Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 19

Półmrok zalał wszystkie korytarze, tak że cały instytut przybrał nagle niesamowity wygląd. Coś pomiędzy oświetlonym światłem awaryjnym budynkiem, w którym wybuchła bomba a nastrojowym klimatem pracowniczej wigilii.

Niezwykłości dodawało mu podniecenie, które udzieliło się wszystkim pracownikom instytutu. Większość gdzieś znikła, a ci którzy pozostali, przemykali korytarzami, w pośpiechu wymieniając zdawkowe uwagi lub rzucając chaotyczne pytania napotkanym podwładnym.

O dziwo, kantyna działała normalnie. Siedziało w niej nawet kilku wojskowych w milczeniu jedzących obiad. Spoglądali nerwowo na drzwi wejściowe, jakby zaraz miał nadbiec przez nie ich dowódca dając rozkaz do wymarszu.

Leon początkowo chciał iść zobaczyć ten cud fizyki, ale Mirek powstrzymał go, twierdząc że nie wejdzie teraz na „halę odlotów”, jak określił wielkie pomieszczenie z dyspozytornią, ringiem i czterema dziobami.

— Zasady bezpieczeństwa. — skwitował.

Zasugerował mu też, że po całym dniu wygibasów powinien coś zjeść.

Leon posłuchał, zdając sobie sprawę, że jest pierońsko głodny. Poszedł więc na stołówkę i wrzucił sobie pierwsze danie, które wpadło mu w ręce (była to zapiekanka warzywna) i zapił jakimś kompotem. Danie nie tyle zjadł, co nałykał się go, mało co gryząc, po czym podszedł jeszcze do kranu z napojami i wychylił kilka szklanek lemoniady.

Gdy skończył, dotarło do niego, gdzie właściwie mu tak spieszno.

Korytarz prowadzący do hali odlotów był równie ciemny, jak ten, którym wczoraj (a może to było w innym życiu?) po raz pierwszy trafił do wielkiej struktury w towarzystwie Jurka i Stefana. Również tu kończył się on wielką roletą z trzema prostokątnymi oknami z pleksi, przez które sączył się jasny blask. Ta roleta była jednak zamknięta na głucho.

Różnice na tym się nie kończyły. Drugą było światło. To, które sączyło się przez okienka z pleksi, nie było zwykłym blaskiem jarzeniówek. Było w nim coś niezwykłego, nierzeczywistego, jakiś ruch, falowanie, zmiana natężenia.

Etnolog podszedł do samych drzwi (oczywiście ani drgnęły) i przyłożył nos do plastiku.

Widział jedynie krótki korytarzyk, który otwierał się na antresolę, a dalej była przestrzeń, w której stały cztery dzioby. Z tej perspektywy ich nie widział, ale wiedział że one tam są, bo w tym właśnie miejscu...

No właśnie.

Co to było?

Jakieś światło.

Wyglądało jakby jedno czy dwa piętra pod nim szalała burza piaskowa gwiezdnego pyłu.

Trudno było to opisać. Przesuwające się, miotane jakby wiatrem smugi, czegoś, co wyglądało jak chmary fizycznych obiektów, ale jednocześnie było lekkie i iluzoryczne, jakby było czystym światłem. Zupełnie jak snopy iskier, ale białych, seledynowych lub niebieskich. Tylko iskry te paliły się wciążi i wciąż i przedziwny, jakby wirujący wiatr przerzucał je z miejsca na miejsce.

Wszystkie one musiały mieć źródło gdzieś na dole, na poziomie, którego Leon nie dostrzegał, choć ciekawość paliła go jak ogień.

— Piękna, prawda?

Etnolog odwrócił się gwałtownie, jak dziecko przyłapane na podjadaniu cukierków. Tuż za nim, w korytarzu stał Kazik i uśmiechał się do niego sennie.

— Cześć — wymamrotał Leon. — Przyszedłem popatrzeć. To chyba...

— Spokojnie — odparł lekarz i machnął ręką. — Możemy tu sobie stać, ile wlezie. Kiedy przejście jest otwarte, trzeba odciąć cyrkulację tlenu, zewnętrzne zasilanie i takie tam, ze względu na możliwe perturbacje w czasie przesyłu. Nie wiem do końca, o co tam chodzi, ale fizycy upierają się, że to ważne. — Po czym dodał luźniejszym tonem. — Ja tłumaczę sobie to tak, że jakby przeciąg zaciągnął protuberancję do kantyny, to by się w żarciu daty przydatności pozmieniały.

Uśmiechnął się.

— Protuberancję? — spytał Leon, będący pod takim wrażeniem, że nawet nie zauważył żartu.

Kazik wyciągnął rękę.

— To, co widzisz — powiedział. — Te pierzaste... kłębiaste... smugaste... cholera jedna wie co. Przetkalność jest nimi pokryta... albo właściwie je generuje... One unoszą się z niej? — spytał sam siebie, nie wiedząc, czy i to określenie jest odpowiednie. — Może lepiej powiedzieć, że przetkalność wyrzuca je na wszystkie strony... Jedna cholera! — fuknął. — Instytut powinien zatrudnić poetę, który ustaliłby jak właściwie powinniśmy nazywać to, co się teraz dzieje. Łykniesz?

Wyciągnął w stronę etnologa niewielką piersiówkę.

Leon rozejrzał się konspiracyjnie jak uczniak częstowany alkoholem na szkolnym korytarzu.

— To nie jest zabronione? — spytał szeptem.

— Daj spokój! To nie ochronka. Nie będziemy pili całą noc, tylko weźmiemy kilka łyków dla kurażu.

Etnolog podziękował, wziął niewielki łyk i zaraz tego pożałował, mając wrażenie, że pije roztopiony ołów.

— Jezu! Jakie mocne! — zakrztusił się.

— A co myślałeś? Że to wóda ze sklepu? Oryginalna śliwowica z Santoka. Od rodziny sobie zawsze biorę. Pomaga ukoić nerwy przed poważniejszymi akcjami.

Leon krztusił się przez chwilę, aż Kazimierz uderzył go w plecy, ale piersiówki nie puścił. Gdy już się uspokoił, wziął jeszcze łyk i zwrócił naczynie właścicielowi. Alkohol rozchodził się po jego zmęczonym ciele, a on czuł się wspaniale. Przepiękne światła protuberancji tańczyły przed nim swoje popisowe przedstawienie.

— Jak to jest? — spytał.

— Z czym? — nie zrozumiał Kazik.

— Z tym. — Wskazał na świetlistą łunę. — Jak to jest skakać?

— O ho! Ho! — westchnął lekarz. — Jeśli liczysz, że jestem w stanie ci opowiedzieć, jak to jest, to od razu odpowiem: Nie jestem. Nie da się tego opisać słowami. — I nie czekając ani sekundy zaczął opowiadać. — Na początek stoisz przed przetkalnością i czujesz się jak robak w prochu przed wszechwładnym bogiem. To wszystko się kłębi, rusza, świeci, faluje. Kompletnie nie wiesz, co się dzieje.

Ja, za pierwszym razem, miałem już za sobą Afganistan. Zszywałem człowiekowi tętnicę udową na pustyni. Widziałem dzieci rozrywane przez miny przeciwpiechotne, a widząc pierwszy raz przetkalność, niemal poszczałem się w gacie. — podrapał się w głowę. — Nie wiem, ale w ludzkim mózgu jest coś takiego, że wszystko, co jest nowe i niezrozumiałe uważa za zagrożenie, a jak to coś się jeszcze rusza, to automatycznie jest to żywa istota, która ma wobec ciebie nie za fajne plany. Ludzie pierwotni widząc pierwszy raz burzę, musieli odczuwać coś podobnego. Pierwotny, atawistyczny lęk przed czymś tajemniczym i groźnym.

Tak mogę opisać moje pierwsze spotkanie z przetkalnością. Później było już lepiej. Lęk ustąpił miejsca fascynacji, ale nadal łapię się na myśli, że „Oho! Dzisiaj to jest wkurzona”.

A co do skoku. — upił z piersiówki i podał ją Leonowi. — No co ja mam opowiadać. Jazda bez trzymanki i tyle. Świat w jednej chwili zmienia się w wybuchający w twojej głowie fajerwerk i w mgnieniu oka znajdujesz się gdzieś indziej.

— Ziemia ucieka spod nóg — powiedział Leon w zamyśleniu.

— Co?

— Nic. Przepraszam. — Ocknął się. — Przypomniała mi się Operacja Dzień Wskrzeszenia Pilipiuka.

Kazimierz zlustrował go badawczym wzrokiem.

— Przyśpieszenie ziemskie nie ma tu akurat znaczenia — powiedział poważnie. — Przetkalność to dziura w górze potencjału. Pokonujesz ją w zerowym czasie, utrzymując swój pęd, wektor, temperaturę ciała i w ogóle wszystko, co masz. To tak, jakbyś przeszedł bramkę wodną na deptaku w upalny dzień, tylko że nawet się nie moczysz. Wszystko jest tak samo. Zresztą, sama przetkalność ma własny spin i nadaje ci prędkość i to dosyć znaczną. Dowiesz się tego wszystkiego przed skokiem.

Natomiast kontrast między tym co jest tutaj, a tym, co jest tam, może namieszać w głowie. Lato zmienia się w zimę. Filtrowane powietrze w mgnieniu oka zastępuje morska bryza. Sekwencja zapachów uderza czasem jak młot. Do tego skład powietrza może się różnić. Jest w nim czasem więcej tlenu, co automatycznie odbierasz na poziomie nieświadomym. Staramy się unikać jet lagów, ale też mogą się zdarzyć.

Nie są to może jakieś traumatyczne doznania, ale gdy nie ma się doświadczenia mózg może wariować. Można odczuwać niepokój, a nawet silny stres. Dlatego po skoku warto na chwilę usiąść, albo nawet się położyć. Z reguły w drugą stronę jest łatwiej.

— I jest to... no wiesz. — Leon zamachał piersiówką w powietrzu. — Bezpieczne.

— Program trwa sześćdziesiąt lat i nigdy nie stwierdzono u nikogo żadnych powikłań. To równie bezpieczne jak kąpiel w basenie. Oczywiście możesz poślizgnąć się i rozbić sobie głowę ze skutkiem śmiertelnym, ale jeśli trzymasz się zasad BHP, to nic nie powinno ci się stać.

Leon parsknął.

— Co się śmiejesz? — Kazik zmarszczył brwi. — BHP jest ważne nawet w tajnych instytutach.

— Przepraszam. — Leon z trudem powstrzymywał śmiech. — Po prostu wyobraziłem sobie sprzątacza wystawiającego znak z napisem „mokra podłoga” obok portalu czasoprzestrzennego.

— Obok przetkalności nigdy nie występuje mokra podłoga. — odparł całkowicie poważnie Kazimierz.

Leon nie zrozumiał, ale bał się spytać, o co chodzi.

— A czy... — zaczął inny wątek — zdarzyło się że ktoś nie wrócił.

Kazimierz zmierzył go wzrokiem.

— W sensie, zaginął w czasie?

Leon kiwnął głową.

— Tylko Krzysiek — przyznał. — Aparatura jest doskonała. Nie ma możliwości, żeby wysłać cię gdzie indziej, niż się zamierzało, zresztą przed ostatecznym skokiem portal kalibruje się dokładnym położeniem gwiazd.

Zapadła chwila ciszy.

— Jaki on jest? — spytał Leon.

Kazimierz patrzył na niego długo i przenikliwie.

— Krzysiek? — wzruszył ramionami. — Zwyczajny chłop. Gadałem z nim może dwa razy. Idzie z nim pożartować, ale z tego, co słyszałem żadna z niego dusza towarzystwa. Dobrze robi swoją robotę. To jedyne, co mogę o nim powiedzieć.

— Czy to wystarczy? — Leon spytał samego siebie.

— Jeśli pytasz, czy opłaca się nadstawiać karku za kogoś, kogo kompletnie nie znasz, to zapewniam cię, że on z pewnością nadstawiłby go dla ciebie.

— Mimo że kompletnie mnie nie zna?

— To bez znaczenia. — Kazimierz pokręcił głową. — Jesteś jednym z nas. Jesteś częścią zespołu. To, że się nie znacie, nie ma tu nic do rzeczy.

— Jestem nim? — zdziwił się Leon. — Jeszcze tydzień temu nie miałem pojęcia, czym zajmuje się wasz instytut.

— W chwili, gdy się tego dowiedziałeś, stałeś się nim w stu procentach. — odparł Krzysiek i dodał, wyciągając piersiówkę w stronę etnologa.

— Gdybyś miał jeszcze jakieś wątpliwości, potraktuj to jako swoje otrzęsiny.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Vespera 4 miesiące temu
    Nawiasy w narracji - nie jestem ich fanką w prozie, chociaż widziałam nawet w wypowiedziach dialogowych (u Kresa - i tak, w komentarzach, artykułach, felietonach mi nie przeszkadzają, tylko w powieściach). Długa wypowiedź lekarza rozbita na akapity - robi się tak, ale znowu, nie jestem fanką i u siebie staram się unikać, rozbijać taki monolog wtrąceniem innej osoby czy narracją. Kwestia upodobań. Ale tytuł książki Pilipiuka to weź w jakiś cudzysłów albo kursywą, bo tak bez niczego to się nie godzi.
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Vespera: Może i masz rację. Ja ostatnio czytam Hrabiego Monte Christo i pewnie stąd te dziwaczne naleciałości. Przyjrzę się temu i pewnie pozmieniam.
  • Vespera 4 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz Przyjrzeć się przyglądaj, a co do zmian, to już twoja decyzja, bo takie sposoby zapisu nie są niepoprawne. Tylko tytuł książki ciągle taki goły...
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Vespera: Prawdę mówisz! W ogóle u mnie tytuły są jakieś gołe. Pisząc w edytorze robię italikę, a potem zapominam jej wprowadzić już na stronieXD Dobrze że mi zwróciłaś uwagę.
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Vespera: Dałem jednak italikę bo wcześniej tak dałem przy "I uderzył grom", to już będę konsekwentny.
  • Narrator 4 miesiące temu
    W literaturze polskiej jest wiele przykładów wtrącania myśli przy użyciu nawiasów.

    Na przykład:
    „Ponieważ gościnny Machalski już na schodach przyjął nas ogromnymi kielichami wina (i to wcale dobrego), a mnie wziął w szczególną opiekę, muszę więc przyznać, że od razu zaszumiało mi w głowie, a w kilka minut później byłem kompletnie zapity."

    Następny przykład:
    „W jesieni, w roku 1870 (właśnie wróciłem od Jasia Mincla, który już leżał w łóżku), siedzę sobie w moim pokoju po wieczornej herbacie, nagle ktoś puka do drzwi."

    Obydwa cytaty pochodzą z rozdziału XX „Pamiętnik starego subiekta” z „Lalki” Bolesława Prusa. Oczywiście nikt takich książek obecnie nie czyta.

    Tyle ode mnie na ten temat. Pozdrawiam. 👋
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Dziękuję za komentarz. Miło prócz zwykłej porady przeczytać jeszcze przykład.
    Pozdrawiam serdecznie:)
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Nadrabiam czytanie.
    Też bym się pewnie napiła na miejscu Leona i raczej więcej niż parę łyków :D.
    I nie pisałam wcześniej, ale bardzo podoba mi się słowo "przetkalność".
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Bardzo się cieszę😍 - miało być
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri: (jeszcze raz, bo coś powaliłem😉) Wow!😳 Zaskoczyłaś mnie, bo przetkalność to był typowy placeholder. Dopiero niedawno w pełni go zaakceptowałem i przestałem sobie wyrzucać, że nie wymyśliłem lepszej nazwy. Bardzo się cieszę, że Ci się podoba😍 To chyba dowodzi, że pierwszy pomysł jest zawsze najlepszy🙂
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Wow!😳 Zaskoczyłaś mnie, bo przetkalność to był typowu placeholder dopiero niedawno w pełni go zaakceptowałem i przestałem sobie wyrzucać, że nie wymyśliłem lepszej nazwy. Bardzo się cieszę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania