Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 3

O 10:20 Rondo ONZ było miejskim tyglem. Tłum przelewający się z i do metra zapełniał chodniki i pokrywał pasy dla pieszych, gdy tylko zmieniało się światło. Tramwaje dzwoniły na tłoczące się na rondzie samochody, a te sunęły, jak w transie kręcąc się w kółko.

Leon stał pod Rondo 1 obok wejścia do metra. Pomyślał, że może powinien stać po drugiej stronie ścieżki rowerowej, przy samej krawędzi, żeby szybko wsiąść do samochodu, ale po zastanowieniu uznał, że zbytnio rzucałby się w oczy. W końcu uczestniczył w aferze szpiegowskiej. Musi więc dbać o pozory.

Nie mógł uwierzyć, że to robi. Dreptał to tu, to tam bezwiednie lustrując sznur samochodów i nerwowo spoglądając na zegarek na wyświetlaczu komórki.

W nocy nie mógł spać. Praktycznie nie zmrużył oka, przewracając się z boku na bok, na zmianę rezygnując w duchu z przedsięwzięcia i planując pracę swojego własnego instytutu. Przyszło mu nawet do głowy, że Jerzy nie reprezentuje wcale służb specjalnych Polski, tylko Rosji, ale szybko odrzucił tę możliwość. W końcu Rosjanie mieli pewnie całe mnóstwo własnych badaczy kultury Nieńców, po co im Leon?

Na takich rozważaniach upłynęła mu noc. Dopiero długo po wschodzie słońca, kiedy zdał sobie sprawę, że powinien już wstać, uświadomił sobie, że tak naprawdę już dawno podjął decyzję i tylko jego logiczny umysł naukowca próbuje odwieźć go od realizacji szalonego planu.

Jerzy miał rację. Był samotnikiem bez rodziny i bez perspektyw w życiu. Co z tego, że jakiś ruski agent połamie mu palce jak w „Akwarium” Suworowa. Jeśli nie skorzysta z tej szansy, już do końca życia będzie łapiącym się fuch na uniwersytecie przegrywem.

Dlatego teraz stał przy tym wejściu do metra, czując jak pocą mu się ręce ściskające komórkę.

A co jeśli Bentley nie przyjedzie? A co jeśli coś pomieszał i auto nadjedzie z innej strony. Bez przerwy łypał na tabliczkę z nazwą Alei Jana Pawła II, jakby bał się, że ta zaraz zniknie. Spojrzał na zegarek.

10:29

Pewnie o nim zapomnieli. Nigdzie nie widać Bent...

I wtedy go zobaczył. Czarne auto sunęło ulicą w jego kierunku, a na domiar złego kierowca gapił się wprost na niego.

„To koniec” pomyślał „Nie mogę tam wsiąść. Na pewno mnie zabiją”.

Auto tymczasem zatrzymało się na światłach dosłownie kilka metrów od niego. Kierowca opuścił szybę i dał mu miną znać, żeby wsiadał.

Leona sparaliżowało. Nie potrafił się ruszyć. Czuł, że wystawia tych ludzi do wiatru. Zaraz światło się zmieni i nie będzie już powrotu. Nie mógł jednak ruszyć się z miejsca. Wtedy zauważył, że na siedzeniu pasażera siedział inny mężczyzna. Nie widział go dokładnie, ale przyszło mu do głowy, że to pewnie Jerzy. Wspomnienie sympatycznego szpiega wywołało w nim całkiem pozytywne uczucia.

Nagle jego ciało się odblokowało. Leon ruszył w stronę Bentleya i jednym ruchem otworzył tylne drzwi.

Mężczyzna na tylnym siedzeniu nie był jednak Jerzym, choć uśmiech miał równie przyjazny.

— Zapraszamy Panie Krokowski. Proszę wsiadać.

Niewiele myśląc, Leon wsiadł, a Bentley ruszył.

— Odważna decyzja — odezwał się kierowca. Sądząc po widoku w lusterku, brunet w średnim wieku ubrany w czarne polo. — Cieszymy się, że będzie pan z nami współpracować.

— Gdzie Jerzy? — spytał doktor, nie wiedząc właściwie co ma powiedzieć.

— Oczekuje na pana w instytucie — odparł mężczyzna siedzący obok. — Tymczasem prosiłbym pana przekazanie mi komórki i wszelkiej innej elektroniki, jaką pan posiada.

To rzekłszy, otworzył dziwne kwadratowe pudełko, które wyglądało jak bardziej sztywny futerał na aparat i podsunął je Leonowi. Ten zmierzył zarówno mężczyznę, jak i obiekt wzrokiem, po czym niechętnie włożył komórkę do środka.

— Może być pan spokojny. Odzyska pan swój telefon, kiedy już przestanie on stwarzać zagrożenie. Jakieś smartwathche, ipody?

Leon pokręcił głową.

— Doskonale.

Mężczyzna zamknął pudełko i nacisnął na nim jakiś przycisk, przez co na wieku zapaliły się trzy niebieskie diody.

— Ach ta technika — westchnął mężczyzna. — Kiedyś wystarczyło wyjąć baterię z komórki. Dzisiaj trzeba ją zamykać w klatce Faradaya.

Samochód tymczasem próbował wydostać się w centrum w stronę Ochoty. Kierowca zgrabnie wyminął kilka korków, nie posługując się przy tym nawigacją.

Leon mimo pierwszej ulgi po znalezieniu się w wozie, czuł, że nadal się denerwuje. Zaciskał nerwowo pięści, czując, że strasznie mu się pocą.

— Domyślam się, że od panów nie dowiem się nic więcej, niż wczoraj od Jerzego.

Mężczyzna siedzący obok, blondyn z zakolami, w garniturze równie znoszonym, jak ten Jerzego odparł z tonem autentycznej troski.

— Obawiam się, że nie. Proszę o cierpliwość. Już niedługo wszystko stanie się jasne.

Bentley wydostał się w końcu na obwodnicę i zaczął poruszać się w stronę Pruszkowa. Nie dotarł tam jednak, zjeżdżając w drogę powiatową.

— Czy nie powinienem przypadkiem mieć zawiązanych oczu? — spytał Leon, przypominając sobie jakiś film szpiegowski.

Obaj mężczyźni zaśmiali się krótko, po czym ten siedzący z tyłu pokręcił głową.

— Nie będzie to koniecznie. Nasza firma jest oficjalnie działającym instytutem. Nie ma więc żadnych przyczyn, dla których nie mógłby pan tam po prostu trafić.

— Instytut Badań Nad Wietrzeniem Gleby? — dopytał Leon.

Mężczyzna kiwnął głową.

— Dokładnie tak.

— Domyślam się, że gros państwa działalności nie ma nic wspólnego z badaniem gleby.

— Dokładnie tak. — mężczyzna znów przytaknął, tylko z większym uśmiechem.

Tymczasem auto minęło jakąś podwarszawską mieścinę, zjechało z drogi powiatowej w prywatną i zbliżyło się do ogrodzonego terenu flankowanego wysoką żelazną bramą. Ta otworzyła się automatycznie i samochód wtoczył się na obszerny dziedziniec nowoczesnego kompleksu budynków. Na tle śnieżnobiałych ścian odcinało się przeszklone wejście z wielkim podcieniem. Obok niego czerwona tabliczka dumnie informowała przybyłych, że tu właśnie mieści się PAŃSTWOWY INSTYTUT BADAŃ NAD WIETRZENIEM GLEBY.

Bentley zaparkował przed wejściem.

— Zapraszam do środka — powiedział mężczyzna od siatki Faradaya i wysiadł z samochodu. Leon poszedł w jego ślady i obaj skierowali się w stronę głównego wejścia. W środku przywitała ich recepcja nieodbiegająca standardem od recepcji większości instytutów badawczych w kraju. Nowoczesna, ale bez przesady. Żadnych gigantycznych rzeźb ani fontann.

Gdy tylko weszli, podszedł do nich starszy mężczyzna w białym kitlu i krótką siwą brodą. Przypominał Leonowi jednego z jego wykładowców z czasów studenckich, choć tamten rzecz jasna nie nosił kitla. Mężczyzna podszedł dziarskim sprężystym krokiem i bez wahania podał rękę Leonowi.

— Stefan Myślicki — przedstawił się — Przewodzę działowi technicznemu. Dziękuje Mirek. — zwrócił się do mężczyzny z samochodu, po czym ten pożegnał się i odszedł.

— A moja komórka? — Odwrócił się za nim Leon.

— Chwilowo nie będzie panu potrzebna. — Uspokoił go Stefan. — Niestety nie może pan z niej korzystać podczas przebywania w instytucie, ale zapewniam, że zwrócimy ją panu, gdy tylko będzie to bezpieczne.

Chcąc nie chcąc Leon skapitulował i pozwolił odejść Mirkowi.

— Proszę tędy. — Stefan wskazał jedno z bocznych wejść i ruszył w jego stronę.

Przeszli sterylnym, białym korytarzem, który Leonowi kojarzył się z wnętrzami uniwersytetu, po czym weszli do czegoś, co na pierwszy rzut oka wydawało się zwykłym pokojem. Tu otworzyli kolejne drzwi i ku zaskoczeniu Leona znaleźli się w... kolejnej recepcji, tylko ta przypominała raczej wejście do sądu. Było tam przeszklone stanowisko ochrony, labirynt z taśm i przedzielone płotkiem dwa przejścia z wykrywaczami metalu.

— Tak naprawdę — odezwał się Stefan — dopiero teraz wchodzi pan do instytutu. Proszę wyciągnąć wszystkie metalowe przedmioty i wrzucić do tej kuwety.

Przeszli labiryntem z taśm i podeszli do płotków, w których widniały dwie bramki. Z bliska Leon uznał, że wyglądają one dziwnie i nie przypominają tych, które widywał na lotniskach.

— Proszę opróżnić kieszenie — powiedział wielki jak góra ochroniarz, który wyszedł do stróżówki na ich powitanie. — Teraz proszę stanąć wewnątrz bramki. Tu gdzie jest ten okrągły punkt.

Faktycznie, na środku okrągłej podstawy bramki widniała wielka żółta kropa. Nieco zbity z pantałyku Leon posłusznie stanął wyznaczonym miejscu. Wtem, w jednej chwili ze ścinek bramki wysunęły się dwie półokrągłe zasłony z pleksi, zamykając akademika w przeźroczystej tubie.

Leon aż podskoczył, ale stłumiony przez poliester głos ochroniarza powiedział, żeby się nie ruszał. Coś zabrzęczało. Doktor poczuł w środku dziwne mrowienie i wokół jego ciała błyskawicznie przeleciały dwie półokrągłe lampy, oślepiając go na sekundę.

— Co się dzieje? — spytał zdenerwowany.

— Wszystko w porządku — odparł ochroniarz, patrząc w ekran komputera. — To rutynowe procedury bezpieczeństwa.

Po krótkiej chwili, która Leonowi wydała się wiecznością, ochroniarz nacisnął przycisk na dotykowym ekranie i zasłony z pleksi jak poprzednio schowały się w ściankach bramki. Etnolog niemal wyskoczył z puszki.

— Jezu! Co to było?

— Wszystko w porządku — powtórzył ochroniarz. — Morze pan odebrać swoje rzeczy.

Tymczasem do tuby wszedł Stefan i po dokładnie takiej samej procedurze, wyszedł z drugiej strony. Widząc to Leon, nieco się uspokoił, choć nadal czuł się nieswojo.

— Witamy w Instytucie. — Kierownik działu technicznego uśmiechnął się do gościa — Proszę za mną. To była jedyna kontrola. Zapewniam, że więcej już ich nie będzie.

Rad nierad Leon ruszył za mężczyzną w kitlu. Przeszli korytarzem równie bezpłciowym, jak ten poprzednio, weszli na pierwsze piętro, po czym Stefan otworzył grube, drewniane drzwi i weszli do przestronnego gabinetu z widokiem na całkiem spory ogród.

Na tle okna, za biurkiem siedział Jurek.

— Cześć Leon! — powitał go radośnie, wstając. — Jak minęła ci podróż? Chłopcy nie byli zbyt opryskliwi?

— Nie — odparł badacz, bezwiednie ściskając rękę szpiega. Przyłapał się na tym, że po tej strasznej podróży cieszy się na widok „znanej” mu osoby, mimo tego, że przecież z Jerzym spotkał się dopiero wczoraj i kompletnie nic o nim nie wiedział.

— Usiądź proszę. — Gospodarz wskazał mu krzesło naprzeciw biurka, a sam, podobnie jak Stefan oparł się o jego blat. — Już za chwilę, tak jak się umówiliśmy, dowiesz się wszystkiego o nas i naszym instytucie. Poprosiłem Stefana — wskazał na drugiego mężczyznę — aby nam towarzyszył, ponieważ jego tytuł profesora fizyki pozwoli nam rozwiać wszelkie wątpliwości natury naukowej, które możesz mieć.

— W porządku. — odparł Leon, przełykając ślinę.

— Zanim jednak wszystko ci powiemy, musimy prosić cię o podpis na dwóch dokumentach. Czy jesteś gotów go złożyć? — spytał.

Leon wziął głęboki wdech i kiwnął głową.

— Doskonale!

Jerzy oderwał się od blatu, obszedł biurko i z szuflady wyciągnął dwie kartki papieru.

— Oto pierwszy z nich — powiedział, kładąc kartkę przed Leonem. — Standardowe oświadczenie woli, że zachowasz w tajemnicy wszystkie przekazane ci przez służby wywiadowcze informacje i że jesteś świadomy odpowiedzialności karnej wynikającej z tytułu zdrady stanu, jaką byłoby ich wyjawienie osobom trzecim.

Leon przeczytał dokładnie dokument, zatrzymując się na dłużej przy fragmencie cytującym artykuł 127 k.k. mówiący o dożywotnim pozbawieniu wolności.

— Domyślam się — powiedział, podnosząc oczy na rozmówców — że w tym momencie raczej nie mogę go nie podpisać.

— Raczej nie przewidzieliśmy takiej możliwości. — Pokręcił głową fizyk, a Jerzy wyciągnął w stronę etnologa wieczne pióro.

Ten westchnął, wziął narzędzie i bardzo czytelnie podpisał się imieniem i nazwiskiem.

— Doskonale — skwitował, Jerzy zabierając dokument. — To było oficjalne zabezpieczenie, z którym pójdziemy do sądu, jeżeli przyjdzie ci do głowy podjąć jakieś nierozważne kroki. — Schował dokument do szuflady — A to nasz wewnętrzny druk — podsunął Leonowi drugi dokument.

Był dużo krótszy od poprzedniego i nie zawierał wyliczenia paragrafów. Może właśnie dlatego jego treść docierała do umysłu czytającego z jeszcze większą siłą.

Było to również oświadczenie woli, tylko że składający je przyznawał, że jest świadomy odpowiedzialności nie z tytułu prawa karnego, ale z tytułu posłuszeństwa wobec Rzeczpospolitej i że konsekwencją wyjawienia tajnych informacji jest...

śmierć.

Leon poczuł, jak pot z jego dłoni rozmiękcza papier.

— Co to jest? — spytał, oddychając ciężko.

— No cóż — odparł spokojnie Stefan. — Powiedzieć, że informacje, do których będziesz miał dostęp, są ściśle tajne, to nic nie powiedzieć.

— Ja lubię to określać w ten sposób — wszedł mu w słowo Jerzy — Gdyby to, czego się dowiesz, wyszło poza te mury, Polska przestałaby istnieć.

— Widzisz więc — kontynuował Stefan — że do ochrony tych informacji potrzebne są szczególne środki.

— Dlatego dożywocie w więzieniu — zawtórował mu Jerzy — nie wydaje się szczególnie surowym wymiarem kary. Osoby wchodzące z nami we współpracę muszą wiedzieć, że wszędzie dosięgnie ich surowa ręka sprawiedliwości. Tak dużo więźniów nie wytrzymuje w końcu trudów odsiadki.

— Wieszają się w swoich celach — uzupełnił Stefan.

— A ludzie, którzy próbują uciec do jakiegoś kraju bez umowy o ekstradycji, padają ofiarami napadów rabunkowych — dodał Jerzy.

— Ze szczególnym okrucieństwem.

— Ci ludzie w krajach Trzeciego Świata potrafią być tacy bestialscy wobec Europejczyków.

Obaj mężczyźni zamilkli, patrząc na Leona spokojnym wzrokiem. On również na nich patrzył, ale bynajmniej nie można było powiedzieć, że jest spokojny.

Serce waliło mu jak młotem. Wszystkie włosy stanęły dęba, a w gardle powstała Pustynia Gobi. Nie umiał wydobyć z siebie słowa. Czuł tylko, jak jego pot coraz bardziej wsiąka w zmiętą, nie wiedzieć kiedy, kartkę.

— No ale to są rozwiązania dla ludzi, którym strzeliłoby do głowy robić jakieś głupoty z rosyjskim wywiadem i takie tam — powiedział Jerzy niespodziewanie miłym, a nawet wesołym głosem.

— No jasne — zawtórował mu Stefan. — Ty przecież do nich nie należysz. Ty chcesz, żebyśmy wygrali tę wojnę, a Putin poszedł na zasłużoną emeryturę w Guantanamo.

Leon pokiwał tylko głową.

— W takim razie machnij ten podpis i umość się w fotelu — powiedział niespodziewanie żywiołowo Jerzy — bo zaraz dowiesz się takich rzeczy, że profesorom z twojego uniwersytetu sztuczne szczęki wypadłyby z wrażenia.

Chcąc nie chcąc Leon parsknął śmiechem. Osipowicz akurat sztuczną szczękę posiadał i raz czy dwa mu wypadła.

Położył pomiętą kartkę na blacie i rozprostował ją dokładnie.

— Raz kozie śmierć. — powiedział.

Wziął pióro i podpisał dokument równie dokładnie jak poprzednio.

— Super! — niemal krzyknął Jerzy i ponownie drapnął kartkę, chowając ją w czeluściach swojej szuflady. — Skoro formalności mamy już za sobą to przejdźmy do milszej części spotkania. Żeby nie było wątpliwości, ja jestem Jurek, a to jest Stefek. — pokazał na profesora

— Dzień dobry. — Ten ukłonił się komicznie, wyglądając przy tym, jak staruszek z demencją.

Leon znowu się zaśmiał.

— Przejdźmy na kanapę, bo wytłumaczenie ci wszystkiego chwilę potrwa. Napijesz się czegoś?

Jurek ruszył w stronę obszernej skórzanej kanapy stojącej z boku w towarzystwie dużego stolika i dwóch foteli. Tuż obok znajdował się dosyć duży barek.

— No... — westchnął Leon, wstając z krzesła. — Poproszę.

— Łychę? Rum? Czystą?

— Może Jacka Danielsa z lodem, jeśli mogę prosić?

— Już się robi.

Jerzy wyłowił z tłumu butelek tę z czarną lejbą i otworzył ją gestem wytrawnego barmana.

— Dla ciebie Stefek to samo?

— A, nie pogardzę. Jeszcze przed dwunastą, to czystej pić nie wypada.

Już po chwili w trzech szklankach pływał lód w brunatnej kąpieli. Mężczyźni rozsiedli się na kanapie i fotelach. Leon wypił swojego drinka haustem, więc Jerzy z uśmiechem przyrządził mu drugi i postawił przed nim na małej serwetce jak w jakimś drogim lokalu.

— Jako że musimy powiedzieć ci wiele rzeczy i to takich, które nie łatwo będzie ci przyjąć, zaczniemy powoli, od największych ogólników, stopniowo przechodząc do szczegółów.

Leon kiwnął głową, czując, jak whiskey rozchodzi się po jego ciele.

— Zacznijmy od tego, że naprawdę nazywam się Jerzy Nienałtowski i jestem dyrektorem Instytutu Badań nad Wietrzeniem Gleby. Instytut naprawdę zajmuje się tym zagadnieniem i mamy cały, ogromny dział, jak my to nazywamy „cywili”, którzy od dekad zajmują się swoją robotą, nie przypuszczając nawet że ich firma ma drugą skórę. Jak jednak zdążyłeś zauważyć, jest też ta druga strona, która z badaniem gleby ma niewiele wspólnego.

— Wywiad. — skomentował Leon, nerwowo wciągając powietrze.

— Taak. — odparł Jerzy. — Ale nie taki jak myślisz. Nazwałbym to raczej tajnym projektem.

— Tajnym projektem naukowym — doprecyzował Stefek.

Leon znów pokiwał głową, po czym parsknął.

— Tajny projekt naukowy? W Polsce? I kto za to płaci?

— Podatnicy — skwitował Stefek i wziął łyk Danielsa. — Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie Polska ma zasoby finansowe. Jasne, że w porównaniu z Ameryką to grosze, ale nie czarujmy się. Starczyłoby na kilkadziesiąt takich projektów, zwłaszcza jeśli są prowadzone od tak dawna, jak nasz.

— Jeśli wydaje ci się, że Polska jest biedna — dodał Jerzy, zakładając nogę na nogę — bo taki obraz widzisz w Tubie Partii Rządzącej, albo w Medialnej Ekspozyturze Berlina na Polskę, to zaufaj mi, to tylko teatrzyk dla maluczkich. Polskę stać na bardzo wiele, ale nikomu nie zależy na tym, żeby społeczeństwo o tym wiedziało.

Leon odchrząknął i wziął spory łyk złocistego płynu.

— No dobrze — odparł, gdy już przełknął. — Prowadzicie tajny program badawczy... od wielu lat jak słyszę...

— Spostrzegawczy jest. — Jerzy puścił oko Stefanowi — Mówiłem ci, że to dobry wybór.

Fizyk uśmiechnął się z uznaniem.

— No więc prowadzicie tajny projekt — ciągnął Leon. — Można wiedzieć, czym on się zajmuje i jaką rolę miałbym w nim odegrać?

— Mówiąc najprościej — odparł Stefan, po tym jak Jerzy dał mu znać skinieniem głowy. — Zajmujemy się kontrolowanym tunelowaniem układów cząstek przy pomocy ujemnej energii pozyskiwanej z materii egzotycznej.

Leon najpierw wybałuszył oczy na Stefana, a potem przeniósł wzrok na Jerzego, który wyglądał jak zadowolony kot.

— A po ludzku? — spytał Leon.

— Zajmujemy się... — odparł dyrektor instytutu. — Podróżami w czasie.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Vespera 7 miesięcy temu
    Ukradłeś mi blondyna z zakolami! Ale lubię tego twojego Leona, chyba będzie z niego dobry główny bohater.
    Ale że oni chlają rudą z lodem, tak trunek marnować...
    A podróże w czasie to zawsze fajny wątek - przynajmniej ja lubię.
  • Marcin Adamkiewicz 7 miesięcy temu
    Aż chce się więcej pisać:D Dzięki!
  • Tjeri 7 miesięcy temu
    Ha! W tę mańkę to pójdzie. No ciekawe ciekawe, kilka mglistych możliwości scenariuszowych wyświetliło mi się w głowie, zobaczymy, czy coś koło tego leżeć będzie. W dalszym ciągu jest ciekawie. Widzę, że już kolejny odcinek wszedł, fajnie :D.

    Ale dialogi mnie swędzą! :D.
    A! I popieram lament Vespery... Taką dobrą kukurydziankę lodem potraktować, brrr :D. No ale już lepiej lodem niż colą :D.
  • MKP pół roku temu
    "O 10:20 Rondo ONZ było" - jestem fanem zapisywania godzin słownie, dat już nie ale godziny tak:)

    "Na takich rozważaniach upłynęła mu noc." - wyżej mamy, że w nocy nie mógł spać. Ja bym to wyrzucił i połączył akapity od "W nocy" i od "Dopiero". To zdanie "Na takich..." Daje poczucie jakby to kolejna noc już była, a jeśli dobrze zrozumiałem to on już na nich czeka i bije się z myślami. Oczywiście to nie ma nic do poprawności tekstu: tylko odczucie.

    " Jerzy miał rację. Był samotnikiem" - nie wiem czy tu nie powinieneś wyszczególnić przed był, że chodzi o Leona, ale ręki nie dam sobie uciąć.

    "Dlatego teraz stał przy tym wejściu do metra, czując jak pocą mu się ręce ściskające.." - dałbym ręce mocno zaciśnięte na komórce

    "Kierowca opuścił szybę i dał mu miną znać, żeby wsiadał." - troszkę toporne. Może "i miną dał mu znać..." albo "i dał mu znać miną..."

    "Wspomnienie sympatycznego szpiega wywołało w nim całkiem pozytywne uczucia." - oni są zawsze sympatyczni: taka robota:)

    "Mężczyzna na tylnym siedzeniu nie był jednak Jerzym, choć uśmiech miał równie przyjazny." - mieli z Jerzym tego samego trenera na kursie z manipulacji.
  • MKP pół roku temu
    "błyskawicznie przeleciały dwie półokrągłe lampy, oślepiając go na sekundę" - sterylizują czy skanują 🧐🧐

    "Raz kozie śmierć. — powiedział." - panu też panie Leonie

    "— A, nie pogardzę. Jeszcze przed dwunastą, to czystej pić nie wypada." - no chyba że do kawy, a wszelakie istnienia bolączki 🤭🤭

    "— No więc prowadzicie tajny projekt — ciągnął Leon. — Można wiedzieć, czym on się zajmuje i jaką rolę miałbym w nim odegrać?" - widzisz Leon... werbujemy męskie prostytutki do pracy w Dubaju. Przepraszam nie mogłem się powstrzymać 🤣🤣

    "Podróżami w czasie." - to Putina mogli już dawno ustrzelić 😡😡
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    MKP: Hej. Jak zwykle dzięki za uwagi. Wezmę sobie do serca:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania