Poprzednie częściUratuj mnie - Prolog

Uratuj mnie - Rozdział 7 - Anioł

KAROL

 

Wyprowadziłem samochód i czekam w nim na Ilonę, która miała zamknąć dom. Żar leje się z nieba, więc od razu włączam klimatyzację. Po chwili widzę ją, jak zbiega lekko po schodach i idzie w moją stronę. Ma na sobie granatową letnią sukienkę do kolan w drobne beżowe i różowe kwiatki. Założyła do tego beżowe sandały z cienkim paskiem wokół kostki i rozpuściła włosy, a gdy jest już przy samochodzie spostrzegam, że zrobiła również delikatny makijaż. Przez głowę przebiega mi myśl, że wygląda naprawdę ładnie.

Wsiada do samochodu, a w moje nozdrza uderza upajający zapach jej perfum. Zaciągam się nim mocno, a o kilka sekund za późno uświadamiam sobie, że zapięła już pasy i czeka aż ruszymy. Odchrząkuję więc i wrzucam pierwszy bieg. Spędzenie z nią kilku godzin, kiedy tak wygląda i pachnie, będzie dla mnie istną męczarnią…

 

ILONA

 

Wiem, że jedziemy tylko do kościoła, ale nie jestem w stanie odmówić sobie przyjemności założenia sukienki i delikatnego makijażu. Zwłaszcza, że dziś panuje taki upał. Siedzenie w domu i brak kontaktu z ludźmi innymi niż Karol, zaczyna dawać mi się we znaki. Miałam więc ochotę czuć się ładnie wśród innych ludzi w czymś innym niż szorty, dresy i T-shirty – stąd mój ubiór.

Drogę do kościoła pokonujemy w ciszy, wymieniając się zdawkowymi komentarzami o mijanej okolicy. Wczoraj, kiedy Karol pomógł mi uspokoić się po koszmarze, nawiązała się pomiędzy nami cienka nić porozumienia. Nie nastawiam się jednak na zbyt wiele, bo z Karolem nigdy nic nie wiadomo. Tak samo myślałam po tym, jak pomogłam mu po użądleniu, a potem okazało się, że nadal mnie nie znosił. Poza tym nie chcę wyobrażać sobie nie wiadomo co, bo boję się, że za bardzo się do niego przywiązałam, a przecież za kilka dni mijają dwa tygodnie mojego pobytu u niego i będę musiała wrócić do Warszawy... Wszystko bardzo się pokomplikowało i muszę to sobie przemyśleć. Kiedy więc Karol zauważa, że nie jestem skora do rozmowy, podgłaśnia radio i tym umilamy sobie drogę.

Gdy dojeżdżamy na miejsce w radiu zaczyna lecieć moja ulubiona piosenka Budki Suflera "Jest taki samotny dom". Proszę Karola, żebyśmy nie wysiadali jeszcze z samochodu, dopóki piosenka się nie skończy, na co on uśmiecha się szeroko.

– Budka Suflera to mój ulubiony polski zespół.

– No co ty? Mój też! A jaką ich piosenkę lubisz najbardziej?

– "Martwe morze".

– To jedna z ich najsmutniejszych piosenek.

– Ale mimo to dla mnie najpiękniejsza.

– Z polskich zespołów uwielbiam też Maanam. – Zagaduję.

– Nie dziwię ci się. Są świetni. A jaką ich piosenkę lubisz najbardziej? Pewnie "Szał niebieskich ciał"?

– Dlaczego tak uważasz?

– Nie wiem, po prostu pomyślałem, że ta piosenka do ciebie pasuje.

– Po części masz rację. Rzeczywiście bardzo ją lubię. Fajnie się do niej zasypia, ale moim numerem jeden, jeśli chodzi o Maanam, jest zdecydowanie "Krakowski spleen".

– Klasyk. W tej piosence podoba mi się to, że z początku i w środku jest taka… no nie wiem… eteryczna? I niepozorna. A kiedy pod koniec Kora zaczyna śpiewać, że czeka na wiatr, co rozgoni ciemne, skłębione zasłony, mam ciary.

– Ja też. Za każdym razem. Lubię ten moment. – Mówię cicho i milknę, kiedy z radia dobiega mocny i pewny głos Krzysztofa Cugowskiego:

 

Znowu w drogę, w drogę trzeba iść,

W życie się zanurzyć,

Chociaż w ręce jeszcze tkwi,

Lekko zwiędła róża.

 

Zamykam oczy i wsłuchuję się w tekst, który wyśpiewuję bezgłośnie. Te słowa są dla mnie bardzo ważne, bo w sobie tylko znany sposób zawsze dodają mi otuchy. Kiedy wokalista kończy śpiewać o białej pani i starym, pustym domu, otwieram oczy i czuję na sobie wzrok Karola. Spuszczam głowę i uśmiecham się z zażenowaniem, że dałam się tak ponieść.

Gdy czekaliśmy na parkingu, zorientowaliśmy się, że przed kościołem odbywa się odpust. Chodnik, którym właśnie idziemy, zastawiony jest więc z jednej strony straganami, głównie z dziecięcymi zabawkami i dewocjonaliami, a na pozostałej części chodnika panuje tłok i rozgardiasz. Przeciskamy się przez tłum, kiedy zauważam stragan z aniołami z porcelany.

Tak się składa, że moim małym hobby jest kolekcjonowanie właśnie takich cudeniek. Patrzę więc jak oczarowana na aniołów stróżów przede mną i nie jestem w stanie powiedzieć, który jest najładniejszy. Najchętniej kupiłabym je wszystkie.

– Tu jesteś. Myślałem, że cię zgubiłem. – Zagaduje mnie Karol i widzę, jak marszczy brwi. – Anioły? Chcesz sobie kupić jednego?

– Chciałabym kupić sobie je wszystkie! – Śmieję się. – Ale niestety nie kupię żadnego, bo nie wzięłam pieniędzy. Od dzieciństwa zbieram takie figurki. Mam w domu jakieś osiemdziesiąt aniołów głównie z porcelany, ale też z drewna, gliny, szkła, a nawet włóczki. Są to stojące i wiszące figurki, breloczki i magnesy. Nawet w torebce zawsze noszę ze sobą figurkę anioła, która jest wielkości paznokcia. Pokażę ci! – Wyjmuję aniołka z torebki i pokazuję Karolowi. – Pamiętam swoją pierwszą figurkę i wiem, które dostałam od innych osób, a które kupiłam sobie sama, a do tego jestem w stanie powiedzieć, gdzie zostały kupione. Zawsze kiedy jestem gdzieś na wakacjach, kupuję sobie kolejną figurkę do kolekcji. – Mówię z uśmiechem zażenowania, bo zdaję sobie sprawę, że właśnie uzewnętrzniłam się przed nim w całkiem długim monologu.

– Skoro masz ich aż tyle, to pewnie trudno znaleźć ci taki, jakiego jeszcze nie masz?

– No, co ty! Wybór jest ogromny, więc do końca życia zawsze jakiś wpadnie mi w oko.

– A teraz, który wpadł ci w oko? – Pyta, a po chwili dodaje pospiesznie: – Domyślam się, że nie jeden, ale pytam, który wpadł ci w oko NAJBARDZIEJ?

– Ten. – Podnoszę niedużego anioła z pomalowanymi na blond włosami, niebieskimi oczami i różowymi ustami, które uśmiechają się ze spokojem. Anioł siedzi na kamieniu i podpiera sobie policzek tłustą rączką. Ubrany jest w białą, długą szatę, do której z tyłu przyczepiono prawdziwe białe, puszyste piórka. – Takiego jeszcze nie mam.

– Ładny. – Stwierdza Karol, zabiera anioła z mojej dłoni i zwraca się do sprzedawcy:

– Poproszę tego aniołka.

– Karol, nie musisz… – Protestuję, ale Karol mi przerywa.

– Przestań, to przecież nic wielkiego. I bez dyskusji! – Udaje, że robi groźną minę i grozi mi palcem, a ja postanawiam odpuścić.

– Dobrze, już nic nie mówię. Dobrze wiem, jaki potrafisz być, kiedy się zezłościsz. – Odbijam pałeczkę przekornie z krzywym uśmieszkiem, ale on tylko patrzy na mnie z uśmiechem i kręci głową.

– Jesteś niemożliwa. – Płaci za figurkę i odwraca się w moją stronę – Proszę, twój osobisty anioł stróż. – Mówi i podaje mi figurkę.

– W sumie, jakby na to nie patrzeć, to teraz tak naprawdę ty jesteś moim aniołem stróżem. – Uśmiecham się blado, biorąc anioła z jego ręki, a Karol zastyga w bezruchu na dwie sekundy i wpatruje się we mnie.

– Mam nadzieję, że cię nie zawiodę.

– W razie czego mam jeszcze drugiego anioła. – Potrząsam mu przed oczami figurką, a następnie chowam ją do torebki.

W duchu nie przestaję się dziwić, że Karol jest dziś dla mnie taki miły. Ostatnie wydarzenia, nasze zwierzenia dotyczące dręczących nas demonów, mój wczorajszy koszmar i atak paniki, który Karol pomógł mi opanować, dzięki czemu minął mi szybciej niż zwykle, sprawiły, że zbliżyliśmy się do siebie. Wciąż jest pomiędzy nami pewna rezerwa, ale ewidentnie coś się zmieniło na lepsze. Mam nadzieję, że tak już zostanie, bo ta wersja Karola bardzo mi odpowiada.

Chwilę później wchodzimy do kościoła. Całe szczęście nie będziemy musieli stać w upale, bo w bocznej nawie dostrzegam dwa wolne miejsca. Już mam zamiar powiedzieć o tym Karolowi, gdy ten kładzie swoją dłoń na dole moich pleców i popycha lekko w tamtym kierunku. Pod wpływem jego dotyku czuję, jak moje ciało się napina, jednak szybko odzyskuję rezon i daję się prowadzić do ławki.

Siadamy obok siebie. Jest dosyć ciasno. Tak ciasno, że nasze gołe ramiona się stykają. Czuję dreszcz, kiedy sobie to uświadamiam. Po moim ciele rozchodzi się przyjemne ciepło i upał bynajmniej nie ma w tym udziału. W pewnym momencie z moich rozmyślań wybudza mnie jego delikatny dotyk na mojej nodze powyżej kolana w miejscu, gdzie kończy się moja sukienka. Patrzę na niego z osłupieniem, a on przysuwa twarz do mojego ucha i wyjaśnia lekko zachrypniętym głosem:

– Jakiś robak siedział ci na nodze.

– A okej. Dzięęki. – Jąkam się.

Ogarnij się, jesteś w kościele. Upominam się w duchu i staram się skupić, bo msza właśnie się zaczyna.

 

KAROL

 

Mija dosłownie kilka minut mszy, a ja nie wiem, co się dookoła mnie dzieje. O czym mówi ksiądz? Też nie wiem. Chyba o tym, jakie dziś święto, ale nie jestem tego pewien, bo zamiast na jego słowach skupiam się na dotyku skóry Ilony na moim ramieniu.

Co jest ze mną nie tak?! Jestem przecież w kościele! Ona pewnie nawet tego nie zauważyła. Strofuję się w myślach i kątem oka zauważam, że staje przy mnie jakaś staruszka. Z niechęcią, bo chciałbym zostać obok Ilony, ustępuję jej miejsca. Kiedy się odwracam, żeby wskazać staruszce miejsce, gdzie może usiąść, widzę, że Ilona również wychodzi z ławki. Patrzę na nią z niemym pytaniem w oczach, dlaczego wstaje, ale ona nachyla się do mojego ucha i proponuje szeptem, abyśmy wyszli na zewnątrz. Znów zamieram odurzony jej zapachem o kilka sekund za długo, ale w końcu bez słowa odwracam się i wychodzimy na dwór. Rozglądam się za jakimś cieniem, ale Ilona jest szybsza. Dotyka mojego ramienia i wskazuje głową drzewa.

– Dlaczego za mną wyszłaś? Mogłaś tam zostać. Siedziałabyś sobie. – Pytam kiedy stoimy już w cieniu.

– Było mi tam za duszno. – Wyjaśnia, odchrząkując i skupia się na mszy, a mi nie pozostaje nic innego, jak zrobić to samo.

Po mszy ponownie przeciskamy się w tłumie do samochodu. W pewnym momencie widzę rodzinę jedzącą lody i wpadam na pewien pomysł.

– Chodźmy na lody!

– Co? W sumie czemu nie? Ale ty stawiasz, bo jak wiesz, nie mam żadnych pieniędzy przy sobie.

– Taki był plan od początku. – Mrugam do niej i odwzajemniam jej uśmiech.

Ponownie zawieszam się na kilka sekund (Cholera, który to już raz dzisiaj?), wpatrując się w jej zielone oczy, otoczone długimi, rzęsami i różowe usta, którymi uśmiecha się szeroko. Wygląda ślicznie, kiedy się tak uśmiecha. Jak to, do cholery, się stało, że wcześniej tego nie dostrzegałem?

Chwilę później zamawiamy lody. Podaję Ilonie jej rożek, a potem odbieram swój. Niestety, dokładnie w chwili kiedy odbieram swoje lody, podlatuje do nich osa. Chcę ja odgonić, ale robię to tak niefortunnie, że moje lody lądują na ziemi.

KURWA!

Co za wstyd. Patrzę na Ilonę i widzę, jak ledwo powstrzymuje się od śmiechu. Zakrywa usta dłonią i odwraca się, a jej plecy unoszą się i opadają ze śmiechu. Zamawiam drugie lody i dołączam do Ilony.

– Miałeś minę, jakbyś miał zaraz się rozpłakać. Wyglądałeś jak mały chłopiec. – Śmieje się. – Mam na imię Karolek i mam 31 latek. – Przedrzeźnia mnie, a ja mimo, że delektuję się tym dźwiękiem, nie zamierzam pozwolić jej na takie pomiatanie sobą.

– Nieprawda! Mam dopiero 30 latek. Nie jestem taki znowu stary, jak myślałaś. – Udaję obrażone dziecko. – Poza tym, jak możesz się tak ze mnie nabijać? Przecież wiesz do czego mogłoby dojść, gdyby mnie dziabnęła.

– O tak, takich rzeczy się nie zapomina. Doskonale pamiętam, jak leżałeś ledwo żywy na moim łóżku w wędkarskich kaloszach za kolano i długim płaszczu przeciwdeszczowym z wielkim bąblem na dłoni.

– Ale jesteś wredna. – Kręcę głową ze śmiechem.

Kierujemy się do samochodu ze śmiechem na ustach, a ja nie wierzę, że to się dzieje. W życiu bym nie pomyślał, że będziemy tak żartować w trakcie wypadu do kościoła. Zastanawiam się, jak przedłużyć to wyjście i gdzie jeszcze iść, kiedy czuję, jak Ilona chwyta mnie mocno za ramię i zatrzymuje się w miejscu na środku chodnika. Niemal czuję ból, kiedy dosłownie wbija paznokcie w moje ciało. Patrzę na nią zdziwiony i widzę, że coś się stało. Ma szeroko otwarte oczy i usta. Do tego nagle zrobiła się blada.

– Ilona, co się stało?

– On tam stoi. – Wyjaśnia przerażona.

Od razu domyślam się o kogo jej chodzi i intuicyjnie osłaniam ją, stając przodem do kierunku, w którym patrzy.

– Gdzie dokładnie go widzisz?

– Na parkingu po prawej stronie. Obok czerwonej Hondy Civic.

Patrzę w tamtym kierunku i dostrzegam młodego mężczyznę, chyba w naszym wieku, o ciemnych, krótko ostrzyżonych włosach. Stoi do nas tyłem i rozmawia przez telefon.

– Jesteś pewna? Stoi tyłem.

Kątem oka widzę, jak Ilona wychyla się zza mojego ramienia, mruży oczy, żeby lepiej widzieć i odzywa się, ciężko oddychając:

– Wydaje mi się, że to on. Wygląda jak on.

W tym momencie facet z telefonem staje bokiem do nas. Spoglądam szybko na Ilonę i widzę olbrzymią ulgę na jej twarzy. Zamyka oczy, pochyla głowę, jednak nie przestaje głęboko oddychać. Mimo to wyraźnie widać, że kamień spadł jej z serca. Głaskam ją po ramieniu i staram się dodać jej otuchy.

– Spokojnie, już dobrze. To tylko ktoś do niego podobny.

– Z tyłu wyglądał identycznie jak on… Przepraszam… – Głos jej się trzęsie.

– Wierzę ci. Na szczęście to fałszywy alarm. I nie musisz mnie przepraszać. Nic takiego się nie stało.

– Chodźmy już. – Prosi mnie, a ja choć rozumiem, że się wystraszyła, czuję ukłucie żalu, bo wiem, że zaraz wrócimy prosto do domu.

 

ILONA

 

W drodze powrotnej w ogóle nie rozmawiamy. W radiu gra muzyka, ale żadne z nas nie komentuje już ani jednej piosenki. Jest mi przykro i jestem na siebie zła, bo było tak miło, a ja musiałam wszystko zepsuć. Nić porozumienia, którą udało nam się nawiązać, została mocno nadszarpnięta. A tak się cieszyłam na ten wyjazd. Wiem, że to nic wielkiego, ale naprawdę chciałam choć przez chwilę poczuć się normalnie i wyjść do ludzi. Brakowało mi tego. Do tego Karol tak bardzo starał się być miłym. Widzę, że naprawdę pracuje nad tym, co mi obiecał. Mam wrażenie, że gdyby nie jego przeszłość i moje podobieństwo do jego byłej dziewczyny, moglibyśmy się nawet zaprzyjaźnić.

Po kilkunastu minutach podróży wchodzimy do domu, nie mogąc opędzić się od Reksa, który cieszy się z naszego powrotu. Przynajmniej on ma dobry humor...

Zanim każde z nas rozejdzie się do swoich pokojów, odzywam się do Karola:

– Dziękuję, że zgodziłeś się mnie zawieźć.

– Żaden problem. W niedzielę też możemy jechać.

– Byłoby miło. Tak w ogóle, to dziś też było miło. Przynajmniej przez chwilę zapomniałam o wszystkim. Do pewnego momentu…

– Chcesz o tym pogadać?

– Nie ma o czym. – Odpowiadam, ale wpadam na pewien pomysł, bo nie chcę, żeby pomiędzy nami znów zrobiło się nieswojo. – Ale może byśmy coś razem porobili? Nie wiem, poszli na spacer? Nie znam za bardzo okolicy, a tak poza tym, nie chcę chodzić sama.

– I masz rację. Zawsze zabieraj ze sobą psa albo mnie. Moglibyśmy iść nad Wisłę. To niedaleko.

– Jak bardzo niedaleko?

– Jakieś pół godziny spacerem. Spokojnie dasz radę.

– Nie o to chodzi. Mam ochotę na sporo ruchu. Muszę się czymś zająć.

Widzę, że Karol uśmiecha się szelmowsko z błyskiem w oku.

– Jesteś pewna, że potrzebujesz dużo ruchu? Bo z tego, co pamiętam, to trochę słabo u ciebie z kondycją.

– Grabisz sobie. – Mówię, uśmiechając się serdecznie. – Podbiegłabym teraz do ciebie i pacnęła cię w ramię, ale boję się, że dostanę zadyszki po drodze. – Żartuję i słyszę jego szczery śmiech.

To całkiem przyjemny dźwięk… Hmm… Ciekawe. Potrząsam głową i odganiam tę myśl.

– Tak w ogóle to ostatnio zaczęłam biegać, jak jesteś w pracy. – Karol unosi brwi ze zdziwienia.

– To dobrze. Jeżeli w tym wytrwasz i będziesz robiła to regularnie, to twoja kondycja na pewno się poprawi. Za jakiś czas zauważysz różnicę.

– Na to liczę.

– W takim razie po drodze możemy jeszcze wstąpić do lasku na górce. To ten nieduży zagajnik za sadem.

– Brzmi super. – Odpowiadam i przypominam sobie o czymś. – A, Karol, w szopie widziałam wędki. Może wzięlibyśmy je i przy okazji połowili? – Widzę, że podnosi brwi zdziwiony moim pytaniem.

– A potrafisz łowić?

– Jasne, mój tata mnie nauczył. Masz te takie gumowe robaczki do spinningu? – Pytam z nadzieją i widzę, jak Karol się uśmiecha.

– Twistery? Tak, mam. Wezmę je ze sobą.

– Super! – Uśmiecham się, nie wiem, który to już raz w przeciągu kilku minut. – To może zrobię dziś wcześniej obiad, po obiedzie odpoczniemy z pół godziny i pójdziemy?

– Może być. Pomogę ci. Będzie szybciej.

– Okej, możesz obrać ziemniaki i ogórki na mizerię.

– To, co, za 5 minut w kuchni?

– Za 5 minut. – Rzucam szybko i zmykam do „swojego” pokoju.

 

KAROL

 

Z uśmiechem na ustach wchodzę do pokoju. Może nasz wypad do kościoła zakończył się dość niefortunnie, ale ten dzień jeszcze się nie skończył. Przebieram się w ubrania po domu i analizuję w myślach ostatnie godziny. Ilona miała rację. Było miło. Żartowaliśmy i śmialiśmy się, a do tego dowiedziałem się o niej paru rzeczy. Wiem, jaką muzykę lubi i jakie ma hobby oraz, że potrafi łowić ryby. Niby to nic wielkiego, ale jest to jakiś podstęp. Obym tylko niczego nie spieprzył, bo póki co, jestem na dobrej drodze, żeby zrehabilitować się jej za swoje zachowanie od początku jej przyjazdu do tej nieszczęsnej awantury.

 

***

 

Po wspólnie przygotowanym obiedzie i kilkukilometrowym spacerze wzdłuż Wisły, znajdujemy jej odnogę niedaleko myśliwskiej ambony. Jest to urokliwe miejsce, gdzie woda wylała z koryta rzeki i teraz stoi w miejscu. Brzeg jest łagodny, więc będziemy mogli swobodnie na nim stanąć. Stwierdzamy, że to miejsce jest idealne do łowienia ryb. Za plecami mamy kawałek łąki, dalej wał przeciwpowodziowy, a dookoła soczyście zielone krzaki i drzewa, którymi kołysze delikatny wiatr. Dookoła panuje cisza, przerywana jedynie szumem Wisły i pluskami wody, które tworzą ryby, wyskakujące na ułamek sekundy z rzeki.

Wygniatamy stopami trawę w naszej miejscówce i rozkładamy sprzęt. Mamy ze sobą trzy wędki. Postanawiam, że jedną podeprę patykiem i będę na nią zerkał, a pozostałymi dwoma będziemy łowić na spinning.

– Trochę wieje. Muszę zmienić grunt. – Stwierdzam.

– Poszukam kuleczek. – Proponuje Ilona i kuca przed moją torbą wędkarską.

– Kuleczki? – Pytam ze śmiechem. – Masz na myśli śruciny?

– Jak zwał tak zwał. – Uśmiecha się z zażenowaniem i otwiera torbę wędkarską. – Powiedziałam, że umiem łowić, ale nie mówiłam, że jestem w tym ekspertem. – Mruga do mnie okiem i wyciąga pudełeczko ze śrucinami. – Jakie obciążenie ci podać?

Przeliczam wagę śrucin, które znajdują się już na mojej wędce i po chwili namysłu odpowiadam:

– Daj może trzy KULECZKI 0,2 grama. Najwyżej ustawimy jeszcze raz. – Ilona podaje mi śruciny, a ja zakładam je na żyłkę.

– A jesteś w stanie sama założyć robaka na haczyk? – Pytam z zaciekawieniem i dostrzegam, jak Ilona się krzywi.

– Wolę łowić na kukurydzę.

– To jest jakieś wyjście. – Potakuję, śmiejąc się. – Ale raczej nie złapiesz na to żadnej grubej ryby. – Mówię i zarzucam wędkę.

– To co. Małe jest piękne.

– Ale małą rybką nie najesz się tak jak dużą.

– To nie wypuścimy ich z powrotem?! – Pyta z paniką na twarzy.

– Jak to? To po co będziemy je w ogóle łowić? Po to tu jesteśmy, żeby złowić kolację. – Tym razem, to ja puszczam do niej oko, zwijając żyłkę. – Mamy za duże obciążenie. – Ściągam dwie najmniejsze śruciny i oddaję je Ilonie. Chowa je do pudełeczka, a ja ponownie zarzucam wędkę.

– Chyba, że ty je wypatroszysz. – Krzywi się, obserwując mój spławik. – Teraz jest idealnie. – Stwierdza, a ja przytakuję, kiedy spławik utrzymuje się pionowo po części zanurzony w wodzie.

Opieram więc wędkę na patyku i zabieram się do przygotowania naszych wędek do łowienia metodą spinningu. Już mam zamiar chwycić wędkę, którą zamierzam przygotować Ilonie, kiedy ta zadaje mi pytanie:

– Która moja?

– Ta. – Odpowiadam, biorąc do ręki jedną z wędek, ale Ilona odbiera mi ją i szuka czegoś w torbie. Wyjmuje opakowanie z twisterami, a ja z zaciekawieniem patrzę, jak dobiera przynętę.

– Nie możesz zdecydować się, który kolor wybrać? – Staram się być poważny, ale czuję, jak kąciki moich ust drgają lekko.

– Ha, ha, ha. – Mówi, ale wcale się nie śmieje. – Dobrze wiem, że kolor nie ma znaczenia. Liczy się wielkość przynęty. – Przekonuje i ze skupieniem szuka odpowiedniego twistera.

Uśmiecham się pod nosem, że nie dała się podejść. Chyba jej nie doceniałem. Rzeczywiście trochę się na tym zna. W końcu decyduje się na średniej wielkości czerwonego twistera i przykłada go do haczyka przy wędce.

– Ten chyba będzie okej? No nie?

– Tak, ten jest w porządku. Dobry wybór. – Chwalę ją i patrzę z ciekawością, jak zakłada twistera na haczyk. Rozchyla przy tym lekko usta i przygryza delikatnie dolną wargę. Kosmyki włosów, które wymsknęły się z jej kucyka, powiewają lekko na wietrze. W pewnym momencie spogląda wprost na mnie, ale ja nie odwracam wzroku. Nie mogę…

– A ty nie zakładasz robaka?

– Już. Patrzyłem tylko, jak się guzdrzesz. – Odchrząkuję i staram się brzmieć swobodnie.

– Już nie przesadzaj. Dawno tego nie robiłam, ale chyba nie jest aż tak źle.

– Jak uda ci się coś złowić, to wtedy będzie znaczyło, że nie jest aż tak źle.

– Nie wymądrzaj się. Zobaczymy, jak tobie pójdzie. – Droczy się ze mną, ale po chwili dodaje poważniejszym tonem: – Ej, ale serio dawno tego nie robiłam. Nie chcę niczego zepsuć, zaplątać ci żyłki albo rozwalić kołowrotka. Mógłbyś popatrzeć, czy wszystko dobrze robię? – Pyta, stojąc przy brzegu z wędką w jednej ręce, a drugą przykłada do czoła, żeby osłonić się od słońca. Wygląda ładnie…

Stop!

Czemu nagle zacząłem tak na nią patrzeć i myśleć o niej w ten sposób? Muszę się ogarnąć, bo nic dobrego z tego nie wyniknie.

– Jasne. Pokaż, co potrafisz. – Staję obok niej. Obserwuję, jak odblokowuje kołowrotek i szybkim, wprawnym ruchem przytrzymuje żyłkę palcem. Następnie zerka w moja stronę i unosi pytająco brwi. Kiwam głową i uśmiecham się, dając jej znak, że wszystko robi jak na razie poprawnie. Unosi wędkę i robi nią zamach zza pleców. Kiedy twister wpada do wody, Ilona blokuje kołowrotek i zaczyna nim kręcić.

– Za blisko. – Wzdycha.

– Rzeczywiście. Mogłaś się bardziej postarać. – Żartuję z niej, ale jednocześnie nie mogę wyjść z podziwu z jaką wprawą i swobodą kręci kołowrotkiem. Jest przy tym taka skupiona i … seksowna? Chyba całkiem mi odbiło. Jak łowienie ryb może być seksowne? Odchrząkuję.

– Musisz kręcić trochę szybciej.

Ilona przyspiesza, a po chwili wyjmuje twistera z wody i spogląda w moje oczy.

– I jak? – Pyta z ciekawością. Uśmiecham się szeroko i chwalę ją, że wszystko zrobiła idealnie, a ona w zamian raczy mnie szczerym i równie szerokim uśmiechem.

O cholera…

 

***

 

Siedzimy nad rzeką już od prawie trzech godzin, kiedy z oddali słychać grzmot. Odruchowo odwracamy się w stronę, skąd idzie burza i parzymy w niebo, szukając chmur, ale nie możemy ich dostrzec, ponieważ niebo zasłania nam wał przeciwpowodziowy za naszymi plecami.

– Oho… Musimy się zbierać. – Mówię z żalem, bo całkiem przyjemnie spędziliśmy czas tutaj i na szczęście to nie jest tylko moja opinia, bo widzę, jak Ilona wykrzywia usta w podkówkę na moje słowa.

– Już? Jaka szkoda…

– Już? Siedzimy tu prawie trzy godziny. Nie znudziło ci się jeszcze? – Pytam unosząc kąciki ust i zwijam żyłkę.

– Nie. Szybko minęło. – Odpowiada, składając swoją wędkę. – Mogłabym tu jeszcze powiedzieć chociaż z godzinę.

Właśnie składałem swoją wędkę, kiedy zamarłem na parę sekund. Przypomniało mi się, jak pojechaliśmy kiedyś z Kamilą nad rzekę. Była zła, bo gryzły ją komary, woda śmierdziała błotem, a do tego strasznie się nudziła. Nie rozumiała, jak można siedzieć tyle czasu i patrzeć na spławik. Wytrzymała niecałą godzinę i musieliśmy wrócić do domu.

Boże… Co ja wyprawiam?! Właśnie porównałem je do siebie…

 

ILONA

 

– Karol! Słyszysz co do ciebie mówię? – Karol drga lekko na mój podniesiony głos i spogląda na mnie. – Pytałam, czy zdążymy przed deszczem. Jak myślisz? – Widzę, jak przełyka ślinę i patrząc gdzieś w bok, odpowiada zmienionym głosem:

– Mam nadzieję. – Odchrząkuje i uśmiecha się szelmowsko, a ja już wiem, że zaraz powie coś, żeby mi dopiec.

– O siebie się nie martwię, bo wiem, że zdążę dobiec do domu przed deszczem, ale ty… – Patrzy na mnie i kręci głową z dezaprobatą. – Takie długie nogi, a takie bezużyteczne.

Otwieram szeroko oczy, ale opanowuję się i odpowiadam na jego zaczepkę swobodnym tonem tak, jakby jego komplement nie sprawił wcale, że moje serce zrobiło fikołka. Wcale. Wcale a wcale.

– Udam, że nie słyszałam drugiej części twojej wypowiedzi. Pierwsza o wiele bardziej mi się podoba.

– Właśnie widzę. Zarumieniłaś się. – Uśmiecha się i mruga do mnie okiem.

– Co?! Nieprawda! – Odchrząkuję, bo mój głos stał się niebezpiecznie wysoki. – To od słońca.

Czuję, jak moje serce bije coraz szybciej, aż w końcu gubi rytm, kiedy Karol podchodzi do mnie i staje krok przede mną, pochyla się delikatnie w moją stronę i ze skupieniem ogląda moją twarz. Powinnam coś zrobić, coś powiedzieć, zażartować. Tak! To dobry pomysł. Tylko co mam powiedzieć? Myśli plączą mi się, kiedy stoi tak tuż przy mnie, a ja czuję jego zapach. Czy on też wyczuwa moje perfumy? Podobają mu się? Boże… Co się ze mną dzieje?! Co ON wyprawia?! Co JA wyprawiam?!

– Od słońca? Nie, nie wydaje mi się. Gdyby to było słońce, to miałabyś więcej piegów, niż już masz.

– Osz, ty, szujo! Ładnie to tak komentować mój wygląd? – Wydukuję w końcu, udając oburzenie. Tak naprawdę mam mętlik w głowie. Tyle się dziś wydarzyło...

– Przecież nie powiedziałem nic złego. Pochwaliłem twoje nogi.

– I wytknąłeś mi, że mam piegi! – Dodaję z udawaną urazą.

– Przecież to nie zbrodnia. Poza tym, nie wytknąłem, tylko zwróciłem na nie uwagę, bo ci pasują. Po prostu ci w nich do twarzy. – Jego głos brzmi szczerze, a ja nie wiem, co powiedzieć i tym razem czuję, że rzeczywiście się rumienię. Odwracam się więc pod pretekstem spakowania reszty przynęt do torby.

– Ta jasne. – Mówię tylko tyle, przeciągając sylaby, bo nie wiem, jak to skomentować.

– Nie umiesz przyjmować komplementów. – Słyszę, jak się śmieje, ale nadal nie podnoszę na niego oczu.

– Nieprawda, po prostu mnie zaskoczyłeś.

– A ja myślę, że mam rację. Nie umiesz przyjmować komplementów, bo twierdzisz, że nie są szczere, ani prawdziwe albo myślisz, że mówię to, bo czegoś od ciebie chcę.

Na ułamek sekundy zastygam bez ruchu, kiedy słyszę, że trafnie mnie rozszyfrował. Od nastoletnich lat zmagam się z kompleksami dotyczącymi swojego wyglądu i zawsze na 5 wad znajdę tylko jedną zaletę. Zawsze jestem dla siebie za bardzo jakoś albo za niewystarczająco jakaś…

– Psycholog się znalazł. – Próbuję złagodzić gęstniejącą atmosferę, ale Karol nie daje za wygraną.

– To spójrz na mnie.

Spoglądam na niego przez ułamek sekundy.

– Zadowolony?

– Nie. – Odpowiada, a kątem oka widzę, jak podchodzi bliżej i chce odebrać ode mnie swoją ciężką torbę wędkarską. Wyciąga rękę, a kiedy podaję mu torbę, cały czas nie patrząc mu w oczy, on chwyta ją tuż obok miejsca, gdzie jest moja dłoń, na którą kładzie swój kciuk. Patrzę najpierw na nasze dłonie szeroko otwartymi oczami, a potem na niego. Widzę, że jest pewny siebie i uśmiecha się delikatnie, jakby robił mi na złość. W ułamku sekundy budzę się z letargu. Chcę wyciągnąć swoją dłoń, ale nie mogę, bo Karol ją przytrzymuje. W końcu odzywa się spokojnym tonem:

– Następnym razem, kiedy usłyszysz coś miłego na swój temat, uśmiechnij się ładnie i podziękuj.

Patrzę na niego przez chwilę i kompletnie nie wiem, co się do cholery dzieje. Skąd ta zmiana w jego zachowaniu w stosunku do mnie? Kiedy był ten moment, że coś się zmieniło? Na pewno wtedy, kiedy pokłóciliśmy się, gdy był pijany i wyjaśniliśmy sobie pewne sprawy. Nie bez znaczenia był też mój koszmar i późniejszy atak paniki, którego był świadkiem i to, że pomógł mi się wtedy uspokoić, a ja spałam potem wtulona w jego ramię. Do tej pory czuję zażenowanie, że tak się przed nim odsłoniłam, ale i przyjemny dreszcz, że mi na to pozwolił. To były kluczowe wydarzenia, które go zmieniły i sprawiły, że nie był dla mnie już taki oschły jak na początku.

Ciekawe, czy myśli o tej Kamili, kiedy na mnie patrzy? Ta myśl sprawia, że wokół serca czuję chłód, który zaczyna rozchodzić się po całym moim ciele. Od kiedy to we mnie coś się zmieniło, że zamiast schodzić mu z drogi, zapraszam go na spacer? Ba, zapraszam go do swojego łóżka, bo przyśnił mi się straszny sen! Chyba to było wtedy, kiedy i on się zmienił… To zmieniło nas oboje i zaczęliśmy patrzeć na siebie inaczej.

Jestem coraz bardziej przerażona kierunkiem w jakim pobiegły moje myśli. Na szczęście w końcu uświadamiam sobie, że coś do mnie mówił… A tak…, że następnym razem mam się uśmiechnąć i podziękować za komplement. Zbieram się więc w sobie i mówię to, co chce usłyszeć, żeby dał mi spokój i puścił wreszcie moją dłoń.

– Dobrze. Dziękuję. – Mówię cicho i próbuję się uśmiechnąć, ale zdaję sobie sprawę, że nie był to zbyt szczery uśmiech. Na szczęście Karol jest usatysfakcjonowany moją parodią uśmiechu, bo jego kąciki ust również się unoszą.

Puszcza moją dłoń, zarzuca sobie torbę na ramię, bierze wędki do ręki i podaje mi wiaderko z rybami. Możemy wyruszać już w drogę powrotną.

Żadne z nas się nie odzywa. Kiedy zerkam ukradkiem na Karola, widzę, że jest mu głupio. I dobrze mu tak! Nie powinien był mówić mi takich rzeczy. W oddali widać już lasek na górce, kiedy niebo rozdziera błyskawica, a wokół nas rozlega się dudniący grzmot.

– Nie zdążymy zajść do lasku na górce. – Stwierdzam z żalem.

– Innym razem tam pójdziemy.

Mijamy zagajnik i przyśpieszamy kroku, bo zaczęło już mocniej wiać.

– Zaraz zacznie lać. – Odzywam się, zerkając w czarne chmury, kłębiące się już prawie tuż nad naszymi głowami.

– Może pobiegniemy kawałek? Dasz radę?

– Najwyżej będziesz mnie reanimował.

Kiedy wypowiadam te słowa na głos, mam ochotę uderzyć się dłonią w czoło. Mocno. Dopiero co byłam speszona tym, jak tak do mnie mówił, a teraz zachowuję się tak samo. Całe szczęście Karol nie komentuje tego w tak głupi sposób, jak zrobiłam to ja.

– Przeżyję to. I ty też. Podaj mi wiaderko, będzie ci wygodniej.

– Nie trzeba… – Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale niebo oplata kolejna błyskawica, a zaraz po niej znów słychać głośny grzmot. – Lepiej biegnijmy.

Zbiegamy więc po łące obok lasku na górce i czujemy pierwsze ciepłe krople deszczu na skórze. Kiedy biegniemy przez sad, leje już jak z cebra. Choć włosy miałam związane w kucyk, czuję jak luźne kosmyki, które się z niego wydostały, oblepiają moją twarz. Ubrania mamy przemoczone do suchej nitki. Ledwo łapię oddech, ale wciąż biegnę obok Karola, który dostosowuje swoje tempo biegu do mnie. W pewnym momencie opadam jednak z sił i zostaję za nim w tyle. Wtedy Karol chwyta mnie mocno za dłoń i niemal za sobą ciągnie.

– Jeszcze kawałek! Wytrzymaj! – Przekrzykuje szumiący deszcz, a ja kiwam tylko głową i zyskuję nagle siły do biegu, bo dzięki niemu czuję, że rzeczywiście dam radę.

Przez chwilę czuję niezidentyfikowane uczucie, które podpowiada mi, że dam radę nie tylko z dobiegnięciem do domu, ale i ze wszystkim, co złe. Ściskam mocniej jego ciepłą dłoń i do samego końca dotrzymuję mu kroku.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania