Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 2

Wyszli z instytutu i ruszyli modernistycznym podcieniem w stronę Kruczej. Leon chciał wstąpić do Chińczyka na rogu, w którym jadał praktycznie codziennie. Jerzy jednak odmówił, twierdząc że nie jest to właściwe miejsce. Minęli Nowogrodzką i dotarli na Aleje Jerozolimskie. Gdy skręcili w lewo i znaleźli się na Rondzie Romana Dmowskiego, Jerzy skierował się w stronę hipsterskiej knajpy podającej potrawy z glonów i sous-vide z przegrzebków.

Usiedli w ogródku. Przed ich oczami roztaczała się panorama centrum. Od niesławnego Pałacu Kultury, przez charakterystyczny Żagiel Libeskinda, po nowy symbol Warszawy — Varso Tower.

— Tu będzie się nam dużo lepiej rozmawiało — powiedział Jerzy z uśmiechem i chwycił menu z wielkimi zdjęciami dań.

Leon również zajrzał do niego i przełknął ślinę. Nie z głodu, choć potrawy wyglądały zachęcająco. Po prostu ceny zwalały z nóg.

— Obawiam się, że obiad w tym miejscu pochłonie mój miesięczny budżet na dojazdy do pracy.

— Ależ drogi doktorze. — Jerzy wyciągnął rękę w geście uspokojenia. — Jest pan moim gościem. Ja stawiam.

Leon uniósł brwi, ale na wszelki wypadek zamówił jedno z tańszych dań. Kiedy kelner ich opuścił, zwrócił się do partnera.

— Skoro już tu siedzimy, to może wreszcie powie mi pan, kim jest i jaki ma do mnie interes.

Mężczyzna odchylił się na krześle i rozpiął marynarkę, po czym uśmiechnął się jednym ze swoich czarujących uśmiechów.

— Po pierwsze Jurek. Liczę na owocną współpracę, więc nie musimy sobie panować.

— Jasne. Leon — odparł akademik.

— Po drugie. — Jurek rozparł się w ratanowym fotelu. — Zanim szczegółowo opowiem ci, co mnie do ciebie sprowadza, chciałbym dowiedzieć się kilku rzeczy, na temat twojej specjalizacji. Polecono mi cię jako najlepszego w Polsce specjalistę od ludów ugryjskich.

— Raczej jedynego. Jak na kraj mający wiecznie na pieńku z Rosją zatrważająco mało się nią interesujemy.

— W każdym razie — ciągnął Jurek. — Z tego, co mi mówiono, znasz dogłębnie kulturę i język samojedów, prowadziłeś wśród nich badania i znasz dobrze historię tego ludu.

— Języki — poprawił doktor. — Nieńcy, Eńcy, Selkupowie mówią różnymi dialektami. Ale tak, znam je wszystkie i nie raz prowadziłem badania na Półwyspie Jamał i w innych miejscach nad Morzem Karskim. Czy to chodzi o jakieś tłumaczenie?

— Można więc powiedzieć — odparł Jurek, kompletnie ignorując pytanie — że jesteś etnologiem zaprawionym w bojach i nie straszne ci trudy badań na kole podbiegunowym.

Leon spojrzał na swojego rozmówce z niepokojem, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo właśnie kelner podał napoje. Kiedy odszedł, Jurek zaczął w innym tonie.

— Bardzo zaciekawiła mnie część twojego wykładu, poświęcona wierzeniom Nieńców. Tajemnicze ludy mieszkające pod ziemią, metalowe kopuły. Czy to wszystko prawda?

Leon spojrzał na niego nieco zbity z pantałyku i pociągnął piwo z pokala.

— Jeśli pytasz, czy do przodków Nieńców przylatywali kosmici, to... nie... Jest to wierutna bzdura.

Urwał, ale widząc żywe zainteresowanie rozmówcy, westchnął głośno i jak każdy pasjonat, który znalazł wiernego słuchacza, zaczął perorować.

— Samojedzi mają swoje eposy bohaterskie. Jak na lud mieszkający na tak dalekiej północy i prowadzący tak prymitywny tryb życia... to znaczy w przeszłości. Dzisiaj to zwyczajni hodowcy. No więc jak na tak trudne warunki życia, ich liryka faktycznie jest niezwykła. Owszem, są tam wątki i postacie, których nie powstydziłby się Homer, ale nie ma w tym cienia sensacji. Ich eposy najprawdopodobniej powstały, gdy lud ten mieszkał dużo bardziej na południe i podlegał wpływom z Chin, Tybetu czy Iranu, a potem, wraz z wędrówką ludu, te wątki zostały przeniesione na daleką północ. Nie byłby to zresztą jedyny taki przypadek na Syberii. Weźmy, chociażby jakuckie ołoncho, które powstawały dokładnie w ten sam sposób. Najpierw na pograniczu chińskim lud ma wysoką kulturę, osiąga protopaństwowy poziom rozwoju społecznego, a jego liryka klasę Iliady lub Odysei, a potem przychodzą Mongołowie, ludy tureckie, czy inna cholera. Wysoko rozwinięty lud musi migrować na północ. Jego kultura materialna ubożeje. Z rolników stają się myśliwymi, a surowe mrozy sprawiają, że zapominają, jak tka się płótno. Liryka jednak zostaje, a w kilkaset lat później zdziwieni etnografowie zachodzą w głowę, jak tak prymitywny lud może prawić o miastach, królach, bitwach, w których giną tysiące ludzi. — Wzruszył ramionami. — Siberia bro.

Urwał. Jurka jednak zdawała się pochłaniać ta historia.

— Czyli, że opowieści o widmowych miastach i żelaznych domach, to tylko przetworzone przez lata migracji i tęsknoty za ojczyzną wątki literackie.

Leon przewrócił oczami i spojrzał na rondo Dmowskiego. Na Marszałkowskiej właśnie tworzył się potężny korek.

— Wiesz — powiedział. — W środowisku badaczy Syberii słyszy się różne rzeczy. Osobiście poznałem kilku ludzi, którzy twierdzą że widzieli w tundrze żelazne kopuły, którymi wchodzi się do podziemnych labiryntów. Podobno po nocy spędzonej w takim miejscu zapada się na tajemniczą chorobę; nad tymi obiektami latają świetliste kule; a zwierzęta i rośliny masowo umierają. Problem w tym, że w życiu nie widziałem zdjęcia żadnego z takich obiektów, a ludzie, którzy rzekomo je odkryli, próbując je komuś pokazać, nie mogą ich potem znaleźć.

— No cóż. — Jurek wydął wargi. — Syberia jest ogromna. Może faktycznie nie jest łatwo znaleźć w niej jakąś pojedynczą strukturę.

Leon rozparł się w fotelu i pociągnął z pokala.

— Owszem. Syberia to obszar tak ogromny, że nam, mieszkańcom kraju o szerokości siedmiuset kilometrów po prostu nie mieści się to w głowie. Sam półwysep Jamał ma powierzchnię połowy Polski, a biorąc pod uwagę, że mówimy o kraju, gdzie praktycznie nie ma dróg, to znalezienie tam czegokolwiek graniczy z cudem. Zresztą obiekty typu Gniazdo Ognistego Orła pokazują, że na Syberii jest jeszcze wiele niezwykłych rzeczy do znalezienia i będziemy ich pewnie znajdować coraz więcej, wraz z ocieplaniem się klimatu. Nie znaczy to jednak, że każda legenda mówi szczerą prawdę i każde widmowe miasto stoi gdzieś w tajdze.

— A ci tajemniczy ludzie z podziemi? — spytał Jurek.

— Sichirtia. Samojedzkie krasnoludki. Nie różnią się praktycznie od irlandzkich elfów i kaszubskich kłobuków. Obecnie to małe ludziki, o których opowiada się bajki. Kiedyś byli to po prostu podziemni ludzie. Cały naród żyjący w dolnej krainie, dla którego nasza ziemia jest sklepieniem niebieskim i gdzie świeci inne słońce. Opowiada się o nich niestworzone rzeczy. Że potrafili budować fantastyczne, latające łodzie, wykuwać ogniste strzały topiące zbroje, leczyć wszelkie choroby i że byli zjawiskowo piękni. Dokładnie to samo mówi się skandynawskich dvergach, no może poza urodą, czy jakimkolwiek mitycznym plemieniu żyjącym pod ziemią. W końcu nasze krasnoludki, to nic innego jak krasne ludki, czyli piękne ludziki.

— Czyli, że i w tym przypadku to tylko wymysł folkloru?

— Zdecydowanie tak. Oczywiście można próbować wywodzić Sichirtia od Komi, z którymi Samojedzi od dawna mieli kontakt, albo od Rosjan, ale moim zdaniem to przelewanie z pustego w próżne. Każdy lud na świecie ma swoje krasnoludki i Nieńcy nie są tu wyjątkiem. Po prostu w psychice ludzkiej jest coś takiego, że musi zaludniać świat żywymi istotami i tyle. Dzisiaj też słyszymy o hominidach żyjących w jaskiniach albo kanałach.

— Rozumiem — odparł Jerzy i spojrzał na Pałac Kultury, na którym powiewały banery Teatru Dramatycznego. Reklamowały one Króla Leara w nowoczesnej aranżacji, gdzie główne role grały wyłącznie karlice identyfikujące się jako osoby niebinarne.

Leon zmierzył rozmówcę wzrokiem i powiedział bardzo poważnym tonem.

— Posłuchaj Jerzy — zaczął. — Chodzę już parę lat po świecie i spotykałem różnych ludzi. Jeżeli jesteś ekscentrycznym milionerem szukającym sławy w środowisku ufologicznym albo innym Heinrichem Schliemannem liczącym, że znajdzie syberyjską Troję, to wybacz, ale nie pomogę. Trwa wojna. Zdajesz sobie sprawę, jak Polacy są traktowani w Rosji? Wyobrażasz sobie, co FSB zrobiłoby z grupą turystów, szukających metalowych kopuł Sichirtia nad Obem?

W tym momencie kelner przyniósł dania. Wyglądały smakowicie.

— Może zjemy — zaproponował Jerzy.

Godzina 18.00, centrum miasta, przewalająca się we wszystkie strony masa ludzi. Całodniowe zmęczenie daje o sobie znać. Podobnie jak głód.

— Dobrze — odparł Leon i zaczęli jeść w milczeniu.

Kiedy skończyli, Jerzy odchylił się w fotelu i powiedział.

— Co do twoich domysłów, to są kompletnie nietrafione, ale nie da się ukryć, że trudno byłoby ci domyślić się prawdy.

— A jaka ona jest? — spytał Leon, unosząc brwi.

Jerzy spojrzał gdzieś w bok i się uśmiechnął.

— Problem w tym, że nie mogę ci jej teraz wyjawić.

— Słucham? — spytał Leon i pokręcił głową — To jakiś żart?

— Absolutnie nie — odpowiedział tamten poważnym, wręcz ponurym głosem. — Nie mogę ci teraz powiedzieć ani kim jestem, ani tym bardziej co mnie do ciebie sprowadza. — uniósł dłoń, uspokajając rozmówcę, który zbierał się, by wejść mu w słowo. — A to dlatego, że wszystko, co zamierzam ci powiedzieć, jest... — spojrzał Leonowi głęboko w oczy. — Ściśle tajne... i nie mogę tego zrobić dopóty, dopóki nie podpiszesz dokumentów zobowiązujących cię do zachowania całkowitego milczenia pod rygorem oskarżenia o zdradę stanu i wymierzenia najwyższego wymiaru kary, czyli kary śmierci.

Leon najpierw zdębiał, potem zbladł, a na koniec przełknął ślinę.

— W Polsce nie ma kary śmierci — powiedział skrzeczącym od ściśniętego gardła głosem.

— Nie ma jej w kodeksie karnym. — Uśmiechnął się Jerzy. — Natomiast w pełni funkcjonuje w... jakby to ująć? Prawie zwyczajowym służby specjalnych.

I znów uśmiechnął się czarująco jak na początku.

Leon poczuł, jak makaron ryżowy z pudrem z kasztanów podchodzi mu do gardła. Poderwał się z miejsca, wyszedł z ogródka i podszedł do krawędzi chodnika. Obok niego sunęły samochody ze zmęczonymi całym dniem ludźmi. Z trudem łapał powietrze.

— Wiem, wiem że to szok. — Usłyszał za plecami głos Jerzego. — Ludzie myślą o służbach specjalnych jak o twoich Sichirtia – że to potwory z bajek – dopóki nie przyjdzie im stanąć z nimi twarzą w twarz.

— Czego ode mnie chcesz? — spytał Leon, ocierając usta po tym jak przed chwilą mało nie zwymiotował. — Nie chcę się wplątać w żadną kabałę. Jestem spokojnym człowiekiem, a nie Jamesem Bondem. Nie chcę wylądować z kulką w głowie, zastrzelony przez FSB.

— Tak, przyznaję. — Jerzy pokiwał głową i podał mu chusteczkę. — Bardzo spokojny z ciebie typ. Kawaler, ta sama, od lat wynajmowana kawalerka na Pradze. Żadnej rodziny, żadnych dzieci. Jedynie kilka przelotnych romansów ze studentkami, które jednak stawały się coraz rzadsze wraz ze spadkiem zainteresowania kierunkiem. Twój instytut zamkną góra za dwa lata. Co potem? Pewnie zmienisz wydział i będziesz prowadził fakultety z etnologii dla archeologów albo innych kulturoznawców. A przecież wcale tak być nie musi.

Urwał, pozwalając by do Leona dotarły jego słowa. Ten otarł usta chusteczką i oddychał ciężko przez chwilę, po czym spojrzał na szpiega i spytał.

— O czym ty mówisz?

— A co, gdyby twój instytut nagle dostał specjalne dofinansowanie? W końcu jest wojna. Jak sam powiedziałeś „powinniśmy interesować się Rosjanami”. Osipowicz zaraz przejdzie na emeryturę. Dokończyłbyś habilitację, a potem profesura. Dałoby się to przepchnąć, zanim stary odszedłby na zieloną trawkę. Pomyśl tylko. Własny instytut z funduszami wystarczającymi, żeby rozkręcić poważną rekrutację i zapełnić sale wykładowe. Co byś powiedział na coś takiego?

— Jezu.

Leon poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Podszedł do betonowej donicy z kwiatkami i usiadł na niej. Kelnerka z restauracji przyglądała się im uważnie. Jerzy zamachał do niej i pokazał na stół. Dziewczyna odsunęła talerz i uśmiechnęła się zadowolona. Sądząc po tym, z jakim trudem przyszło jej zwinięcie pliku banknotów i schowanie go do saszetki, napiwek był astronomiczny.

Leon przetarł twarz.

— Jezu Chryste — westchnął. — Moglibyście to zrobić?

— To byłaby drobnostka — odparł Jerzy z uśmiechem.

Leon oddychał ciężko. Czuł, że zaraz zemdleje, ale z całych sił próbował nad sobą zapanować.

— Boże! Ale co musiałbym zrobić? — spojrzał na Jerzego. — Nie chcę ani jechać do Rosji, ani narażać się FSB.

— Możesz mi zaufać. — Głos szpiega był tak szczery, że nie dało się mu nie uwierzyć. — Granicy Państwa Carów nie przekroczysz na krok, a FSB nigdy nie dowie się o całej sprawie.

Leon siedział na donicy, ciężko oddychając, aż w końcu jego oddech się uspokoił i siedział dalej nieruchomy.

— Dobrze — powiedział w końcu. — Ale co miałbym zrobić?

Jerzy pokręcił głową.

— Niestety. Teraz nie mogę ci tego powiedzieć. Musisz wejść w to w ciemno. Mogę ci tylko wyznać, że choć twoje zadanie będzie się oczywiście wiązać z pewnym ryzykiem, to będzie ono również bardzo atrakcyjne pod względem badawczym.

— Badawczym? — ożywił się Leon. — Więc chcecie mnie jednak wysłać do Rosji.

— Już o tym mówiliśmy. Jeśli chodzi o aparat nacisku Putina, jesteś całkowicie bezpieczny.

— W takim razie co mam zrobić?

Jerzy wyprostował się i wsunął ręce w kieszenie spodni.

— Jutro o 10:30 przy głównym wejściu do budynku Rondo 1 na rondzie ONZ zatrzyma się czarny Bentley jadący aleją Jana Pawła. Jeżeli przyjmiesz naszą propozycję, wsiądziesz do niego. Samochód zawiezie cię do naszej siedziby, gdzie podpiszesz stosowne dokumenty, a wtedy wszystko ci wyjaśnię. Jeśli zdecydujesz się z nami współpracować, w tej samej chwili do dziekanatu trafi L4 na dwa tygodnie. Zapalenie oskrzeli. Latem klimatyzacja wykańcza ludzi. Twoich trzech studentów raczej nie będzie płakać.

— Dwa tygodnie.

— Sądzimy, że tyle wystarczy do załatwienia całej sprawy. W razie nieprzewidzianych okoliczności bez problemu L4 uniknie przedłużeniu.

Leon milczał dłuższą chwilę.

— Przemyśl to — zaczął Jerzy przyjaznym tonem. — Prześpij się z tym. Wszystko zależy od ciebie. Jeśli jutro nie będzie cię na rondzie ONZ, już nigdy mnie nie zobaczysz i gwarantuje ci, że nie usłyszysz o mojej firmie.

Leon drgnął i uniósł wzrok na rozmówce.

— A jak się nazywa twoja firma?

Jerzy uśmiechnął się, sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągnął z niej maleńki wizytownik, wyciągnął z niego małą karteczkę i podał Leonowi. Doktor odebrał bilecik i cicho przeczytał jego treść.

 

Jerzy Nienałtowski

PAŃSTWOWY INSTYTUT BADAŃ

NAD WIETRZENIEM GLEBY

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Vespera 7 miesięcy temu
    Ha, wiedziałam, że specjals, ja ich wykrywam z kilometra :) Ten bentley mnie nie przekonuje, oni powinni jeździć czymś mniej rzucającym się w oczy - chyba że to tak specjalnie ma być, z jakichś przyczyn.
  • Marcin Adamkiewicz 7 miesięcy temu
    Oj! Odrobina kiczu jeszcze nikomu nie zaszkodziła😁 A nosa do tajniaków gratuluję!😉
  • Vespera 7 miesięcy temu
    Marcin Adamkiewicz To mój agencina się Crown Victorią woził i podobnymi bieda sedanami, a jak mu limuzynę podstawili na lotnisko, to stwierdził, że zgłupieli... Mogłam mu żółtego hummera dać, no :)
  • Marcin Adamkiewicz 7 miesięcy temu
    Vespera: A w którym opowiadaniu?😊 A co do mojego Bentleya to zależy komu na czym zależy (aż mi wiersz wyszedł😉). Sichirtia jest dla mnie raczej frywolnym rozwinięciem pewnej myśli (jakiej, nie mogę jeszcze zdradzić😁), niż poważnym tekstem fantastyczno-naukowym. Liczę, że jego przyszłe przymiot zatrą niesmak po Bentleyu😉
  • Vespera 7 miesięcy temu
    Marcin Adamkiewicz Myśli nie zdradzaj, ona ma wyniknąć z tekstu i czytelnik ma sam na nią wpaść. Jak masz uzasadnienie, to się agencina może bujać po mieście na platformie ustrojonej jak na Love Parade i będzie dobrze :) U mnie wątek służb jest w "Niewłaściwym kolorze nieba" i dalej w kontynuacji, czyli "Właściwym kolorze nieba". I też się pojawiają elementy fantasy, więc chyba można powiedzieć, że piszemy trochę podobną tematyką.
  • Marcin Adamkiewicz 7 miesięcy temu
    Vespera: Super! Z pewnością zajrzę:) A wracając do Sichirtia, to dzisiaj dodaję nowy rozdział, więc jak masz czas, to zachęcam:D
  • Tjeri 7 miesięcy temu
    Hej! Przeczytałam obie części i to była dobra lektura. Mimo kategorii, sugerującej coś mniej lub bardziej od rzeczywistości oderwanego, oparłeś fabułę na tle realnym, ciekawym i sprawdzalnym. Zaciekawiłeś mnie tematyką na tyle, że buszowałam w sieci, zaznajamiając się z syberyjskimi ciekawostkami. I to już uważam za ogromną zaletę tekstu.
    Dalej — dobrze się czyta, jak coś dobrze napisane :). Widać sprawne pióro i doświadczenie. Nie szukałam błędów, czytając, ale i nic samo nie rzuciło mi się w oczy. No, poza zapisem dialogów, który jest błędny w obu częściach.
    Mam nadzieję, że będziesz wrzucał regularnie (i w miarę szybko) następne odcinki, bo rzadziej tu bywam i nie chciałabym przegapić. Do następnego :D.
  • Marcin Adamkiewicz 7 miesięcy temu
    Przyznaję się bez bicia. Zapis dialogów to moja pięta achillesowa. Nauka pisania ich bez błędów jeszcze przede mną.

    Co się zaś tyczy reszty Twojej wypowiedzi, to lejesz miód na moje serce:) Dokładnie na tym mi zależało. Chciałem zrobić mix twardej rzeczywistości z nieco odjechanymi (choć nie pozbawionymi pewnej dozy realizmu) rozważaniami, a przy okazji powiedzieć o kilku rzeczach, o których Polacy nie mówią i nie myślą zbyt często.

    Kolejna część ukarze się dzisiaj. Następna, zgodnie z harmonogramem we wtorek (zamierzam wrzucać co 3 dni).

    Jeszcze raz dziękuję za komentarz i pozdrawiam :D
  • MKP pół roku temu
    "marynarkę, po czym uśmiechnął się jednym ze swoich czarujących uśmiechów." - może obdarował Leona jednym ze swoich czarujących uśmiechów

    " Jak na kraj mający wiecznie na pieńku z Rosją zatrważająco mało się nią interesujemy." - to jest w cholerę prawdziwe i niepokojące

    "— Problem w tym, że nie mogę ci jej teraz wyjawić." - scjentolog 🤣🤣

    "Leon poczuł, jak makaron ryżowy z pudrem z kasztanów podchodzi mu do gardła." - mi by coś takiego uciekło z jelit i bez wiadomości grubego kalibru. Ludzie jedzą coś takiego?🤮🤮

    "— Możesz mi zaufać. — Głos szpiega był tak szczery, że nie dało się mu nie uwierzyć." - tak szczery, że niemal otarł się o prawdę 😉

    PAŃSTWOWY INSTYTUT BADAŃ
    NAD WIETRZENIEM GLEBY - usytuowany obok polskiego instytutu obserwacji schnięcia farby 🤣

    Bardzo klimatyczne to - wciąga klimatem tajemnic, a lekkie cyfrowe pióro pozwala brnać przez tekst bez przeszkód.
  • Marcin Adamkiewicz pół roku temu
    MKP: Uwielbiam Twoje komentarze:D
    Cieszę się, że dostrzegłeś i doceniłeś zdanie o Rosji. To jedno z tych, które chciałbym, aby czytelnicy wzięli sobie do serca.
    Liczę, że reszta spodoba się w równym stopniu:) Pozdro.
  • Perko 5 miesięcy temu
    Bardzo fajnie się czyta! Gratulacje!
    Jednak "grały wyłącznie karlice identyfikujące się jako osoby niebinarne" ja bym usunęła albo jeśli musi zostać to włożyła w usta jakieś postaci. Psują takie wtręty odbiór i są dla mnie niepotrzebne.
    Pozdrawiam!
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Perko: Bardzo się cieszę, że się podoba i dziękuję za uwagi:)

    Co do karlic, to zapewniam że jest to jedyny taki wtręt w całym opowiadaniu. Zrobiłem go z premedytacją, więc raczej musi zostać. Niemniej dziękuję za Twoją opinię, zwłaszcza że jesteś jedyną osobą, która zwróciła na to uwagę. Pozdrawiam:)
  • Perko 5 miesięcy temu
    OK, jeśli jeden to kupuję odp. 🙂 Takowy Pilipiuk ma coraz więcej podobnych wtrętów, ale głównie to jojczenia na współczesny świat, więc coraz trudniej go czytać, więc życzę byś się tak nie starzał w swoim pisarstwie! 😊
    PS
    Lecę do kolejnych rozdziałów.👌
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Perko: Luz☺️ Utyskiwanie nie jest w moim stylu😁 Co innego czasem rzucić siarczystym komentarzem😉 Na codzień cenię sobie jednak promowanie pozytywnych poglądów, postaw i zachowań, dlatego ten jeden komentarz na całe opowiadanie w zupełności wystarczy☺️

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania