Z pamiętnika amerykańskiego wieśniaka - Początki wieśniaka(Dziennik)
Pierwszy dzień spędzony na pracy na budowie, gdzie dorabiałem jeszcze w liceum i na studiach, być może nie był do końca punktem zwrotnym w moim życiu. Jednak to, co doprowadziło bezpośrednio do tego, że w ogóle znalazłem się na budowie, było zdarzeniem nie bez znaczenia dla mojego późniejszego życia.
Wszystko zaczęło się pod koniec drugiej klasy liceum. Presja związana z maturą i wyborem studiów odciskała swojej piętno na wszystkich moich rówieśnikach i oczywiście ja nie byłem wyjątkiem. Gorączkowo rozmyślałem, co chciałbym robić w życiu, co przy okazji przyniosłoby mi godziwy dochód. Wielki wpływ na moje życie miała broń biała, czytałem niezliczone książki na jej temat, uzbierałem pokaźną kolekcję, byłem członkiem bractwa rekonstrukcji historycznej, była to moja wielka pasja. Marzyłem o tym, żeby samemu móc stworzyć coś tak pięknego, jak jeden z mieczy, których używałem, logicznym jest więc, że myślałem o kowalstwie. Nie byłem jednak nigdy, zupełnie oderwanym od rzeczywistości marzycielem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że rynek na takie wyroby jest mocno ograniczony, obmyśliłem więc plan, który w moim przekonaniu nie miał prawa zawieść. Po pierwsze, primo: szkoła spawaczy i frezerów. Znalazłem świetną, specjalistyczną placówkę, jedyną taką w kraju. Dwa lata nauki i mam już fach w ręku. Po drugie, szlifierka i odlewnictwo, których mogę się uczyć, utrzymując się już z własnych środków. Po trzecie specjalizacja w odlewnictwie magnezowym. Obliczyłem, że w cztery lata z górką będę miał doskonałe przygotowanie do pracy w przemyśle metalurgicznym i co najmniej dwa lata doświadczenia w branży. Punktem czwartym i ostatnim na mojej liście było znalezienie nieźle płatnej pracy i poszukanie kowala, skłonnego przyjąć mnie na termin i zająć się produkcją broni bardziej w charakterze hobby. Pamiętam, jaki byłem dumny z tego planu, zaraz poleciałem się pochwalić mamie. Zamiast gratulacji była awantura.
- Wykluczone! Nie będziesz robolem! Masz skończyć studia! To twoja jedyna szansa na porządne życie!
- Mamo zrozum, w dzisiejszych czasach dobrze przygotowany fachowiec potrafi zarabiać więcej niż magister.
- Bzdury! Nie masz pojęcia, o czym mówisz! W życiu nie przepracowałeś fizycznie jednego dnia!
- Chętnie bym to zrobił, ale nie mogę znaleźć nikogo, kto by mnie zatrudnił.
-Ja ci znajdę kogoś! Dostaniesz w dupę pierwszego dnia, odechce ci się pracy fizycznej!
- A jeżeli nie? A jeżeli przepracuję całe wakacje i dalej będę chciał robić to, co chcę robić?
- To wolna wola!
Kilka dni później dostałem od mojej mamy namiar na jej znajomego – właściciela firmy budowlanej. Oczywiście, że mnie zatrudnił. Wiedziałem, że ma przykazane dać mi wycisk. Nie obchodziło mnie to, musiałem coś udowodnić, jej i sobie.
Pierwszy dzień przebiegł mniej więcej tak, jak się tego spodziewałem. O godzinie 8:30 byłem już na drabinie trzymając w ręku młotowiertarkę.
- Robiłeś to już kiedyś? - zapytał mój nowy wąsaty mentor w niebieskich ogrodniczkach.
- Nie – pokręciłem głową – Jakaś dobra rada?
- Ta... Nie pierdol się z tym.
Po czym wsadził papierosa z powrotem do ust i poszedł do innej roboty. Przez całą zmianę puszczałem narzędzie tylko po to, by przestawić drabinę i zaraz wracałem do kucia. O czwartej wąsaty Miro klepnął mnie w ramię.
-Doś bedzie na dzisiaj Młody. Mam nadzieję, że jutro tesz bedziesz, bo nie chce mi się za ciebie tego gruzu sprzątać.
-Nie ma obawy, będę na pewno – odpowiedziałem z uśmiechem, wtykając ręce do kieszeni, by ukryć jak bardzo drżą z wysiłku.
Po całym dniu byłem styrany jak wół i myślałem, że zasnę przy obiedzie, ale głupia duma nie pozwoliła mi się wystawić na żadne docinki ze strony rodzicieli. Wyszedłem, mówiąc, że umówiłem się z przyjaciółmi. Tak naprawdę, poszedłem do lasu i w cieniu brzozy umościłem się wygodnie na mchu, gdzie spałem do wieczora. Wróciłem do domu dopiero po dziesiątej w nocy.
-Nie za późno trochę? - usłyszałem od wejścia-Jutro musisz wstać do pracy. No, chyba że zdecydowałeś się nie iść. - usłyszałem w matczynym głosie nutę satysfakcji i zęby od razu mi zgrzytnęły.
-Idę, idę. Ale nie ma czym się przejmować, nie przepracowuję się tam.
Więcej nie miałem ochoty rozmawiać, zamknąłem się w pokoju i mimo długiej popołudniowej drzemki nie miałem żadnego problemu z zaśnięciem.
Następny dzień nie wiele różnił się od poprzedniego. Posprzątałem swój gruz i zacząłem kuć znowu. Nie robiłem przerw, doskonale zdając sobie sprawę, że jestem na świeczniku. Około południa usłyszałem jednego z nowych kolegów.
-Młody siednij se na chwile. Dzisiaj nie musisz skończyć. Odpocznij.
-W domu odpocznę – odrzuciłem, nawet się do nich nie odwracając – wolę teraz popracować – skłamałem gładko.
Utrzymałem takie tempo przez cały tydzień, w międzyczasie dostałem kilka innych robót, które okazały się dużo lżejsze. Mimo że dla chłopaków dalej byłem „Młodym” to zaczęli się do mnie odnosić z sympatią i czymś na kształt szacunku. Nie okazałem się lebiegom, synalkiem koleżanki szefa, którego się spodziewali. W ostatni dzień pierwszego tygodnia podszedł do mnie jeden członków ekipy, patrząc podejrzliwie z pode łba.
-A ty Młody, kablujesz szefowi? - uderzył prosto z mostu.
-Próbujesz mnie obrazić, czy samo ci wychodzi? - odpysknąłem mocno podirytowany
-Kablujesz czy nie? Tylko szczerze, bo poznam. - nie ustępował Domi
-Nie kuźwa!
-A wódkę pijesz?
-Piję.
-No to chodź – odpowiedział z poważną miną i ruszył do drugiego pomieszczenia.
Co mogłem zrobić? Poszedłem. Od tamtego dnia zostałem członkiem ekipy. Przepracowałem w tej firmie trzy miesiące i większość czasu bawiłem się świetnie, nawet kiedy zrywałem z dłoni pęcherze i wiązałem sobie kilof kablem do ręki, bo nie mogłem go już utrzymać w obitych dłoniach. Podejrzewam, że od chłopców z ekipy nauczyłem się więcej niż od wszystkich moich licealnych i gimnazjalnych profesorów razem wziętych, przez te wszystkie godziny i lata wysiedziane w szkolnych murach. Wreszcie ktoś rzucał przede mną wyzwania, a ja to uwielbiałem. Moja mama szybko to zauważyła i za wszelką cenę próbowała mnie przekonać, bym zostawił pracę na budowie, uciekając się nawet do przekupstwa, proponując mi lepsze pieniądze niż, te, które zarabiałem, za to bym został w domu. Nie zgodziłem się, nie chciałem pieniędzy za nic. „Pieniądze powinny przychodzić z zewnątrz. Tylko wtedy tak naprawdę się zarabia. Poza tym nie wezmę łapówki”. - odpowiedziałem i byłem z siebie cholernie dumny, po raz pierwszy w życiu. Czułem, że coś znaczę, jestem kimś, potrafię pracować, zarabiać własne pieniądze, zrozumiałem, że jestem mężczyzną i czułem się, jakbym miał trzy metry wzrostu. Nie trwało to długo. Usiedliśmy z matką pewnego wieczoru do rozmowy. Przekonywała mnie o wartości studiów i edukacji, ja zachłyśnięty nowym doświadczeniem nie chciałem tego słuchać, byłem zdecydowany.
-Cóż, zgodnie z obietnicą nie zabronię ci. – powiedziała w końcu – Mam tylko nadzieję, że zarobiłeś dość pieniędzy, by się tam utrzymać, nie licz bowiem, że dam ci chociaż grosz.
Złamała mnie tym jednym zdaniem. Miałem wystarczającą sumę na pokrycie czesnego, ale nie było mowy o tym, bym mógł opłacić sobie mieszkanie i utrzymać się w obcym mieście. Z perspektywy czasu żałuję, że zabrakło mi wtedy hartu ducha, którym zwykłem się chełpić. Przez kilka dni, obliczałem, kalkulowałem, myślałem. Nie wymyśliłem, niczego. Plan zajęć nie pozwalał na podjęcie pracy, a dorywcze fuchy nie wystarczałaby na pokrycie wszystkich kosztów. Dziś wiem, że mogłem zrobić więcej, chociażby postawić wszystko na jedną kartę, pojechać na wariata i zobaczyć jak będzie. Nie miałem jednak wtedy tej pewności siebie, którą ma dziś, tego samego doświadczenia. Zrezygnowałem. Nie skarżyłem się, przełknąłem swoją porażkę. Wybrałem kierunek studiów, który w ogóle mnie nie interesował i nigdy nie miał zainteresować, ale nie wydawał się zbyt trudny. Tym sposobem zmarnowałem pięć lat życia.
Gdy odchodziłem z pracy przed rozpoczęciem roku akademickiego, miałem przykazane od szefa i brygady, by pojawić się za rok i tak też zrobiłem. Lekcje, które odbierałem podczas wakacji, dalej wydawały mi się cenniejsze niż te, które odbywały się na salach wykładowych. Właśnie wtedy obiecałem sobie, że jak tylko skończę te zasrane studia, zostanę robolem.
Kiedy przeprowadzałem się do stanów, miałem zapewnioną pracę, zanim, wyjechałem z Polski. Załatwił mi ją mój szalony szwagier. „Będziesz kosił trawę i takie tam”. - powiedział mi przez skype'a z właściwą sobie elokwencją - „To lepsze niż nic. Potem pewnie znajdziesz coś lepszego, za biurkiem”. Nie wiedziałem jeszcze wtedy czy będę chciał szukać czegoś innego, czy nie, ale byłem pewny, że czego bym nie zrobił, na pewno nie siądę znowu za biurkiem, by utonąć w papierach.
Cztery lata później jestem nadal w tej samej firmie. Zacząłem, grabiąc liście. Myślak z obcego kraju, tak mnie postrzegali współpracownicy, gdy zacząłem i nie traktowali mnie do końca poważnie. Dziś jestem zawodowym kierowcą ciężarówki, operatorem sprzętu ciężkiego, dorywczo mechanikiem, drwalem, arborystą i spawaczem. Prześcignąłem w kompetencjach i hierarchii chłopaków starszych stażem, i mimo że nie przysporzyło mi to popularności, to udowodniłem sobie, że wtedy dawno temu miałem rację.
Natomiast to, co pozwoliło mi dokonać tego wszystkiego to jedna radna, której udzielił mi Miro pierwszego dnia. Jaka? Już tłumaczę. Kiedy zacząłem pracować a Ameryce, największym problemem, z jakim się borykałem, była moja przesadna ostrożność i brak zdecydowania. Przez lata wpajano to we mnie: „Uważaj! Zepsujesz! Nie znasz się! Nie umiesz! Powoli! Ostrożnie!”. Myślę, że większość z tego słyszał każdy z nas. To bardzo Polskie podejście. W szkole również na każdym kroku, nauczyciele i inni uczniowie starają się pokazać ci, że jesteś od nich gorszy, na niczym się nie znasz. Szedłem więc przez życie z tym przekonaniem, bo nikt nie pokazał mi innej drogi. Każdą powierzoną mi pracę wykonywałem więc z uwagą i powściągliwie, samemu nakładając na siebie ograniczenia. Olśnienie przyszło po odbyciu przeze mnie dwóch rozmów.
Miałem szczęście uczyć się od dwóch wspaniałych operatorów. Ludzi kompletnie różnych od siebie, o innym podejściu do życia i usposobieniu, którzy w zupełnie innym stylu obsługują maszyny, a jednak obydwaj są mistrzami w swoim fachu. Podpytywałem więc ich obydwu. Pierwszym, który udzielił mi odpowiedzi na głupie pytanie „Jak być tak dobrym operatorem, jak ty?” był mój majster.
-Chłopcze – powiedział ochrypłym głosem, przeciągając słowa z południowym akcentem – najważniejsze to się nie bać- uciął, przyglądając mi się dziwnie, a po chwili podjął znowu wątek. – To, co ci teraz powiem, będzie brzmiało dziwnie, ale jeśli pewnego dnia zrozumiesz, o co mi chodziło to będzie znaczyć, że jesteś na drodze do bycia dobrym nie tylko w obsługiwaniu maszyn, ale w czymkolwiek co robisz. Więc uważaj, bo nie będę powtarzał!
Po tej przedmowie spodziewałem się usłyszeć jakiś sekret, czekałem by odkrył przede mną, tajemniczy klucz do sukcesu. On natomiast powiedział:
-Słuchaj dupy! Dupa powie ci, kiedy skręcić, a kiedy jechać prosto, kiedy maszyna działa, a kiedy jest z nią coś nie tak, nie musisz wiedzieć co nie gra, ale będziesz wiedział, że masz ją wyłączyć. A jak dupa zacznie ci się kurczyć, to znaczy, że spieprzyłeś!
Po tym oświadczeniu nie wiedziałem co mam powiedzieć, więc tylko patrzyliśmy się na siebie z majstrem w milczeniu, dopóki on nie przerwał ciszy.
-Nie patrz na mnie jak na wariata chłopcze! Ponad czterdzieści lat to stosuję i jeszcze mnie nie zawiodło! A zresztą... - Machnął ręką, odpalił walec i pojechał do dalszej pracy.
Rada, mimo iż wydała mi się co najmniej dziwaczna, była godna zapamiętania, chociażby ze względu na jej aspekt humorystyczny. Natomiast lekcja trzecia, jaką uzyskałem jakiś rok później, rozwiała moje wątpliwości.
Pracowałem przy nowym projekcie, budowy drogi przez las. Było nas tam tylko dwu i kilka maszyn, których używaliśmy na zmianę. Podczas przerwy na lunch, mój dużo starszy doświadczeniem kolega, zapytał mnie:
-Czemu się tak cackasz?
-Nie chcę nic zepsuć. - odpowiedziałem
-To jak się masz czegokolwiek nauczyć? Musisz coś spieprzyć! Zrób rozpierduchę, rozwal maszynę! Potem wszystko napraw i do końca życia zapamiętasz, by więcej nie robić tego w taki sposób.
-Albo mogę zwolnić i zrobić to dobrze za pierwszym razem. - argumentowałem.
-Jasne, ale wtedy nigdy nie poznasz swoich limitów i nigdy nie będziesz lepszy.
Wtedy przed oczami stanął mi wąsaty Miro, instruujący mnie na mojej pierwszej robocie. „Nie pierdol się z tym”. - usłyszałem jego odległy głos. Mimo że wiem, iż prawdopodobnie nie było to jego celem, udzielił mi najważniejszej lekcji, jaką otrzymałem w życiu, z tym że zajęło mi siedem lat, by ją pojąć. Wokół jednego prostego zdania, które prawdopodobnie miało na celu mnie zniechęcić, lub było wypowiedziane z lenistwa, bowiem stary pracownik nie wierzył, że wytrzymam chociaż jeden dzień, zbudowałem całą filozofię. Według tej zasady pracuję i za każdym razem, gdy podchodzę do nowego projektu, powtarzam sobie w myślach: „Nie pierdol się z tym” i to działa. Przynajmniej w moim przypadku. Wiem, że to nie wiele, że wydaje się śmieszne. Jednak tamtego roku, rozminąłem się ze swoim życiem które, miałem prowadzić, a któremu pozwoliłem przepaść. Zostało mi tylko jedno zdanie, które z jakiegoś powodu głęboko zapadło mi w pamięć. Zrobiłem więc z niego najlepszy użytek, jaki mogłem. Jak mawiają amerykanie: „gdy życie daje ci cytryny – zrób z nich lemoniadę” a jak ją już robisz, to nie pierdol się z tym – dodaję na własny użytek.
Komentarze (29)
2 - największym problemem, z jakim się borykałem, była moja przesadna ostrożność i brak zdecydowania. Przez lata wpajano to we mnie: „Uważaj! Zepsujesz! Nie znasz się! Nie umiesz!
3 - u mnie jest: When life gives you lemons, squeeze them in people's eyes.
No i kurwa, jakbyśmy tylko mieli możliwość wyboru innej drogi na początku...
"Doś bedzie na dzisiaj Młody. Mam nadzieję, że jutro tesz bedziesz, bo nie chce mi się za ciebie tego gruzu sprzątać." - błędy w tej wypowiedzi są celowe, bo zauważyłam, że są w każdej wypowiedzi robotników... Troszku kłują w oczy ;p
"-Nie za późno trochę? - usłyszałem od wejścia-Jutro musisz wstać do pracy. No, chyba że zdecydowałeś się nie iść. - usłyszałem w matczynym głosie nutę satysfakcji i zęby od razu mi zgrzytnęły." - Spacje po "-", "usłyszałem od wejścia. - Jutro...", "usłyszałem" z dużej litery.
"-Próbujesz mnie obrazić, czy samo ci wychodzi? - odpysknąłem mocno podirytowany" - kropka po podirytowany.
"-Kablujesz czy nie? Tylko szczerze, bo poznam. - nie ustępował Domi" - "nie" z dużej litery, kropka po "Domi".
"„Pieniądze powinny przychodzić z zewnątrz. Tylko wtedy tak naprawdę się zarabia. Poza tym nie wezmę łapówki”. - odpowiedziałem..." - kropka po "łapówki" jest zbędna.
"-Cóż, zgodnie z obietnicą nie zabronię ci. – powiedziała w końcu – Mam tylko nadzieję, że zarobiłeś dość pieniędzy, by się tam utrzymać, nie licz bowiem, że dam ci chociaż grosz." - kropka po "ci" jest zbędna, brakuje kropki po "końcu".
Przy dialogach, jeżeli stawiasz znaczek "-", to pamiętaj o spacji przed nim i po nim. Jeżeli dajesz wtrącenia, pamiętaj o kropkach i dużych literach.
Opowiadanie mnie wciągnęło, ale także zasmuciło, ze względu na Twoją matkę, która nie zamierzała zrezygnować ze swojego rozumowania, i trwała w myśli, że wie lepiej, co dla Ciebie najlepsze. Szkoda, że nie spełniłeś marzeń, ale chyba nigdy nie jest za późno na naukę? ;) Bardzo ładny tekst; 5 ;)
Jim Morrison powiedział kiedyś: „Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi, jakimi oni chcą żebyśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego, kim naprawdę jesteśmy. To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy.” Zgadzam się z tym w zupełności i niczego nie mam nikomu za złe. Ja działam w zgodzie ze swoją naturą, moja mama w zgodzie ze swoją, wychodzi na to, że w pewnym sensie oboje mamy rację.
Na naukę faktycznie nigdy nie jest za późno ale czasem nie ma na nią czasu, brakuje możliwości by się jej podjąć. Może kiedyś coś się zmieni, może nie. Na dzień dzisiejszy pogodziłem się z myślą, że nigdy nie spełnię swojego życiowego marzenia, tak jest łatwiej, w sercu zostaje mniej żalu. Staram się za to jak najlepiej rozegrać karty, ktore mam już w ręku.
Lubię opowiadania oparte na Twoich doświadczeniem, które kończą się z morałem.
Ładnie piszesz, lekko, zwinnie, przychodzi Ci to z łatwością, często o tym wspominam, ale z każdym Twoim nowym tekstem utwierdzam sie w tym jeszcze bardziej :)
Masz racje, te teksty są dość trudne do pisania, nie tylko ze względu na ich ekshibicjonistyczną naturę ale właśnie przez to, że staram się wszystkie te zdażenia oddać jaknajdokładniej i najprawdziwiej do ich faktycznego przebiegu, jednocześnie nie zanudzając czytelnika, zbyt długimi opisami, nieistotnymi szczegółami. Cieszy mnie, że uważasz iż mają charakter, szkoda jedynie, że akurat mój XD Najważniejszy fragment twojej wypowiedzi jednak, dla mnie to ten, w którym wspominasz, że pozwalają one identyfikować się czytelnikowi przez pryzmat jego doświadczeń. Wszystko co w życiu robię, oceniam przez pryzmat przydatności, z pisaniem nie jest inaczej. Dlatego zawsze staram się przemycić jakiś morał, drugiej dno, przesłanie. Jeśli faktycznie ta seria pozwala, czytelnikowi się w nią wtopić i tylko być może, wyciągnąć jakieś korzystne wnioski, to warto ją dalej pisać.
I o to mi właśnie chodziło - nie tylko ekshibicjonizm sam w sobie (bo jakaś jego forma tak naprawdę jest we wszystkim, co się stworzy - nie tylko tym całkowicie osobistym), ale również o realizm sytuacyjny (musisz opisać wspomnienie, jakbyś przeżywał je właśnie teraz, w tym momencie, z tymi samymi myślami, emocjami, ale przede wszystkim tak, jak miało miejsce - i dla mnie to stanowi chyba główną trudność). W dodatku to cały czas musi być wiarygodne i, jak piszesz, nie zanudzać. A z tym charakterem to też jest tak, że ja stawiam hipotezę, że Twój, bardziej przypuszczenie, aniżeli pewność, bo przecież nie mam rzeczywistego punktu odniesienia, nie znając Cię "w realu" jako człowieka - wnioski muszę sobie składać wyłącznie z tego, co i jak piszesz - nikt nie powiedział, że one muszą być słuszne. XD Śledząc tę serię od samego początku, mogę teraz stwierdzić, że (w moim subiektywnym odbiorze przynajmniej) coraz bardziej rozwijasz w niej skrzydła, również właśnie pod względem tego "drugiego dna", jakiejś filozofii życiowej, której znaleźć tu można coraz więcej. I chyba ta przydatność pisania jest obustronna - i dla Ciebie (jako forma jakiegoś uporządkowania pewnych rzeczy), i dla czytelników (żeby mogli coś z tego wyciągnąć, o ile zechcą). A niektóre wnioski są przecież uniwersalne - sprawdzą się w podobny sposób u każdego, jeśli będzie potrafił je zastosować we własnym życiu. Ta seria nie dorobiła się chyba tylu fanów bez przyczyny. ;)
Łechczesz moją próżność, wyciągając z tego taki obraz mojej osoby, zapewniam Cię, że mam wiele przywar równoważących wspomniane przez Ciebiebie zalety, chyba będę musiał ich kilka zamieścić w tekstach, żeby nie wyglądało jakbym się tu kreował na "pana idealnego" ;)
ShiroiZOpowi@wp.pl
A ja rzuciłam pierwsze studia :) Przyjechałam na weekend majowy i hejaaa, na huśtawce o 3 w nocy postanowiłam, że nie wracam. Trzysekundowa decyzja. Heh, napisze kiedyś o tym, boś mnie natchnął. W ogóle wychodzę z założenia, że rozsądne spontany są najlepsze. Drugie studia, też dały mniej niż pierwsza praca. W ogóle ta cała edukacja w Polsce… a nie będę się denerwować. Szkoła życia najlepsza :) Cały tekst świetny, taki jak lubię, wywalający dużo prawdy.
A na marginesie…
„Uważaj! Zepsujesz! Nie znasz się! Nie umiesz! Powoli! Ostrożnie!” – taa… dokładnie.
„Nie pierdol się z tym”. Bezcenne.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania