Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 17

Rano Leon wstał z niewielkim kacem, ale za to w świetnym humorze. Być może, jak każdy facet zbyt dużo sobie przypisywał, ale przysiągłby, że wczoraj jednak udało mu się wywrzeć na Sylwii wrażenie. No, może przynajmniej ją zainteresować. Tak czy owak poczytywał to sobie, za niebywały sukces.

Wstał więc i mimo że wczoraj wieczorem przecież się golił, zaczął od porannej toalety. Objechał się dokładnie maszynką, która jak inne kosmetyki była na wyposażeniu pokoju, wyperfumował, a nawet trochę pośpiewał przed lustrem Mam tę moc z bajki Kraina Lodu. W końcu wyszedł ze swojej samotni i dziarskim krokiem ruszył w stronę kantyny.

Na miejscu było sporo ludzi, ale jedynym, którego rozpoznał był Jerzy.

— Leoś! — krzyknął do niego dyrektor, przerywając rozmowę z jakimś naukowcem. — Zjedz szybko, za dwadzieścia minut przyjdzie po ciebie Mirek. Możesz usiąść tutaj, bo my właśnie skończyliśmy. Tylko się nie obżeraj.

Dyrektor wstał, zabrał tacę ze swoim jedzeniem i faktycznie ruszył do wyjścia.

Leon nałożył sobie jajka sadzone, trochę sera i dwie kromki chleba. Na kaca nigdy nie lubił się objadać. Za to wziął sobie największą kawę, jaka była.

„Ciekawe, czy to ten sam Mirek” zastanawiał się, jedząc, podczas gdy stołówka się wyludniała. Kiedy skończył, był już praktycznie sam, wyjąwszy kilku naukowców w drugim kącie sali.

Gdy już miał wstać i odnieść tacę z resztkami, do sali wszedł żołnierz w polowym mundurze z beretem GROMU przeciągniętym przez pagon.

Żołnierz podszedł do niego i powiedział.

— Cześć Leon. Jak podoba ci się w instytucie?

Etnolog zamarł zdziwiony z uniesioną tacą.

Żołnierzem, który do niego podszedł był właśnie ów Mirek, który przywiózł go do instytutu.

— Hej! To ty?! Gdzie jest mój telefon?

Żołnierz roześmiał się głośno.

— Bezpieczny — przyznał pobłażliwie. — Wierz mi, że odzyskasz go całego i zdrowego, kiedy zakończy się twoja misja.

— Dobra, dobra — palnął na to Leon, widocznie nie tracąc dobrego humoru. — Ja was znam, tajniacy. Pewnie zgraliście już z niego wszystkie dane i zamontowaliście mi pluskwę.

— Do tego nie potrzeba ci go zabierać. — Wzruszył ramionami Mirek, a zrobił to tak naturalnie i swobodnie, że Leonowi przeszła chęć do żartów na temat inwigilacji.

Wstał, odniósł tacę i wrócił do żołnierza.

— Co robimy? — spytał.

— Jurek prosił mnie, żebym przed skokiem w tundrę, trochę z tobą poćwiczył.

— Tak? A co to będą za ćwiczenia?

— Opowiem ci na miejscu. — Mirek się uśmiechnął. — Choć. Spodoba ci się.

Ruszyli korytarzem i skręcili w stronę, w którą Leon nigdy do tej pory nie szedł. Tak mu się przynajmniej wydawało, chociaż niektóre elementy wydawały się znajome. Dopiero po dłuższym czasie uświadomił sobie, że biegł tędy podczas swojego wzburzenia.

Korytarz, ze standardowo bezpłciowego przybrał nieco barw. Na ścianach pojawiły się duże fotografie przedstawiające różnych sportowców, a w kilku miejscach zawitały nawet doniczki z roślinkami.

Mirek skręcił w jeden z bocznych korytarzy i znaleźli się w łączniku, z którego prowadziło kilkoro drzwi. Przez największe, przeszklone widać było sporą salę gimnastyczną, na której piętrzyły się kozły do ćwiczeń, skrzynie i materace.

— Tu jest szatnia — powiedział żołnierz, wskazując inne drzwi. — Możesz się tam przebrać. Na miejscu powinny być przygotowane ciuchy do ćwiczeń. Jak będziesz gotów, to wbijaj na salę. — kiwnął w stronę przeszklonych drzwi.

Leon wszedł do szatni. Nie różniła się niczym od szatni w tysiącach siłowni na całym świecie. Białe ściany, metalowe szafki i kilka ławek. Rzeczy na przebranie faktycznie były już przygotowane. Biała koszulka, szare spodnie od dresu i miękkie sportowe buty. Przebrał się, włożył rzeczy do szatni i przekręcił kluczyk.

Ruszył w stronę sali. Tam czekał na niego Mirek również przebrany. Podobnie jak Leon miał na sobie dresowe spodnie i t—shirt, tylko że jego były oliwkowe. Różnił się też jednym szczegółem. Był zupełnie boso.

— No to sobie trochę poćwiczymy — powiedział Mirek. — Pokażę ci kilka rzeczy, które mogą ci się przydać podczas samego lotu, jak i potem w tundrze. Powiedz mi, czy uprawiasz jakiś sport?

— No, na studiach ćwiczyłem siatkówkę, ale od kilku lat tylko biegam od wielkiego dzwonu.

Mirek pokiwał głową, a Leon poczuł, że wyszedł na totalnego mięciela przed tym atletycznie zbudowanym facetem.

— Dobrze — odparł Mirek, jakby ta informacja nie zrobiła na nim żadnego wrażenia i dodał. — Zaczniemy od nauki upadania.

— Od czego? — Leon wybałuszył oczy.

— Upadania. Jak upadać, też trzeba wiedzieć. Jest to podstawowa umiejętność przy skokach międzyczasowych. — Westchnął. — Przetkalność to zdradliwa suka. Miota tobą jak szmatą na wszystkie strony. Nie wiedząc jak upadać, można zrobić sobie krzywdę, a chyba nie chciałbyś zacząć swojej pierwszej wycieczki w przeszłość od, dajmy na to, złamania nogi.

— No jasne, że nie.

— Najpierw jednak trzeba się rozgrzać. — powiedział wojskowy.

No i się zaczęło. Najpierw bieg wokół sali (chyba trzysta okrążeń), potem kręcenie kół rękami w biegu, podskoki, przeplatanka, skakanie w kuckach, jak żaba. Potem pompki, brzuszki, pajacyki, podciąganie. Po dziesięciu minutach takiej rozgrzewki Leon nie wiedział już, jak się nazywa. Za to Mirek, który ćwiczył równo z nim, nawet się nie spocił.

Potem było rozciąganie, więc można było złapać tchu, ale za to rozrywane mięśnie bolały jak diabli.

Kiedy Mirek stwierdził, że już wystarczy, Leon z trudem podniósł się z podłogi i bezrefleksyjnie zwrócił się w stronę drzwi, licząc że ma już wysiłek fizyczny za sobą.

— Dobrze — stwierdził trener. — Teraz przejdziemy do zasadniczych ćwiczeń.

Na twarzy Leona odmalował się ból połączony z przerażeniem.

Mirek jednak nic sobie z tego nie robił i od razu przeszedł do demonstracji. Najpierw pokazał mu jak radzić sobie podczas upadków z pozycji stojącej. Potem przyszła kolej na Leona. Trener popychał go, a ten podczas upadku w tył miał za zadanie przyciągnąć podbródek do klatki piersiowej, tak by chronić potylicę i mocno uderzyć rękoma na boki, by to one przejęły impet upadku.

Powtórzywszy to ćwiczenie kilka razy, Leona zaczęły boleć ręce, ale Mirek nie odpuszczał. Kazał mu upadać po kilkadziesiąt razy, aż etnolog zaczął podejrzewać się o wstrząs mózgu.

Potem były upadki z innych pozycji, w przód i na boki, a następnie przeszli do, jak je nazywał Mirek, „turlańców”, czyli przewrotów przez bark.

Nagle sytuacja zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Leon, który do tej pory czuł się jak wyrżnięta szmata, zaczął bawić się doskonale. Mało tego! Stwierdził, że nie czuje już zmęczenia, jakie było jego udziałem na rozgrzewce, a same przewroty, nie dość że są dziecinnie proste, to jeszcze szalenie widowiskowe.

Z grubsza polegały one na takim upadku, by fiknąć kozła przez bark, nie łamiąc sobie przy tym karku, i wylądować z powrotem na dwóch nogach. Leonowi zawsze imponowały takie akrobacje i szalenie podziwiał ludzi ćwiczących parkur i tego typu sporty. Teraz był naprawdę zdumiony jak łatwe i intuicyjne jest robienie takich fikołków.

Po godzinie Mirek z całych sił popychał go na materac, a Leon bezbłędnie robił przewrót w przód lub w tył. Gdy już radził sobie z tym nieźle, przeszli do skoków z wysokości. Najpierw skakał na materac z połowy skrzyni, a potem z całej. Za każdym razem wychodziło mu to bezbłędnie.

— Widzę, że masz do tego dryg — ocenił Mirek. — To teraz zrobimy to samo, ale bez materaca.

Leonowi krew odpłynęła z twarzy. Podłoga była wyłożona grubą wykładziną, ale i tak była twarda, jak wszystkie podłogi na świecie. Pomysł, że miałby się po niej przeturlać, nieco go przeraził.

— Normalnie przeszlibyśmy do tego po kilku dniach — stwierdził żołnierz — ale niestety ich nie mamy. Idzie ci bardzo dobrze. Powinieneś sobie poradzić. Zaczniemy od przewrotów ze stania. Ustaw się tutaj. Gotowy?

Leon kiwnął głową. Mirek popchnął go silnie w plecy, a etnolog fiknął kozła, dokładnie tak samo, jak poprzednio i uniósł się na równe nogi. Zaskoczony powodzeniem własnego przedsięwzięcia spojrzał na drogę, którą przebył i dokładnie się obmacał.

Poza tym, że czuł wszystkie kości pleców, był cały i zdrowy. Zafascynowany tym wynikiem zrobił jeszcze kilka przewrotów i choć plecy go bolały, czuł się niezwyciężony.

— Doskonale. Teraz ze skrzyni.

Leon wdrapał się na urządzenie i choć nieco się bał, zeskoczył i również przeturlał się po ziemi.

— Ale jazda! — krzyknął.

— Jak się podoba, to zrób jeszcze dziesięć razy.

Wdrapał się z powrotem na skrzynię i powtarzał ćwiczenie raz za razem. Był już na urządzeniu chyba siódmy raz, gdy nagle drzwi do sali się otworzyły.

— I jak idzie naszemu kursantowi?

Leon poczuł, że zaraz zemdleje. Do sali weszła Sylwia w mundurze polowym i uśmiechnęła się radośnie do obu mężczyzn.

„Chryste! Nie w takiej chwili!” powiedział do siebie w duchu etnograf.

— Kursant bardzo zdolny — zakomunikował Mirek. — Umie już bezbłędnie skakać ze skrzyni na ziemię i lądować z przewrotem.

— Super! — ucieszyła się Sylwia, przenosząc wzrok na Leona. — Pokażesz mi, czego się nauczyłeś?

Leon przymknął oczy.

„Zabiję cię” pomyślał „Bóg mi świadkiem, że cię zabiję”

Otworzył je i spojrzał na wykładzinę, która wydała mu się teraz dnem Wielkiego Kanionu.

„Tylko tego nie schrzań.” powtórzył kilka razy w głowie i skoczył.

Upadł, złożył się prawidłowo, przeturlał, ale na sam koniec źle ułożył nogi i zamiast wstać, jak Pan Bóg przykazał, zachwiał się i upadł.

Sylwia podbiegła natychmiast.

— W porządku? — spytała.

— Wszystko gra! Wszystko gra! — gorliwie zapewniał Leon, na dowód swoich słów wstając. — Tylko trochę uderzyłem się w kolano.

— No, musisz jeszcze poćwiczyć przed skokiem. — powiedziała kobieta, dotykając jego ramienia.

„Jak będziemy w tundrze, to cię wykończę” odpowiedział w myślach, ale gorliwie przytaknął.

— Dobrze. Nie przeszkadzam wam — powiedziała, uśmiechając się szczerze. — Ćwicz Leon, to bardzo ważne.

I wykonała w jego stronę gest Wujka Sama, co wyglądało dość dziwnie i sztucznie.

Gdy dwukierunkowe drzwi przestały za nią łopotać, Mirek się odezwał.

— Nie przejmuj się — powiedział. — Każdemu powinęłaby się noga w takiej sytuacji. Nam, mężczyznom w obecności kobiet spada IQ i nie jest to szydera, tylko potwierdzony badaniami fakt naukowy. To dlatego przez setki lat nie przyjmowano kobiet do wojska i uważano, że przynoszą pecha na pokładach okrętów.

— Rany! — jęknął Leon zaskoczony tym oświadczeniem. — To jak wy sobie z tym radzicie?

Mirek wzruszył ramionami.

— Trzeba sobie wmówić, że to tak naprawdę jest facet. Trudna sprawa, ale w końcu się da. A potem kobiety się dziwią, że w męskich zawodach wymaga się od nich więcej niż od facetów. Co poradzisz, skoro nawet biologia jest przeciw nam.

Leon skoczył jeszcze kilka razy i oczywiście wyszło mu świetnie. Satysfakcja, jaką miał przed chwilą, gdzieś jednak uleciała. Mirek chyba to zauważył, bo zaproponował coś innego.

— Na miejscu może ci przyjść, walczyć z ludźmi — powiedział. — Dlatego pokażę ci kilka technik, dzięki którym będziesz miał przewagę nad Nieńcami. Oczywiście, czy na kosmitów będą one równie skuteczne, nie wiemy, ale jeśli są humanoidalni, to być może tak.

W tym momencie Mirek wyciągnął rękawice i tarcze bokserskie, zaprezentował mu kilka podstawowych ciosów i kazał tłuc w nadstawiane tarcze. Gdy Leon namachał się już rękoma, kazał mu zdjąć rękawice i przeszli do chwytów i obezwładniania. Mirek pokazywał mu jak bronić się przed łapaniem za kołnierz, duszeniem i łapaniem w pasie. Było tam o wkładaniu palców w oczy, uderzaniu od dołu w nos, rozrywaniu kciukiem wargi i ciosach w krtań. Jednocześnie etnolog poszerzył swoją wiedzę z dziedziny wystawiania kości ze stawów, wyrywania rzepek kolanowych i zrywania ścięgien.

Po kilku godzinach takich treningów Leon był zlany potem, ale szczęśliwy jak pies po spacerze.

— Dobrze — powiedział w końcu Mirek, po raz setny klepiąc w ramię sparing partnera, by ten zdjął założoną mu właśnie dźwignię na nadgarstek. — Dosyć tych wygibasów. Leć się umyć i przebrać w swoje ciuchy. Nauczymy cię korzystać z jeszcze jednego środka walki.

— Z jakiego? — spytał zdyszany Leon.

— Z ołowiu.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Vespera 5 miesięcy temu
    Kilka godzin ćwiczeń dla typa, który sobie czasem "trochę biega"? O kurczę, to ja chcę zobaczyć, jak on jutro się podnosi z łóżka...
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    :D:D:D
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Vespera: Magia literatury;)
  • Vespera 5 miesięcy temu
    Marcin Adamkiewicz Kołek do zawieszenia niewiary zaczyna trzaskać, ale jeszcze trzyma :)
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Vespera: Można mieć pęknięty kołek i jednocześnie nie móc się oderwać od lektury;)
  • Vespera 5 miesięcy temu
    Marcin Adamkiewicz U mnie to działa tak, że jak kołek pęknie, to albo czytam do końca, ale z politowaniem, albo porzucam. Moja tolerancja jest dość wysoka, ale tylko w fantastyce, dla innych gatunków jestem znacznie surowsza.
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Nie mam pojęcia czy od jednego razu można się czegokolwiek skutecznie nauczyć, ale pewnie też bym próbowała. Inna sprawa czy stan przedstawiony przez Vesperę, nie byłby zagrożeniem dla akcji :). Do następnego
  • Marcin Adamkiewicz 5 miesięcy temu
    Tjeri: Być może. Kto to wie?;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania