Pokaż listęUkryj listę

Moja Rachela, kochać znaczy nauczyć się latać na złamanym skrzydle...

28.04.2020

 

Zanim wojsko jasnych aniołów zostanie przerzucone na teren wroga trzeba upewnić się że aniołowi ci znając swoje przywileje szanują prawo wroga do wolnej woli.

 

Gdyż tylko popełniane świadomie zło można nazwać okrucieństwem.

 

Zgodnie z rozporządzeniami Stwórcy każda dusza tu na ziemi zostanie objęta kwarantanną i pozostanie pod nadzorem sił ciemności zanim nie nadejdzie świt.Ulegając destrukcji, różnym tęsknotą i samotności można godnie odbyć ziemską kwarantanne i nawet przekształcić wszechświat.Trzeba tylko przetrwać wszelkie specjalne procedury i nie zarazić się wirusem zła.Trzeba usuwać nadmiar fałszywego blasku i ciągle poszukiwać prawdy.Pierwszy przypadek zakażenia tym wirusem to nie Lucyfer, nie Adam i nie Kain. To zawsze ja,jedyna istota w swym rodzaju obarczona zbyt ciężkim tchnieniem Wieczności.

Dziś złamała się strzykawka którą podaję płynny pokarm swojemu dziecku.Spadła z kuchennej szafki na kamienna podłogę a ja na nią niechcący nadepnęłam.Wydawało mi się że zgniotłam cały wszechświat.Czułam się ograbiona z poczucia bezpieczeństwa,zamknięta w śliskiej kapsule niepokoju.Jak nakarmię swoje niepełnosprawne dziecko,czy odnajdę w aptece właściwe strzykawki.W dobie tajemniczego wirusa nie zawsze są bo sprowadzają je z Chin.

Nikt nie patrzy na moją zapłakaną twarz. Bo łzy pozbawione blasku nadziei są jak kamienie. Nadjeżdża autobus a może trolejbus taki z lat osiemdziesiątych. Na czerwonych odbierakach prądu iskrzy się lodowate światło ulicznych latarni.Za oknem siedzi rozgorączkowana młoda kobieta, być może pijana.Trzyma na kolanach wychudzone dziecko z wodogłowiem. Ono ściska w rączkach ogromną brudną strzykawkę.Bawi się uśmiechając się do niewidocznych bakcyli. Nawet w towarzystwie bakcyli ono jest szczęśliwe,nawet dźwigając swoje niedorzeczne wodogłowie i pijaną matkę ono jest szczęśliwe.Bo szczęście to wyrzeczenie się wszystkiego na rzecz słodkiej niemocy i kojącej nicości. Bo szczęście to całkowity brak wyrachowania i exodus z toksycznej dumy.Dziecko z wodogłowiem jest esencją wszechświata bo tak mało oczekuje od innych i od Boga. Wystarczy brudna strzykawka i rozkołysany trolejbus.Wystarczy kilku dresiarzy o wyglądzie przegranych korsarzy i otyły jamnik siedzący obok staruszki na zabłoconej podłodze trolejbusu.Bo szczęście to przekonanie o własnej nieśmiertelności w czasach zarazy.

Znalazłam strzykawki w jednej z bałuckich aptek, wróciłam do domu.Udało się z trudem nieludzkim nakarmić Rachele.Zrzekając się swojego prawa do iluzorycznej normalności próbuję rozbawić swoją dwunastoletnią autystyczną królewnę.Udaję że jestem średniowiecznym wędrownym kuglarzem pokazującym sztuczki publiczności.Potrafię wchłonąć w płuca wieczorne niebo i przy tym się nie zadławić. Potrafię ulepić księżyc z niczego ,potrafię udawać foczkę , konia, zająca a nawet węża. Lecz moja córeczka zakrywa twarz kocem i nie chce na mnie patrzeć.Psychoza szturmuje umysł mojego dziecka i nie pozwala żyć, oddychać, po prostu obserwować ten świat.Przykry falset psychozy przecina ciszę,narzuca swoje okrutne szaleństwo.

 

-Nie dziękuję -mówią oczy mojego dziecka-Wszystko jest nikczemnością i pustką.

 

-Nie dziękuję, Obiecany raj jest zbyt potworny żeby w niego uwierzyć.

 

W naszym domu powstaje wielka wytwórnia płyt. Na każdej z tych płyt jest nagrana przejmująca toksyczna cisza. Rachelka nadal nic nie mówi i nawet nie próbuje nawiązać jakikolwiek kontakt.Po prostu stara się być niewidoczna dla każdego kto chce ją pobudzić do działania.Dla niej życie straciło wszelki smak.Race rozbłyskujące kolorowymi światełkami zamieniły się w wypalone pochodnie.

Idziemy posłusznie za białą siedmioskrzydłą postacią po świeżym runie leśnym.Szmaragdowe mszaki i szafirowe porosty iskrzą się pod nogami.Rozłożyste paprocie prześcigają się w długości sprężystych łodyg.Poczciwe sosny nadymają zielone żagle i płyną w dalekie obłoki.A my idziemy tęsknie zwiesiwszy głowy.

 

-Przyznaj się aniele jak masz na imię?-szeptem pytamy skrzydlatą postać.

 

-Ci którzy skręcili kark własnym marzeniom nie mogą znać mojego imienia.Gdyż jestem jednym z pierwszych marzeń dziecka.Nieliczni mi uwierzyli.

 

-Przeszliśmy z tobą tak długą drogę nie znając twojego imienia. Zaufaliśmy ciszy,chorowitym jutrzenką i pustynnym burzą. Jesteśmy ci wierni,aniele.

 

-Jestem wolnością, wewnętrznym życiem Boga, pierwszym wzruszeniem i ostatnią łzą.Jestem fatamorganą i naiwnością.Znacie moje imię.

 

-Niech pochwalone będzie dobre imię nieistniejących marzeń-wyszeptał ktoś w zaroślach paproci.

 

To była choroba naszego dziecka która bezceremonialnie deptała leśne runo i patrzyła zuchwale w niebiosa. Lecz nie była silniejsza od Boga który stworzył rajski drzewostan i słońce.Nie była silniejsza od miłości rodziców którzy przelewają własną duchową krew za odrobinę jasności w sercu ukochanej córeczki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Lincoln 28.04.2020
    Bardzo przejmujący i niekiedy chwytający za serce. Dodatkowo ten długi tytuł, jest chyba najlepszym ze wszystkich, które do tej pory widziałem. Dziękuję za ten tekst. 5 ode mnie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania