uczyłeś… ty i Helen.

— Miałem na myśli Lumberjacka… – wyjaśnił Ryan. — Czy nie robił scen ani nic z tych rzeczy?

Evie próbowała sobie przypomnieć jakiś eksces, jednak nie udało jej się. „Nowy nabytek” ich klubu naprawdę nie sprawiał żadnych problemów.

— Nie, nie przypominam sobie. Czasem tylko powiedział coś złośliwego, ale poza tym… nic. Jeśli naprawdę był dupkiem zanim poszedł do mamra, odsiadka musiała go zmienić. – podzieliła się swoją opinią pierwsza dama.

Ryan nie powiedział jej tego, ale średnio w to wierzył. Jedną z wielu rzeczy, których nienawidził była niepewność co znanych mu osób. Nienawidził sytuacji, kiedy nie wiedział nic o kimś, kto miał odegrać ważną rolę w jego życiu. Nawet podczas pierwszej randki z Evelyn naciskał na to, żeby opowiedziała o sobie trochę, bo chciał wiedzieć z kim ma do czynienia i czego się spodziewać.

— Chciałbym mieć, twój optymizm, kociaku… – westchnął, całując ją, po czym opuścił ją i udał się do środka siedziby, gdzie powitała go ostra muzyka, dym papierosów i zgraja motocyklistów, którzy mu podlegali. Czasem zastanawiał się kiedy to się stało, że został ich liderem. Żałował, że Coyote nie mógł tu być i udzielić cennych porad. On był urodzonym przywódcą. Otrząsnął się jednak z tych sentymentów i skupił na teraźniejszości. Podszedł do kanapy przy barze, na której siedział Warlord.

— Już wróciliście? – spytał z uśmiechem wiceprezes Angelsów. — Jak tam? Wiadomość dostarczona?

— No pewnie! Jeśli to ich nie przestraszy, wtedy będę się martwił z kim mam do czynienia… – zaśmiał się Ryan i usiadł na kanapie.

— Widzę, że nie masz wyrzutów sumienia za poćwiartowanie tego dupka. Jestem pod wrażeniem. – stwierdził Warlord.

— Oczywiście, że nie! W ich przypadku takie okrucieństwo jest w pełni uzasadnione! A propos, piwnica już posprzątana? Trochę tam napaskudziłem z tą piłą do amputacji…

Kiedy brunatno-włosy wypowiedział ostatnie zdanie, przypomniał sobie przygotowania do dostarczenia wiadomości Ridersom. Praktycznie cała podłoga była czerwona, a jego buty niemalże przesiąknięte krwią. Choć nie żałował tego, co zrobił to jednak współczuł osobie, która musiała to wszystko sprzątać.

— Tak, już posprzątane. Wysłaliśmy tam Lumberjacka z jakimś kadetem, żeby uprzątnęli to bagno. Kadet po wszystkim wyglądał jakby wrócił z dna piekła… – odparł Warlord.

Chciałoby się rzec „o wilku mowa”, ponieważ do obydwu motocyklistów podszedł wcześniej wspomniany Lumberjack i sądząc po jego wyrazie twarzy (który z resztą był lekko zakryty bujnym zarostem), miał do przekazania jakąś co najmniej interesującą nowinę.

— No witam, bracia! – przywitał się z pogodnym uśmiechem.

— Hej, Jeff… – odparł mu leniwie Ryan. — Jesteś dzisiaj jakiś szczęśliwszy niż zazwyczaj… coś się stało?

— Przypomniałeś sobie, że Jolene jest dobra w łóżku? – wtrącił się żartobliwie Warlord, przez co cała trójka parsknęła śmiechem.

— Nie, ale zapiszę to sobie na mojej liście rzeczy do zrobienia! – odpowiedział nowy skarbnik Angelsów. — A tak całkiem serio to znalazłem nam idealną okazję do zainkasowania sporego szmalu!

— Okej, kontynuuj… – westchnął brunet.

— Dzięki mojemu nieocenionemu sprytowi i talentowi do negocjacji udało mi się znaleźć bardzo hojnego kupca. Jest zainteresowany zakupem pewnego bardzo dobrego towaru i dodał, że zapłaci za niego każdą cenę! – wyjaśnił Lumberjack.

— No dobrze! To zaaranżuj spotkanie, sprzedamy mu trochę narkotyków, bo zakładam, że o nie mu chodzi… i będziemy bogatsi o te kilkaset zielonych! – powiedział Ryan, wstając z kanapy, jednak były więzień nie odchodził.

— Tak, tylko że… mam jeszcze jeden pomysł… rozmawiałem ze Screwball’em i razem wymyśliliśmy…

— Ty wymyśliłeś, ja ci tylko dałem cynk! – wtrącił się sekretarz Angelsów i dołączył do konwersacji. — Chodzi o to, że dowiedziałem się o dostawie heroiny dla Ridersów. Jeff wymyślił, że skoro są to… no… Ridersi…

— Moglibyśmy im tą heroinę zaiwanić i opchnąć temu kolesiowi jako coś ekstra! – dokończył Lumberjack. Ryan już miał zapytać o szczegóły tego planu, jednak do konwersacji przyłączył się Big Hog, który nie był zachwycony.

— Znowu zaczynasz te swoje plany? – spytał zły i zwrócił się do Ryana. — Nie słuchaj go, stary! Jego pomysły zawsze kończyły się ostrą rozpierduchą bądź fiaskiem! To właśnie one wysłały go na Rikers Island w pierwszej kolejności!

Całe zebranie spodziewało się, że między Jeffem a Frankiem dojdzie do szarpaniny w końcu... zwłaszcza, że Oficer Drogowy Angelsów już zaciskał pięści i zacisnął szczękę.

— Big Hog… – zaczął spokojnie Lumberjack. — Bracie… masz prawo być na mnie wściekły… cholera, masz prawo życzyć mi śmierci za to, co robiłem przed pójściem do za kratki! Ale… musisz wiedzieć, że ludzie się zmieniają. Ja się zmieniłem… i dlatego uważam… że powinniśmy umieścić to gówno za nami. No bo… jeśli się pozabijamy, do czego dojdzie, jeśli nie przestaniemy, kto będzie kopał ten świat w dupsko jak mawiał Coyote?

Frank po raz pierwszy od pojawienia się Jeffa nie był pewny swojej nienawiści do niego. Ten facet tyle złego wyrządził Angelsom… ale jeśli naprawdę się zmienił? No i w końcu wciąż byli braćmi, a lojalność dla klubu była dla nich największym priorytetem.

— No dobra… – rzekł w końcu. — Dam ci ten cholerny kredyt zaufania… ale jak słowo daję, gdy znów zmalujesz cokolwiek…

— Na pewno nie. – przerwał mu Jeff i klepnął go w ramię przyjaźnie.

Cała reszta towarzystwa trwała w niezręcznej ciszy, ale kiedy obydwaj motocykliści „pogodzili się”, bardzo się ucieszyli, a Ryan w szczególności.

— Okej, bracia! Starczy tych ckliwych bzdur! Jedźmy zapolować na Ridersów i ich heroinę! – oznajmił prezes Angelsów i motocykliści po kolei wychodzili z siedziby, kierując się w stronę swoich jednośladów. Każdy z nich po kolei siadał na swojej maszynie, po czym wszyscy ruszyli za Ryanem, Warlordem i Lumberjackiem. Evie patrzyła jak wszyscy ruszają na kolejną „robotę”, chociaż zauważyła, że z każdym kolejnym razem coraz mniej przejmowała się losem Ryana. Po prostu wiedziała, że wyjdzie bez szwanku. Jak zawsze, z resztą. No i odkąd tylko pamiętała, zawsze pociągał ją widok bruneta na motocyklu.

 

„Kogo jedziesz zaciukać tym razem, Ryan?”

 

Kiedy tylko motocykliści zniknęli na skrzyżowaniu, Evie wyjęła zdjęcie, które wcześniej wypadło Emily i ponownie zaczęła je analizować.

Tymczasem, Ryan i reszta jechali ulicami Nowego Jorku na kolejną ostrą akcję. Warkot motorów było słychać chyba w całym Jersey City.

— Okej, Jeff! To jest ten moment, w którym wprowadzasz nas w szczegóły! Jak Ridersi położyli swoje brudne i śmierdzące łajnem łapska na heroinie? Przecież od początku nowego milenium Nowy Jork nie ułatwia sprawy dealerom w rozprowadzaniu towaru oraz jego imporcie! – powiedział zaciekawiony Ryan.

— Właściwie to prawdopodobnie jeszcze nie położyli, ale zamierzają! W tym zamkniętym lunaparku na Coney Island mają go kupić od kogoś, tylko za cholerę nie wiem od kogo! – odparł Lumberjack. Big Hog’owi bardzo nie spodobała się ta odpowiedź. Zaczął powoli żałować, że uwierzył mu po raz ostatni.

— Co to znaczy „nie wiesz”?! A co, jeśli to jakaś duża rodzinna mafijna z kontaktami na cały kraj?! Znowu prowadzisz nas na pewną śmierć?! – spytał go oburzony.

— Oszalałeś, Frank?! – zaśmiał się Jeff. — Mówiłem ci, że to już przeszłość! Poza tym, czy to ważne od kogo kupują ten szajs? Ktokolwiek to będzie, poślemy go do piachu, jeśli będzie na tyle głupi, żeby otworzyć w nas ogień! Nie panikuj.

Screwball i Warlord również mieli pewne wątpliwości co do tego planu po usłyszeniu szczegółów.

— Nie byłbym taki pewien, stary… – westchnął sekretarz Angelsów. — Już raz zadarliśmy z bandą mafiosów i tylko cudem uszliśmy z życiem... pamiętasz?

— Chwila moment! – wtrącił się Ryan. — O czym wy gadacie? Jacy mafiosi? Co się stało? – dopytywał się. Zanim jednak Jeff zdążył odpowiedzieć, Big Hog podjechał do prezesa bliżej.

— To się stało zanim się pojawiłeś, bracie. Poszliśmy na wojnę z jedną z nowojorskich rodzin mafijnych z Włoch po tym jak KTOŚ zastrzelił syna ich Dona! – wyjaśnił, patrząc gniewnie na Lumberjacka, gdy wypowiadał ostatnie pięć słów.

— I nadal niczego nie żałuję! Smarkacz napluł na moją maszynę i uderzył laskę, która wcześniej robiła mi dobrze! Rozerwanie mu łba obrzynem (1) to najłagodniejsze, co mogłem zrobić w tej sytuacji! – bronił się nowy Skarbnik Angelsów.

Zanim jednak motocykliści zamienili kolejne słowa na ten temat, powoli dojeżdżali do swojego celu. Lunapark na Coney Island był zamknięty z powodu remontu, więc osób trzecich nie było. Z reguły to miejsce świeciło aktywnością, jednak dziś było puste i dosyć mroczne. Wyjątkowo nieswojo czuł się tutaj Screwball i pozostali Angelsi zauważyli to.

— Hej, Screwball! Co z tobą? Dlaczego nagle zwolniłeś? – spytał zaskoczony Ryan.

— Co? Ja? Nie… wydaje… ci się… – wymamrotał sekretarz klubu.

— No wyluzuj, krasnoludzie! Lunapark jest zamknięty, więc nie natkniesz się na żadne klauny… – zaśmiał się Lumberjack, zaś Screwball zaczerwienił się lekko. Dalsza rozmowa jednak nie nastąpiła, ponieważ motocykliści zaparkowali blisko wejścia na teren lunaparku. Każdy z nich wyciągnął przygotowaną na akcję brońi po zgaszeniu silników zaczęli skradać się do środka niczym jacyś komandosi. Ryan uznał, że takie rozwiązanie będzie najlepsze: wpaść jak podstępny ninja i wypaść jak Jeździec Apokalipsy. Szli więc po cichu przez labirynt lunaparkowych stoisk z atrakcjami oraz jedzeniem, rozglądając się za Ridersami. Było jednak cicho. Za cicho. Definitywnie nie było słychać żadnych rozmów wskazujących na obecność wrogiego gangu motocyklowego lub nawet trwającego handlu towarem.

I wtedy… gdy wyszli zza szeregu budek z jedzeniem i pomniejszymi atrakcjami… ujrzeli widok, na który nie byli przygotowani. W środkowej części zamkniętego lunaparku było pełno ciał jakichś osiłków w dresach. Na pierwszy rzut oka nie było żadnego ocalałego. Każdy leżał w kałuży krwi nieruchomo, a obok każdego trupa znajdowała się broń produkcji rosyjskiej.

— Cholera… wszyscy… nie żyją… – powiedział zaskoczony Ryan i razem ze swoimi braćmi poszedł zbadać ciała. — Przeszukajcie ich. Może znajdziemy jakieś wskazówki czy coś… i miejcie oko na towar. Kto wie, może Ridersi go nie zabrali…

— Co tu się stało? Dlaczego każdy z nich skończył jako durszlak? – spytał zaskoczony Joker, badając jednego z truposzy.

— Myślę, że nasi kochani przyjaciele z Cursed Riders chcieli zrobić nabywców w konia… Lumberjack, pewnie nie wiedziałeś, że to się tak skończy? – zapytał Screwball.

— Oszalałeś? Kto mógłby przewidzieć taką jatkę? – odpowiedział pytaniem na pytanie nowy Skarbnik Angelsów.

— Nie podoba mi się to. Znajdźmy towar i spadajmy stąd! – oznajmił prezes Fallen Angels, gdy nagle jeden szczegół u jednego z tych martwych mięśniaków przykuł jego oko, a mianowicie tatuaż na dłoni. — Hej, czy to… sierp i młot?

— Komuchy? W USA? – zdenerwował się Warlord.

— Ruska mafia… – poprawił go Ace. — Mieliśmy z takimi do czynienia w Las Vegas i podczas naszego krótkiego pobytu w Los Angeles. Z tymi kolesiami nie ma żartów.

Jego słowa były wystarczającym powodem do niepokoju wśród motocyklistów. Zostawili więc przeszukiwanie ciał i zaczęli rozglądać się za towarem, z nadzieją że Ridersi ich nie znaleźli i nie zabrali.

— Hej! Mam coś! – zawołał resztę Lumberjack, po czym reszta podbiegła do niego. Faktycznie, Jeff kucał przy zamkniętej torbie podróżnej. Niestety, po otworzeniu jej nie było ani śladu narkotyków. Była jednak kartka zgięta w pół. Ryan wziął ją, rozłożył i przeczytał na głos słowa:

 

MIŁEJ WALKI Z RUSKIMI, FRAJERZY

 

Słowa te niemal zmroziły Angelsom krew w żyłach i sparaliżowały. Co to mogło oznaczać? Nie zdążyli jednak wymienić się teoriami, ponieważ w oddali słyszeli wrzaski w niezrozumiałym języku.

— To pułapka! Spadamy stąd! – krzyknął Ryan, po czym wszyscy biegiem powrócili na swoje jednoślady i zaczęli jechać jak najszybciej do Jersey City. Niestety, na skrzyżowaniu, przez które przejeżdżali stały samochody pełne gangsterów, którzy widząc Angelsów od razu rzucili się za nimi w pościg. Ryan wiedział, że zarówno jego jak i braci czeka bardzo ostry powrót do siedziby.

— Chyba miałem rację! Ridersi oszukali Ruskich! – krzyknął Screwball, strzelając do samochodów siedzących mu na ogonie.

— Ale czemu gonią nas?! Czy są aż tak głupi, żeby nie odróżnić jednego gangu motocyklowego od drugiego?! – spytał Lumberjack.

— Ci ludzie przez wiele lat uważali komunizm za coś dobrego! Sam sobie odpowiedz na to pytanie! – odparł mu Joker.

— Jeśli uciekniemy, utniemy sobie małą pogawędkę, Jeff! – zawołał Lumberjacka groźnie Big Hog, podczas gdy Angelsi skręcali w lewo na kolejnym skrzyżowaniu.

Rosjanie nie dawali za wygraną i ścigali motocyklistów z determinacją większą niż policjanci. Jakby tego było mało, pasażerowie strzelali do nich jak do kaczek i choć nie trafiali, mocno dekoncentrowali Ryana i resztę. Były takie momenty, że kule ich Kałasznikowów dosłownie leciały nim koło uszu niczym złośliwy owad. Angelsi jednak nie pozostawali dłużni i w porównaniu do mafiosów, trafiali ich pojazdy, choć nie zadawali zbyt dużych uszkodzeń.

— Wiem! Zagońmy ich do dzielnicy portowej i tam ich zapędzimy w ślepy zaułek! – zaproponował Ryan, kiedy wozy zaczęły się zbliżać.

— Wal się, Amerykański! Chcieliście nam zabrać towar, teraz my zabierzemy wam życia, suka! – krzyknął po angielsku jeden z Rosjan o mocnym akcencie. Był to jednak błąd, bo wychylony był łatwym celem do odstrzału. I to właśnie zrobił Ryan, posyłając mu kulkę w głowę. Pasażer obok wyrzucił z auta martwe ciało, po czym pościg trwał nadal, kiedy to Angelsi wjeżdżali w okolice portu, gdzie mogliby zrobić zasadzkę. Z hukiem przejechali przez bramę wjazdową i rozdzielili się, jadąc w różne kierunki i znikając za kontenerami. Zdezorientowani Rosjanie zatrzymali się pośrodku nich i nie wiedzieli co robić. Ścigani niemal rozpłynęli się w powietrzu. W całym porcie panowała niepokojąca cisza. Nie było słychać ani warkotu jednośladów ani żadnych głosów, nie licząc robotników, którzy pochowali się byle daleko od potencjalnej potyczki między dwoma organizacjami przestępczymi. Pasażerowie opuścili samochody i uzbrojeni rozpoczęli poszukiwania. I to był błąd… Nagle usłyszeli strzał. Nie wiedzieli nawet skąd. Strzelca nie było w ogóle widać. Widać było jedynie jednego z gangsterów upadającego na ziemię z dziurą w głowie. Nie minęły trzy sekundy, a Rosjanie byli ostrzeliwani ze wszystkich stron. Angelsi wyskoczyli zza kontenerów i otworzyli ogień do zdezorientowanych gangsterów. Kiedy po kolejnych dwóch trupach zdali sobie sprawę, że żywcem z tego nie wyjdą, wykrzyczeli coś w obcym języku i wrócili do samochodów, które również stały się celem dla Ryana i jego braci. Niestety, Rosjanom udało się uciec, choć ich samochody były podziurawione niczym człowiek skazany na rozstrzelanie.

— Tak, skarbie! Kolejne zwycięstwo dla najlepszego klubu motocyklowego na świecie! – powiedział w geście triumfu Ace i oddał kilka strzałów w powietrze.

— Poczekaj ze świętowaniem aż wrócimy do Jersey City, panie Las Vegas! Spadajmy stąd zanim przyjadą świnie! – uspokoił go Ryan, po czym harleyowcy wrócili na swoje maszyny i czym prędzej pognali w stronę Manhattanu, skąd mieli trafić na swój teren. Dobrze, że się pospieszyli, ponieważ w momencie odpalenia silników usłyszeli syreny policyjne. Prezes Angelsów nie czuł jednak radości ze zwycięstwa. Wprost przeciwnie, martwili go nowi wrogowie.

 

„Screwball ma rację! Ridersi musieli zadrzeć z tymi ex-komuchami, a następnie przypiąć winę za masakrę ich ludzi na nas! Chcieli wojny? Dostaną wojnę…”

 

Jersey City, Nowy Jork

Evelyn siedziała przy barze i oglądała pomieszczenie siedziby, obserwując czy wszystko działa sprawnie. Jolene tańcząca na rurze? Jest. Amy i Emily obsługujące motocyklisów za barem? Jest. Czarnowłosa dziewczyna z zadowoleniem patrzyła jak jej praca przynosiła efekty. Wszystko było bardzo dobrze zorganizowane i nie dochodziło do żadnych awantur. Nawet Gina ogarnęła się i czekała na swoją kolej na rurze, kiedy Jolene miała zaraz zrobić sobie przerwę.

— Helen byłaby z ciebie dumna… – z rozmyślań wyrwała ją Amy, która akurat czyściła brudne kufle po piwie.

— Mam nadzieję, że tak. Staram się jak mogę… – odparła z uśmiechem dziewczyna Ryana i obróciła się do swojej przyjaciółki. — Czasem jednak mam ochotę… zrobić sobie przerwę od tych obowiązków. No wiesz, pojechać z tym moim kochanym prezesem na miasto i zaszaleć tak jak kiedyś… Odkąd tylko objęliśmy najważniejsze funkcje w klubie, nie mamy prawie w ogóle czasu dla siebie, nie licząc nocy i wspaniałego seksu. Wiem, że jesteśmy coraz starsi, poważniejsi i w ogóle, ale brakuje mi tych codziennych zabaw i braku obowiązków.

Słysząc wyznanie swojej koleżanki, Amy zachichotała i zaczęła czyścić kolejny kufel.

— Wybacz… nie powinnam była tego mówić… Jeszcze stracę reputację zimnej suki z Fallen Angels… – zaśmiała się niemrawo Evelyn.

— Nie, spokojnie, ja nie z tego. – uspokoiła ją Amy. — Po prostu… naprawdę przypominasz mi Helen. Też kiedyś słyszałam jak wspominała dawne czasy, kiedy ona i Coyote spędzali każdą chwilę razem… to znaczy, każdą chwilę, w której Coyote nie wycinał chwastów z Cursed Riders.

— A mówiła, żebym nie zamieniała się w zgorzkniałą sukę jej pokroju… Ja zaś mówiłam Ryanowi, że zaczęłam patrzeć dojrzalej na życie. Na serio jestem popieprzoną osobą pełną sprzeczności… – znów parsknęła śmiechem Pierwsza Dama Angelsów. — Ale poważnie, co mogę zrobić w tej sytuacji?

— Po prostu pogadaj z Ryanem! Na pewno znajdzie czas dla ciebie! Przecież Warlord nie doprowadzi do upadku klubu, kiedy raz będzie musiał go zastąpić, prawda?

Evelyn zastanowiła się chwilę. To wcale nie był taki głupi pomysł. Ryanowi przydałby się mały „urlop” i dobrze byłoby spędzić czas razem jak kiedyś.

— Masz rację. Tak zrobię. Jesteś najlepsza, Amy… – powiedziała przyjaźnie, wstając i udając się na piętro, żeby sprawdzić jak tam wszyscy sobie radzą.

W tym samym czasie do siedziby weszli Ryan i reszta motocyklistów. Byli wyraźnie zaniepokojeni.

— Cholera, to nie tak miało być… – powiedział Lumberjack i poprawił włosy. Big Hog w końcu nie wytrzymał i podszedł do niego.

— A jak to miało wyglądać?! Mieliśmy zginąć?! Taki miałeś plan?! – dopytywał wściekły i stanął przed nim w zastraszającej pozie. Jeff był w szoku.

— O czym ty bredzisz, człowieku?! Czekaj, ty chyba nie…

— Tak, właśnie to twierdzę! Pewnie to wszystko zaplanowałeś, cholerny Judaszu! – warknął Frank. — Ty to wymyśliłeś i teraz coś nie poszło według twoich planów!

— Hej! – wszedł między nich Screwball. — Big Hog, bracie, masz prawo nie przepadać za Jeff’em, ale to nie jego sprawka! Przecież to była pułapka Ridersów!

— Screwball, ty z nas wszystkich powinieneś pierwszy połączyć fakty! – nie dawał za wygraną Oficer Drogowy. — To on wyszedł z inicjatywą, sam pamiętasz jego krzywe akcje… no dodaj dwa do dwóch!

— Mów tak dalej to…! – zagroził mu Lumberjack.

— To co… zdrajco? Kiedy opowiesz nam o swoich kolegach z Cursed Riders? – spytał złowrogo Big Hog, po czym został uderzony w twarz przez swojego rozmówcę. Tego już było za wiele. Zanim jednak Frank zdołał mu oddać, Ryan zainterweniował i razem z resztą Angelsów odciągnął jednego od drugiego.

— Hej! HEJ! SPOKÓJ! – krzyknął, gdy już obydwaj zostali spacyfikowani. — Co się z wami dzieje, do cholery?! Ledwie uszliśmy z życiem, a wy się zachowujecie jak rozwydrzone bachory! Prawda jest taka, że Ridersi zabrali towar od Ruskich siłą, wrobili nas i teraz mamy nowego wroga. Cała reszta jest nieważna lub są to bzdury bez dowodów! – dodał, wciąż mając podniesiony głos.

Prawie obecny w siedzibie patrzył w szoku na całe to zdarzenie, włącznie z Evelyn, która nigdy nie widziała takiej awantury między Angelsami. Ryan nawet w sprzeczkach z nią nie był taki wściekły, choć była pod wrażeniem tego jak dorośle się zachował w tej nieprzyjemnej sytuacji. Motocykliści w milczeniu patrzyli po sobie speszeni i nikt nie raczył się odezwać pierwszy.

— Wszystko jasne?! – spytał ostro Ryan, na co niektórzy (włącznie z Lumberjack’iem i Big Hog’iem) kiwnęli twierdząco głowami. — Tak właśnie myślałem! – zakończył dobitnie i udał się na kanapę, zapalając papierosa. Evie patrzyła na niego i uznała, że to nie jest najlepszy moment do rozmowy.

— Lumberjack i kłótnie… wspomnień czar… – zażartowała stojąca koło niej Amy.

— Tak było zanim poszedł do mamra? – spytała jej, cały czas patrząc na całe zajście.

— Oj, kochana… nie masz nawet pojęcia… – westchnęła dziewczyna Franka i wróciła do obsługi baru.

 

Tego samego dnia wieczorem, dom Ryana i Evie

— Rosyjska mafia? – spytała zdziwiona Evelyn, leżąc na boku w łóżku koło Ryana i robiąc palcem rysunki na jego umięśnionej klacie. — Brzmi poważnie. Mój ojciec zawsze powtarzał, że te komunistyczne świnie to źródło całego zła tego świata…

— Cóż, w czymś miał rację… – uśmiechnął się jej mężczyzna. — Ale tak właśnie jest. Wygląda na to, że mamy nowego wroga. – westchnął, a pogodny uśmiech zszedł mu z twarzy.

— Ale… dacie radę, prawda? Przecież to tylko banda ex-komunistycznych i niedogolonych zakał ewolucji w europejskich dresach… – próbowała go pocieszyć Evie.

— A my jesteśmy tylko niedogolonymi neandertalczykami na motocyklach… – zażartował Ryan. — Nie powiem, trochę mnie martwi fakt, że mamy na pieńku z mafią, ale ponoć już kiedyś inna rodzina próbowała zniszczyć klub i nie skończyła na tym za dobrze…

Dziewczyna miała prawdziwą gonitwę myśli. Słowa jej chłopaka o nieznanej jej wcześniej przeszłości gangu uświadomiły jej jak mało wie o klubie. Jednak z tego, co usłyszała Ryan też nie zna całej historii. Postanowiła jednak odłożyć troski na później, chociaż prezes Angelsów wyglądał jakby miał zaraz eksplodować.

— I jeszcze ta awantura Jeffa z Frankiem! Tylko tego brakuje! Jakby kompletnie zapomnieli, że znów mamy problemy! – warknął, uderzając pięścią w nocny stolik, który znajdował się koło ich łóżka. — Dlaczego oni się tak nienawidzą?!

Jego dalszy napad wściekłości zastopował, gdy nagle Evie wgramoliła się na niego i położyła się na jego umięśnionym ciele. Dziewczyna uwielbiała to robić. Jego ciało, choć miało kilka blizn, było takie piękne…

— Ry, skarbie, uspokój się. Niech tym martwi się jutrzejszy Ryan, a na razie… pozwól, że pomogę ci ochłonąć… – szepnęła do niego uwodzicielsko i zaczeła zdejmować z siebie bieliznę. Na odpowiedź swojego mężczyzny nie musiała czekać. Wybrzuszenie w jego bokserkach odpowiedziało za niego.

 

W tym samym czasie, 1 Police Plaza

Komisarz Stevenson stał i patrzył na miasto, którego przysiągł chronić przed przestępcami i uśmiechał się zadowolony. Cieszył się, że ma nad wszystkim kontrolę i nic nie umyka jego uwadze. Uważał się za człowieka spełnionego i miał ku temu dobre powody: jego wrogowie w postaci Cesara i Coyote’a nie żyją, zabici w ramach jego zemsty tak samo jak jedyna osoba, która znała jego mroczne sekrety. Z jego rozmyślań odciągnął go jednak dźwięk telefonu. Odebrał go z tym samym wyrazem twarzy.

— Tak? – spytał pogodnie. — Czyżby? No proszę… Dobrze, informuj mnie na bieżąco! Uwielbiam kiedy problemy same się rozwiązują… – dodał, szczerząc się jak Joker i po zakończeniu połączenia zaśmiał się rozbawiony.

Średnia ocena: 3.4  Głosów: 16

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Akwadar 25.03.2021
    Masz pinć dla podniesienia średniej.
  • TheRebelliousOne 25.03.2021
    Dzięki... mam jednak nadzieję, że zasłużone pięć... :P
  • Akwadar 25.03.2021
    TheRebelliousOne kredytowane, bo jakieś uwagi bym miał, ale dajesz radę ;)
  • Pasja 27.03.2021
    Madison jednak ma poczucie winy. I to co robi napawa ja wstrętem. Jednak żeby zapewnić sobie jakość życia uprawia seks zarobkowo. Od dwóch lat zarabia tak na życie. Przyjmowanie przy tym narkotyków budzi niepokój.Fetyszowy piątek… Ciekawe określenie. Tęskni za dawnymi przyjaciółmi i za dawnym życiem. Wspomnienia obrazują cały przebieg jej usunięcia się od gangu. Znalezienie listu od Evelyn wyzwala w niej żal. Czy przełamie się i rozpocznie inne życie?
    Reaktywowany gang Cursed Riders po nocnej balandze odsypiał, lecz nie prezes. Kiedy rozmyślał o zemście z rozpędzonej furgonetki ktoś wyrzucił czarny worek. Kiedy otworzył zobaczył rozkawalone zwłoki Panzera z czerwonym napisem. Czyli wojna wypowiedziana.
    Evelyn jednak myśli o swojej dawnej przyjaciółce, a bardziej Kingiem… Czy żyje, czy nie, zastanawiała się?
    Natomiast Ryan ma zaprzątniętą głowę Lumberjackiem. Czy ma przeczucie? Przedstawiony plan odbicia heroiny od Ridersów budzi sprzeciw przez innych braci.
    "Ten facet tyle złego wyrządził Angelsom… ale jeśli naprawdę się zmienił? No i w końcu wciąż byli braćmi, a lojalność dla klubu była dla nich największym priorytetem" - czy naprawdę się zmienił? Jednak dostał kredyt zaufania. Plan przyjęty.
    A na miejscu transakcji okazało się, że to wpadka. Walka z mafią rosyjską wcale nie należała do łatwych. No i doszedł następny wróg.
    Zakończenie zastanawia. Co miał na myśli Komisarz Stevenson?

    masz powtórzenie 2x
    Tak było zanim poszedł do mamra? – spytała jej, cały czas patrząc na całe zajście.
    — Oj, kochana… nie masz nawet pojęcia… – westchnęła dziewczyna Franka i wróciła do obsługi baru.
    — Tak było zanim poszedł do mamra? – spytała jej, cały czas patrząc na całe zajście.
    — Oj, kochana… nie masz nawet pojęcia… – westchnęła dziewczyna Franka i wróciła do obsługi baru. -

    Pozdrawiam
  • TheRebelliousOne 27.03.2021
    Dziękuję za wychwycenie błędu. Od razu poprawię. :)
    Madison podsumowana dobrze, choć jedna uwaga: Mads nie miała do czynienia ani z Fallen Angels ani z Cursed Riders.
    Fakt, dużo się dzieje, a dojście nowych wrogów i problem z Jeffem nie ułatwiają życia nikomu. Czy Ryan to wszystko ogarnie? Zobaczymy...

    Dziękuję za wizytę i pozdrawiam ciepło :)
  • Clariosis 05.04.2021
    W końcu zebrałam siły zarówno psychiczne, jak i fizyczne, by postawić godny komentarz u mojego ulubionego Rebela! :)
    Pierwsza sprawa... co to za oceny? Znowu trolle atakują? Współczuję, u mnie niestety miał podobny incydent miejsce po tym jak stanęłam w obronie jednego użytkownika. No ale cóż, tego nie przeskoczymy.
    Wracając do meritum, z każdym kolejnym rozdziałem dajesz coraz większy popis swoich umiejętności. Rozwijasz się jako pisarz, a postacie dorastają proporcjonalnie do Twoich umiejętności. Otwarcie rozdziału z perspektywy Madison jest świetnym zabiegiem, który rozszerzył punkt widzenia pokazany przez Evelyn - to, jak bardzo się stoczyła dawna przyjaciółka. Ciekawe jak postąpi dalej, może jednak nie jest dla niej, mimo wszystko, za późno, skoro jeszcze resztkę ludzkich odruchów posiada?
    Wojna między gangami motocyklowymi zaostrza się coraz bardziej, a teraz do gry wszedł kolejny groźny przeciwnik - rosyjska mafia, na dodatek święcie wierząca w komunizm... No lecisz z grubej rury, czegoś takiego się nie spodziewałam. Dobrze, że dodajesz takie motywy, gdyby bohaterom szło zbyt łatwo, nie byłoby to w ogóle wiarygodne, a tak całość jedynie zyskuje. ;)
    Co mogę rzec, naprawdę kawał porządnej roboty. Już się nie mogę doczekać kolejnej części, ale pisz na spokojnie! Dobre rzeczy wymagają czasu.
    Zostawiam zasłużoną w pełni piątkę i pozdrawiam!! :)
  • TheRebelliousOne 05.04.2021
    Claaaaaaaaaar! :D
    Trudno, już się przyzwyczaiłem do tych jedynek. Jeśli dzięki wstawianiu ich ten ktoś czuje się lepiej, cieszę się, że pomagam mu zapomnieć o jego smutnym życiu. Dla mnie one już nie istnieją :)
    Cieszę się bardzo, że tak uważasz. Zawsze staram się rozwijać i dobrze wiedzieć, że idę we właściwym kierunku. No tak, Madison bardzo nisko upadła, ale tak to jest, kiedy robisz coś złego i nie umiesz sobie poradzić z odpowiedzialnością popełnionego czynu. Czy jest nadzieja dla niej? Tego nie wie nikt...
    Z tą rosyjską mafią i komunizmem to może źle to zaznaczyłem, ale to trochę bardziej skomplikowane. To nie są jacyś spiskowcy dążący do komunizacji Ameryki (nie ten gatunek opowiadania xd).
    Jestem zadowolony również, że nie bohaterowie nie mają zbyt łatwo w opowiadaniach. Sam tego nienawidzę. Pamiętam jak czytałem na Wattpadzie jakąś historię w czasach II wojny światowej i byłem taki wściekły, kiedy bohaterom (Polakom) szło dziecinnie łatwo z Wehrmachtem. Ludzie, Wehrmacht to nie były popychadła! No jakieś minimum realizmu! XD
    Dziękuję za czytanie tego mojego opowiadania i sprawiedliwą ocenę. Choć pracuję obecnie nad innymi projektami ("Nowy Porządek" i jeszcze coś ściśle tajnego... ;) ), postaram się dodać kolejny rozdział ASAP.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Pontàrú 18.07.2021
    "Fakt, że nie potoczył się zbytnio świadczył o tym, że coś jest w środku." Myślę że fakt iż nie był płaski lub zwinięty świadczył o tym, że coś było w środku a nie fakt słabego toczenia się. Pewnie zabrakło "coś ciężkiego" lub "coś niekształtnego"

    Różnica między "tą" a "tę":
    Rozmawiałem z tą kobietą
    Widzę tę kobietę
    Po prostu kwestia przypadków. Patrz po prostu na końcówkę rodzaju żeńskiego. Trudne jest to w przypadku słów kończących się na "ść" typu "miłość", "nienawiść" ale wtedy wystarczy je zamienić sobie na "kobieta", "makieta" czy inne rzeczowniki rodzaju żeńskiego i ocenić kończówki.

    Jak widać żyję i mam się dobrze i myślę że już będę się pojawiać na Opowi.
    Za ten rozdział daję 5 (naprawdę nie wiem skąd takie niskie noty).
    Pozdrawiam :)
  • TheRebelliousOne 18.07.2021
    Kto tu żyje... :D
    Tradycyjnie dzięki za wychwycenie błędów, zaraz je poprawię, a co myślisz o treści rozdziału? Ma sens? :P
  • Pontàrú 18.07.2021
    Jak dla mnie ma. Znaczy wiesz, trochę mnie tu nie było i nie będę ukrywał części wydarzeń mogę zwyczajnie nie pamiętać dlatego jakieś nieścisłości mogą mi umknąć. Czytałem sobie moje poprzednie komentarze żeby ogarnąć mniej więcej jak to było ale póki co jest git
  • TheRebelliousOne 18.07.2021
    No i fajnie! :D Do zobaczenia w Twoich Gwiezdnych Wojnach lepszych od Nowej Trylogii!
  • Pontàrú 18.07.2021
    Haha, dzięki <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania