Pokaż listęUkryj listę

Z pamiętnika polskiego repatrianta - List z przeszłości (Dziennik)

Od powrotu do Polski, wiele rzeczy odkrywam na nowo, jedną z nich jestem ja sam. Poznaję na nowo osobę, którą byłem kiedyś. Widzę ją przez pryzmat sytuacji, wspominanych przez niewidzianych od lat przyjaciół. Spotykam cień samego siebie w ponownie odwiedzanych miejscach, niegdyś mających dla mnie wielkie znaczenie. Odkrywam chłopaka, który pięć lat temu rzucił wszystko, i prawie z dnia na dzień, wyjechał na inny kontynent budować życie od nowa. Czytam jego książki, używam jego rzeczy, noszę jego ubrania i staram się sobie przypomnieć kim on był i jak myślał. W co wierzył? O czym marzył?

Tak wiem, pięć lat to nie tak długo, ale wydaje mi się jakby to było życie temu. Tyle się działo. Tak wiele zmieniło. Po raz kolejny zaczynam od nowa – trzeci, jeśli wierzyć moim obliczeniom. Trzeci raz od zera, ale jak to mówią: „do trzech razy sztuka”. Może tym razem się uda. Chociaż teraz nie jest może to tak do końca czysty start. Mam przecież rodzinę, przyjaciół, znajomych. No i mam też historię, do której nie przykładałem większej wagi w chwilach, gdy powstawała, czego dziś żałuję, bo często łatwiej nam iść do przodu jeśli wiemy dokładnie skąd zmierzamy i dlaczego pojęliśmy marsz.

Nie jest też tak, że wszystko wróciło do momentu sprzed mojego wyjazdu. Już samo otoczenie zmieniło się diametralnie. Zamieszkałem bowiem w Poznaniu, mieście, w którym wcześnie byłem tylko raz, przejazdem, i nie widziałem wiele poza dworcem PKP. W rodzinne strony zaglądam dużo rzadziej niż bym chciał, gdyż trzystupięćdziesięcio kilometrowa podróż, którą muszę odbyć, by się tam znaleźć nie należy do tanich ani szybkich. Z reguły więc, czekam gdy trafi się więcej dni wolnych, niż zwyczajne dwa weekendowe. Pakuję wtedy do swojego starego kombika żonę i jej koty (jej nie moje). Żony sześć par ubrań na zmianę na dwa dni, plus trzy pary ekstra na wszelki wypadek, wychodzi z tego dziesięć dla okrągłego rachunku, a na dni jedziemy cztery, więc razem wszystkiego dwadzieścia. Małżonki ulubiony koc i poduszkę, bez których źle jej się śpi, poza tym jedzenie, bo musi trzymać dietę, ciepłą kurtkę, cienką kurtkę i średnią kurtkę – bo zapomniała, jaką ma u rodziców, do tego buty, których par już nie liczę. Koty muszą w aucie mieć kuwetę, leżanki, ulubione kocyki, reklamówkę z asortymentem kocich łakoci (nie wiadomo, przecież, na które będą miały ochotę!), podkładki chłonące ciecz (gdyby za daleko im było do kuwety) i torbę kocich akcesoriów (szczotek, obcinaczek, pluszowych myszek i kocimiętki). Gdy wszystko to już piętrzy się po dach samochodu, na samą górę kładę swój plecak, w którym jest laptop, zeszyt, książka i bielizna na zmianę. Tak przygotowani i obładowani jak cygański tabor, ruszamy w sześciogodzinną podróż (która trwałaby znacznie krócej gdyby nie siedem przerw na sikanie żony, trzy dodatkowe na wysikiwanie kotów i ewentualną jedną na potrzebę większą, tudzież nieprzewidzianą). Całość doświadczenia dopełniają kocie popisy wokalne, które staram się zagłuszyć, rozmagnetyzowanym odtwarzaczem magnetofonowym i klęciem na innych kierowców. Podróż tę staram się odbywać tak rzadko, jak to tylko możliwe. Kiedy więc muszę koniecznie jechać do rodzinnego Kędzierzyna, na dzień lub dwa, załatwić sprawy formalne (lekarzy, urzędy, ubezpieczenia itd.) a nie muszę zabierać swojej lepszej połówki, wraz z inwentarzem, chętnie korzystam z dobrodziejstwa kolei. Kiedyś wydawało mi się, że auto to szczyt podróżniczej technologii a kto ma samochód posiada też wolność. Teraz patrzę tylko, by jechać pociągiem, wolność podróży zostawiając niestrudzonym włóczęgom, samemu natomiast odbywając wojaże jak pan i władca – czytając książki i pochłaniając kanapki i kawę. Cóż z tego, że zamiast godzin sześciu jadę osiem?

W listopadzie pojechałem w ten sposób do domu, na jeden dzień, załatwić jakąś „ważną sprawę”, która zajęła mi godzinę, a potem już czas miałem tylko dla siebie. Korzystając z tego postanowiłem wybrać się na „ulubione zakupy”. Tym mianem określam, grzebanie w pudłach i workach, które zostawiłem u rodziców wyprowadzając się do Stanów. Normalnie nie cierpię kupować niczego, szukać ubrań czy jakichkolwiek innych przedmiotów, nawet jeśli są mi niezbędne. Tutaj jednak mam sklep, w którym wszystkie towary są w moim guście, nie muszę użerać się z innymi klientami ani niemiłą obsługą, a najwyższą ceną jaką czasem muszę zapłacić, jest wąchanie lawendowego zapachu środka na mole, przez jakiś tydzień, zanim nie zwietrzeje. Czasem zdarza się też, że szukam czegoś konkretnego. Tak było też tym razem. Od ponad roku wraz moim najlepszym przyjacielem próbowaliśmy odnaleźć film, który nakręciliśmy w liceum. On go nie miał, ja nie wiedziałem czy mam, bo nie było mnie jeszcze wtedy w Polsce, wszyscy pytani przez nas znajomi, tylko rozkładali ręce i kręcili głowami. Postanowiłem, że część tego wolnego listopadowego dna poświęcę na poszukiwania tego zaginionego ruchomego obrazu. Przejrzałem bezowocnie wszystkie opisane płyty jakie znalazłem, potem przebrałem jej ponownie wyciągając te nieopisane, których jak się okazało było więcej niż opisanych. Przeklinając w duchu przeszłego siebie, zacząłem sprawdzać je „analogowo” wkładając jedna po drugiej do laptopa. Znalazłem kupę bzdur: muzyki, filmów, seriali, gier, materiałów naukowych. Kilka CD-ków, które mnie zainteresowały odłożyłem na bok, by zabrać z powrotem do Poznania, większość jednak wylądowała w koszu lub powróciła do limbo szafek i pudełek.

Zbliżałem się do końca mojej małej sterty, kiedy po otworzeniu jednej z płyt oczy wyszły mi na wierzch. Były na niej zdjęcia z letniego obozu w Jastrzębiej Górze (jeśli dobrze pamiętam), na który pojechałem mając lat piętnaście czy może szesnaście. Na śmierć zapomniałem o ich istnieniu! Przeglądałem je powoli w nabożnym skupieniu, mimo iż były robione prawdopodobnie jedną z pierwszych komórek z aparatem fotograficznym, zamazane, zamglone i jakby kosmate, przywołały one masę wspomnień, twarze ludzi, których nie oglądałem od lat, miejsc w których zapomniałem, że byłem. Skopiowałem wszystkie fotografie, na dysk twardy i posłałem koledze, z którym pojechałem na ten obóz, wierząc, że jemu też się one spodobają. Nie ten kolega jest tu jednak ważny, tylko młoda, śliczna dziewczyna o kasztanowych włosach i wielkich sarnich oczach przytulająca na jednym ze zdjęć do długowłosego, wysokiego szczawika w czerwonej koszulce z sierpem i młotem – mnie. Nie miałem, trudności, by przypomnieć sobie jej imię, kim była co dla mnie znaczyła. Nie jest tak, jak pewnie spodziewałeś się czytelniku, że powiem teraz: nie myślałem o niej od lat. Kasia, po dziś dzień, przewija się w moich wspomnieniach kilka razy w roku. Nie rozmawiałem z nią, co prawda, od blisko dekady, nie widziałem jej zdjęć, nie miałem z nią kontaktu, ale pozostaje ona w mojej pamięci, w przeciwieństwie do innych dziewczyn, o których wspomnienia zatarły się i zblakły. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Piętnastoletni chłopak, zakochuje się od pierwszego wejrzenia dwa razy na tydzień, więc nie wiem. Czy była to pierwsza, wielka miłość? Nie pamiętam już czy pierwsza, ale chyba wielka i na pewno miłość. Jak mówiłem, wtedy nie przywiązywałem wagi do pielęgnowania wspomnień, zapisywania swojej historii, nawet we własnej głowie. Żyłem, jak większość nastolatków – z dnia na dzień, z minuty na minutę, nie martwiąc się co było przed chwilą i stanie się zaraz.

Dziwne to było doświadczenie, patrzeć na tego mnie sprzed lat, zakochanego i szczęśliwego. Mnie sprzed Ameryki, sprzed ślubu, studiów, kotów i kombi, mój Boże, mnie sprzed matury – kiedy to wszystko było? Jak minęło tak szybko? Wpatrując się w tę parę, stojącą pod palmą czy innym tropikalnym drzewem, które nie wiem skąd miałby się wziąć nad Bałtykiem, próbowałem przypomnieć sobie co wtedy myślałem, co czułem i kim byłem. Ale młodzieniec ze zdjęcia wydał mi się zupełnie obcy, oderwany i zrozumiałem że przez ostatnie piętnaście lat częściej myślałem o obejmującej go dziewczynie niż o nim. Oczywiście, że tak, bo jeszcze przez lata utrzymywaliśmy kontakt. Obóz skończył się szybko i ja wróciłem do swojego Kędzierzyna ona do Legnicy,oboje wierząc, że mimo iż dzielą nas setki kilometrów, miłość pozwoli naszemu związkowi przetrwać wszystko. Oczywiście, nie przetrwaliśmy, po jakimś czasie ja poznałem kogoś nowego, kto był blisko, kogo mogłem dotknąć i wydawało mi się, że zakochałem się znowu (może nawet tak było naprawdę). Kasia również kogoś poznała, dzięki internetowi dalej rozmawialiśmy, raz lub dwa razy w roku, a z czasem coraz rzadziej. Ostatni raz nie długo nim poznałem moją żonę, oboje przechodziliśmy wtedy przez rozstania z ludźmi, na których nam zależało. Postanowiliśmy więc się spotkać, porozmawiać, zobaczyć gdzie nas to zaprowadzi. Ona jednak rozmyśliła się w ostatniej chwili, na dzień przed, napisała mi bym do niej nie jechał, nie dzwonił, nie pisał, chciała spróbować naprawić wszystko ze swoim chłopakiem i prosiła bym zrozumiał. W pierwszym odruchu pomyślałem że pojadę i tak, szukać jej w obcym mieście, spać na dworcu póki nie przyjdzie się ze mną zobaczyć, wysłuchać... no właśnie czego? To byłby szantaż, a ja przecież nie wiedziałem nawet co miałbym jej powiedzieć, czego tak właściwie od niej chcę. Nie wiedziałem nawet do końca kim się stała, więc zostałem i uszanowałem wszystkie jej życzenia. Chociaż gdybym wtedy postąpił inaczej, gdyby historia poszła innym torem, kto wie co by się zdarzyło? Ta ostatnia myśl sprawiła, że poczułem się dziwnie i mimo że zwykle nie mam problemów z opisaniem uczuć, swoich, czyichś, zmyślonych postaci w moich opowiadaniach, proszę nie pytajcie mnie jak czułem się w tamtej chwili, bo nie wiem. Chyba jak zdrajca, bo po chwili zrobiło mi się wstyd i myśląc o swojej żonie, nie tylko zamknąłem zdjęcie, ale wyłączyłem komputer i wyszedłem z domu, na poszukiwanie czegoś co odwróci moją uwagę od niechcianych wspomnień.

Kilka tygodni później, mniej więcej w połowie grudnia, musiałem znów jechać do rodzinnego miasta, załatwić coś co można załatwić tylko osobiście, a co nie mogło czekać, aż ściągnę tam cygańskim taborem na święta. Spraw tych miałem na tyle, że zaplanowałem dwudniowy pobyt, ale jak to zwykle bywa, między jedną a drugą sprawą miałem na tyle czasu, by zacząć się nudzić. Po raz kolejny wybrałem się na „ulubione zakupy”, unikając jednak płyt i elektroniki, za to szukając ciepłego, zimowego swetra. Grzebiąc na górnej półce dużej szafy, pociągnąłem za coś za co nie powinienem, sprowadzając a siebie lawinę ubrań i klamotów, z której uszedłem cało tylko dlatego, że refleksu i rozsądku miałem na tyle, by dać nura między kurtki i płaszcze, wiszące poniżej feralnej półeczki. „Może tak będzie lepiej” – pomyślałem, wychodząc znowu na zewnątrz. „Teraz przynajmniej dokładnie widać, co jest co”. Zacząłem zbierać wszystko z podłogi, uważnie oglądając, przymierzając, próbując, zastanawiając się czy się przyda czy się nada. Trwało to dłuższy czas, aż moją uwagę zwróciła blaszana puszka po jakiś ciastkach, czy innych cukierkach. Otworzyłem ją z ciekawością. W środku były upchane przeróżne szpargały, które chciwie wysypałem na łóżko. Pomiędzy harcerską finką, scyzorykiem, ozdobną fajką i wyblakłym rachunkiem leżała koperta upstrzona prostymi rysunkami, skreślonymi czerwonym cienkopisem. Podniosłem ją i obróciłem kilka razy w palcach. Wiedziałem co znajdę w środku, ale zajęło mi chwilę nim zdecydowałem się doń sięgnąć. List. List z przeszłości. Przysiadłem na łóżku i wyciągnąłem z koperty dwie poskładane ze sobą kartki, pożółkłego, już nieco, ze starości papieru. Były ponadpalane na brzegach, jak to dzieciaki robiły kiedyś, na przełomie tysiącleci. Powąchałem je ostrożnie, ale nie poczułem perfum, jak powinienem gdyby to był amerykański film, albo nie najlepsza książka, tylko zapach papieru, popiołu i żelaza. Rozwijałem te kartki ostrożnie, by ich przypadkiem nie porwać lecz zanim miałem okazję przeczytać chociaż słowo, coś wyleciało spomiędzy nich i wylądowało na moich kolanach – pukiel włosów. Uśmiechnąłem się łapiąc go delikatnie w dwa palce, to było tak beznadziejnie romantyczne, okropnie sztampowe, tak bardzo miłe. Nie mam natury romantyka, wielu ludzi tak uważa ale to kompletna bzdura, ci którzy znają mnie bliżej wiedzą, że jestem do szpiku kości pragmatyczny. Po prostu potrafię opisywać rzeczywistość przez pryzmat uczuć i detali, które są mi potrzebne, do tego by pokazać perspektywę i kontekst (dwie rzeczy najważniejsze dla pisarza). Jednak trzymając w dłoniach ten kosmyk kasztanowych włosów, nie mogłem powstrzymać zalewającej mnie fali uczuć. Gdzieś kiedyś, dawno temu, dziewczyna dała chłopcu część siebie – swoje serce i żeby pamiętał o tym na zawsze, dołączyła do niego obcięty pukiel swoich włosów. Również część niej samej, bardziej realną, choć mniej znaczącą, ale to był tylko symbol, symbol czegoś innego... Teraz zapisane na papierze te zdania wyglądają jak początek bajki, albo infantylnego romansu, wypowiedziane pewnie brzmią jeszcze gorzej, ale „poczute”... „Poczute” były wspaniałe. Sprawiły że na jedną, króciutką chwilę stałem się księciem z bajki. Nie wypada? Nie przystoi? Obciach? Tak, prawda. Ale do diabła z tymi co tak sobie pomyśleli, do diabła też ze mną jeśli i mnie przemknęło to przez głowę. Ta chwila, była moja.

Wciąż trzymając w ręku kosmyk włosów otworzyłem list, zapisany dużym i kształtnym, choć odrobinę chybotliwym pismem, i przeczytałem go bardzo niespiesznie. Nie będę przytaczał tu tego co w nim było, to bez znaczenia, zaczytuję tylko podpis: „Na zawsze twoja...”. Czy aby? Przecież nie tak się to odbyło, ja jestem szczęśliwie żonaty, ona wyszła za mąż i mam nadzieję, że jej związek układa się tak świetnie jak mój. Jednak po tylu latach nadal na papierze, czarno na na białym jak dowód w sprawie sądowej widnieje: „Na zawsze twoja...”. I chyba tak jest naprawdę. Nie, nie zdecydowałem się w tamtej chwili, porzucić swojego życia i znaleźć białego rumaka, by na nim wyruszyć w poszukiwaniu jedynej prawdziwej miłości, przemawiającej do mnie zza kurtyny wspomnień. Oczywiście, że nie. Ale przypomniałem sobie znalezione zdjęcie i parę ludzi, którymi byliśmy kiedyś. Wiem, że oni nadal się kochają, że prawdziwie, na zawsze należą do siebie. Nie poczułem, tym razem, wstydu i nie myślałem o sobie jak o zdrajcy, tak jak kilka tygodni wcześniej. Nie kocham przecież Kasi, jak mógłbym? Nie znam jej, przecież zupełnie. Dziś chyba nie poznałbym jej na ulicy i ona mnie zapewne również. Ale ten chłopaczek ze zdjęcia, ten dumny z siebie młokos, on ją kocha. Nie tą Kasię „dzisiejszą”, mężatkę a może i mamę, ale tą sarniooką dziewczynę ze zdjęcia, której kiedyś, dawno temu nie chciał wypuścić z ramion. A ona kocha jego. W tamtym miejscu i tamtym czasie, pod tą idiotyczną palmą. Właśnie dzięki temu, ta deklaracja z dołu listu jest tak prawdziwa, jak to tylko możliwe. I nie ma w tym niczego nie właściwego, żadnej zdrady wobec ludzi, których kochamy dziś w teraźniejszości. Bo my już nie jesteśmy tymi ludźmi, którymi byliśmy wtedy, mimo że oni są i na zawsze będą częścią nas.

Wierzę, że jeśli raz się kogoś kochało, kocha się tę osobę na zawsze - w pewnym miejscu, w czasie przynajmniej, jednak nie mniej prawdziwie. Jeżeli zależy ci na kimś, bardziej niż na sobie, jeżeli chcesz tylko dobra tej osoby i kiedy jej nie ma czujesz dziurę wyrwaną w duszy, to to jest miłość. Czasem ta osoba może się zmienić. Ty też możesz się zmienić, wtedy przestajecie kochać te osoby, którymi się staliście na przestrzeni trwania związku, nie czyni to jednak miłości jaka łączyła ludzi, którymi byliście ani trochę mniej prawdziwą. Wymiernikiem uczucia w takim wypadku staje się czas. Z jego perspektywy kiedyś popatrzysz w przeszłość i po prostu będziesz wiedział, że ta osoba była kamieniem milowym, punktem zwrotnym twojego życia, że zmieniła cię na zawsze i nic jej nie zastąpi, to jest właśnie miłość. Jeżeli po latach jesteś w szczęśliwym związku, ale gdy przypadkiem wrócisz myślami do tamtych dni, spędzonych w jej towarzystwie i mimo woli zaczynasz tęsknić, to była to miłość – rana, która nigdy się nie zagoi. Kasia była dla mnie taką osobą i cieszę się, że właśnie w jej towarzystwie piętnastoletni ja spędzi resztę wieczności.

Tu właściwie mógłbym zakończyć tą historię, ponieważ przemyślenia, które chciałem przekazać prowadzą tylko do powyższej konkluzji. Jest jednak coś jeszcze...

Pomyślałem, że jeżeli po tylu latach, nagle odnajduję w tak niedługim odstępie czasu dwie rzeczy przypominające mi o Kasi, to jeżeli pojawi się trzecia, skontaktuję się z nią. Znajdę na facebooku i napiszę krótkiego maila, zapytam jak leci, czy wszystko w porządku i tyle. Dzień później, jechałem z powrotem do Poznania. W Opolu przesiadłem się z kolei regionalnych do pociągu pospiesznego, odnalazłem swój przedział, który zajmowała jedynie samotna starsza pani. Z początku przypatrywała mi się podejrzliwie, ale po krótkiej wymianie uprzejmości, przezwyciężyła strach i zaczęła ze mną rozmawiać, bo w gruncie rzeczy, mimo wyglądu oprycha jestem całkiem miłym gościem. Starsza pani, której imienia nie poznałem, opowiadała mi o Krakowie jej młodości. O studiach, które tam odbyła, poznanych ludziach. Mówiła, że wtedy było łatwiej, życie prostsze i my młodzi mamy teraz dużo więcej problemów i zmartwień. Słuchało mi się tego tak dobrze. Pani była typem zażywnej babci, do której człowiek po prostu chce się przytulić, słuchać jak mówi i na pożegnanie dostać eukaliptusowego cukierka z krzyżykiem. Nie przerywałem jej, nie dodawałem nic od siebie, nawet o nic nie pytałem oczarowany magią jej „babciowatości”. Aż zdradziła dokąd jedzie. „Do Legnicy na święta. Do córy. No i do wnusi, ona też tam przyjedzie. Fajna z niej dziewczyna, taka gdzieś w pana wieku” – tak powiedziała, a mnie zamarło serce. Chciałem spytać, naprawdę bardzo chciałem. Ale nie zapytałem. Gdyby nawet jakimś kosmicznym zbiegiem okoliczności okazało się, że wszystko się zgadza i miła starsza pani jest, faktycznie babcią dziewczyny, która półtorej dekady temu napisała do mnie list, co miałbym jej powiedzieć? Proszę ją ode mnie pozdrowić? Nieee... to dopiero byłoby trywialne. A gdyby się okazało, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, że moja towarzyszka podróży nigdy nie słyszała o żadnej Kasi? Co wtedy? Co miałbym odpowiedzieć: a, to przepraszam? Nie. To też nie pasuje. Nie zapytałem więc, zamiast tego we Wrocławiu ściągnąłem starszej pani torbę z półki i odprowadziłem do drzwi, życząc wszystkiego najlepszego, powodzenia i dziękując za wspólną podróż, a ona odpowiedziała mi tym samym. I tu właściwie kończy się ta historia. Chociaż ja sam wolę wierzyć, że gdy babcia dotarła wreszcie do domu swojej córki i przywitała z wnuczką powiedziała jej: „Wiesz jechałam, z takim panem z Kędzierzyna-Koźla, był mniej więcej w twoim wieku. Co prawda wyglądał jak zakapior, ale okazał się bardzo miły”. A jej wnuczka chciała o coś zapytać, ale w końcu zdecydowała, że lepiej będzie jak nic nie powie.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (26)

  • Neurotyk 08.01.2017
    Zakończenie mi się podobało, z pytaniami, które nie wybrzmiały.

    Czy warto szukać fejsbuki... Może lepiej niech Kasia zostanie wspomnieniem.
  • Nazareth 08.01.2017
    Dzięki. Tak też właśnie myślę, że Kasi najlepiej będzie we wspomnieniach, nie mam zamiaru jej szukać ;)
  • Neurotyk 08.01.2017
    Nazareth, jej będzie lepiej. A Tobie?
  • Neurotyk 08.01.2017
    Ode mnie 5 za refleksję na temat miłości sprzed lat, która zatrzymała się w czasie, a my poszliśmy do przodu.
  • Nazareth 08.01.2017
    Neurotyk mnie też. Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki - tempus fugit. Gdybym odnalazł ją teraz prawdziwą - zniszczyłbym jej wszystkie byty potencjalne jakimi może dla mnie być. W imię czego? Przecież nic nie wniosłoby to ani do mojego ani do jej życia. Czasem lepiej jest, po prostu, tak jak jest.
  • Adam T 09.01.2017
    Pięknie to napisałeś, Naz. Z humorem, sarkazmem, nostalgią, nastrojem, w sam raz na zimowy wieczór przy kominku. Opowieść wydawała mi się kompletnie "nie moja", a mimo to przeczytałem do końca z wielką przyjemnością. Tabor mnie kompletnie rozłożył, to jest opowieść sama w sobie:) Historia Kasi bardzo ciepła, nostalgiczna, wcale nie tak pragmatyczna, jak o sobie piszesz. Wielkie pięć:) Nie żałuję ani sekundy spędzonej z Twoim tekstem:)
  • Nazareth 09.01.2017
    Bardzo Ci dziękuję Adamie za tak ciepły komentarz. Nie zmiennie zadziwia mnie to, że ludziom podobają się moje wspominki i przemyślenia, które mnie samemu wydają się proste i odrobinę trywialne, nie mniej cieszę się, że tak się dzieje i że udało mi się dostarczyć Tobie odrobinę rozrywki ;)
  • TeodorMaj 09.01.2017
    Bardzo lubię czytać Twoje wspomnienia. Podczas lektury można przenieść się w miejsca, które opisujesz, a w tej części "grzebać" w pudłach, w przeszłości. Opis wyprawy z żoną i jej kotami, skojarzył mi się, z "Dniem Świra" ;) Podsumowując: piąteczka :)
  • Nazareth 09.01.2017
    "Dzień świra" - to baaardzo trafne porównanie. Miło mi, że Ci się podobało. Dziękuję.
  • alfonsyna 09.01.2017
    Wczoraj przeczytałam, proszę Pana, ale noc już była, to uznałam, że o ile się nie rozmyślę, dziś spróbuję sklecić jakiś komentarz. Nie wiem, czy wyjdzie lepiej, niż wyszedłby wczoraj, ale chyba się za niego nie obrazisz. ;)
    Jakieś małe potknięcia techniczne prawdopodobnie były (głównie przecinki), ale zapamiętałam tylko "trzystupięćdziesięcio kilometrowa" - zrobiłabym z tego jeden wyraz "trzystupięćdziesięciokilometrowa", choć głowy ani nawet ręki za to sobie uciąć nie dam. Niemniej jednak - jakby tego nie napisać - długa to droga, szczególnie gdy ciągnie się za sobą cygański tabor, podziwiam wytrwałość i cierpliwość. ;)
    Zmierzam jednakowoż do czego innego - Kasie to zwykle fajne dziewczyny (wiem, bo na kilka się w życiu natknęłam ;)), nic dziwnego zatem, że i Tobie jakaś w pamięci została. Ale ważniejsze w tym wszystkim jest to, że każdy, chcąc nie chcąc, jakąś swoją "Kasię" gdzieś w przeszłości pozostawił - tylko może pod innym imieniem, innym adresem, może była osobą, może ważną niezałatwioną sprawą, może porzuconym planem na życie, może po prostu odrzuconym wyborem. I podoba mi się myśl o tym, że kocha się raz na zawsze - bo tak chyba rzeczywiście jest, jeżeli to faktycznie było "prawdziwe" to zawsze zostawia po sobie trwały ślad - czy się tego chce, czy nie.
    I tak to chyba jest, że całe życie w pewnym sensie składa się ze swego rodzaju puzzli, stopklatek, które sami sobie układamy swoimi świadomymi czy przypadkowymi wyborami. Niejeden już się zastanawiał, co by było gdyby, w jakiej innej rzeczywistości mógłby się obudzić, gdyby raz podjął inną decyzję. A ja sobie myślę, że być może gdzieś tam te nasze "alternatywne rzeczywistości" zostały zapisane (jak w książce, gdzie czytelnik sam wybiera jedną z dostępnych opcji i od tego wyboru zależy dalszy rozwój fabuły), tylko że nie jest nam dane ani ich przeczytanie, ani odegranie - przynajmniej na razie, ale niewiedza chyba wcale nie jest zła - bo cóż komu po wiedzy, skoro czas i tak biegnie naprzód i nigdy się nie cofa? Ostatecznie - życie jest przedziwną maszyną, której nie sposób zrozumieć, brak mu instrukcji obsługi i przez cały czas trzeba polegać wyłącznie na intuicji - pewnie dlatego czasem robią się spięcia. Ale fajnie czasem pogrzebać w przeszłości, na nowo poznać człowieka, którym kiedyś się było i trochę nad samym sobą się podziwić czy podumać.
    Wbrew pozorom cała ta historia jest dość mocno pragmatyczna - bo to refleksja nad rzeczywistością taką, jaka ona jest, bez ubarwień i udziwnień - i każdy jakoś do swojej rzeczywistości mógłby to odnieść - i sądzę, że właśnie dlatego ludzie lubią Cię czytać, bo gdzieś zawsze znajdują cząstkę siebie. ;)
    Piąteczkę wczoraj dałam, tak dla jasności. ;)
  • Nazareth 09.01.2017
    Błędów było pewnie więcej niż ten jeden, ale też nie mam tyle cierpliwości do własnych wspomnień co do fikcji, którą piszę i nie lubię czytać ich dziesięć razy poprawiając i w nieskończoność nanosząc poprawki. A o drodze i tym cygańskim taborze, mam wspomnień wiele, może uda mi się kiedyś sklecić jakiś tekst z nimi jako tematem przewodnim.
    Kasie to są fajne dziewczyny, również kilka poznałem i niezmiennie, wywierają na mnie dobre wrażenie ;) A o tej z mojej przeszłości wiele nie pisałem bo jak słusznie zauważyłaś, jest ona tutaj poniekąd tylko symbolem czegoś co każdy w swoim życiu miał. Jakiegoś punktu zwrotnego, milowego kamienia, osoby czy zdarzenia, które będzie zapamiętane do końca życia. A wymiarów jak przewiduje fizyka jest nieskończona ilość w każdym z nich dokonaliśmy innych wyborów i jesteśmy kimś innym, w filozofii podobną teorią są "byty potencjalne", Terry Pratchett opisywał to zjawisko pod nazwą "spodni czasu"więc, właściwie nic straconego. Gdzieś tam nieopodal historia potoczyła się inaczej. Tam też powinna zostać, chociaż jest jak powiedziałaś: czasem dobrze jest pogdybać i powspominać, po to na przykład by wyciągnąć wnioski na przyszłość.
    Cieszę się, że widzisz tą pragmatyczność, ukrytą pod płaszczykiem romantyzmu. Wydaje mi się, że kiedyś rozmawialiśmy o gorzkiej tabletce ukrytej w ciastku ;) To podobny mechanizm. Gdyby nie ludzkie uczucia, moglibyśmy pisać tylko podręczniki i naukowe rozprawy a ludzie czytaliby i na zimno, logicznie rozważali fakty i teorie, ludzka dusza jednak domaga się czegoś więcej. Pożywki dla serca a nie tylko umysłu.
    Dziękuję Ci alfonsyno za ten komentarz i za to, że nie opuściłaś nas tak dokońca ;)
  • alfonsyna 09.01.2017
    Nazareth, cóż, jak jest nam źle to zawsze można się pocieszać, że w którymś innym wymiarze mogliśmy skończyć jeszcze gorzej, choć tak na dłuższą metę pewnie mało kto chciałby zmienić to swoje życie na jakieś inne, jakie by ono nie było, bo nigdy nie ma żadnej pewności, że nie wpadnie się z deszczu pod rynnę. ;)
    Widzisz, jakieś nieznane siły wszechświata najwyraźniej każą mi tu nadal zaglądać, czasem nawet coś przeczytać, choć odzywam się raczej raz na ruski rok - i to się pewnie nie zmieni, a przynajmniej nieprędko. No ale czasem nie zaszkodzi. ;)
  • Nazareth 09.01.2017
    alfonsyna widzisz, jak ty mnie rozumiesz? Ah, te Kasie... jak tu za nimi nie tęsknić ;)
  • Skoiastel 09.01.2017
    Mam wrażenie, że wszyscy wyczerpali już temat komentarzami pochwalnymi, więc za bardzo nie wiem, czego się chwycić, co napisać. Wrażenia mam identyczne do tych, które wymienił Adam (szczególnie uchwycę się humoru i nostalgii),, pomijając fakt, że opowieść wydaje się właśnie bardzo "moja" tym bardziej, że jestem ogromną sentymentalistką i chowam po szufladach i pudełkach, czy nawet słoikach, pełno wspomnień pod różną postacią. No i konstrukcja jest świetna - wstęp, rozwinięcie i końcówka, po której robi się cieplej człowiekowi, chociaż nie bardzo wiadomo nawet dlaczego. Ale działa.
    Ach, mam słabość do twojej pisaniny i najbardziej wprawia mnie w zachwyt ta właśnie jej przynależność do ciebie. Czuć ciebie w niej. Na żywo miałam przyjemność widzieć twój wyraz twarzy, gdy zapytałam "jak podróż i jak koty?" :) i tutaj widzę ten sam jednoznaczny wyraz twarzy, jeżeli chodzi o te powroty do Kędzierzyna. To ujmujące i prawdziwe.
    Dziękuję za chwilę ciepła w chłodne styczniowe południe. Te kędzierzyńskie -10 mnie wykańcza. I pomyśleć, że jak się widzieliśmy ostatni raz, to mówiłam "nieee, żadnej zimy nie będzie, minus pięć to maks, śniegu też, no co ty...".
    ...
    No cóż.
  • Nazareth 09.01.2017
    Skoiastel Z jednej strony cieszę się, że "czuć" mnie w moim skrobaniu, z drugiej trochę mnie martwi jak "czują" mnie ludzie, którzy znają mnie tylko poprzez medium. Cieszę się jednak, że ci się podoba, cieszę się, że "śledzisz mnie" literacko bo z osób znanych mi organoleptycznie, jesteś jedyną, która to robi.
    W Poznaniu jest -7, niedawno było -13, a ja tęsknię za powodem do bycia na zewnątrz. Z reguły wymiękam dopiero koło -20 ;) Śnieg za to dodaje dodatkowej nostalgii, tutaj spadły może 2cm i wszyscy to olali, w mojej starej pracy miałbym z tego powodu co najmniej 20h szihtę i kupę zabawy :)
  • Ewcia 09.01.2017
    Bardzo ciekawe opowiadanie.Pierwszą miłość pamięta się chyba najdłużej.Potrafisz pięknie pisać ,z uczuciem ,szczerze.Daję 5
  • Nazareth 09.01.2017
    Kłaniam się nisko, brodą zamiatając podłogę i dziękuję :)
  • KarolaKorman 09.01.2017
    ,,dlaczego pojęliśmy marsz.'' - podjęliśmy
    ,,w którym wcześnie byłem tylko '' -wcześniej
    ,, które nie wiem skąd miałby się wziąć'' - miałoby
    ,,sprowadzając a siebie'' - na
    Z wielką przyjemnością przeczytałam o Twoich przemyśleniach. Było w nich ziarnko żalu i szczypta tęsknoty. Ja tak określam takie chwile, o których pisałeś. Chyba każdy gdzieś tam na dnie serca skrywa takowe, najczęściej nie do końca spełnione. Czasu nie cofniemy, a gdyby nawet mógłby nas rozczarować, dlatego tamto ziarenko żalu posypmy cukrem teraźniejszego dnia, szczyptę tęsknoty polejmy łyżeczką miodu (choć doszukujemy się w nim goryczy) i cieszmy się tym, co mamy. Serdecznie pozdrawiam :) Zasłużoną piąteczkę wcisnęłam :)
  • Okropny 10.01.2017
    A ja tylko spytam, czy to o Rybce mowa jest?
  • Nazareth 10.01.2017
    Za dużo byś chciał wiedzieć, Panie Starszy.
  • Okropny 10.01.2017
    Nazareth czyli jednak.
  • Nazareth 10.01.2017
    Okropny ja tego nie powiedziałem.
  • Okropny 10.01.2017
    Nikt inny nie przychodzi mi do głowy, może dlatego.
  • Ritha 20.01.2017
    Po pierwszym akapicie, o powrocie do kraju i zaczynaniu wszystkiego od nowa i odszukiwaniu siebie sprzed lat, pomyślałam o wchodzeniu drugi raz do tej samej rzeki itp. Bo wiesz... Ja uważam, że żeby iść do przodu tak z parą trzeba zamknąć drzwi, przez które się przed momentem weszło (nie mówię o Kasi, o Kasi potem). I nie mówię tu o paleniu mostów (nie wiem co mi się te wyświechtane przysłowia tak dziś czepiły), w każdym razie chodzi mi po głowie diametralne zamykanie pewnych etapów. Tak jakby nie było już tego chłopaka sprzed wyjazdu, i tego chłopaka w Stanach też, jest tylko ten Ty dzisiaj, bogaty o doświadczenia nie tylko tych 5 lat, ale i całego życia. Tylko ten Ty tu i teraz.

    Enyłej... co do pakowania Twojej żony - nie wypowiem się, bo jest to najnormalniejsza rzecz na świecie i naprawdę pojąć nie mogę dlaczego Wy faceci (XD) macie z tym taki problem, jakbyście to musieli co najmniej rowerem z przyczepką wieźć XD Wrzucasz do gabloty i wio, 10 szmat, 20 szmat, 5 kotów, ile wlezie. Póki nie musisz się nad Transitem zastanawiać jest luz :D Ej ale kocich popisów wokalnych to bym nie zniesła :/ A te Twoje strychowe poszukiwania przypomniały mi, że w maju (w tamtym maju) planowałam zrobić porządki w załadowanej po sufit piwnicy, w której niestety nie mogę sobie już pozwolić na znalezienie czegokolwiek, bo zrobiłam z niej wysypisko śmieci i gabarytów. :/

    W ogóle ten tekst przypomniał mi też jaka jestem cholernie sentymentalna i jak mocno z tym walczę. Potrafię się zafiksować na takie różne wspomnienia z dzieciństwa i wiercić w przeszłości, potem dostaję melancholii, potem zaczynam analizować wszystkie swoje decyzje, jeszcze większa melancholia, i tak w kółko w zasadzie nie wiadomo po co, brrr, nie lubię tak.

    Jezuu, pukiel włosów... Ja myślę, że masz naturę romantyka i to tak fest! Ta miłosna historia mnie jakoś tak bardzo zasmuciła, życie to jest jednak skurczybyk, chociaż gdzieś tam głęboko wierzę, że wszystkich ludzi spotykamy PO COŚ, ale to nie zmienia faktu, że mam poczucie życia w jednym wielkim chaotycznym, zapętlonym systemie, w którym nigdy nie wiadomo, które drogi są właściwe. I pół życia zastanawiam się czy nasz los zależy tylko od nas, czy od przeznaczenia, czy pół na pół i nadal nie znalazłam odpowiedzi. Może kiedyś znajdę. Chociaż w zasadzie, po co mi ta wiedza, może carpe diem lepsze...(?) :) Tak czy siak duże 5.

    Ps. Nie czytałam komentarzy, jak coś się powtórzyło z poprzednikami, to sory. Aaaa i miło było Cię znów poczytać :)
  • Nazareth 20.01.2017
    Ritha bardzo ci dziękuję za obszerny komentarz. Wnioskuję po nim, że tekst skłonił Cię do refleksji a to było jego zadaniem. Tak jak zadaniem kosmyka włosów było rozmiękczyć Cię i otworzyć na dalsze przemyślenia ;) Mój romantyzm być może istnieje ale stosuję go czysto pragmatycznie XD Nie ma jednak nic złego w byciu sentymentalnym i rozpamiętywaniu. Myślę, że bycie świadomym sobą w przeszłości i teraźniejszości wiedzie do świadomej przyszłości i uporządkowanych doń prowadzących, ale to tylko teoria, jeśli ją kiedyś udowodnię dam c znać ;)
    P.S. Romantyczną historią nie masz się co smucić. Ja się cieszę z tego jak potoczyło się moje życie, a ten jego element zaprowadził mnie tu, ukształtował człowieka którym jestem. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :)
  • Pasja 08.02.2017
    Każda miłość jest pierwsza, najgorętsza, najlepsza. Piękna romantyczna opowieść, melancholia przeplatana humorem. Pudła i worki to jak stara dębowa szafa pełna skarbów, a jej oddech to zapach lawendy i naftaliny. Życie to pajęczyna ludzkich losów. Tylko dlaczego zawsze życie pozostawia niedomówienia i pytania bez odpowiedzi. Też mam wspomnienia z Jastrzebiej Góry, te schodki na plażę? Dostałeś trzy znaki, więc jedź i odszukaj wspomnienia. Przecież są takie młodzieńcze i niewinne. Myślę, że spotkanie po latach to następna nić tej pajęczyny. 5. Pozdrawiam ciepło.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania