Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Tylko on, ona i motocykl- Tom 2 - Rozdział 3 – Persona non grata i upadek dawnej koleżanki
Rikers Island, Nowy Jork, rok 2004
Były takie drogi, które motocykliści z gangu Fallen Angels znali na pamięć, ponieważ często jeździli do celów, jakie się za nimi kryły. Jedną z takich dróg była ta prowadząca do niesławnego więzienia o zaostrzonym rygorze znajdującego się na Rikers Island. To właśnie tam trafiali ci motocykliści, którzy dali się strącić ze swoich jednośladów i złapać. Angelsów, którzy tam trafili można byłoby wymieniać całymi dniami, a jakby dodać do tego ich wrogów z Cursed Riders, prawdopodobnie zajęłoby to tydzień. Nic więc dziwnego, że motocykliści znali tą drogę aż za bardzo.
Warlord i Screwball siedzieli na zaparkowanych motocyklach przed wielką bramą, za którą był długi most prowadzący do wyspy, gdzie znajdowało się więzienie i patrzyli na nią z niecierpliwością. Czekali na człowieka, którego nie widzieli od bardzo dawna i który mógłby pomóc im w ich planie opanowania Nowego Jorku.
— Nie widzieliśmy go od paru lat… Ciekawe czy go rozpoznamy… – myślał na głos Warlord, paląc papierosa i spoglądając tym razem w niebo.
— Na pewno! Jak bardzo można się zmienić w ciągu ośmiu lat? – odparł Screwball. — Bardziej zastanawia mnie czy to ON pozna nas, a zwłaszcza ciebie lub Ryana. W końcu byłeś wtedy jeszcze świeżo upieczonym członkiem Angelsów z zaledwie czteroletnim stażem.
— Nie wspominając o tym, że byłem jego ulubieńcem, jeśli chodzi o gnębienie. Wciąż pamiętam jak jeszcze jako kadet musiałem po niego pojechać do Queens, po czym ten zabrał mi motor i wrócił do siedziby, a ja musiałem się tam udać na własną rękę… Całe szczęście, że spotkałem Saint’a w Brooklynie i podwiózł mnie. – wspominał nowy wiceprezes Angelsów.
— To prawda, miałeś szczęście jak żaden inny kadet… Swoją drogą, ciekaw jestem jak zareaguje, kiedy się dowie jakie funkcje pełnicie ty i Ryan. – zaśmiał się sekretarz Angelsów i poprawił okulary przeciwsłoneczne.
Warlord już miał coś odpowiedzieć, kiedy nagle wielka brama prowadząca do więzienia otworzyła się i ich oczom ukazał się wysoki, szczupły i mocno zarośnięty na twarzy mężczyzna. Miał długie i zaniedbane włosy koloru czarnego oraz bujną brodę w tym samym kolorze. Wyglądał niemalże tak jak drwal. Bardzo straszny drwal z przyzwoitym umięśnieniem. Widząc dwóch motocyklistów podszedł do nich, trzymając swoją torbę i spojrzał na nich tajemniczo. Ciężko było z jego twarzy odczytać emocje.
— No proszę… nie sądziłem, że kiedykolwiek znów was zobaczę, klauny… – powiedział cicho, choć jego głos miał w sobie coś, co powodowało, że poczuli przed nim respekt. — Minęło… ile? Osiem lat?
— Za miesiąc byłoby równe osiem. I ciebie również miło widzieć… Lumberjack. W sumie z twoim obecnym wyglądem ksywka jak najbardziej pasuje. – odpowiedział mu Screwball. Były więzień zmierzył go swoim mrocznym spojrzeniem i po chwili… zaczął się serdecznie śmiać, a jego wyraz twarzy zaczął pogodnieć.
— Żałujcie, że nie widzieliście swoich min! Myślałem, że narobicie pod siebie! Możecie już przestać z tymi grobowymi minami! – powiedział głośniej Lumberjack i wyciągnął szeroko ręce. — Nawet nie wiecie jak mi brakowało waszych pysków!
— Wzajemnie, bracie… wzajemnie. – odparł uspokojony Screwball. Słuchaj, wiem, że zanim poszedłeś siedzieć nie dogadywaliśmy się i rozstaliśmy w beznadziejny sposób, ale…
— Daruj sobie, stary. Jak sami mówiliście, minęło prawie osiem lat. I przez ten czas… przemyślałem sobie parę spraw. – przerwał mu długowłosy. — Nikogo nie obwiniam, jestem świadom, że większość naszych kłótni było z mojej winy i jak wrócę, pogadam z resztą braci. Braterstwo ponad wszystko, nie?
— A skoro o braterstwie mowa… to chyba należy do ciebie. – wtrącił się Warlord i wyciągnął z torby przy tylnym kole swojego jednośladu lekko podniszczoną przez czas jeansową kamizelkę pełną naszywek, w tym jedną z napisem „Lumberjack” oraz wielkim logo Fallen Angels Motorcycle Club na plecach. Długowłosy mężczyzna od razu ją założył i uśmiechnął się szeroko.
— Lumberjack wrócił, suczki… – powiedział i zachichotał. Warlord i Screwball również się uśmiechnęli, po czym były więzień wszedł na motocykl tego pierwszego jako pasażer i cała trójka ruszyła w kierunku Jersey City.
— Naprawdę cieszymy się, że cię wypuścili, Lumberjack! Żałujemy tylko, że w takich okolicznościach! – powiedział Screwball, jadąc obok niego i Warlorda.
— „Takich okolicznościach”? Słyszałem coś tam, że źle się dzieje w klubie i zauważyłem to, że tylko wy dwaj przyjechaliście mnie odebrać, ale… jak bardzo źle? – zapytał długowłosy harleyowiec.
— Nawet nie masz pojęcia… – odparł nowy wiceprezes Angelsów. — Ale wszystko ci opowiemy na miejscu, okej? I zanim zapytasz, tak, dbaliśmy o twoją maszynę! Jest w takim samym staniej jak wtedy, kiedy udałeś się na… swoje wakacje. – dodał, gdy Angelsi wjeżdżali do Manhattanu.
Jersey City, Nowy Jork
— Pytam po raz ostatni… Kto wami rządzi gnidy?! Gdzie macie swoje interesy?! Dlaczego wróciliście do miasta?! – spytał wściekły Ryan, trzymając mający na sobie ślady krwi kij bejsbolowy i patrząc na związanego motocyklistę Cursed Riders, który siedział nagi na krześle w piwnicy siedziby swoich wrogów. Prezes Angelsów ostro poturbował swojego wroga: podbite oczy, rozcięty łuk brwiowy, siniaki na całym ciele i połamane nogi. Zęby mu zostawiono w spokoju tylko dlatego, że ciężko byłoby mu mówić bez nich.
— Ile razy mam ci powtarzać… tępy gnojku… że nic ci nie powiem?! – wycharczał w stronę Ryana zakładnik. Jego hart ducha był godny podziwu, nawet jeśli był to tylko jeden z wielu enforcerów Ridersów. Brunet przesłuchiwał go odkąd tylko go przywieźli i choć próbował rzeczy, przy których na pewno niejeden terrorysta złamałby się, w przypadku tego twardego drania nie potrafił poczynić żadnych postępów i wydobyć interesujących go informacji. Prezes Angelsów zaczął mieć powoli tego dosyć.
— Dobrze… nie chcesz gadać, co? Zobaczymy czy zmienisz zdanie jak trochę tu posiedzisz bez jedzenia i wody… – oznajmił w końcu mrocznym głosem, po czym obrócił się w stronę schodów prowadzących do wyjścia z piwnicy. Motocyklista Ridersów tylko siedział w milczeniu i patrzył na niego z intensywną nienawiścią aż do momentu, kiedy Ryan zamknął za sobą drzwi.
W tym samym czasie, Evelyn siedziała w barze i rozmawiała z Amy oraz Judith, które podawały alkohol Angelsom. Rudowłosa barmanka była w dosyć ponurym nastroju, co było u niej niespotykane. Pierwsza dama zaś była czymś rozbawiona.
— Nie mogę uwierzyć, że ta suka Jolene powiedziała ci mój sekret… – powiedziała Judith myjąc jeden z kufli.
— Naprawdę popłakałaś się na jakimś filmie o narkotykach? – spytała Evie, próbując się nie roześmiać z szacunku do przyjaciółki. Dziewczyna Ryana nigdy nie rozpłakała się podczas oglądania filmu. Przetrwała nawet pewien film o Titanicu, który kiedyś obejrzała ze swoim mężczyzną, gdy jeszcze mieszkała z rodzicami w Newark.
— Sama byś się poryczała na nim! – zaprotestowała Rudowłosa. — Ten film potrafi na dobre wyleczyć człowieka z chęci brania dragów!
— Całe szczęście, że ja tylko palę zioło. Ale Ryan mi mówił, że trawka to nie narkotyk. Moi rodzice za to… o, Boże, wciąż pamiętam jak ojciec prawił truł mi dupsko, gdy znalazł bongo, które chowałam pod łóżkiem. Nie rozumiem takiego podejścia do zioła… – westchnęła Evelyn.
— Tak czy inaczej, ja już nigdy nie sięgnę po ten syf przez ten film! – odparła stanowczo Judith. Pierwsza Dama Angelsów tylko zachichotała. Nigdy nie widziała tej „wersji” swojej wiecznie optymistycznej i radosnej koleżanki.
— Gadanie… – wtrąciła się Amy. — Też widziałam ten film razem z Frankiem i jakoś nie mam oporów, żeby sobie czasem zajarać. Scena orgii za to była ciekawa…
— Żartujesz sobie?! Zostanie mi po tym trauma na całe życie! A ty co myślisz, Evie? – spytała Judith swojej przyjaciółki, która nagle zaczęła się nad czymś zastanawiać. — Evie? Wszystko w porządku? – spytała.
— Co? Tak, tak, wszystko gra, tylko… to, co powiedziała Amy przypomniało mi tą sprawę z Madison… – odparła wyrywając się ze swoich myśli. — Powinnam mieć gdzieś co ta kretynka robi ze swoim życiem, ale to, co pokazała mi Jolene nie daje mi spokoju. Zaraz wrócę. – dodała, po czym udała się do wyjścia, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Ten dym papierosów roznoszący się po całej siedzibie był nie do zniesienia. Kiedy już znalazła się na zewnątrz, spojrzała w stronę, gdzie kiedyś stały wieże World Trade Center i ponownie pogrążyła się w myślach.
„Dlaczego Madison tak się poniża? Co mogłoby być przyczyną? Może tak jak w tym filmie uzależniła się od jakiegoś cholerstwa i robi to wszystko, żeby je zdobyć? Nie, to głupie. Mads zawsze gardziła dragami. A więc co? Pieniądze? Przecież one nie byłyby problemem. Chyba, że… nie… ON ją zmu… nie, to niemożliwe! Przecież on zdechł! A może…?”
Zaniepokojona swoimi obawami usiadła na ławce przed budynkiem siedziby, żeby się uspokoić, kiedy nagle zauważyła znajomą osobę, która spojrzała na nią z przerażeniem.
— Emily? – spytała Evelyn.
— Pani Mitchell! Ja… mam jeszcze trzy minuty przerwy! Zaraz zamienię Amy na barze! – powiedziała drżącym głosem blondynka.
— Nie panikuj tak… i przestań mówić do mnie „Pani Mitchell”, bo to mnie wkurza… Usiądź jak chcesz… – odparła Evie i wskazała na miejsce na ławce koło siebie. Emily patrzyła na Pierwszą Damę Angelsów pełna zaskoczenia, ale w końcu niepewnie usiadła.
— Dobrze. Przepraszam… Evelyn. – powiedziała wciąż niepewnym tonem i schowała jakąś kartkę do kieszeni, na którą wcześniej patrzyła. Czarnowłosa kobieta zaś zaśmiała się cicho i popatrzyła przed siebie
— Wiesz, ty i Maria jesteś dziwne… z reguły dziewczyny motocyklistów to twarde laski, które byłyby gotowe zabić za złe spojrzenie, a wy… jesteście takie niewinne. Nie mogę was rozgryźć. Nie wiem co takie aniołkowate dziewczynki jak wy robią w świecie gangów motocyklowych. – stwierdziła z lekką drwiną w głosie Evelyn, patrząc na blondynkę.
— Życie wszędzie nami rzucało, pani… to znaczy Evelyn. Ale bez względu na to gdzie, zawsze trzymałyśmy się razem. Tylko ja, Maria… i Gina. – odpowiedziała poważniejąc. — A trafiłyśmy do tego świata dzięki naszym rodzinom.
— Ciekawe… wasi ojcowie też byli motocyklistami? – spytała Pierwsza Dama, będąc teraz w stu procentach zainteresowaną rozmową. Emily kiwnęła twierdząco głową, choć widać było, że ukrywa coś bolesnego.
— Tak, byli nimi odkąd tylko ukończyli szkołę i zarobili na własne maszyny. Razem jeździli po Wschodnim Wybrzeżu, przyjaźnili się… byli jak trzej muszkieterowie. Po jakimś czasie poznali nasze matki i w którymś momencie pojawiłyśmy się my. – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. — Od razu się zaprzyjaźniłyśmy, a nasze życie wyglądało jak w tych wszystkich serialach o młodzieży szkolnej: grupa lasek trzymająca się razem przeciwko światu.
— I wtedy stało się coś złego… – wtrąciła się Evelyn, śmiejąc się z ostatnich słów Emily.
— To aż tak oczywiste, prawda? – odparła jej rozmówczyni. — Chciałabym o tym porozmawiać, ale… nie czuję się gotowa. Proszę, nie bądź zła na mnie za to... – dodała, lekko przestraszona.
— Nie będę nalegać, ale ta rozmowa cię nie ominie. W końcu Fallen Angels to jedna wielka i dysfunkcyjna rodzina! – zażartowała Evie. — No dobra, zasuwaj za bar, bo Amy pewnie klnie już pod nosem na ciebie!
— Dobrze, Evelyn! – odpowiedziała od razu Emily i powoli pobiegła w stronę drzwi, nie zauważając, że wypadło jej zdjęcie, które przeglądała. Nie wołając właścicielki, czarnowłosa kobieta podniosła je zaciekawiona i popatrzyła na nie. Na fotografii znajdowały się Emily, Maria i Gina siedzące razem na jakichś trybunach, prawdopodobnie na terenie boiska szkolnego. Uśmiechały się i wyglądały na szczęśliwe, jednak uwagę Evelyn przykuło coś innego: czwarta dziewczyna, która miała dokładnie przekreśloną pisakiem twarz. Nie było możliwości, żeby dowiedzieć się kto to był. Dziewczyna zachichotała chowając zdjęcie.
„No proszę… nasze trzy księżniczki mają mały brudny sekret!”
Nagle do jej uszu dobiegał dźwięk silników motocyklowych. Była zd
ziwiona, ponieważ Ryan był w środku i przesłuchiwał ich „gościa” z Cursed Riders. Spojrzała na miejsce, z którego dochodził ten przyjemny dla ucha odgłos i zauważyła jak Warlord i Screwball jadą w stronę siedziby. To, co jednak przykuło jej uwagę najbardziej to zarośnięty pasażer siedzący na motocykli wiceprezesa Angelsów. Evelyn znała niemalże każdego w gangu, więc widok nowej twarzy zaskoczył ją. Na początku myślała, że to kadet, ale wyglądał na starszego… Harleyowcy zaparkowali przed wejściem i zeszli z jednośladów.
— Hej, Evelyn! – powiedział z uśmiechem Screwball. — Wszystko w klubie chodzi jak w zegarku?
— Cześć, Screwball. Tak, wszystko gra… – odpowiedziała przyjaźnie dziewczyna, patrząc na trzeciego motocyklistę, który podszedł do niej i zmierzył ją badawczym spojrzeniem i wyjął papierosa z kieszeni spodni. Uśmiech Evie od razu zszedł z twarzy. W końcu nienawidziła palenia.
— No, no… Ładne te laski w Nowym Jorku się zrobiły… Zakładam, że jesteś własnością jednego z naszych braci, co? – spytał z lekko obleśnym uśmiechem i zapalił papierosa, co wywołało wykrzywienie na twarzy Evelyn. Pierwsza dama próbowała za wszelką cenę powstrzymać gniew wywołany jego słowami, co średnio wychodziło. — Co jest, młoda? Przeszkadza ci dym z papierosów?
— To nie papierosy tu śmierdzą… – odpowiedziała Evie, zdając sobie po sekundzie sprawę z tego, co zrobiła. Choć zajmowała wysoką pozycję w klubie, kobiety nie mogły zbytnio pyskować do motocyklistów. To mogło się bardzo źle skończyć. Helen opowiadała jej kiedyś o dziewczynie, która powiedziała do Sainta o kilka słów za dużo i ten nie tylko ją pobił, ale również omal nie udusił. Na jej szczęście jednak, zarośnięty harleyowiec zaśmiał się serdecznie, a z nim Screwball i Warlord, choć też byli przekonani, że Lumberjack ją uderzy.
— No proszę! Seksowna i z poczuciem humoru! Idealne połączenie – powiedział, wypuszczając dym z ust.
— Staram się jak mogę… – odparła dziewczyna z lekkim uśmiechem, choć czuła, że nie przepada za swoim rozmówcą.
— Gratulacje, wychodzi… a powiedz mi, Helen nie ma dla ciebie jakiegoś zajęcia? Zakładam, że wiesz kim jest Helen, co? – zapytał Lumberjack patrząc na nią. I właśnie te słowa sprawiły, że dziewczyna nie tylko poczuła smutek wywołany tęsknotą za swoją mentorką, ale także gniew. Już miała powiedzieć mu kilka gorzkich słów, jednak zdała sobie sprawę z kilku faktów: po pierwsze, mężczyzna stojący przed nią to prawdopodobnie jeden z Angelsów. Po drugie, jakimś cudem nie ma pojęcia o tym co się wydarzyło w klubie dwa lata temu. Przemilczała to jednak i wymusiła uśmiech.
— Doskonale wiem kim… była Helen. Jestem Evelyn! – odpowiedziała w końcu i podała mu rękę.
— Jeff. Ale bracia mówią mi Lumberjack. – przedstawił się owłosiony harleyowiec i uścisnął jej dłoń ze zdziwieniem na twarzy. — A powiesz mi o co chodzi z tym czasem przeszłym?
Zanim Evie zdążyła cokolwiek powiedzieć, Warlord pojawił się obok niej i w polu widzenia mężczyzny.
— Hej, Lumberjack… może wejdziemy do środka, uczcimy powrót na wolność twojego włochatego tyłka i tam wszystko ci wyjaśnię? Wiem, że w Rikers Island nie docierały do ciebie wieści, więc opowiem ci co się działo? – zaproponował.
— Jasne, tylko mam nadzieję, że macie wystarczająco dużo gorzały! – odpowiedział Jeff śmiejąc się i razem z Warlordem wszedł do środka, a za nimi Screwball. Evie odprowadziła ich wzrokiem, po czym otarła oczy ze zbierających się łez.
„Wiem, że o niczym nie ma pojęcia, ale… musiał wspomnieć o Helen?”
W tym samym czasie trójka motocyklistów weszła do środka z triumfalnym okrzykiem. Lumberjack był środku i wyciągnął ręce szeroko i przed siebie.
— Wasz ulubieniec powrócił, bracia! – krzyknął zadowolony, skupiając na sobie uwagę każdego w środku. Starsi motocykliści byli oszołomieni widokiem harleyowca, którego ostatni raz widzieli zanim poszedł siedzieć. Ich reakcje były jednak mieszane. Jedni uśmiechnęli się na jego widok, inni czuli złość, wspominając jego dawne wybryki. On jednak nie zwracał na to uwagi i po przywitaniu się z najbardziej szczęśliwymi z jego powrotu usiadł przy barze, gdzie pracowała Amy, która patrzyła na niego z obojętnością.
— Lumberjack… ostatni raz widziałam cię, kiedy zaczynałam pracę dla Fallen Angels. Ale ten czas leci, co? – spytała, szykując się do podania mu alkoholu.
— Amy! Dobry Boże, ale urosłaś… a pamiętam jak byłaś skrytą w sobie nastolatką desperacko próbującą ukryć lęk przed nami… – odpowiedział z zawadiackim uśmiechem Lumberjack. — Nalej mi Jacka Danielsa…
Dziewczyna wymusiła uśmiech i zaczęła nalewać mu Whisky. Zaczął ją pić ze smakiem. — Mmm, pyszności… No dobra, bracia… to opowiadać mi co tam u was? I gdzie jest ten pryk Coyote i jego żonka? Chcę się z nimi przywitać! – powiedział ze śmiechem. Wśród reszty Angelsów zapanowała niezręczna cisza i speszenie. Mężczyzna odczuwał, że powiedział coś nie tak.
— Eee… Jeff… pozwól, że wszystko ci opowiem… – przysiadł się do niego Screwball i zaczął wyjaśniać mu co działo się pod jego nieobecność przez te niecałe osiem lat: o pojawieniu się Evelyn, o śmierci Nazi’ego, o akcji w Newark, o powrocie siostry Helen oraz tych nieszczęśliwych wydarzeniach z gangiem Cursed Riders. Lumberjack słuchał tego i nie mógł w to wszystko uwierzyć. Po raz pierwszy od jego powrotu do Angelsów w jego oczach pojawił się żal i smutek.
— Jasna cholera… nie zdążyłem pogodzić się z Bobbym… – powiedział w końcu.
— I tak by nie przyjął twoich nic nie wartych przeprosin… ja z resztą też. – wtrącił się nagle znajomy głos, który dochodził z prawej strony od Lumberjacka. Był to Big Hog. Stał oparty o ścianę i patrzył na zarośniętego motocyklistę z pogardą i gniewem w oczach. Lumberjack spojrzał w jego stronę i westchnął ciężko.
— Wiem, że zdążyłem doprowadzić ciebie i resztę do białej gorączki przez całe lata 90-te zanim mnie wsadzili… ale czy naprawdę musisz być taki wobec mnie po takim czasie? – zapytał wstając i podchodząc do Big Hoga. Ten jednak nie zmienił swojego podejścia.
— Tak, bo jeśli chodzi o mnie, mogli cię w ogóle nie wypuszczać. – odwarknął Big Hog. — Bardzo miło mi było, kiedy nie musiałem oglądać twojego pyska i przypominać sobie jakim sukinkotem byłeś. Gdyby to ode mnie zależało, pozbawiłbym cię więzów z Fallen Angels, ale… nie ja o tym decyduję. – dodał.
— No właśnie, kto jest nowym prezesem? – spytał Lumberjack, próbując ukryć to, co poczuł przez słowa, które przed chwilą usłyszał. Wiedział, że nie zostanie ciepło powitany, ale żeby aż tak ostre słowa padły z ust jego brata z gangu? To było dobijające dla byłego skazanego. Na odpowiedź na swoje pytanie nie musiał jednak długo czekać, bo po chwili jego oczom ukazał się Ryan, który wychodził z piwnicy z dwójką enforcerów. Był spocony i miał na sobie małe plamy krwi.
— Ale ten skurczybyk jest twardy… – westchnął prezez Angelsów. — Ja idę się napić, wy przesłuchujcie go dalej i nie przestawajcie dopóki nie wydobędziecie informacji! – rozkazał, po czym dwójka motocyklistów wróciła do piwnicy, a on udał się w stronę baru, gdzie Amy już nalewała mu jego ulubione piwo. Obok niego niemal natychmiast dosiadł się Warlord
— Ryan, jest tu ktoś, kogo… powinieneś zobaczyć. – oznajmił bratu. Ryan westchnął i spojrzał na mężczyznę stojącego przed nim, który był bardzo zaskoczony.
— Taki młody koleś… został prezesem Angelsów? Ile ty masz lat, człowieku? Trzydzieści? To chyba jakiś rekord… – powiedział Lumberjack.
— Właściwie to trzydzieści trzy i tak, jestem prezesem Fallen Angels. Ryan Evans. Dawniej długoletni Enforcer oraz członek klubu od 1997 roku. – wyjaśnił mężczyzna i wstał z krzesła, po czym podszedł do swojego rozmówcy z dosyć zastraszającym nastawieniem.
— Dosyć krótki staż… – zauważył Lumberjack i uśmiechnął się. — Musisz być bohaterem Angelsów, skoro w tak krótkim czasie osiągnąłeś taką rangę…
— Bo to prawda! – wtrącił się Screwball i wszedł między nich. — Ryan trzymał całą naszą bandę w ryzach po tym jak Coyote i Snake… no wiesz… A o naszym pobycie w Las Vegas to nawet nie wspomnę! Nie tylko umiejętnie nami przewodził, ale też ściągnął dwóch dobrze zapowiadających się braci!
— Czyżby? – spytał Jeff, wciąż patrząc na Ryana i po chwili klepnął go przyjaźnie w ramię. — W takim razie będę zaszczycony służyć pod takim urodzonym liderem! – zachichotał.
— W to nie wątpię… – westchnął prezes. — Jednak nie pamiętam cię z czasu, jaki spędziłem w klubie. Kim jesteś?
— Jeff, ale wołają na mnie Lumberjack z oczywistych powodów. Służę w gangu od 1979 roku i byłem jednym z najmłodszych kadetów, jakich przyjęli na oficjalnych członków. Służyłem klubowi wiernie jak dobry żołnierz aż świnie mnie aresztowały w 1996. Dopiero teraz wyszedłem na wolność. – przedstawił się.
— A może tak opowiesz jak nam podnosiłeś ciśnienie swoimi bzdurami, co? – wtrącił się ostro Big Hog, którego próbowała uspokoić stojąca obok Jolene. Lumberjack westchnął i spuścił twarz ku podłodze.
— Big Hog ma rację… – powiedział z żalem w głowie. — Przed moją odsiadką byłem dosyć… nieznośny. Osoby, które darzyły mnie sympatią można było policzyć na palcach jednej ręki, wyobrażasz sobie? – ciągnął dalej.
— Ale dlaczego? – spytał Ryan zaciekawiony tą historią.
— Powiedzmy, że wielokrotnie powodowałem konflikty w klubie przez swoją osobowość… Ale to się zmieniło, słowo! Ta cholerna odsiadka wiele mnie nauczyła. I jeśli to poprawi waszą opinię o mnie… zmniejszyłem trochę populację Ridersów w Rikers Island. – odparł Lumberjack, a po jego ostatnich słowach niektórzy zachichotali. Ryan tylko cicho westchnął.
— Cokolwiek zrobiłeś, mam to gdzieś. Przeszłość to przeszłość, a ja wolę skupić się na tym co jest tu i teraz. Warlord poręczył za ciebie zanim pojechał cię odebrać, więc… dobrze, zajmiesz pozycję Saint’a, ale będziemy cię mieli na oku. – oświadczył w końcu i podał mu naszywkę z napisem „Treasurer”.
— Dziękuję ci, Ryan. Obiecuję, że nie pożałujesz… – uśmiechnął się Lumberjack i wziął naszywkę. Reszta klubu zaczęła głośno klaskać. Był to znak, że zaakceptowali swojego dawnego brata z powrotem. Big Hog jednak nie był zachwycony. Podszedł do baru, gdzie czekała na niego Amy.
— Myślałam, że się na niego rzucisz, kiedy się pojawił… – powiedziała żartobliwie, wycierając szklankę.
— Ta myśl przeszła mi przez głowę i gdyby nie fakt, że wciąż należy do nas i że najważniejsza dla mnie jest lojalność wobec Fallen Angels, zrobiłbym to bez wahania. – burknął i patrzył w jego stronę. — Ja rozumiem, że Ryan go nie zna, w końcu Jeff poszedł siedzieć zanim się u nas pojawił, ale ten śmieć prawie zniszczył nasz klub! Muszę mieć na niego oko. – dodał, podczas gdy Amy tylko spojrzała na niego wzrokiem typu „I co ja zrobię z tym moim facetem?” i odstawiła szklankę na miejsce. Tymczasem Evelyn wróciła do środka i rozejrzała się po siedzibie za swoim mężczyzną. On widząc ją podszedł do niej od razu.
— I jak tam przesłuchanie? Drań powiedział coś? – spytała.
— Słabo. Coś tam mówi, ale to na nic się nam nie przyda. – westchnął rozgoryczony. — Póki pamiętam, mamy nowego brata w naszej rodzinie…
— Chodzi o tego wysokiego typa o z czarną szopą na głowie? – uprzedziła go Evie ku jego zaskoczeniu.
— Tak! Skąd to wiesz?
— Bo spotkałam go przed wejściem. Skarbie, nie chcę donosić ani marudzić i wiem, że moje zdanie raczej się w tej sprawie nie liczy, ale nie lubię go… – wyznała mu jego dziewczyna.
— Tak, ja też coś za bardzo nie jestem do niego przekonany. Poszedł siedzieć zanim dołączyłem do klubu, wiec nie wiem o nim za wiele. Będziemy musieli mu się przyglądać. – stwierdził prezes Angelsów, patrząc na Lumberjacka rozmawiającego z paroma Enforcer’ami. — Pójdę zaraz sprawdzić czy komuś innemu udało się wydobyć jakieś informacje od naszego gościa. Jeśli nie, poślemy mu kulę w łeb i wywalimy jego truchło do rzeki… – dodał.
— W razie czego mogę pomóc! Wszystko mi wyśpiewa i jeszcze może nawet przeciągnę go do nas… – uśmiechnęła się Evelyn.
Ryan tylko zachichotał i pocałował ją, po czym powoli wracał w stronę piwnicy, gdzie motocyklista Ridersów już tam na niego czekał. Angelsi nie oszczędzali go podczas przesłuchań. Wyglądał jeszcze gorzej niż kiedy Ryan go na chwilę opuścił.
— Proszę… zostawcie mnie… – jęknął plując krwią i szlochając.
— To wszystko może się skończyć, jeśli powiesz mi co chcę wiedzieć! – warknął ze złością Ryan i chwycił za leżący obok klucz francuski. — Gadaj albo przetestuję na tobie co mam lepsze: forehand czy backhand!
— Nie, nie, nie! Błagam! Mam dość! Powiem wszystko, obiecuję, a nawet przysięgam! Tylko mnie już nie bijcie! – bełkotał przez wybite zęby z paniką w głosie.
— Dobry chłopiec… – powiedział z diabelskim uśmiechem Ryan. — A więc… zacznijmy jeszcze raz…
W tym samym czasie Evie robiła swój codzienny obchód siedziby, żeby upewnić się, że wszystkie dziewczyny chodzą jak w zegarku, choć nie mogła się skupić, bo cały czas myślała o Madison. Świadomość, że jej dawna koleżanka sprzedaje swoje ciało w tak uwłaczający sposób nie dawała jej spokoju. Mads zawsze odgrażała się, że nikt z jej przyjaciół nigdy nie zobaczy jej jako prostytutki. Evie zachichotała z powodu tej ironii i wpadła na pewien plan. Opuściła siedzibę, przed którą stała Amy, która akurat miała przerwę.
— Ooo, hej, Evie… co tam? Wszystkie laseczki pracują? – spytała wypuszczając dym.
— Tak, tak, wszystko gra. Mam nadzieję, że Gina zaczęła trzeźwieć, bo jak znów mi będzie pyskować… Z resztą nieważne, wybieram się gdzieś. Chcesz się przejść razem ze mną? – zaproponowała przyjaźnie.
— Wiesz, właściwie czemu nie. Dawno nigdzie nie wychodziłyśmy we dwójkę… – odparła Amy po wyrzuceniu papierosa, po czym obie dziewczyny udały się przed siebie. Podczas spaceru Evelyn wyciągnęła telefon komórkowy.
— Czekaj, zadzwonię tylko do Jolene w pewnej sprawie… – wytłumaczyła i po wybraniu numeru przywitała się z biseksualną koleżanką. — Hej, Jo… tak, wszystko gra… słuchaj, ja w sprawie tego zdjęcia… no wiesz którego! Tak, ze spotkania… masz może adres gdzie to było? Dobrze, zapamiętam! Dzięki i na razie!
— Okej, to jest ten moment, kiedy pytam co ty planujesz… – westchnęła Amy.
— Myśl o Madison cały czas mnie dręczy. Takie puszczanie się nie jest w jej stylu. Chcę ją znaleźć i zobaczyć czemu to robi. Jeśli z tego powodu, o którym myślę, chętnie się z niej ponabijam. – wyjaśniła koleżance Evie.
— O jakim powodzie ty mówisz? – dopytywała starsza przyjaciółka.
— To głupie, ale… mam obawy, że ten drań Troy… wiesz, ten, przez którego opuściłam Newark wciąż żyje i zmusza ją do tego. A jeśli się dowiem, że to prawda i że on jakimś cudem przeżył nasz mały… atak w Sylwestra, Ryan przypomni mu o sobie. Ja z resztą też! – odparła z uśmiechem Pierwsza Dama Angelsów.
Amy uśmiechnęła się o położyła rękę na ramieniu swojej koleżanki.
— Helen nieźle cię wyszkoliła… Jak każdą z nas, w sumie. – zaśmiała się.
— Skoro mowa o draniach, kojarzysz tego zarośniętego i wysokiego w jeansowej kamizelce? Tego... jak on się nazywał... Lumberjacka? spytała nagle Evie, przypominając sobie o tym niesympatycznym motocykliście.
— Jeff? Tak, pamiętam go, kiedy zaczynałam pracę dla klubu. Zanim zapytasz, tak, już wtedy był dupkiem. Prawie wszyscy mieli go dość, tylko Coyote miał jakimś cudem cierpliwość do niego, a Big Hog... oj, nawet nie masz pojęcia jak go nienawidził. Zawsze mówił jak bardzo by chciał, żeby Ridersi zabili go w jakiejś strzelaninie. Pamiętam jak się cieszył, kiedy świnie złapały Lumberjacka za kradzież motocykli.
— Ale... dlaczego Big Hog tak go nie znosi?
— Powiedzmy, że... Frank raz omal nie zginął przez głupotę Jeffa i ten nic sobie z tego nie robił. – odparła krótko Amy i reszta drogi minęła w milczeniu co jakiś czas przerywanym krótkimi rozmowami o wszystkim i o niczym.
W końcu obydwie dziewczyny podeszły pod adres, którym okazał się apartament w jakimś dużym drapaczu chmur, jakich Nowy Jork miał pełno, gdzie spotkały gospodarza. Był to jeden z tych aroganckich, sztucznych bogaczy, którzy zapewne używali banknotów do podcierania się, a drogich szampanów do płukania ust.
— Madison Reed? – spytał, stojąc w wejściu do swojego apartamentu. — Coś mi mówi to imię, ale nazwisko? Nie kojarzę…
— Taka blada z krótkimi czarnymi włosami. Mój wzrost, nieco więcej ciała, lekko niewinny wzrok. – wyjaśniła Evelyn, co obudziło chyba pamięć ich rozmówcy.
— Już pamiętam! Lady Madison! Tak, znam ją. Seksowna dziewczyna z problemami. Jest ćpunką i to taką, która zrobi wszystko za pieniądze. Wzięła nawet udział w orgii, wyobrażacie sobie? – zaśmiał się, jednak ani Evie ani Amy nie podzielały jego humoru.
— A gdzie ona mieszka? Mamy do niej sprawę, bo… wisi nam pieniądze. – powiedziała dziewczyna Ryana.
— Na pewno was spłaci. Dzięki swojej robocie zarabia tyle, że mogłaby używać banknotów jako chusteczek higienicznych! A mieszka… chyba w bloku pod torami metra, które są w Brighton Beach na Coney Island, bo jeden z gości o to pytał. Teren Ruskich. – wytłumaczył bogacz. Dziewczyny pożegnały się z nim i po opuszczeniu budynku od razu pojechały metrem do miejsca, które on wskazał. Kiedy dojechały na miejsce i znalazły się na wskazanej przez tego snoba dzielnicy, od razu zauważyły, że nie kłamał. Wielu mieszkańców mówiło mocnym zagranicznym językiem, którego ani Evelyn ani Amy nie zdołałyby powtórzyć. Zignorowały jednak podziwianie tutejszej społeczności i udały się w poszukiwaniu wcześniej wspomnianego bloku.
— Jak oni mogą się tak porozumiewać? Ruski język to jednak jest pokręcony… – stwierdziła Evie, słuchając jak jakiś chłopak w dresie marki Adidas rozmawiał po rosyjsku przez telefon komórkowy.
— W moim liceum mieliśmy imigranta z Rosji. Wszyscy się nad nim znęcali przez pochodzenie z kraju postkomunistycznego i dziwacznego akcentu… – westchnęła Amy na samo wspomnienie.
Ich rozmowę przerwał jednak widok pewnej dziewczyny, która drżącymi rękoma i stawiając bardzo niepewne kroki weszła do jakiegoś dwupiętrowego bloku. Choć nie widziały jej twarzy, od razu udały się w jej stronę i gdy upewniły się, że nie domyśli się, że ktoś ją śledzi, weszły do środka. Wewnątrz było tak jak się tego spodziewały: tagi i graffiti na ścianach, w których były dziury, brud i walające się wszędzie śmieci. Dziewczyny jednak były przyzwyczajone do takich klimatów przez swoje perypetie życiowe. Zaczęły powoli wchodzić na górę i kiedy Amy już miała wypomnieć fakt, że przecież nie znają numeru mieszkania, bo bogacz im nie powiedział, zauważyła niedomknięte drzwi na prawo od schodów, po których szły.
— Myślisz, że to tutaj? – spytała Evelyn.
— Widziałaś jaka była roztrzęsiona… pewnie zapomniała domknąć drzwi. Wchodzimy. – odparła Amy. Tak też zrobiły. Powoli otworzyły do końca drzwi i zamknęły je za sobą. Zdziwiły się, widząc całkiem skromne choć zadbane wnętrze mieszkania, gdyż po zobaczeniu bałaganu na klatce schodowej spodziewały się podobnych widoków w mieszkaniach. I kiedy tylko minęły przedpokój i weszły do małego salonu, gdzie na kanapie, wokół której leżały porozrzucane pieniądze leżała ona…
— Amy… to… Madison… – wydusiła z siebie Evelyn, widząc w jakim stanie była jej przyjaciółka. Mads leżała na boku w pozycji płodowej i ściskała jakiś mały woreczek. Nie trzeba było mieć intuicji Sherlocka Holmesa, żeby się domyślić czym była jego zawartość. Choć była ubrana elegancko, było w tym widoku coś, co sprawiało, że wewnątrz czuła się goła i odarta z wszelkiej godności.
I jeszcze ten wyraz twarzy. Ten uśmiech, który potrafił zamrozić krew w żyłach niczym ciekły azot. Był to uśmiech zły. Bardzo zły. Twarz Madison wyglądała jak twarz lalki zrobiona z ludzkiej skóry. Jej oczy choć szeroko otwarte i wpatrzone w nicość, były puste i martwe. Dziewczyna, która leżała na kanapie i na którą patrzyła Evie nie była już tą Madison Reed, którą dawniej uważała za przyjaciółkę. Można było powiedzieć, że nie była już… człowiekiem.
Evelyn nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nie wiedziała co o tym myśleć. Widok jej dawnej przyjaciółki w takim stanie sprawił, że ani razu nie mrugnęła, nie mogła nawet na chwilę zamknąć oczu. Amy, która trochę mniej przeżywała to, co zobaczyły jej oczy położyła rękę na ramieniu koleżanki.
— Wiem co chcesz zrobić… I nie rób tego. Nie mów nic ani nie szarp nią. Ona w tym stanie i tak cię nie zrozumie ani nawet nie pozna. W jej głowie są już tylko narkotyki i obleśny sposób zdobycia ich. Chodźmy stąd… – powiedziała szeptem i spojrzała na nią. Evie patrzyła jeszcze chwilę z niedowierzaniem, po czym otrząsnęła się z tego „transu”, wykrzywiła się z obrzydzeniem na twarzy i rozejrzała po mieszkaniu
— Masz rację. Chodźmy stąd. Zostawmy tą żywą lalkę do seksu z jej sproszkowanymi przyjaciółmi… chociaż czekaj… zostawię jej coś… – odparła dziewczyna Ryana i udała się w stronę jakiegoś biurka, gdzie znalazła notes oraz kubek, w którym były długopisy. Napisała coś szybko na wyrwanej z notesu kartce, złożyła ją na pół i położyła jej na stoliku przed kanapą. — Okej… Możemy już iść. – powiedziała, biorąc głęboki wdech. Amy nic nie powiedziała i razem opuściły mieszkanie Madison.
— Wiem jak się czujesz. Sama miałam bliskich, którzy tak kończyli… – powiedziała do Evelyn jej przyjaciółka.
— Jeśli chcesz spytać czy czuję się dobrze, nie pytaj. Spokojnie, wszystko jest okej. Dobrze było zamknąć ten rozdział raz na zawsze. Od tej mam gdzieś ją i cokolwiek się z nią stanie. – odparła Evie patrząc na Amy, gdy obie kierowały się przystanku metra, które jechało w stronę zachodniej części Nowego Jorku.
W tym samym czasie, Jersey City, Nowy Jork
— Cholera! Nie żyje drań… – warknął Ryan, patrząc na martwe i nagie ciało przywiązane do krzesła, które wcześniej należało do motocyklisty Cursed Riders.
— Nic dziwnego… tłukłeś go łomem nieprzerwanie odkąd nie chciał ci wyjawić nazwiska ich nowego prezesa. Chyba ten pobyt w Las Vegas naprawdę uwolnił w tobie bestię… – zarechotał Joker, rozwiązując trupa.
— I co z nim teraz zrobimy? Zakopujemy za miastem, przerabiamy na mięso na burgery czy wrzucamy do rzeki? – spytał stojący koło Ryana Ace. Prezes Angelsów zastanawiał się chwilę, po czym spojrzał przed siebie i uśmiechnął się.
— Nie. Idźcie powiedzieć Big Hog’owi, żeby przyszykował klubową furgonetkę, a potem przynieście mi jakiś marker albo farbę w sprayu, najlepiej koloru czerwonego. Dostarczymy Ridersom wiadomość, przez którą będą musieli spać z otwartymi oczami… – oznajmił mrocznym głosem. Obydwaj harleyowcy kiwnęli głowami i z lekkim niepokojem na twarzach opuścili piwnicę.
Komentarze (7)
Rozterki Evelyn związane z Madison Reed przykuwają jej myśli. Odnalezienie Madison było tylko gorzkim obrazem. Ciekawe, co napisała na kartce i czy jeszcze kiedyś się zobaczą?
Zastanawia również zgubiona fotografia Emily i przekreślona pisakiem twarz.
Scenka przed drzwiami Lumberjacka z pierwszą damą ukazuje zgrzyt, który pewnie będzie miał później skutek. Rayan tez niechętnie patrzy na nowego brata.
Jednak on wyraża posłuszeństwo pod takim urodzonym liderem.
Okrutne tortury i w końcu zabicie motocyklisty Cursed Riders spływa po nich jak po kaczce. Ciekawe jaki plan ma Rayan? mówiąc - Dostarczymy Ridersom wiadomość, przez którą będą musieli spać z otwartymi oczami…
Pozdrawiam
No tak, Lumberjack może i ma swoją rzeszę przyjaciół wśród Angelsów, ale też dużo... może nie wrogów, ale braci, którzy nie życzą mu dobrze. Przyszłe rozdziały pokażą, że mają ku temu dobre powody.
Scena z Madison... Taaa, nasza kochana Evie nie tego się spodziewała, chociaż być może nie zna całej prawdy jaka się kryje za jej samo-upodleniem... W końcu nie zdołała z nią porozmawiać, czyż nie? ;) Fotografia Emily z koleżankami również rodzi pytania, na które pierwsza dama Angelsów będzie chciała poznać odpowiedź. No i tak, zabijanie Ridersów to Ryana niczym splunięcie na ziemię - łatwe i nie wywołuje emocji. W końcu oba kluby mają historię.
Dziękuję, że wpadłaś, mimo niskich ocen rozdziału i dalej czytasz moją twórczość! Naprawdę to doceniam.
Pozdrawiam ciepło :)
Widzę, że Ciebie trolle też dopadły. Ja miałam wyjedynkowany cały ostatni rozdział Filozofa nagle, ale komentarzy zero. Nie ma co się przejmować jednak Rebel, gdyż Naczelny Komentator przybył z bardzo pozytywnym komentarzem.
Powiem Ci szczerze i uczciwie... super. Po przeczytaniu aż cofnęłam się do pierwszego rozdziału tego opowiadania i muszę Ci powiedzieć, że progress pisarski jest niesamowity. Nadal cierpisz na powtórki, czy na zbędne zaimki, ale są to rzeczy do spokojnego ogarnięcia, które nie wadzą aż tak bardzo. Ale naprawdę, zrobiłeś ogromne postępy, a ten rozdział to zwieńczenie Twojej ciężkiej pracy - opisy, emocje, wypowiedzi bohaterów... wszystko to widziałam w głowie czytając, niemalże, jakbym oglądała film. A jeżeli czytelnik tak reaguje podczas czytania, oznacza to, że pisarz dołożył wszelkich starań w tekst, że aż się go czuje. I tak jest. Scena z torturami? Do bólu odczuta. Scena z wyjściem Jeffa z więzienia i reakcje członków gangu na niego? Absolutnie trafione i zrozumiałe. Horror Evelyn, po czym jej obrzydzenie na widok Madison? Uderzająca prosto w twarz, serce i dusze. Po prostu... sztos. Tak, ten rozdział to jest po prostu sztos. Jeżeli mogę być szczera, to tuż po rozdziale ze strzelaniną i śmiercią Helen jest to najlepszy z całego opowiadania. Przeczytałam całość jednym ciągiem, bez żadnych zakłóceń... Naprawdę, nie żartuję. Ta historia, choć już trochę rozdziałów ma, coraz bardziej zaskakuje i intryguje, gdyż tak naprawdę nie wiemy gdzie dokładnie nasi bohaterowie zmierzają - i oni tak samo. Mają swoje cele, marzenia, do których za wszelką cenę dążą... ale nic nie jest pewne. Tak jak w życiu. To niesamowite, gdy czytelnik jest w stanie przeżywać wszystko wraz z bohaterami, a Ty Rebel uczyniłeś tą historię właśnie taką. Po prostu ogromne gratulację Ci składam za ten rozdział i jeszcze bym Ci piwo nawet postawiła, bo to jest po prostu miód na moje pisarskie serce. Sama historia nie wydaje się jakoś szczególnie wybitna, ale postaci które wykreowałeś, sposób, w jaki wszystko budujesz, przyćmiewa wszystkie warsztatowe usterki, czy takie bardziej "naiwne" rozwiązania fabularne, które czasem się przewaliły, ale były to zaledwie drobnostki. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, bo jeżeli teraz będzie tak to wszystko świetnie opisane jak ten, to naprawde chcę już zobaczyć co dalej.
Pozdrawiam serdecznie!!
*Widzi resztę komentarza i się wzrusza*
Żałuj, że nie widzisz mojej twarzy. Takich miłych słów nie spodziewałem się usłyszeć. Jest mi niezmiernie miło, że moje opowiadanie (choć nieidealne) tak Ci się podoba. Dokąd zmierzają bohaterowie? Och, oni chcą tylko żyć po swojemu - rozbijając się motocyklami, pijąc i imprezując przy jednoczesnym reprezentowaniu swojego gangu :P Wiem, że czasami fabuła nie zachwyca i niektóre rzeczy mogłem zrobić lepiej, ale naprawdę cieszę się, że mimo tych minusów moje opowiadanie da się czytać. Naprawdę, doceniam to, że Ty, Pasja i inni poświęcacie swój czas na moją twórczość. A historia będzie długa, to gwarantuję. Mam tylko nadzieję, że kolejne rozdziały będą równie dobre.
Pozdrawiam ciepło i dziękuję za wszystko :)
Podoba mi się też jak sprawnie rozbudowałeś nową postać czyli Jeffa. Płynnie dołączył on do gangu a jako czytelnik mam takie wrażenie "no, przecież to stary członek. Zawsze tu był" mimo iż to dopiero co wprowadzona postać. Za to same plusy. Dobrze że jego prowadzenie przebiegło tak naturalnie a nie na siłę.
Zostawiam 5
5 5 5 5 5 5 5 5 5 5 5 5 i 4 bo czasem można by coś jeszcze poprawić XD
To prawda, pobyt w Las Vegas jak i wydarzenia, które spowodowały ich "małe wakacje" odcisnęły swoje piętno na bohaterach, a zwłaszcza na głównych bohaterach. Cieszę się, że chociaż tutaj moje błędy są mniejsze. Fakt, ta klamra była zamierzona, dobra robota z wychwyceniem tego szczegółu.
No i Jeff... oj, z tą postacią będą nie lada perypetie... Mogę też zdradzić w sumie oczywistość, że z czasem wyjdą na jaw kolejne rzeczy z jego przeszłości w Angelsach jak i relacje ze "starszą gwardią" klubu, także będzie się działo. Jestem również zadowolony, że jego ponowne przyjęcie wyszło naturalnie jak to opisałeś. Starałem się, żeby nie przebiegło to płytko lub sztucznie i naprawdę czuję ulgę, że odpowiednio to opisałem.
Dziękuję za ocenę i pozdrawiam ciepło :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania