Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 8

Zaskoczył go półmrok. Podobnie jak w korytarzu przy windzie, światła w dyspozytorni były przygaszone. Oświetlona ekranami monitorów i światłem z hali wpadającym przez wielkie panoramiczne okno, przypominała raczej bibliotekę uniwersytecką nocą, niż międzyczasowe centrum lotów. Zwłaszcza że na jej wyposażenie nie składały się jedynie komputery.

W tylnej sekcji pomieszczenia było coś, co przypominało skrzyżowanie biblioteczki z wystawą muzealną. Małe, punktowe, żółte światła wydobywały z mroku zdjęcia satelitarne jakichś budowli (Leon rozpoznał piramidy w Gizie i Stonehenge), jakieś pojedyncze, wyglądające na całkiem nowe, eksponaty – fragment pługa, małą figurkę, nóż – oraz całą masę książek z dziedziny historii i geografii. Były tam atlasy i tablice historyczne, podręczniki do historii architektury, hydrologii, sejsmologii itd.

W tym właśnie anturażu zastali Piotra Sołodzieja, pochylającego się nad sporej wielkości monitorem, wynurzającym się z drewnianego stołu. Poza nim w pomieszczeniu było jeszcze dwóch ludzi, którzy wydawali się pochłonięci swoją pracą.

Na dźwięk otwieranych drzwi Piotr drgnął i ruszył w ich stronę.

— A więc udało się nam zwerbować nową duszę.

Podszedł do przybyłych sprężystym krokiem. Był niewysoki, dosyć chudy i nosił owalne okulary w drucianych oprawkach. Ze swoją kruczoczarną, kozią brodą i w kitlu wyglądał jak doktor Judym, a nie szef najbardziej zaawansowanych technicznie misji załogowych na świecie.

Podszedł i podał rękę Leonowi.

— To jest nasz spec od wysyłania w przeszłość, Piotr Sołodziej zwany Pitrem — przedstawił go Jerzy. — A to nasza nowa dusza, doktor Leon Krokowski.

— Bardzo miło poznać — zapewnił Piter, niespodziewanie silnie ściskając dłoń Leona. — Na pewno ci się u nas spodoba. Świecące dziury w czasoprzestrzeni, pradawne cywilizacje, historia wywrócona do góry nogami. Nie ma nudy.

— Wierzę — zapewnił Leon, przełykając ślinę.

— Chcielibyśmy, żebyś przybliżył Leonowi nasz problem — powiedział Jerzy.

Piter spojrzał na niego uważnie, a potem przeniósł wzrok na Stefana.

— A czego dowiedział się do tej pory?

— Tyle że wysyłamy kosmonautów w przeszłość.

— Dobrze — odparł przełożony misji, prostując się. — Chodźmy do kącika historii. Chłopaki mają zmianę przy kontroli emisji.

Kiwnął głową w stronę dwóch mężczyzn ślęczących przed monitorami na drugim końcu dyspozytorni.

Podeszli do stołu, przy którym wcześniej stał Piter. Na monitorze, który na wieloprzegubowym wysięgniku z niego się wyłaniał, dostrzegli niezrozumiałą serię wykresów. Przełożony misji zajął przy nim miejsce jak negocjator prowadzący spotkanie i zwrócił się do Leona.

— Jak się pewnie domyślasz, przetkalność umasowiona pozwala na obserwacje tylko jednej czasoprzestrzeni w jednym czasie.

Leon przytaknął, nie będąc pewny, czy jego zwoje nie zaczęły się aby przepalać.

— Mówiąc prościej, kiedy otwieramy portal, czas płynie tak samo u nas jak, jak i po drugiej stronie. Jako że otwieranie przetkalności kosztuje nas bardzo dużo energii, bardziej opłaca się obserwować jedną czasoprzestrzeń przez dłuższy czas, niż skakać po różnych w krótkich odstępach czasu. Nie można jednak trzymać przetkalności otwartej w nieskończoność. Poza nadal wielkimi kosztami przejście takie z czasem staje się coraz mniej stabilne. Na szczęście pewna właściwość czasoprzestrzeni sprawia, że dużo łatwiej jest otwierać przejścia już wcześniej otwierane, niż całkowicie nowe.

Twarz Leona zdradzała, że jego mózg zaraz imploduje.

Piter westchnął i zmienił taktykę.

— Mówiąc najprościej. Portal jest jak rana w czasoprzestrzeni. Zrobienie dziury kosztuje nas dużo energii, ale gdy już ją zrobimy, możemy wkładać w nią coś, ile raz chcemy, niemal bez kosztów. Ale gdy przestaniemy to robić na dłuższy czas i rana się zarośnie, będziemy musieli znowu włożyć w to dużo energii, żeby otworzyć przejście.

— Aha. — Leon odetchnął z ulgą, mimo że porównanie przyprawiło go o dreszcze.

— Piter próbuje powiedzieć — przyszedł mu w sukurs Jerzy — że kiedy nastawimy się na oglądanie okresu siedemnastej dynastii, to oglądamy okres siedemnastej dynastii. Jakbyśmy oglądali program w telewizji analogowej. Nie możemy sobie cofnąć pięć minut, bo było coś interesującego, bo to po prostu zarżnęłoby sprzęt. Innymi słowy, dziura w konkretne miejsce w czasie, a potem gapimy się, aż nie skończy się projekt badawczy.

— Rozumiem. — Kiwnął głową Leon.

— Doskonale — podsumował Piter i kliknął kilka razy w monitor. — Projekt, który teraz prowadzimy... choć może lepiej byłoby powiedzieć, prowadziliśmy...

— Spokojnie — wszedł mu w słowo Jerzy. — Piłka jeszcze jest w grze.

Piotr przełknął ślinę i kontynuował.

— Projekt, który obecnie prowadzimy, miał na celu zbadanie rozwoju sieci parafialnej w Koronie po unii w Krewie... No dobra. Bardziej zależało nam na Wielkim Księstwie Litewskim, ale biorąc pod uwagę, że w pierwszych latach unii prawdopodobnie nic byśmy tam nie zobaczyli, postanowiliśmy również objąć obserwacją Koronę. Z tego samego powodu, nie nastawiliśmy maszyny na tysiąc trzysta osiemdziesiąty piąty, tylko na tysiąc czterysta siódmy rok.

Piotr kliknął jeszcze kilka razy w monitor, po czym przekręcił go w stronę Leona. Na ekranie wyświetlało się satelitarne nagranie pomostu bałtycko-czarnomorskiego, który ktoś zostawił odłogiem na kilkadziesiąt lat. Łyse plamy pól świeciły wokół Krakowa, w centrum Wielkopolski i wzdłuż Wisły. Resztę stanowiła przetykana pojedynczymi plamami puszcza. Na wschodzie było tak samo, z wyraźnymi odlesieniami wokół Mińska, Wilna i miast nadbałtyckich. Na południu jaśniała wielka plama stepu, a nad tym wszystkich przesuwały się ławice chmur.

— Hołd Nowogrodu Wielkiego — powiedział bezwiednie Leon, jak urzeczony wpatrując się w nagranie.

— Owszem. — Kiwnął głową Piotr. — Ale to raczej koincydencja bez związku. Chcieliśmy po prostu na starcie zobaczyć już jakieś stojące kościoły, a biorąc pod uwagę, że projekt nie trwa z reguły dłużej niż pięć lat, transmisja z Grunwaldu stanowiła nieodpartą pokusę.

Etnolog uśmiechnął się, odrywając wzrok od nagrania.

— I cóż takiego wydarzyło się w tysiąc czterysta siódmym? — spytał i natychmiast tego pożałował.

Twarze pracowników instytutu skamieniały i nabrały niezdrowego wyglądu.

— Konkretnie w tysiąc czterysta ósmym — powiedział Piter grobowym tonem. — Projekt trwa od zeszłego roku. — Przełknął ślinę i kontynuował, starając się zachować rzeczowy ton. — Ustaliliśmy, że na Litwie powstało dużo więcej kościołów, niż prawdopodobnie było przed unią. Przypuszczamy, że są to lokacje prywatne, które później ulegną całkowitemu zniszczeniu. Projekt rozwijał się bardzo dobrze, aż do feralnego poniedziałku przed miesiącem. — Westchnął i po chwili zaczął mówić dalej. — Otworzyliśmy przetkalność. Satelita nie odpowiadał. Wysłaliśmy więc dwóch serwisantów. Karola Szmajdzińskiego i Krzysztofa Faca. To, co zobaczyli...

Urwał. Wszystkim ewidentnie udzieliło się zdenerwowanie. Jerzy i Stefan stękali głośno, szurając przy tym butami. Piter przełknął ślinę i zagryzł wargę.

— Co? — spytał lekko zniecierpliwiony Leon. — Co zobaczyli?

Kierownik misji międzyczasowych westchnął, porwał monitor i kliknął w niego kilka razy.

— A co ja ci będę opowiadał. Lepiej sam to zobacz. — Szybko odwrócił ekran w stronę Leona.

Tym razem mapę zastąpił obraz czarnej przestrzeni, w której punktowo świeciło ostre światło. Dopiero po chwili Leon zdał sobie sprawę, że jest to nagranie z hełmu astronauty, który zbliża się właśnie do sondy.

„Podchodzę do satelity” zabrzmiał przetworzony przez głośnik głos astronauty „Rozpoczynam procedurę spowalniania”. Kilka rzeczy zdarzyło się poza kadrem, po czym rażące światło słońca znikło, a pole widzenia przesłonił ogromny błękit ziemi. Leon aż westchnął z wrażenia, bezwiednie starając się dopatrzyć różnic względem współczesnej geografii. Obraz był jednak na tyle słaby, a widok tak ogólny, że raczej było to niemożliwe.

Następnie astronauta wymienił jakieś techniczne uwagi ze swoim kolegą, po czym zakończył procedurę „dokowania” do satelity. Teraz obraz ziemi majaczył jedynie miejscami przesłonięty przez wielkie panele słoneczne i srebrzystą aparaturę.

„Przystępuję do oględzin” zabrzmiał głos z monitora „Poszycie wydaje się całe. Nie ma śladów ingerencji obcych ciał”.

Na monitorze przesuwały się srebrzyste płaszczyzny przetykane zwojami przewodów i jakimiś interfejsami.

„Sprawdź dokładnie” odezwał się nowy głos, daleko mniej zniekształcony przez elektronikę „Asteroidy mogą mieć wielkość ziarnka piasku”.

„Zrozumiałem” odpowiedział astronauta. W głośniku słychać było jego oddech, chyba powoli się męczył. Gładka tafla metalowej folii przesuwała się przez monitor, gdzieniegdzie ustępując miejsca widokowi błękitnej planety.

„Chryste! Co to jest!”

Głos astronauty zabrzmiał całkowitym zaskoczeniem.

„Co widzisz?” natychmiast zawtórował mu drugi głos, będący chyba głosem Pitra.

„Dziura! W poszyciu jest dziura!”

„To asteroida? Uszkodziła aparaturę?”

Tylko dyszenie.

„Krzysiek. Co tam jest?”

Znowu dyszenie.

„Nie wiem jak to opisać. Przebiło ją na wylot... Ale to nie asteroida. Dziura jest, jakbyś igłą szył. Przechodzi dokładnie na wylot.”

W tym momencie na ekranie pokazał się otwór w poszyciu, przez który widać było błękit ziemi. Jego brzegi były tak równe, że etnolog pomyślał sobie, że musi być fabryczny.

Piter zatrzymał nagranie, klikając w monitor.

Zaskoczony Leon posłał mu zdziwione spojrzenie.

— I co to oznacza? — spytał niepewnie.

— Zaraz się dowiesz — odparł Piter, nerwowo pocierając czoło. — Teraz musisz jednak wiedzieć, że tego otworu nie zrobiła, bo nie mogła zrobić, żadna asteroida.

Leon otworzył szeroko oczy, a Piter kontynuował.

— Kiedy asteroida uderza w satelitę, ta z reguły rozpada się na kawałki. Bolid musi być bardzo, bardzo mały, żeby po prostu przejść przez aparaturę na wylot. Ta asteroida... — Wskazał na monitor — gdyby to była asteroida, musiałaby mieć wielkość ludzkiej pięści. Gdyby taki obiekt trafił naszego orbitera, nie zostały by z niego drzazgi. A tymczasem to coś przeszło na wylot jak rozgrzana igła.

Leon starał się przetrawić to, co usłyszał.

— Czyli że to była bardzo gorąca asteroida.

Pracownicy instytutu popatrzyli po sobie, po czym Piter westchnął i powiedział.

— W przestrzeni międzygwiezdnej jest góra kilka kelwinów. Płonące asteroidy zdarzają się tylko w atmosferze Ziemi lub innych planet, ponieważ wywołują one tarcie. W kosmosie nie ma tarcia, więc wszystkie ciała są tam zimne jak serce imperatora z Gwiezdnych Wojen.

— No, a słońce? — spytał Leon, czując, że ta rozmowa zmierza do bardzo nieprzyjemnych wniosków. — Ono przecież rozgrzewa ciała w przestrzeni do bardzo wysokich temperatur.

— Owszem — przytaknął Piter. — Nawet do dwustu stopni Celsjusza — powiedział poważnym tonem. — Tylko, że żeby powstał taki otwór, obiekt powinien mieć temperaturę plazmy...

I dodał widząc pytający wzrok Leona.

— Czyli dziesięć tysięcy kelwinów.

Zapadła cisza. Słychać w niej było tylko narastający oddech Leona, który jednak nieoczekiwanie parsknął i powiedział z uśmiechem.

— No to może są w kosmosie takie asteroidy.

— Nie ma — rzeczowo sprostował Stefan.

Leon zacisnął i otworzył dłonie, po czym odparł z kpiarskim uśmiechem.

— Przepraszam, ale do czego wy zmierzacie? Chyba nie chcecie mi wmówić, że...

— Naszego satelitę ktoś zestrzelił w tysiąc czterysta ósmym roku. Ktoś, czyli nie my. — stwierdził Jerzy tonem tak twardym, że niemal brzęczał jak stal.

Znów zapadła cisza. Leon zmarszczył brwi.

— Czyli, że Ruskie albo ktoś inny, też potrafią latać w przeszłość.

— Myśleliśmy o tym — westchnął Jerzy — i z pewnością nie da się tego wykluczyć, ale biorąc pod uwagę raporty wywiadu i inne kwestie, jest to raczej mało prawdopodobne.

Leon uśmiechnął się głupkowato, ale uśmiech szybko spełzł mu z twarzy. Cofnął się o krok.

— To jakieś szaleństwo — przetarł twarz. — Co wy mi tu opowiadacie? Co to ma być? Palekosmici? Denikeny? Zaraz się dowiem, że Jagiełło był kosmitą.

— Wiem, że trudno ci to zaakceptować — odparł Jerzy. — Nam też nie było łatwo.

— Pierdole wasze łatwo — fuknął Leon. — To jakaś jebana farsa. Zwykła dziura w satelicie i chuj! A wy dorabiacie sobie ideologię! Pierdolone banialuki! Macie sprzęt za milion milionów, a wierzycie w kosmitów? Jebnijcie się w łeb!

Mówiąc to, cofał się bezwiednie, jakby idea obcych z przeszłości mogła zrobić mu krzywdę.

— Słuchaj — podjął Piter. — Ja mam doktorat z astrofizyki i mechaniki kwantowej. Science jest moją biblią. Po tym, jak to zobaczyliśmy, nie spałem przez trzy noce, ale musiałem skapitulować przed faktami.

— Przed dziurą — parsknął Leon.

— Nie — odparł Piter. — Przed tym.

To rzekłszy, kliknął ponownie w ekran i nagranie z hełmu Krzysztofa ożyło.

„Niemożliwe. Niemożliwe” powtarzał astronauta.

„Jak to się kurwa stało?” spytał drugi astronauta „Tu jest otwór wylotowy. Zupełnie gładki. Jakby ktoś na ułamek sekundy wsunął rozżarzony pręt”.

„Warszawa. Widzicie to?” ponownie spytał Krzysiek.

„Tak. Widzimy” zapewnił go Piter z nagrania, niezbyt pewnym siebie głosem.

„To nie może być asteroida. Czy hiperprotuberancja może wywołać coś takiego?”

„Nie wiem.” Odparł kompletnie zbity z pantałyku Piter sprzed miesiąca. „Pewnie nie”

„O kurwa! Co to jest?!”

Wrzask Karola Szmajdzińskiego zatrząsł głośnikiem. Krzysztof usiłował się odwrócić, ale w stanie nieważkości zajęło mu to chwilę. Udało mu się dokładnie w takim momencie, aby mógł dostrzec coś, co wyglądało jak bok ni to batyskafu, ni to lądownika księżycowego, ni to szalupy ratunkowej. To coś było pokryte jakby panelami słonecznymi, ale takimi, jakich Leon nigdy nie widział. Miały one na sobie jakby warstwę trójwymiarowych kryształów, przedziwnie rozpraszających blask, zaciemnianego przez obiekt słońca. Na nagraniu zamajaczyło coś, co mogłoby być dziobem statku i fragment czegoś, co wyglądało jak iluminator. Statek zbliżył się do obu astronautów i nagranie się urwało.

Leon czuł, że zaraz zemdleje.

— Co to kurwa było? — spytał takim głosem, jakby właśnie zobaczył ducha.

— My również nie wiemy — odparł Jerzy. — Kontakt z astronautami się urwał. Mimo próby wznowienia połączenia byliśmy głusi i ślepi. Po 12 minutach osobiście wydałem rozkaz, aby wyłączyć Kaśkę, żeby to gówno nie przeszło na naszą stronę.

— To byli kurwa kosmici — powiedział Leon takim głosem, jakby ziemia osuwała mu się spod nóg.

— Tak przypuszczamy... — odparł Piter. — Lub raczej tak to nazywamy, nie wiedząc, kurwa, jak inaczej to nazwać.

— To byli kurwa kosmici. — Leon dyszał, patrząc w jeden punkt na ścianie.

— Istnieje niewielka szansa, że jakiś inny rząd zdobył naszą technologię, ale jest bardzo mało prawdopodobne, żebyśmy dowiedzieli się o tym w taki sposób.

— To byli kurwa kosmici — powtórzył Leon z naciskiem i spojrzał na dyrektora. — Pierdoleni kosmici! — wrzasnął — W jebanym piętnastym wieku!

Wrzasnął i nagle zmalał, jakby część jego ciała uciekła gdzieś do środka.

— Nie! To jest jakiś fejk. Coś musiało wam się popierdolić.

— Nie możliwe. — Pokręcił głową Stefan. — Aparatura jest dokładna jak szwajcarski zegarek. Widziałeś nagranie z przestrzeni kosmicznej anno domini tysiąc czterysta siedem.

— Kurwa, jebana mać! — wrzasnął Leon. — Nie po to zostałem doktorem na uniwersytecie, żeby się okazało, że mój stary ma rację! Nie ma żadnych jebanych paleokosmitów! — wskazał na monitor — To jest jakaś pierdolona kpina! Co wy myślicie? Że można sobie jaja z ludzi robić? Co się zaraz okaże? Że Jungingen latał na miotle? Nie wierzę w to! Tego, kurwa nie ma! To jest jakiś fejk!

Wywrzeszczawszy to, odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę drzwi po drugiej stronie dyspozytorni.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Vespera pół roku temu
    Tak, to byli, kurwa, kosmici :) Z działami plazmowymi, to może z mojego Amaru przylecieli? Ale super, jeśli to pójdzie w tę stronę.
  • Marcin Adamkiewicz pół roku temu
    Vespera: Kosmici są niestety mojej własnej produkcji;) ale sam pomysł, żeby takie jakieś uniwersum wspólne zrobić, całkiem ciekawy:D Może, może. Tylko muszę "Niewłaściwy..." skończyć:)
  • Vespera pół roku temu
    Marcin Adamkiewicz Widzę, że napisałam szybko i nieprecyzyjnie: w tę stronę, czyli jakichkolwiek kosmitów.
  • Marcin Adamkiewicz pół roku temu
    Vespera: Myślę, że Ci się spodoba;)
  • Tjeri pół roku temu
    "Zaraz się dowiem, że Jagiełło był kosmitą."
    :D piękne. Däniken zaciera łapki. Swoją drogą, abstrahując od wszystkich wad (i naciągnięć) w jego teorii, to muszę przyznać, że wciąż budzi moją ekscytację :D.
    Fajny odcinek. Akcja przyspieszyła. Ciekawe jak to się będzie mieć do roli Leona.
  • Marcin Adamkiewicz pół roku temu
    Tjeri: Cieszę się, że się podoba:D Ja też uważam sam pomysł z paleokosmitami za ciekawy i inspirujący (jak zresztą, chyba widać;), ale jestem zapamiętałym wrogiem podchodzenia do niego bezrefleksyjnie. Z resztą więcej o tym będzie w następnym rozdziale. Jeszcze raz ogromnie się cieszę, że się podoba i zaciekawia:D
  • Tjeri pół roku temu
    Marcin Adamkiewicz
    Och, do niczego nie można podchodzić bezrefleksyjnie! :D
    A do Dänikena mam sentyment. Pamiętam, że pierwszy raz, jako ciekawostkę i poszerzenie horyzontów, puściła nam o nim film babka z historii sztuki, jeszcze w liceum (daaawno temu). Pamiętam że oglądałam z otwartą gębą :D. Takie "fajne" połączenia rodzą się, gdy się trochę wiedzy podleje zupką z teorii spiskowych i osobistą charyzmą. :)
  • Marcin Adamkiewicz pół roku temu
    Tjeri: W pełni się zgadzam. Ja z resztą uwielbiam wszelkie kontrasty ("kontrast i harmonia, oto składniki prawdziwego piękna" jak powiedział Gérard Depardieu w jednym filmie;), a trudno o większy kontrast niż cywilizacja mogąca przeskakiwać tysiące lat świetlnych i lud pierwotny.

    Szczególnie pociąga mnie to przy takim "realistycznym" podejściu do tematu. Na przykład do tej pory pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie wątek rodziny Thorgala w... oczywiście w Thorgalu. Mam na myśli te przedpotopowe numery (dzisiaj już nie śledzę rozwoju serii) Kraina Qa, Oczy Thanatloca i Miasto zaginionego boga. Kosmity mają tam przepotężną jak na ziemskie warunki technologię, ale nadal są tylko "zwykłymi ludźmi", to znaczy dotyczą ich te same prawa fizyki jak autochtonów. Mogą machnąć się w obliczeniach i po prostu rozbić statek. Muszą jeść, spać, kochają (moment, w którym Varth uzmysławia sobie że Thorgal jest jego synem, na moment przed swoją śmiercią, autentycznie mnie pozamiatał).

    Tak. Zdecydowanie paleokosmity mają coś w sobie:)
  • Tjeri pół roku temu
    Marcin Adamkiewicz
    Z Thorgala pamiętam jedynie tyle, że bardzo mi się podobał. Niestety czytałam tak dawno temu (koniec podstawówki, może początek liceum), że niewiele w pamięci mi zostało. No i przeczytałam kilkanaście pierwszych części tylko (te wydane u nas do połowy lat 90tych). Ale może zrobię prezent młodszemu członkowi rodziny i sama na tym skorzystam ;). Zachęciłeś :)
  • Marcin Adamkiewicz pół roku temu
    Tjeri: No to super! Ja mam ogromny sentyment do tego komiksu i czasem wracam do starych, wysłużonych zeszytów, jeszcze po starszym bracie. Jeśli możesz podać dalej tę pałeczkę, to nie wahaj się ani chwili:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania