Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 11

Obraz, który wyświetlał się na ekranie, zajmującym dużą część ściany nie przypominał, żadnego współczesnego miejsca na ziemi. Na północy było morze, ale na południu, ogromne masy lądu wiły się jak szalony wykres EKG. Były one w kolorach brudnego śniegu i pokryte plamami jezior i cieplejszych zakątków.

— Wyspa Biała połączona z półwyspem Jamał — westchnął Leon, uważnie lustrując zdjęcie satelitarne. — Nowa Ziemia, też wydaje się trochę większa. Nic dziwnego, przecież poziom wód był wtedy nieco niższy.

Stali w sali konferencyjnej, gdzie ustawiono już sporo krzeseł. Katedra była pusta i tylko przygotowany zawczasu obraz na ekranie, świecił blado z powodu zapalonych górnych świateł. Leon, choć jeszcze słaby nie mógł odmówić sobie przyjemności podejścia do mapy.

Upił swoją latte.

— Czyli skąd dokładnie nadawał skafander Faca? — spytał, gdy już zlustrował znaną sobie dobrze okolicę.

— W pobliżu ujścia Obu — odpowiedział Jerzy, zataczając ręką krąg na dole mapy. — Raczej na jego prawym brzegu. Major dokładnie ci o tym opowie.

— Major? — Leon uniósł brwi.

Jerzy popatrzył na niego badawczo.

— Chyba nie dziwi cię, że współpracujemy z wojskowymi.

— Właściwie to nie. — odparł Leon i znowu upił latte.

Rzucił jeszcze raz okiem na obraz i poczuł się zmęczony. Dokuśtykał jakoś do krzeseł i ciężko usiadł na jednym z nich.

— W porządku? — spytał Stefan.

Leon przetarł twarz i ścisnął sobie palcami nasadę nosa.

— Jest ok — przyznał.

— Po odprawie zaczną się przygotowania do akcji, więc będziesz mógł się przespać.

Leon uniósł wzrok.

— Przygotowania?

— Spokojnie. — Stefan wyciągnął do niego rękę w geście pokoju. — Samo odpalenie aparatury zajmuje 24 godziny. Będziesz miał przynajmniej dwa dni, żeby odpocząć.

Etnolog przyjął to z ulgą, ale poczuł się jeszcze bardziej zmęczony. Wziął więc porządny łyk kawy i przetarł twarz.

— Czyli tak — odchrząknął. — Jeśli dobrze zrozumiałem, odebraliście sygnał ze skafandra Faca nadający z Ziemi, gdzieś u ujścia Obu. Jako że astronauta sam nie mógł wejść w atmosferę, bo spłonąłby jak zapałka, ktoś musiał go sprowadzić. Przypuszczalnie było to, to cholerstwo, które widzieliśmy na nagraniu. Biorąc pod uwagę, że skafander cały i zdrowy przetrwał lądowanie, postanowiliście skręcić misję ratunkową, do której jak ostatni kretyn dałem się namówić w ciemno, ponieważ wy, w swoim nieprzebranym fizyczno—kwantowym geniuszu, uznaliście że potrzebujecie speca od Samojedów w ekipie. Abstrahując od tego, że Samojedzi nie są zielonymi ludzikami, a chyba od nich speca potrzebujecie, prawdopodobieństwo spotkania kogokolwiek w tundrze oscyluje wokół zera. Jednak teraz, wskutek tej genialnej decyzji, muszę polecieć w przeszłość, w sam środek ziemi niczyjej, żeby szukać działającego skafandra, bo jak rozumiem to, że to ustrojstwo jeszcze działa jest jedynym, czego możemy być pewni.

Jerzy zaplótł ręce na piersi.

— Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale fakty wyglądają trochę inaczej.

— W dupie mam co rozumiesz — fuknął Leon. — Zrobiłeś mnie w konia. Było spytać, czy pięćset lat temu w ogóle ktoś mieszkał nad Zatoką Obską. W tym czasie w Polsce mieszkało dziesięciu ludzi na kilometr kwadratowy. Jak myślisz, ilu mieszkało wtedy na Syberii? Powiem ci kurwa. Mniej niż zero. Jak nie wierzysz, to sobie Lady Pank posłuchaj. Jamał ma sto czterdzieści tysięcy kilometrów powierzchni i mieszka tam zero przecinek siedem osoby na kilometr. Zero przecinek siedem! Kurwa, jak myślisz, ile musisz iść, żeby kogoś tam spotkać? Dzisiaj można tam maszerować przez tydzień i nie widzieć żywej duszy, a co dopiero za Rurykowiczów! Zabawiłeś się mną. Gdyby nie to, że jestem styrany jak szmata, to pomaszerowałbym do wyjścia i mógłbyś mnie ścigać sądami, ile wlezie.

Zamilkł i oddychał ciężko. Jerzy również milczał i wydawało się, że nikt już się nie odezwie.

— Skafander ma system monitorowania funkcji życiowych.

Dopiero po chwili Leon uniósł głowę.

— Co?

— Skafander — powtórzył Jerzy — ma system monitorowania funkcji życiowych.

— I co to mnie obchodzi?

— Nie szukamy tylko działającego nadajnika. Wiemy, że Krzysiek żył, kiedy odebraliśmy sygnał. Ba! Był nawet wyspany i najedzony. A skoro tak, prawdopodobnie żyje również dzisiaj. — Jerzy westchnął. — Krzysiek ma trzydzieści pięć lat, żonę Alicję i córkę Basię. Zanim do nas trafił, latał dla ESAy. Był zachwycony, mogąc wychodzić w przestrzeń kosmiczną z wyłącznie polską flagą na ramieniu. Jako że cały instytut jest właściwie jedną wielką rodziną, nawet on, pozornie prosty serwisant, proponował nowe pomysły badawcze. Zawdzięczamy mu pomysł mierzenia warstwy ozonowej w różnych epokach historycznych.

Leon spojrzał gdzieś w bok i ciężko oddychał. Do sali powoli zaczęli wchodzić uczestnicy odprawy. Byli tam niemal wyłącznie naukowcy w kitlach albo wojskowi.

— I co? — spytał Leon. — Teraz mam tam polecieć, bo Fac to równy chłop. Odmrozić se dupę pośrodku niczego, bo komuś nie chciało się latać dla ESAy.

— Nie przesadzaj. — Delikatnie uśmiechnął się Jerzy. — W tysiąc czterysta ósmym mniej więcej nad Obem kończą się wpływy Wielkiego Nowogrodu.

Leon spojrzał na niego zdziwiony.

— I co z tego?

— Jak to co? Po złożeniu hołdu Władysławowi Jagielle ten obszar to lenno Korony. Nie lecisz w środek niczego. Formalnie rzecz ujmując, niemal pozostaniesz na terytorium Rzeczypospolitej.

Leon nie wiedział co odpowiedzieć.

Jerzy tymczasem widząc, że pracownicy i współpracownicy instytutu zapełniają salę, odszedł na stronę i zamienił kilka słów z jakimś człowiekiem wyjątkowo noszącym garnitur zamiast kitla, czy munduru. Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim uczestnikiem, Jerzy wszedł na katedrę, sprawdził mikrofon i przemówił.

— Dzień dobry, witam państwa na zebraniu sztabu kryzysowego, który został powołany po zaginięciu serwisanta Krzysztofa Faca na terytorium północnej Azji w holocenie w późnym średniowieczu. Zaginięcie miało miejsce trzydzieści cztery dni temu, a od trzydziestu trzech dni nie mamy żadnych pewnych informacji na temat zaginionego. Ostatnie co udało nam się ustalić, to to, że żyje i jest prawdopodobnie przetrzymywany na kole podbiegunowym na obszarze przypadającym w przybliżeniu na 66 stopień szerokości geograficznej północnej i 71 stopnień długości geograficznej wschodniej, pokrywający się mniej więcej z deltą rzeki Ob na Syberii. W związku z tą sytuacją zostały podjęte środki, aby ściągnąć naszego człowieka z powrotem do domu. Wbrew przyjętym dotąd normom postanowiliśmy otworzyć przetkalność na ziemi i wysłać na terytorium delty Obu grupę poszukiwawczą, która odnajdzie Krzysztofa Faca i podając swoją pozycję sondzie wypuszczonej z przedkalności na orbicie, przywoła międzyczasowe przejście i wróci do domu. O przedstawienie szczegółów projektu i sytuacji, którą grupa ratunkowa zastanie na miejscu, poproszę kilka zaangażowanych w projekt osób. Jako pierwsza przemówi major Sylwia Kłus.

Urwał i zszedł z katedry.

Leon potrząsnął z niedowierzaniem głową, a następnie gwałtownie rozejrzał się po sali. Siedziała w trzecim rzędzie, po drugiej stronie pomieszczenia. Chociaż panował półmrok, rozpoznał ją natychmiast. Blondynka z łaźni wstała i szła teraz wojskowym krokiem w stronę katedry. Miała na sobie mundur polowy, a szary beret nosiła przeciągnięty przez lewy pagon.

Podeszła do katedry, dając swoim (prawdopodobnie nieregulaminowo długim) włosom rozbłysnąć w świetle reflektora. Jej jasne oczy niesamowicie komponowały się z szarym beretem GROMu na ramieniu.

— Szanowni państwo. — Stanowczy chłód cudownie kontrastował z dźwięcznym sopranem. Leon słuchał jak urzeczony.

— Chciałabym — ciągnęła major — pokrótce zreferować wyniki rozpoznania terenu przyszłej akcji ratunkowej. Jako że nadajnik AXP00928 zamontowany w skafandrze serwisowym można lokalizować z dokładnością do dziesięciu metrów na dystansie dziesięć tysięcy kilometrów kwadratowych. Nie dysponujemy należytą precyzją w lokalizowaniu go na ziemi ze średniej orbity okołoziemskiej. Na chwilę obecną możemy go zlokalizować w obszarze koła o promieniu sześćdziesięciu kilometrów, co daje nam dwanaście tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni — ujęła w rękę pilot i na dole mapy pojawiło się żółte kółko — czyli obszar bardzo duży nawet po uwzględnieniu błędu wywołanego dystansem. Z tego powodu przypuszczamy, że skafander jest przechowywany pod ziemią lub w budynku o bardzo masywnym stropie, który zakłóca działanie nadajnika.

Na ostatnie słowa Leona przeszył dreszcz, którego źródła nie był początkowo w stanie określić. W miarę jak major ciągnęła swój wywód, powoli docierało do niego z czym przyjdzie mu się zmierzyć w tundrze.

— Jako że nie dysponujemy aktualnymi zdjęciami satelitarnymi tego obszaru z tysiąc czterysta ósmego roku, w swoim rozpoznaniu musiałam kierować się materiałami archiwalnymi. Na szczęście w ramach programu „Kościoły unii krewskiej” satelita dwukrotnie przelatywał nad wspomnianym obszarem i dokonywał standardowych obserwacji podczas utrzymywania zadanych trajektorii. Po dokładnej analizie zdjęć, na szerokości 65 stopni, 46 minut, 40 sekund i długości 70 stopni, 31 minut i 14 sekund natrafiłam na następujący obiekt.

Kliknęła pilotem i mapa znikła, zastąpiona widokiem tundry z góry. Wśród mchów i porostów widniało kilkanaście okrągłych, metalicznych obiektów o różnej średnicy i dość chaotycznym układzie. Obiekty stykały się krawędziami i biorąc pod uwagę rozchodzenie się światła i cienia, wyglądały jak... kopuły.

— Specjaliści od interpretacji zdjęć satelitarnych — ciągnęła major — Uważają że są to budynki o średnicach między dwadzieścia, a sto pięćdziesiąt metrów, obłożone metalem, a właściwie — jeżeli spektrometr się nie myli — to czystym żelazem, o próbie przekraczającej 99,9% czystości.

Leon poczuł, że brakuje mu tchu. Nie chcąc jednak wzbudzać sensacji, z całych sił starał się nie zemdleć.

Kopuły. Metalowe kopuły w tundrze. Sichirtia. Podziemne, metalowe miasta ludzi z innego świata. Cała etnologiczna wiedza na temat Syberii, którą posiadał, zlała się w jego głowie w jedno z pseudonaukowymi doniesieniami na temat Nieńców, zamieszczanymi w tabloidach. To wszystko prawda. Pradawne ludy istniały. Latające łodzie i ogniste strzały wykuwane w mroku. Wszystko to prawda, tylko on nie chciał tego zaakceptować.

— Wszystko w porządku? — Stefan złapał go za rękę.

— Tak — przytaknął Leon i przetarł twarz. — Tak. Po prostu jestem zmęczony.

— ...biorąc powyższe pod uwagę — ciągnęła pani major — wnoszę, aby otworzyć przedkalność na południe od bezimiennego dopływu rzeki Nadym, w rejonie obecnej drogi łączącej miasto Nadym z miastem Ishlekh. Ze względu na płaski teren i bardzo dobrą widoczność pozwoli to chociaż częściowo ukryć przetkalność za horyzontem. Ponadto, wnoszę, aby dokonać tego przy bardzo dobrej pogodzie, tak aby przetkalność, jak najmniej rzucała się w oczy. Na szczęście obecnie panuje na miejscu dzień polarny, co powinno znacznie ułatwić sprawę. Na tym kończę swoje uwagi. Dziękuję.

Blond piękność w mundurze zeszła z katedry, na którą natychmiast wsunął się Jerzy. Zaczął coś mówić, ale Leon go nie słuchał. Bez przerwy analizował w myślach obraz z satelity.

Metalowe kopuły. A więc ci wszyscy poszukiwacze mówili prawdę. Tajemnicze obiekty w tundrze naprawdę istniały.

Ale czy mogły one przetrwać w tak trudnym klimacie 600 lat? Jeżeli były nie tyle pokryte, co zbudowane z czystego żelaza, to właściwie czemu nie. Boże! Jeśli te istoty mają taką technikę budowlaną, to jakimi możliwościami jeszcze dysponują?

Zakręciło mu się w głowie od interpretacji zdolności stworów z nienieckich podań.

Jerzy musiał powtórzyć trzy razy, zanim do Leona dotarło, że ten wymienił go z nazwiska.

— Leon Krokowski. Zapraszam.

Leon wybałuszył na niego oczy, nie rozumiejąc.

— Panie doktorze. Prosimy o zaprezentowanie obszaru akcji ratowniczej pod względem etniczno—kulturowym. Zapraszamy.

Doktor rozejrzał się po sali i zobaczył, że wszyscy patrzą na niego w milczeniu.

„Kurwa mać” zaklął w duchu i posłał Jerzemu mordercze spojrzenie. Zaraz jednak obciągnął koszulę, przeczesał włosy i ruszył w stronę katedry.

— Dzień dobry państwu. — Podszedł i odruchowo popukał w mikrofon. — Proszę wybaczyć mi mój wygląd i brak prezentacji. — Tchnięty impulsem ujął pilot i zaczął przerzucać slajdy. — A! Coś jednak tu jest... Widoczek tundry... Dobrze. W każdym razie muszą mi państwo wybaczyć nieco chaotyczne wystąpienie. Jeszcze rano nie miałem pojęcia, że można podróżować w czasie, o tym, że będę musiał wywrzeć wrażenie na wojskach specjalnych, nie wspominając.

Przez salę przeszedł chichot. W blasku reflektora nie za wiele widział, ale przysiągłby, że pani major również się uśmiechnęła.

— Na początek posłużmy się tą mapą. — przeklikał obraz w tył i wrócił do zdjęcia satelitarnego. — Obecnie obszar ten zamieszkują trzy rdzenne... Użyjmy tego słowa, choć jest ono dosyć problematyczne... grupy ludności. Nieńcy, Chantowie i Selkupowie. Wszystkie one należą do uralskiej rodziny językowej, do której, jak może państwo wiedzą należą również bliżsi nam Finowie i Węgrzy. Nieńcy i Selkupowie to ponadto tzw. Samojedzi, czyli bliżej ze sobą spokrewnione ludy. Tyle o stanie obecnym. Jak było w tysiąc czterysta ósmym, nikt tego nie wie. Dziękuję za uwagę. Do widzenia.

Urwał i odłożył pilota, po czym posłał Jerzemu spojrzenie jak sopel lodu.

Ten zawiercił się na krześle i nerwowo spojrzał na gremium, które w napięciu oczekiwało co będzie dalej.

— Ale skoro Krzysiek — ujął pilota i kontynuował Leon — wygrzewa się tam w czternastostopniowym upale podbiegunowego lata, postaram się udzielić Państwu chociaż tych kilka szczegółów, które możemy wysnuć z nielicznych przesłanek źródłowych.

Jerzy odetchnął, a Leon odchrząknął i znów zaczął klikać w przód, aż ku swojemu zdziwieniu natrafił na zdjęcie dwóch skośnookich dzieci w tradycyjnych strojach ze skóry renifera, trzymających takież zwierzę za uzdę. Rzucił Jerzemu zdziwione spojrzenie i lekko kiwnął głową z uznaniem. Ten uśmiechnął się uprzejmie i przymknął oczy.

— Samojedów, których tu roboczo będziemy utożsamiać z Nieńcami, wzmiankuje już Powieść minionych lat Nestora z XI w. — zaczął. — Następnie pojawiają się oni w źródłach nowogrodzkich, wraz z ekspansją kupców tego miasta—państwa za Ural. W XIV i XV w. źródła zaczynają jednak milczeć. — Zamarł, robiąc swoją klasyczną pauzę. — Czy Nieńcy byli tam przez dwa wieki? Na to zdawał by się wskazywać rosyjski podbój Syberii z lat 1582—1585, którego uczestnicy notują Nieńców, zwłaszcza w okolicach nowo założonego grodu Obdorsk, dzisiejsze Salechard u ujścia Obu. — znów zrobił pauzę i zmrużył oczy. — Tylko że to od zawsze był obszar ścierania się samojedów z ugrofinami. W tysiąc czterysta ósmym równie dobrze mogą tam siedzieć Komi albo lud kompletnie nam nieznany, o którym historia milczy. — Odwrócił się, spojrzał na mapę, po czym kontynuował. — Mamy więc dwie możliwości. Pierwsza: Nieńcy zamieszkują na południe od Zatoki Obskiej w tysiąc czterysta ósmym roku. Ta opcja jest, jak rozumiem, pożądana, bo ja znam kulturę i język współczesnych Nieńców, a co za tym idzie, z ich przodkami też będę w stanie jakoś się tam porozumieć i potencjalnie wynegocjować, żeby nie jedli nas żywcem.

Powiódł wzrokiem po widowni, która jednak nie zareagowała.

— Żart — wyjaśnił, a widzowie kurtuazyjnie zachichotali. — Druga opcja, to ta, że w czasach Jagiełły na południe od Zatoki Obskiej i bezimiennej rzeki, o nazwie Jarudiej — to rzekłszy ukłonił się lekko pani major, która skromnie spuściła wzrok, choć nie bez uśmiechu — mieszkał jakiś inny, zupełnie nieznany nam lud, z którym nie będziemy się mogli ni jak porozumieć. Jest to oczywiście pewna niedogodność, ale nawet teraz, możemy z pewną dozą prawdopodobieństwa coś o takim ludzie powiedzieć.

Kliknął kilka razy, aż na ścianie znów pojawił się widok tundry.

— Kto by bowiem tego obszaru nie zamieszkiwał, musi zmierzyć się z tym. — Wskazał na ekran. — Smagana arktycznymi wiatrami równina porośnięta roślinnością trawiastą, w najlepszym razie niewielkimi krzewami lub pojedynczymi karłowatymi drzewami. Ogromna wilgotność. Temperatury sięgające od —50 w zimie do 15 ℃ latem. Dziś w takim klimacie możliwa jest niemal wyłącznie gospodarka pasterska, za to w piętnastym wieku bezspornie... mogę sobie dać za to uciąć obie ręce i nogi... ludzie ci byli po prostu myśliwymi lub rybakami. Z pewnością polowali na zamieszkujące te tereny dzikie renifery, rosomaki, lisy polarne oraz niezliczone gatunki ptaków. Nie dotyczy to piżmowołów, które jak wiemy, introdukowano na Syberię w XX w. Niemniej przodkowie Nieńców i ludy im podobne miały na co polować. Wiemy o tym zresztą ze źródeł historycznych, ponieważ w okresie późniejszym jacyś łowcy reniferów, płacili daniny z futer Chanatowi Syberyjskiemu. Na marginesie, fakt ten, czyni przynależność Samojedów Nadobskich do strefy wpływów Nowogrodu Wielkiego w tysiąc czterysta ósmym roku, jak chcą niektórzy badacze — tu posłał Jerzemu twarde spojrzenie — dyskusyjną.

Jerzy zmrużył oczy, a Leon kontynuował, spokojnie mówiąc do pozostałych.

— Mamy tu do czynienia z koczowniczą grupą ludzką, która identyfikuje się ze swoimi przodkami i ewentualnie pewnymi punktami w przestrzeni, nie zaś z konkretnym obszarem ziemi. Dlatego nawet dzisiaj trudno mówić o zasięgach występowania takich ludów, a w przypadku zasięgów historycznych jest to często wróżenie z fusów.

Znów zaczął przeglądać prezentację, szukając zdjęć do wykorzystania.

— Podsumowując ten wątek. Będziemy mieli do czynienia... jeśli w ogóle na kogoś trafimy... z niewielkimi grupami... max sześćdziesiąt osób... nomadycznych myśliwych, przemieszczających się w ślad za stadami dzikich reniferów. Noszących ich skóry i pijący ich krew... I nie jest to przesadą. Nieńcy dzisiaj piją świeżą krew zabitych reniferów, nazywając ją zresztą „nienieckim winem”. — Znów odchrząknął i ciągnął dalej. — Polujących w tundrze za pomocą oszczepów, ościeni i łuków. Mieszkających w szałasach obciągniętych skórami lub obłożonych korą drzewną. Uprawiających szamanizm i przy ogniskach prawiący o podniebnych walkach bogów, małżeństwach słońca i księżyca oraz... — zamarł, bo właśnie z toku przeglądanych zdjęć wyłoniło się jedno, przestawiające nienieckiego szamana w rosomaczej czapie.

Spojrzał na zdjęcie, potem na widownie, potem znowu na zdjęcie. Odetchnął, odwrócił się i powiedział.

— Oraz o podziemnym ludzie żyjącym w żelaznych domach, dysponującym latającymi statkami i strzałami palącymi góry.

Widownia wyraźnie się ożywiła, słysząc taki zestaw informacji. Leon westchnął.

— Nie chcę, aby myśleli państwo, że święcie w to wierzę... To raczej zestaw luźnych skojarzeń, między nienieckimi mitami a tym wszystkim, o czym miałem wątpliwą przyjemność dowiedzieć się od rana. — odchrząknął, przerzucił parę slajdów i nie znalazłszy lepszego wrócił do szamana. — W wierzeniach Nieńców, jak wśród wielu ludów Syberii, główną rolę odgrywa Szaman. Nie jest to kapłan w naszym rozumieniu tego słowa, a raczej pośrednik między tym a tamtym światem, który może wynegocjować coś u duchów przodków lub bogów, ale też uzyskać od nich informacje, a nawet konkretne fizyczne obiekty. Aby taka interakcja mogła mieć miejsce, szaman udaje się do innych światów. Może być to świat wyższy, królestwo boga Num, czyli uproszczając nasze niebo, albo świat niższy, utożsamiany, z reguły, z podziemiami. Podziemia u Nieńców miał zamieszkiwać mityczny lud Sichirtia albo Siirta, odpowiednik celtyckich elfów. Mieli oni być, niscy, ale za to bardzo piękni. Jednak w kontekście naszej sprawy dużo ważniejsze jest...

Urwał i westchnął głośno.

— Chciałbym, żeby odnotowali Państwo, że nie wierzę w to jakoś szczególnie, po prostu kojarzę fakty... — Odchrząknął. — Otóż lud ten miał być wspaniałymi kowalami (na dzisiejsze technologami), którzy mieli tworzyć niesamowite przedmioty. Śmiercionośną broń, która zabijała całe plemiona i rozbłyskała w kuli ognia. Latające statki. Ogniste strzały uderzające niczym grom... — znowu urwał. — Chcę być dobrze zrozumiany. Całą moją karierę uznawałem paleokosmitów za wymysł wyobraźni. Teraz jednak chciałbym zwrócić uwagę, że podania Nieńców mogą nieść w sobie wspomnienie realnych wydarzeń. Żelazne kopuły — przeklikał prezentację do zdjęcia okrągłych obiektów — również w nich występują. Dlatego powinniśmy wziąć na poważnie inne elementy podań.

Urwał, a w sali zapadła cisza. Leon stał, milcząc i już miał odłożyć wskaźnik i podziękować za uwagę, kiedy z widowni odezwał się kobiecy głos.

— Jakie to jeszcze mogą być elementy? — spytał poważny sopran. Mimo oślepiającego światła widać było, że pani major wydawała się zainteresowana tematem.

Leon westchnął i oblizał wargi.

— Bardzo różne. W jednym z eposów bohaterskich mamy mowę o latającym statku mogącym unieść tysiąc mężów. W innym micie mówi się o topiących się od broni przeciwników zbrojach. W kontekście samych Sichirtia często wspomina się również mamuty. Mają oni bowiem być ich pasterzami. Choć powszechnie uważa się je za mgliste wspomnienie epoki lodowej, to może jednak warto rozważyć, czy w tym kontekście nie możemy przypadkiem mieć do czynienia z jakimiś maszynami. To oczywiście tylko te najbardziej kojarzące się z technologią relacje. Gdybyśmy poszli dalej, musielibyśmy uznać, że nasi przeciwnicy mają wysoko rozwinięte metody leczenia – w tekstach jest mowa o ożywianiu zmarłych – oraz dysponowaniu elektrycznością lub innym źródłem energii, ponieważ w jaskiniach Sichirtia świeci drugie słońce. Oczywiście wszystkie te motywy mogą być tylko i wyłącznie wytworami ludzkiej wyobraźni. Nie ma żadnego dowodu, że te rzeczy działy się... lub dzieją się naprawdę. Niemniej, czuję się w obowiązku o tym powiedzieć.

Pani major kiwnęła głową w podziękowaniu.

Leon powiódł wzrokiem po nieruchomej, z jego perspektywy, sali i podziękował. Jak za uruchomieniem sprężyny z krzesła poderwał się Jerzy i ruszył w stronę katedry. Leon przekazał mu pilota i sam zajął swoje miejsce. Następnie głos zabrał Piter, a potem Stefan. Mówili, o bardzo skomplikowanych kwestiach technicznych, otwierania przetkalności na ziemi i Leon nie wiele z tego rozumiał.

Tak naprawdę to nie wiele chciał rozumieć. Monotonny dyskurs pełen niezrozumiałych słów bardzo mu odpowiadał. Mógł w pełni zanurzyć się w swoich myślach.

Widok statku obcych na orbicie wstrząsnął nim, ale jakoś nie powodował skojarzeń z ingerencją obcych na ziemi... lub raczej dawał jeszcze szansę jego skołatanemu umysłowi, by panicznie bronić się przed takim wnioskiem. Tymczasem wielkie, metalowe struktury w tundrze nie pozostawiały wątpliwości. Sześćset lat temu, na Syberii mieszkali sobie kosmici.

Jaki to miało wpływ na historię świata? Na historię Nieńców prawdopodobnie ogromny. Na historię sąsiednich ludów, być może też. A co zresztą świata? Czy kolonia kosmitów na kole podbiegunowym mogłaby wywrzeć wpływ na dalej położone ludy? Czy mogła ingerować, dajmy na to, w Bitwie pod Grunwaldem?”

Zaśmiał się cicho do swoich myśli, po czym szybko spoważniał, widząc że prelegent zaczyna mu się uważnie przyglądać. Odchrząknął i wyprostował się.

„Z pewnością” zakpił z siebie w duchu „Na pewno to oni zabili von Jungingena. I pewnie są do tej pory wśród nas. Weźmy, chociażby partię rządzącą! A zresztą opozycja też jest dobrym kandydatem”.

Pokręcił głową nad własną wybujałą wyobraźnią i znów zamarł.

„No właśnie” zagryzł wargę „skoro historia o nich milczy, to co się z nimi stało? Nie ma co ukrywać. Z północnej Syberii nie mieli wiele możliwości ingerencji w dzieje ludzkości. Skoro pamiętają o nich tylko podania miejscowych ludów, to musieli albo wymrzeć, albo...”

Znów zagryzł wargę.

„...albo zmieszać się z miejscową ludnością. Podania Nieńców bardzo często wspominają o pochodzeniu tej czy tamtej rodziny od Sichirtia.”.

Wzdrygnął się na tę myśl.

„Ale przecież to niemożliwe. Przy skali współczesnych badań genetycznych, takie obce wtręty wyszłyby od razu. Zresztą, o czym ja mówię? Skąd w ogóle pomysł, że te istoty mogą krzyżować się z ludźmi?”

Wziął głęboki wdech.

„Wyobraźnia ci szaleje Leoś. Powinieneś coś zjeść i się przespać. Ciekawe, kiedy stary dziadek skończy?”

Spojrzał na Stefana wykładającego jakiś zawiły problem techniczny i pokazującego skomplikowane wykresy. Przez jakiś czas słuchał uważnie, starając się zrozumieć, chociaż promil tego, co mówił prelegent. Niestety udało mu się pojąć tylko tyle, że otwarcie przetkalności powinno się odbyć nieco nad gruntem, ponieważ w przeciwnym razie może powstać coś na kształt burzy piaskowej, która utrudni lądowanie. Fizyk ciągnął dalej i po dłuższej chwili Leon się poddał i po prostu doczekał do końca wywodu. Gdy staruszek zszedł z katedry, Jerzy wskoczył na nią błyskawicznie, jak zawodowy konferansjer.

— Dziękujemy za ostatni referat. Teraz chciałbym otworzyć panel dyskusyjny, tak aby mogli państwo odnieść się do zasłyszanych tez.

Z sali posypały się uwagi i pytania. Ku zadowoleniu Leona nikt go o nic nie pytał. Dyskusja toczyła się wobec masy kwantów i stabilizacji przetkalności. Po kolejnych dwóch godzinach, kiedy panel dyskusyjny wszystkim już chyba dał w kość, ustalono że procedura uruchamiania Grubej Kaśki zacznie się za pięć godzin, a jutro o tej samej porze, czyli ok 10:00 w nocy, otworzona zostanie przetkalność w przestrzeni kosmicznej, przez którą zostanie wypchnięta sonda, która dostarczy aktualnych zdjęć kopuł i terenu wokół nich. Wtedy dopiero będzie można otworzyć nową przetkalność na ziemi i wysłać ich do krainy chrobotka i polarnych lisów. Łącznie z analizą zdjęć satelitarnych, wyborem dokładnego miejsca lądowania i tak dalej, mają dwa, dwa i pół dnia spokoju.

Po tych ustaleniach Jerzy ogłosił koniec posiedzenia, co Leon przyjął z niekłamanym zachwytem. Było po 16:00 i bardzo, ale to bardzo pragnął wrócić teraz do domu i wziąć prysznic.

— Spisałeś się Leon. — Dyrektor podszedł do niego i klepnął go w ramię.

— A ty zachowałeś się jak debil. — Bezwiednie odparł akademik i aż nieco się przestraszył swojej szczerości. Już miał przepraszać Jerzego, tłumacząc się zmęczeniem, kiedy przełożony instytutu przybrał jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów i powiedział.

— No dobra. Może trochę przesadziłem, ale i tak świetnie wypadłeś.

— Daruj sobie. — Leon przetarł twarz — Wezwij lepiej tego waszego Mirka, niech odwiezie mnie do domu, jestem wykończony.

Jerzy wyprostował się i spojrzał na niego zdumiony.

— Ależ Leonie. — Znów się uśmiechnął — Nie możesz wrócić do mu. Co z misją? Gdybyś mógł ot, tak opuszczać sobie instytut, to nie byłaby ściśle tajna.

Leona jakby piorun strzelił.

— Co? — niemal krzyknął. — Mam być tu więźniem?

— Oj, nie przesadzaj. Przecież za dwa dni i tak lecisz w tundrę. Dostaniesz w pełni wyposażony pokój, świeże ubranie i wszystko, co ci jest potrzebne.

— Potrzebuję wziąć prysznic u siebie w domu!

— A czy w swoim domu masz w prysznicu bicze wodne?

Leon już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale milczał, bo faktycznie jego prysznic biczy wodnych nie posiadał, a trzeba przyznać, że by mu się przydały.

— No właśnie — dokończył dyrektor z uśmiechem. — Poproszę Pitra, żeby pokazał ci kwaterę. Później podrzucą ci świeże ubranie do pokoju. Weź prysznic i prześpij się. O 20:00 organizuję kolację w mesie. Można powiedzieć, że to będzie wieczorek zapoznawczy. Panią major... nazwijmy to, już znasz. — Uśmiechnął się dwuznacznie. — Przedstawię ci resztę ekipy, z którą lecisz.

Gdy Jerzy mówił jeszcze o świeżym ubraniu i prysznicu, Leon powtarzał sobie w duchu, że musi głośno zaprotestować. Jednak wiadomość, że czeka go kolacja z panią major, wytrąciła mu z ręki wszystkie argumenty. Kiwną tylko bezwolnie głową, a Jerzy klepnął go w ramię i poszedł porozmawiać z kimś innym.

Etnolog stał pośród zbierającego się do wyjścia tłumu i dopiero po chwili uświadomił sobie, że szuka wzrokiem blondynki w mundurze. Nigdzie jej jednak nie było.

— Hej. Leon. — usłyszał głos za plecami.

Odwrócił się gwałtownie.

— Dyrektor poprosił mnie, żebym wskazał ci pokoje dla gości.

Piter nie wyglądał na szczęśliwego, ale ewidentnie starał się to ukryć.

— Jasne. — odpowiedział Leon i obaj ruszyli do wyjścia.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Vespera 5 miesięcy temu
    Siirta - ta nazwa mi lepiej pasuje, potrafię ją zapamiętać :)
    Poza tym ten rozdział to jedna wielka ekspozycja, ale napisana tak, że ani trochę mnie nie gryzie.
    Szkoda tylko, że na razie pani major jest Smerfetką w Wiosce Smerfów, ale zobaczymy, jak się to dalej potoczy.
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Vespera: Teraz już zdaję sobie sprawę, że pierwotna nazwa może stwarzać trudności;) Niestety zapis "Sichirtia", "Sihirtia", "Sihirta" dużo częściej rafia się w necie i literaturze, więc sensowniej było przy nim zostać.

    Dziękuję za komplement. Kiedyś trzeba wprowadzić czytelnika w te wszystkie niuanse, a jak się to już robi, to warto by dobrze się to czytało.

    Co do Smerfetki, to w założeniu jest to taka postać, że powinna starczyć za trzy inne;) Mam nadzieję, że Ci się spodoba:)
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Jak napisała Vespera — jedna wielka ekspozycja. Ale ja dodam, że sprytna i na miejscu. Co do smerfetki też się zgodzę, choć i tak jestem mile zaskoczona, że nie okazała się sekretarką, kucharką, czy tam córką szefa... :D.
    O ile na samym początku próbowałam przewidzieć jak wplączesz mity w historię, to teraz muszę powiedzieć, że mi się nie udało trafić :D. Jest ciekawie.
  • Vespera 5 miesięcy temu
    Ja obstawiałam w myślach, że blondi będzie profesorką doktorką pięciokrotnie habilitowaną od fizyki kwantowej, a tu proszę, oficerka. A co do mitów, to podejrzewałam taki rozwój wydarzeń - że się jednak coś tam w przeszłości zadziało i tak znikąd się one nie wzięły.
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Vespera
    Ja myślałam, że oni sami podróżami w przeszłość zainicjowali te mity (to były podejrzenia z samego początku opowieści)
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Vespera
    No i w kwestii kobiet widać masz większą wiarę w ludzkość niż ja :D
  • Vespera 5 miesięcy temu
    Tjeri Kolor włosów mnie zmylił, myślałam, że będzie przełamanie stereotypu głupiej blondi.
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Tjeri: No cóż. Wśród tych jajogłowych i prawie-polityków kobieta-oficer jest myślę fajnym kontrapunktem. Jestem bardzo ciekaw jak Ty i Vespera odbierzecie ostatecznie Panią Major. Mam na nią pewien niestandardowy pomysł i sam dobrze nie wiem, na ile mi się to uda:)
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Vespera: Jeśli już tak stawiasz sprawę, to myślę że Twoim przewidywaniom i tak stanie się zadość, tylko w nieco innej formie;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania