Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Sichirtia - rozdział 20

Leon obudził się z kacem i zakwasami. W nocy śniła mu się przetkalność. Była czymś na kształt wielkiej burzowej chmury błyskającej w centrum Hali Odlotów i żeby tego było mało, wydobywał się z niej jakiś głos niczym podczas biblijnego objawienia. Głos łajał go za jego niewiarę w spiskowe teorie dziejów, a on chcąc bić przed tą chmurą pokłony, nieustannie robił przewroty.

Obudził się zlany potem, a żeby tego było mało, przy pierwszym ruchu zrozumiał, że boli go całe ciało. Ledwo podniósł się z łóżka.

Tym razem ograniczył toaletę do niezbędnego minimum i powlókł się do kantyny, zarzuciwszy na siebie uprzednio jeansy i jakiś t-shirt.

Na miejscu spotkał Mirka.

— Jak się czujesz? — spytał żołnierz, kończąc jajecznicę na boczku.

— Jakby ktoś mnie wyruchał i nie zapłacił. — wymamrotał etnolog, siadając przy nim ze świeżą porcją tej samej potrawy.

— Nie obżeraj się. — odparł Mirek. — Po śniadaniu trochę poćwiczymy.

Leon zadrżał.

— Chyba ci się lejce poplątały? Nigdzie z tobą nie idę. Zapomnij.

— Czujesz się paskudnie, bo wczoraj dostałeś w kość. Jak dzisiaj trochę poćwiczymy, to poczujesz się lepiej. Nie będzie tak intensywnie, jak wczoraj. Godzinka, może dwie.

— Mowy nie ma. — Etnolog obstawiał przy swoim.

— Zrobimy tylko rozgrzewkę i poćwiczymy chwyty. Wczoraj ci się podobało.

— E-e! — pokręcił głową Leon.

Tak minęło śniadanie. Mirek starał się namówić Leona do ćwiczeń, a tamten konsekwentnie odmawiał. Gdy i badacz skończył posiłek, żołnierz wstał i powiedział.

— To co? Nie poćwiczymy?

Leon fuknął, rzucił serwetkę na talerz i parsknął.

— Niech ci będzie. — Po czym wstał i powlókł się za swoim instruktorem.

Rozgrzewka była zdecydowanie lżejsza niż wczoraj (lub może Leon był już bardziej zahartowany) i minęła im bardzo szybko. Następnie przeszli do chwytów, dźwigni na nadgarstek, łokieć, kolano i kark. Tak minęła im kolejna godzina. Nagle drzwi do sali się otworzyły i stanął w nich Kazimierz.

— Mamy zdjęcia satelitarne. Za piętnaście minut w konferencyjnej zaczyna się odprawa — zakomunikował i zniknął, tak szybko jak się pojawił.

Zdezorientowany Leon spojrzał na Mirka, któremu właśnie zakładał dźwignię na bark.

— No co się patrzysz? — spytał niemiłosiernie wykręcony trener. — Koniec nauki. Leć się przebrać.

Zanim Leon się przepłukał, przebrał i odnalazł konferencyjną (niby już w niej był, ale za cholerę nie pamiętał drogi) minęło dwadzieścia pięć minut.

Wpadł do niej zdyszany, z ulgą dostrzegając Jacka, Kazika i oczywiście Sylwię.

Pomieszczenie nieco się zmieniło, odkąd odbywał się w nim zebranie sztabu kryzysowego. Katedra stała jak dawniej, ale zamiast kilku rzędów krzeseł na środku stał długi stół, a właściwie dwa rzędy mniejszych stołów stwarzających pozór sporego mebla. To przy nim, na jednym końcu siedzieli członkowie oddziału. Wszyscy ubrani w polowe mundury. Leon aż poczuł się nie na miejscu w swoich jeansach i t-shircie.

Ponad głowami wojskowych, świeciło wielkie zdjęcie satelitarne przedstawiające wycinek tundry.

U góry wiła się na nim rzeka, a na środku, po lewej i na dole prezentowały się skupiska jezior. Mimo tak dużej skali w prawym dolnym rogu widać było zarys upiornych kopuł.

— Oczywiście, że z nim rozmawiałam. — Sylwia tłumaczyła coś chłopakom. — Ale nie sądzisz, chyba że z nim można dyskutować. Decyzja już jest podjęta... Co się stało Leon? — przeniosła wzrok na etnologa, gdy ten się zbliżył. — Nie mogłeś znaleźć sali?

— Ćwiczyłem z Mirkiem i musiałem się trochę oporządzić — powiedział, zajmując miejsce obok Kazika, który, ku jego zadowoleniu, również wyglądał na lekko wczorajszego. — No i faktycznie trochę pobłądziłem.

— Skoro jesteśmy już w komplecie... — powiedziała Sylwia, przenosząc wzrok na zdjęcie za jej plecami. — Zacznę od tego co chyba was najbardziej interesuje, a mianowicie od miejsca lądowania. Zostało ustalone na sześćdziesiąt pięć stopni, pięćdziesiąt jeden minut i siedem sekund północ, siedemdziesiąt stopni, dwadzieścia dwie minuty, dwie sekundy wschód. Dziesięć kilometrów na północny zachód od kopuł, nad samym brzegiem Jarudieju. — zaznaczyła wspomniany punkt znacznikiem laserowym. Wypadał on dokładnie w zakolu rzeki.

— Piter twierdzi — kontynuowała — że otwarcie przedkalności w dolinie rzeki pozwoli ją dodatkowo ukryć. Poza tym najbliższe osiedla ludzkie są jakieś pięć kilometrów dalej na południowy wschód, więc chociaż z ich perspektywy powinniśmy być ukryci za horyzontem.

— Osiedla ludzkie? — spytał Leon.

— Czumy — odparła Sylwia. — Satelita dostrzegł ich kilka wokół kopuł. Później wam je pokażę.

Etnolog kiwnął tylko głową, ale czuł, jak narasta w nim podniecenie.

— Piter obiecał też — ciągnęła major — że postara się tak dobrać porę dnia, by słońce było właśnie na północnym zachodzie, abyśmy jeszcze mniej rzucali się w oczy. Co się zaś tyczy terenu, to... — Kliknęła kilka razy w klawiaturę komputera i na ekranie zaczęły przeskakiwać zdjęcia mniejszych obszarów równie nijakich i monotonnych jak transmisja z sejmu. — Oczywiście nie ma tu zaskoczenia. Wszystko płaskie jak blat stołu. Jedynie wspomniana dolina Jarudieju i dwóch innych rzek, które będziemy przekraczać — tu łypnęła na Leona, ale ten nie miał chyba nic do dodania — stanowią jakie takie przeszkody terenowe, choć wiadomo, że w żaden sposób nie da się za nimi ukryć.

— Czemu wybrali akurat takie miejsce? — spytał Jacek. — Dziesięć kilometrów to bardzo blisko. Na upartego można dojść w jeden dzień. Czy lądując dalej, nie mielibyśmy więcej czasu na rozpoznanie?

— Jerzy twierdzi, że to optymalny dystans i ja się akurat z nim zgadzam. Pozwala odnaleźć Nieńców, przedsięwziąć jakiś plan działania, wykonać go i dokonać ewakuacji w czasie nie dłuższym niż trzy dni. Prowiant na trzy dni i jednodniowa racja na wypadek, gdyby coś poszło nie tak, to już i tak spore obciążenie, zwłaszcza że nie bierzemy ze sobą nowoczesnych plecaków.

— Czyli co? — Kazik odgiął się na oparciu fotela. — Realizujemy ewangeliczny plan „pukajcie, a otworzą wam”?

Sylwia spojrzała na swoich ludzi, po czym sięgnęła do aktówki, którą miała koło nogi stołu. Wyciągnęła z niej teczkę, a z niej dwie kartki papieru.

— Nacisnęłam Jerzego, a ten kopnął w dupę analityków, żeby przygotowali dla nas koncepcję operacyjną. Powstały nawet dwie. — Podała dokumenty Jackowi i Kazikowi. — Pierwsza, pokojowa, zakłada że Krzysiek jest dla nich „zielonym ludzikiem”, dziwem, indywiduum, które pojawiło się znikąd i sami dobrze nie wiedzą co z nim zrobić. Wtedy wystąpimy z prośbą o wydanie go nam. Oni... To znaczy Sichirtia — poprawiła się i kiwnęła lekko Leonowi, co ten odebrał z zadowoleniem — pewnie nie będą chcieli oddać go za darmo. Jeśli tak, mamy uprawnienia, by wstępnie negocjować cenę jego uwolnienia, względnie, gdyby... — ponownie wzięła kartkę z ręki Jacka i zacytowała — warunki do użycia rozwiązania siłowego okazały się szczególnie sprzyjające — oddała mu dokument — możemy użyć siły, lecz jest to absolutna ostateczność.

— Co to znaczy „wstępnie negocjować”? — spytał Jacek, lustrując oddaną kartkę.

— To znaczy, że mamy dowiedzieć się czego by chcieli i przywieść tę wiadomość do dwudziestego pierwszego wieku.

Jacek kiwnął głową z wyrazem uznania.

— No za negocjatora, to jeszcze nie robiłem. — powiedział.

— A druga koncepcja? — spytał Leon, który nie miał jeszcze szansy zapoznać się z żadnym z dokumentów.

— Mamy dokonać możliwie najgłębszego rozpoznania — odpowiedział mu Kazimierz, odkładając swoją kartkę papieru. — W sytuacji, gdyby nawiązanie kontaktu z Sichirtia było skrajnie trudne lub niemożliwe, mamy dokonać rozpoznania, zlokalizować miejsce przetrzymywania Krzyśka w oparciu o nadajnik w skafandrze lub krótkodystansowy nadajnik w jego bieliźnie i wrócić nie podejmując żadnej akcji.

Leon kiwnął, dziękując za przybliżenie tematu.

— Jak widzicie — odezwała się Sylwia — w obu przypadkach musimy wejść do kopuł i nawiązać kontakt z obcymi. Uznałam więc, że przy pierwszym spotkaniu z Sichirtia nie powinniśmy zdradzać naszej prawdziwej tożsamości. Podamy się, tak samo, jak w przypadku Nieńców, za kupców z Nowogrodu Wielkiego, a konkretnie forpocztę większej ekspedycji, która w karawanie mułów, czy innych wielbłądów idzie naszym śladem.

— Raczej reniferów — wtrącił Leon.

— Jestem przekonana, że wymyślisz nam wiarygodną historię — zapewniła go major.

Powiodła wzrokiem po reszcie słuchaczy, upewniając się, że wszyscy zrozumieli jej plan.

Jacek westchnął i wydął wargi.

— Nie chcę wyjść na pesymistę — zaczął — ale udawać średniowiecznego Ruska z zestawem łączności na szyi i GROTem w plecaku mogę przed prostym Nieńcem, a nie przedstawicielami cywilizacji bardziej zaawansowanej niż nasza.

Sylwia uniosła brwi.

— Masz lepszy pomysł na to, jak zyskać na czasie?

Jacek milczał przez chwilę, a w końcu pokręcił głową.

— Jeśli nikt nie ma nic więcej do dodania — podsumowała Sylwia — chciałabym przejść do następnego tematu.

Leon łypnął na ekran, przeczuwając że będzie mowa o czymś, co go interesuje i nie pomylił się.

— Rozpoznanie satelitarne wykazało ekstremalnie duże zagęszczenie osiedli ludzkich wokół kopuł. — kliknęła w klawiaturę i na ekranie pojawiło się zdjęcie, na którym kopuły znajdowały się pośrodku. Uważny obserwator mógł dostrzec w ich otoczeniu skupiska małych, szarawych kropek. — Tak przynajmniej twierdzą paleosocjolodzy. Mamy tutaj cztery czumy, rozumiane jako osady, skupiska namiotów — uzupełniła major, a Leon pośpieszył z wyjaśnieniem.

— W języku Nieńców czum może oznaczać zarówno pojedynczy namiot, jak i ich skupisko.

— Otóż to — kontynuowała major. — W promieniu pięciu kilometrów wokół kopuł znajdują się cztery takie obiekty, zaś w promieniu piętnastu kilometrów, jest ich siedem. Tak jak wspomniałam, specjaliści uznali, że to bardzo dużo.

Spojrzała na Leona.

— Standardowa nieniecka rodzina — zaczął etnolog — do wypasu swoich stad potrzebuje obszaru o średnicy przynajmniej pięćdziesięciu kilometrów. Można powiedzieć, że ci tutaj siedzą sobie na głowach.

Sylwia kiwnęła w podziękowaniu.

— Nie wiemy, czemu tak jest — ciągnęła — ale domyślamy się, że obecność Sichirtia jest dla miejscowych w jakiś sposób korzystna.

— Nie ma co — bąknął Kazik. — To ich bogowie z kosmosu i tyle.

— Być może — odparła Sylwia. — Ale to daje nam dodatkowe podstawy, by podać się za członków ekspedycji kupieckiej. Wieść o bogactwach ukrytych pod kopułami musiała rozejść się szeroko wśród Nieńców. Wizyta kupców z dalekiego Nowogrodu nikogo nie powinna więc dziwić. Tak Leon?

— Czy mogę... — etnolog przełknął ślinę. — Czy masz może zdjęcie czumu w powiększeniu?

Sylwia kiwnęła głową.

— Tak myślałam, że będziesz chciał się im przyjrzeć.

Kliknęła kilka razy i na ścianie pojawiły się trzy szare okręgi z których każdy miał coś, co wyglądało jak rozczapierzony frędzel, pośrodku. Obok nich można było rozpoznać sylwetki kilku reniferów. Całość uzupełniał standardowy rozgardiasz, na który składały się pryzmy drewna i miejsca wyprawiania skór.

Leon wstał i podszedł do ekranu.

— Czumy kryte brzozową korą — powiedział do siebie. — Renifery wyglądają na żywe, a więc pewnie udomowione. Ale żadnych śladów sań.

— I co? — spytał Jacek.

— Ciekawią mnie te renifery. Może hodują je dla mleka.

— Ale czy to czumy Nieńców? — dopytał żołnierz.

Leon osłupiał. Spojrzał na niego i zamrugał intensywnie.

— Nie umiem powiedzieć — odparł, po czym ponownie przyjrzał się fotografii. — Czumy są niemal identyczne na całym obszarze syberyjskiej tundry. Podobnych używają Komi lub Ketowie. Gdybym miał lepszą fotografię, to może mógłbym coś powiedzieć w oparciu o rozkład żerdzi w czumie. Czy masz może dokładniejsze zdjęcie? — spytał Sylwii.

Ta pokręciła przecząco głową. Leon spojrzał na Jacka i przepraszająco rozłożył ręce.

— Wybacz, ale nie jestem ci w stanie udzielić odpowiedzi. Poza tym moje informacje mogłyby nie być prawdziwe dla piętnastego wieku.

Jacek uspokajająco kiwnął głową.

— Co jeszcze możesz powiedzieć o tych czumach? — spytała Sylwia.

Leon przeniósł na nią wzrok.

— Nic ponadto, że są to absolutnie syberyjskie czumy. Tak jak twierdziłem na wykładzie, ich mieszkańcy muszą polować na dzikie renifery, względnie być na jakimś stadium ich udomowienia.

— Rozumiem. — odparła Sylwia, kiwając głową z aprobatą. — W takim razie przejdźmy do ostatniego punktu naszej odprawy.

Kliknęła w strzałkę na klawiaturze. Leon odwrócił się i mimowolnie zadrżał.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Vespera 4 miesiące temu
    Lokalsi osiedlają się przy kopułach obcych - na bank coś z tego mają. To może być ciekawy wątek.
  • Tjeri 4 miesiące temu
    To chyba dopił coś później bo kac po paru łykach... :D
    Ciekawy rozdział. Plan wciąż wydaje mi się mało realny, ale w służbach specjalnych nie służę, to brak mi wiedzy i wyobraźni do merytorycznej oceny (w sumie ciekawe jak by to specjalsi załatwili).
    Ciekawe co ekipa zastanie po drugiej stronie.
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Zapomniałabym:
    "na ekranie zaczęły przeskakiwać zdjęcia mniejszych obszarów równie nijakich i monotonnych jak transmisja z sejmu." — nieaktualne:D
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Tjeri: Zastanawiałem się czy tego nie zmienić🤣 (pisałem to przed akcją Strażaka Sama). Ale koniec konców uznałem, że Braun przemija, a Sichirtia zostaje... No dobra, nie mogłem wymyślić nic lepszego😄

    Co się zaś tyczy służb specjalnych to, ja też nie mam baladego pojęcia jak to tam działa, ale tak sobie myśle, że to tak jak w polityce. Wydaje nam się, że decyzje polityków poprzedzają jakieś badania opinii publicznej, konsultacje ze specjalistami, że to wszystko jest takie przemyślane i profesjonalne, a jak się człowiek przyjrzy, to często się okazuje, że zrobili tak, a nie inaczej bo ktoś akurat miał taki pomysł (w sensie innego albo lepszego nie było). Poparli kogoś bo mówił że się zna; podpisali traktat, bo inni też podpisywali, a w ogóle, to aby się nie wychylać, aby do wyborów.

    Wydaje mi się, że w tajnej placówce, gdzie ma się wielką odpowiedzialność, ale nieduże możliwości konsultacji, tak to właśnie działa.
  • Perko 4 miesiące temu
    Czy ja czegoś nie ogarniam, czy umknęła informacja, co się stało z drugim asyronautą?
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Perko: Ogarniasz to doskonale, bo... takiej informacji nie było😁 Nota bene punkt dla Ciebie za spostrzegawczość🙂 Po dwudziestu czterech godzinach po sytuacji z nagrania chłopaki wyjrzeli przez przetkalność i nikogo już tam nie było. A nadajnik odezwał się tylko w skafandrze Faca.
  • Perko 4 miesiące temu
    Czyli możemy założyć, że nadajniki zniszczone/wyłączone i A zginął lub B żyje. Dowiemy się w kolejnych rozdziałach? 😁

    Przy obu ewentualnością u jednak dziwi brak zainteresowania nim u ekipy naukowej... Jakiś cień zastanowienia u któreś postaci czy wspomnienie kolegi by się przydały. 🙂

    Pozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały!
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Perko: Na tym etapie celowałem raczej we wrażenie szoku, jaki wywołuje cała ta sytuacja. Z punktu widzenia Leona to, co się stało z drugim astronautą jest nieliczącym się szczegółem; z punktu widzenia Jurka... właściwie też (w sensie chce uratować chociaż tego astronautę, którego może ratować, a jest narwany;).
    Wiesz, w przestrzeni kosmicznej naprawdę trudno coś znaleźć. Bez namiarów jest to praktycznie niemożliwe. Naturalną jest więc postawa, że jak znajdziemy jednego, to może znajdziemy drugiego. Być może powinienem to jakoś uwypuklić, niemniej we właściwym czasie dowiemy się co się z nim stało:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania