Pokaż listęUkryj listę

Moja Rachela, pociągi smutku odchodzące w kierunku szczęścia...

12.05.2020

 

Choroba to stan anarchii w którym wykonujemy własnoręcznie plan Boga parząc przy tym skrzydła duszy i dostając nowe,zupełnie inne niebo.

 

Kwiaty ślepo wierzą w wiosnę a krótkowzroczna wiosna płacząc przez kwiaty zawsze zwycięża...

 

Obdarzony miłością nawet przebywając w zupełnych ciemnościach potrafi tańczyć w promieniach wschodzącego słońca.

 

--------

Wyżynna pustynia, zadumany szeleszczący piasek. Dalekie przenikliwe oko bliskowschodniej nocy wpatruje się w złote doliny i kręte kamieniste ścieżki.Nagie żółte wzgórza ulepione z pustynnej mamałygi wrzynają się w szafirową mgłę. Ktoś roześmiał się pośród nocnego pustkowia poruszając lekko krzewy saksaułów i wypustki ostrych traw.To znużone ludzkie cierpienie, osłabione, rozdęte z bólu lecz zawsze żywe.

Wpatruję się w srebrzysty półmrok. Moja autystyczna Rachelka przykryta wełnianym kocem kiwa się monotonnie w takt lekkiego wiatru i boi się patrzeć na pustynię.Niemalże nieprzytomna z lęku skrzypi ząbkami i chrząka.Tak bardzo chciałam by ujrzała gwiazdy nad pustynią Negew,nad bezkresnymi piaszczystymi morzami naszych przodków.Tak bardzo chciałam by srebrne czoło księżyca przytknięte do szafranowych pagórków przyniosło ulgę jej duszy.By ujrzała białe obłoki w które zawinięte są marzenia aniołów i trwożliwych nietoperzy przykucniętych w szarej przędzy nocy.Lecz Rachelka kurczowo naciąga koc na twarz i buja się coraz intensywniej. Mam dać jej spokój.Żarłoczna psychoza prosi o kolejny kawałek duszy.Mogę tylko muskać skrzydłem kamienny mur przez który nie mogę się przedrzeć.

 

-Tak trudno odetchnąć, tak trudno nie myśleć-szepczę w ciemnościach- Tak trudno zrozumieć kamienie wsłuchując się w halucynacje bliskowschodniej nocy. Tak trudno żyć gdy twoje dziecko tak bardzo cierpi.Pragnienie ucieczki w zapomnienie jest tak silne lecz miłość jest jeszcze silniejsza.

 

Patrzę w pustynną otchłań.Gdzieś tam na dnie piaszczystej ciszy błąka się sair, kozioł ofiarny.Obarczony grzechami Izraela, wypuszczony przez arcykapłana tak bardzo boi się groźnego Azazela.Tłucze się o pręty kamiennej nocy i jęczy niczym poraniony więzień bezkresnej pustyni.Jego serce drży w szponach oszalałej nocy. Groźny miesiąc tewet wypełnia czas.Powalony na ziemie sair tuli głowę do piaszczystej poduszki i wielka mętna łza wypływa z jego koziego oka.

 

-Czy dusza może powstrzymać się od miłości od zachodu dnia do wschodu byle by mniej współczuć i cierpieć. Czy zapadając w upiorny sen na pustyni będzie bardziej szczęśliwa?Nie, dusza nie może trwać w letargu.Tylko szlochając nad losem każdej cierpiącej istoty ona rozumie bolesne piękno porządku bożego.Cała tytaniczna praca Boga ma tylko wtedy sens kiedy jest miłość i przebaczenie.Kiedy przechylony w tył świat wisi nad krystalicznymi łzami wrażliwych i czystych duchowo...

 

Pod nogami leży kamień tak bardzo podobny do mandragory.Podnoszę go i chowam do kieszeni bluzy.To na szczęście...Zanurzam twarz w miękkich włosach córeczki i śpiewam po cichu Awinu Malkejnu gdyż jest to modlitwa ratująca przed suszą duchową.

 

Wracamy do domu i przypominam sobie dzień w którym odwiedziliśmy małą Kaję,dziewczynkę zostawioną przez dziadków w Domu pomocy społecznej w pewnym powiecie.Czasami tracąc poczucie czasu tracimy też lodowatą ostrość bólu.Rozsypujemy się w powietrzu niczym wiosenne dmuchawce i żyjemy w takim cichym rozdrobnieniu.Trochę uśmiechamy się , trochę płaczemy. Lecz ból nie zabija nas.

Przynosimy dla Kai ciasteczka i lalkę w różowej flanelowej piżamce.Kaja cierpi na autyzm i padaczkę lekooporną.Ma malutką główkę,chwiejne nóżki i nieproporcjonalnie długie ręce.Stara się być gościnna dla nas i próbuje częstować czerstwą kajzerką i wyschniętym kawałkiem żółtego sera. Śmieje się przy tym bardzo serdecznie pokazując szare bezzębe dziąsełka. Z pewnością już dawno wybaczyła dziadkom ,że zostawili ją tutaj.Przecież tak niewielu ma siły by dźwigać jej napady padaczkowe,trudne zachowania i koci rozrywający umysł krzyk.Kiedyś Kaja miała rodziców i chodziła z Rachelką do przedszkola.Kiedyś napotkawszy wzrok innego dziecka nie odwracała z goryczą głowy. Teraz nie może spoglądać w oczy Racheli. Bo widzi w nich swoje dawne nieistniejące już życie.

 

-Kaju pokaż koleżance jak ty pięknie malujesz-radzi woźna-Pamiętasz jak namalowałaś altankę i jeża pijącego mleczko z miseczki.To taki wspaniały rysunek.

 

Lecz Kaja nie chce nic nam pokazywać. Kruszy tylko przyniesione przez nas ciasteczka i rzuca je na podłogę. Po czym zbiera je nerwowo z posadzki i wkłada do buzi.Nie chce nas słuchać. Ma swój pomysł na ból.Bolesna słodycz pokruszonych ciasteczek zmieszana z podłogowym kurzem być może bardziej koi nieszczęścia niż nasze wątłe słowa.

 

-Niebawem przyjdzie dziadek-mówi do nas Kaja-I będzie grać ze mną na fortepianie piosenkę dla kotka.

 

-Ona zawsze tak mówi, dziadek tu wcale nie przychodzi-tłumaczy woźna-Ale mała lubi muzykować. Czasami godzinami potrafi uderzać głową w ścianę i nikt nie może ja przed tym powstrzymać.Wierzy w to ze mrówki wybuchają śmiechem i potrafią zamienić się w klaunów. Nonsens, wiadomo dziecko jest bardzo chore,dziecko specjalnej troski. Dziadkowie sobie z nią nie poradzili.Odpuścili sobie tę Kaję....

 

Z pewnością zabrałabym Kaję do siebie do domu i Rachelka miała by siostrę. Lecz to nie jest możliwe. Kaja wierzy w to ,że ma dziadków którzy po nią przyjdą.Kaja wierzy w poruszające się kamienne wargi ogrodowej studni i podsłuchuje kłótnie motyli. Kaja wciąż wierzy w miłość i dobroć najbliższych.Wierzy w harmonie wszechświata i słodko-gorzki ciężar dziecięcego nieszczęścia.A ja wierzę w Kaję,małą dziewczynkę która kiedyś miała rodziców.Wierzę w raj pełen złotych dorożek i dobrych dziadków.

Zapach smażonej marony i wyschniętych łez unosi się w powietrzu. Rachelka wtula się we mnie kurczowo i patrzy w obłoki.Ogłupiałe meszki ścigają się i krążą w minorowym tańcu życia.Kwiaty z cichą zaciętością walczą o ostatnie wieczorne promienie słońca.I tylko ogrodowa studnia rozczarowana swoim istnieniem stoi nieruchomo wpatrzona w gasnący błękit nieba.Zmierzch przepełniony szmerami i niedorzecznością ziemskich kształtów zrasta się z opadającym słońcem.Dziwny osiwiały pan z monoklem w prawym oku stoi pod drzwiami DPS-u.Być może to dziadek Kai, przyszedł by ją zabrać na zawsze.Być może Bóg zostawił uchylone drzwi do świata w którym łzy pachną już tylko szczęściem.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania