Pokaż listęUkryj listę

Z pamiętnika amerykańskiego wieśniaka - Zapomniany wstęp. (Odnaleziony i opublikowany z przyczyn terapeutycznych)

Moje życie to seria dziwnych zdarzeń i niewytłumaczalnych przypadków, kręcąca się wokół osi złożonej z osobliwych indywiduów. Wszystkie te czynniki wiążą się w nierozerwalną całość związków przyczynowo-skutkowych. Ciężko jest mi z tego powodu znaleźć miejsce na osi czasu, z którego najlepiej byłoby zacząć opowiadać, więc za punkt wyjścia obiorę teraźniejszość. Sam nie mam pojęcia, co z tego wyniknie, jednak w moim przypadku jest to normą, do której zdążyłem przywyknąć. W końcu nie liczy się cel, ale droga, która doń prowadzi. Tak więc, skoro czas akcji został ustalony, pora na miejsce.

Wielu ludzi marzy o wyjeździe do Ameryki. W moim przypadku było to czyste zrządzenie losu. Żyłem sobie spokojnie w małym polskim miasteczku, jeżdżąc od czasu do czasu na studia do trochę większego polskiego miasteczka, aż pewnego dnia, zupełnie przypadkiem, poznałem córkę amerykańskiego farmera. Czemu akurat była w środku lasu gdzieś tam na południu Polski? Ot, kolejny dziwny przypadek. Nie przedłużając jednak i nie wdając się w szczegóły - rok później byliśmy po ślubie. Wynajęliśmy mieszkanie w wyżej wspomnianym Większym Miasteczku i zaczęliśmy układać sobie życie. W dwa lata ja uzyskałem dyplom magistra, ona dwa razy zmieniła pracę i zgodnie stwierdziliśmy, że może przydałaby nam się zmiana otoczenia na jakiś czas. Tak oto padł pomysł wyjazdu w rodzinne strony ślubnej, czyli do USA, na jakiś rok czy dwa. Dziś jestem tu prawie trzy lata i pisząc te słowa, siedzę w prawie swoim domu, a nie na lotnisku gotowy do powrotu. Tak oto w jednym paragrafie udało mi się zawrzeć pięć lat mojego życia.

Nigdy nie miałem potrzeby spisywania własnych dziejów, uważając biografię za domenę ludzi wielki lub nudnych, względnie należących do obu tych kategorii. Popełniłem jednak błąd, opowiadając przypadki, których byłem uczestnikiem, swoim przyjaciołom i rodzinie. Oni natomiast, zamiast docenić, czy chociaż z wdzięcznością po prostu przyjąć zabawną historyjkę, którą właśnie ich uraczyłem, zaczęli przekonywać i nagabywać mnie, bym wszystkie swoje opowieści spisał. Długo broniłem się i wymawiałem na różne sposoby, ale... oto jestem! Zadziałał mechanizm kota.

Moja żona, nazwijmy ją „M”, jest kociarą (znaczy się, lubi koty). Ja natomiast jestem psiarzem i koty lubię tym bardziej, im dalej ode mnie się znajdują. Zaraz po wynajęciu pierwszego mieszkania M zaczęła mówić o kocie i z każdym dniem mówiła coraz więcej. Po upływie około pół roku zmuszony byłem sobie zadać pytanie: czy wolę kota posiadać, czy nigdy więcej nie móc porozmawiać z własną żoną na żaden inny temat jak te małe pchlarze? Dość długo biłem się z myślami, aż pewnego dnia przyjaciel zwierzył mi się, że zalęgły mu się w szopie te szkodniki i nie wie, co dalej z nimi robić. Cóż mogłem? Odczytałem to jako zrządzenie losu i ciężko wdychając, powiedziałem:

- Przywieź mi jednego.

Przyjaciel (nazwijmy go Rumsztyk) spojrzał na mnie ciężko, skinął głową i tematu nie poruszaliśmy już więcej, jako że przyjaciele rozumieją się bez słów i nic więcej już do powiedzenia nie było. Tydzień później miałem kota, ponieważ lepiej jednego mieć, niźli cały czas o nim słuchać.

To właśnie nazywam mechanizmem kota i wiem, że każdy mąż ma jego odpowiednik, niesamowitym jest bowiem to, co mężczyzna jest gotów zrobić lub poświęcić, by miłość jego życia dała mu chwilę spokoju.

Tak więc i w przypadku spisywania swoich dziwnych przeżyć, na ziemi zarówno amerykańskiej, jak i polskiej, zadziałał mechanizm kota. Doszedłem do wniosku, że dokonanie tego społecznie akceptowanego, publicznego samogwałtu jest lepsze, niż ciągłe o nim słuchanie. Na formę biografii jednak całkowicie się nie zgadzam, podobnie jak nie zgadzam się na płacenie za koty. Brak czasu, chęci, jak i natura przeżytych perypetii nie pozwala mi na przemyślenia i budowę złożonej, uporządkowanej struktury biograficznej. Pojawiająca się często propozycja bloga jest do zaakceptowania jedynie jako środek przekazu, gdyż blog nie jest, nie był i nigdy nie będzie formą literacką. Basta.

Po niedługim zastanowieniu zdecydowałem się na strumień świadomości, za pomocą którego, moim skromnym zdaniem, najłatwiej i najdokładniej będę mógł oddać to, czym chcę (lub nie chcę) się podzielić. Wierzę, że ci, którzy mnie znają, słuchali moich „gawęd”, bądź byli uczestnikami sytuacji, które przyjdzie mi zreferować, poprą mój wybór w tej dziedzinie. A jeśli nie, to cóż... trudno. Tak więc, do was wszystkich, którzy nie mają nic lepszego do roboty, niż nurzać się w moim życiu: „Cyt, uwaga, zaczynamy.”

 

Tu w Stanach, w przeciwieństwie do większości Polaków na uchodźstwie (określenie to w zabarwieniu cynicznym stosuję na własny użytek), jestem sam. To znaczy, nie mam kontaktu fizycznego z Polakami, tudzież z Polonią; otaczają mnie jankesi. Wbrew pozorom nie jest to straszne, okazuje się bowiem, że „ludzie po drugiej stronie lasu (tudzież oceanu) są tacy sami jak my”, tyle że inni. Nie zliczę nawet, ile razy słyszałem pytanie: „To jacy są Amerykanie?”. Moją niezmienną odpowiedzią jest: „Zależy którzy”. Amerykanów jest wiele: są południowi, północni, wschodni, zachodni, centralni, wiejscy, miastowi, przedmieściowi, czarni, biali i żółci, i tak dalej, a to tylko część głównych kategorii, według których klasyfikują się sami, a często o tych, którzy mieszkają dwa miasta dalej mówią, że „są inni niż my”. Więc jak mam udzielić odpowiedzi na tak złożone pytanie, jak „jacy są Amerykanie”, jeżeli oni sami nie wiedzą?

Ale może od początku. Jak już się zapewne czytelnik domyśla, nie mieszkam w „Czikago”. Swój kapelusz wieszam w malutkiej mieścinie bez głównej ulicy, gdzieś na wschodnim wybrzeżu. Zostawiłem dyplom magistra w starym kraju (tego określenia również używam cynicznie) w prezencie mojej mamie (i tak to ona zawsze chciała go bardziej niż ja), natomiast sam postanowiłem wreszcie spełnić życiową ambicję i zostać robolem. Gwoli ścisłości – tym razem nie mógłbym być dalszy od cynizmu. Szkoła nigdy mnie nie interesowała, mimo dobrych ocen zawsze miałem silną awersję do nauki (silniejszą przejawiałem może jedynie do struktury oświaty). Marzyły mi się zawody jak kucharz, śmieciarz albo rybak, a rodzina kiwała z politowaniem głową i uśmiechając się pobłażliwie, mówiła mi: „dobrze, dobrze”, a następnie, do siebie już, teatralnym szeptem: „wyrośnie z tego, skończy studia i będzie wielkim człowiekiem”. Jim Morrison powiedział kiedyś: „Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi, jakimi oni chcą żebyśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego, kim naprawdę jesteśmy. To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy.”

Dlatego blog ten nigdy nie zostanie podpisany i nikt z tych, co się tak dobrodusznie uśmiechali, nie dowie się o nim na wypadek, gdyby odniósł jakikolwiek sukces. Prędzej zdechnę, niż przyznam im rację.

 

Powyższy wstęp do bloga napisałem ponad dwa lata temu. Moim planem było napisać więcej tekstów (na zapas), by móc regularnie je tutaj umieszczać, a niekoniecznie regularnie je pisać. W międzyczasie jednak wiele się zmieniło i cieszę się, że podjąłem decyzję o tym, by wstrzymać się trochę z rozpoczęciem całej operacji. Był to pierwszy tekst, jaki napisałem od bardzo dawna i wiedziałem, że kuleje on w niektórych miejscach. Pisanie kolejnych części przychodziło mi z oporem, powziąłem więc decyzję o tym, by się trochę rozpisać, ćwicząc język na fikcyjnych opowiadaniach, które od dawna siedziały mi w głowie i zdawały się być bardziej interesujące niż historie, których byłem uczestnikiem. Te zmyślone opowieści zawsze traktowałem jako moją klątwę. Rodziły się w moim umyśle jak karaluchy, bez wyraźnej zgody czy udziału z mojej strony. Było tak, od kiedy sięgam pamięcią. Czasem musiałem je zapisać, by się ich pozbyć. Zazwyczaj lądowały gdzieś z tyłu zeszytu lub na luźnej kartce papieru. Czułem wtedy ulgę i mogłem wrócić do swojego życia. Udało mi się odkopać parę starych pomysłów, ubrać w słowa kilka nowych i tak powstały moje pierwsze teksty. Chciałem, by ktoś je ocenił, powiedział mi, czy są cokolwiek warte, ale nie chciałem, by był to ktoś z mojego bliskiego otoczenia, bo dalej byłem pełen buty i urażonej dumy, a pisałem wbrew sobie. Do dziś nie wiem dlaczego, przyszła mi do głowy Agnieszka - koleżanka ze szkolnej ławki. Cieszę się jednak, że tak się stało, bo dzięki naszym rozmowom i jej wsparciu uzmysłowiłem sobie wiele rzeczy, które pomogły mi ruszyć dalej. Z tego miejsca więc chciałbym jej podziękować, szczerze, od serca i na pewno niewystarczająco.

Najważniejszą rzeczą, którą sobie uzmysłowiłem po roku tworzenia nowych tekstów to to, że lubię pisać. Było to dla mnie nie lada zaskoczeniem, bo od zakończenia studiów wzbraniałem się przed jakąkolwiek działalnością intelektualną jak diabeł przed wodą święconą. Zacząłem się zastanawiać dlaczego. Poniekąd zastanawiam się dalej i te rozważania na pewno będą dużą częścią tego, co mam zamiar przedstawić w późniejszych tekstach.

W międzyczasie zacząłem przyznawać się do pisania przed moimi bliskimi - żoną, przyjaciółmi, członkami rodziny. Robiłem to nieśmiało, jakbym przyznawał się do wstydliwej choroby albo odmiennej orientacji. Odpowiedzi, które uzyskałem zaskoczyły mnie jeszcze bardziej niż odkrycie, że pisanie sprawia mi „grzeszną” przyjemność. Dominującą była: „No nareszcie”. Okazuje się, że wszyscy moi bliscy byli przekonani, że pisarstwo jest drogą, (na którą od dawna powinienem wkroczyć?). Punktem zwrotnym jednak była szczera rozmowa, którą odbyłem trochę ponad rok temu ze swoim szefem. Nim jednak ją przedstawię, powinienem powiedzieć o nim parę słów.

Mój szef jest Włochem trzeciej generacji, jego dziadek przybył do Stanów z ziemi ojczystej i zapuścił korzenie, jednak zarówno on, jak i cała jego rodzina są dumni ze swojego pochodzenia i kultywują tradycje starego kraju. Poznając go bliżej, nie można mieć wątpliwości co do jego narodowej spuścizny. Jest niskim człowiekiem o ciemnej karnacji i donośnym głosie, który prawie nigdy nie przestaje mówić. Równie łatwo wpada w dobry nastrój jak we wściekłość, dla rodziny i przyjaciół zrobiłby dosłownie wszystko. W pracy oczywiście jest wkurzającym „starym”, który wszystkiego się czepia i nie znosi sprzeciwu. Po robocie, gdy spotykam się z nim na jego farmie, jest moim serdecznym przyjacielem. Towarzyszem do kieliszka i szczerej rozmowy. Może się to wydawać dziwnym układem, jednak działa on już od kilku lat i jak na razie nie zapowiada się, by mogły wyniknąć z niego jakieś problemy. Pewnego wieczoru staliśmy przed jego domem, rozmawiając o wszystkim i o niczym, przepijając piwem butelkę whisky, gdy nagle, ni z tego, ni z owego, wypalił:

- Czemu ty dla mnie pracujesz?

- O co ci chodzi? - obruszyłem się.

- Jesteś wykształcony, znasz języki, masz tyle wiedzy. Jesteś za mądry, by prowadzić ciężarówkę. Powiem więcej, to całe twoje myślenie przeszkadza ci w byciu dobrym kierowcą!

- Wal się - odparłem spokojnie, biorąc kolejny łyk burbonu i podając mu butelkę.

- Mówię poważnie, Brachu. Dlaczego nie napiszesz książki albo coś?

- Bo nie chcę. Jestem kierowcą, a nie pisarzem. - czułem jak narasta we mnie wzburzenie.

- Ale mógłbyś być lepszym pisarzem, niż jesteś kierowcą.

- A co ty możesz o tym wiedzieć?! – wybuchnąłem w końcu.

- Wystarczy, że cię słucham. Powinieneś zapisywać to, co mówisz i myślisz. – odpowiedział, niewzruszony moimi emocjami.

- Nie rozumiesz. To nie ma sensu ani celu, nigdy się nie kończy. W pisaniu wszystko jest względne. Nie istnieją początki, nie istnieją zakończenia, ocena wykonanej pracy jest relatywna i zależy od odbiorcy. Kiedy robię trasę, wszystko jest jasne, przejechałem ją w czasie i dostarczyłem ładunek, skończyłem. Kiedy naprawiam auto, to ono albo jeździ, albo nie. Efektu mojej pracy się nie da podważyć.

- Tak... - zamyślił się. – A potem jedziesz kolejną trasę i jeszcze jedną. Po raz kolejny naprawiasz to samo auto, które znów się zepsuło. Brachu, nic nie ma końca ani początku, to są tylko rozdziały, takie jak w książce, którą powinieneś napisać. - Z uśmiechem oddał mi butelkę, a ja, naburmuszony, pociągnąłem z niej tęgi łyk.

- Czasem cię nienawidzę, wiesz? – warknąłem, patrząc spode łba, na co on wybuchnął śmiechem.

- To dobrze! Nie wszyscy muszą mnie kochać.

Ta rozmowa przez długi czas nie dawała mi spokoju. Zacząłem myśleć o swoim życiu, moich wyborach, kolejach losu, które miałem zamiar opisać na blogu, układającym się w mojej głowie. O mojej niestrudzonej walce, której celem była wolność. O tym, jak cały czas zmagam się ze światem i z samym sobą. Wtedy zrozumiałem, że człowiek jest rzeką. Płynie przed siebie, pokonuje bądź omija przeszkody, tworzy zakola, wodospady, płycizny i głębie, nie może się jednak zatrzymać, a jej nurt dyktowany jest przez to, co zostawia za sobą i spotyka przed sobą. „Jak potężna byłaby rzeka, gdyby miała świadomość?” - to pytanie zrodziło się bez zapowiedzi i sprawiło, że zadrżałem. „Byłaby niepowstrzymana.” - odpowiedź nasunęła się sama.

Szukając wolności i chcąc odmienić swój los zapomniałem, że nie da się zmienić natury rzeczy. Jestem rzeką i nie będę niczym innym, niezależnie od tego, jak bardzo tego pragnę. Wszystko, co przeżyłem wyrzeźbiło koryto, którym biegnie mój nurt, wpływając na to, jak pokonuję kolejne przeszkody napotkane na swej drodze. Nie mogę stanąć w miejscu ani zmienić dróg obranych w przeszłości, mogę jednak zawrócić, przepłynąć pod prąd do samego początku, poznając siebie na nowo. Tak jak łosoś, który powraca do ujścia rzeki, w którym się urodził, by złożyć ikrę i umrzeć. Oczywiście nie mogę zawrócić w dosłownym tego słowa znaczeniu, a jedynie posłać łososia umysłu na tę trudną wyprawę, by odnalazł śmierć. Będzie to, rzecz jasna, metaforyczna śmierć oznaczająca, jak w kartach tarota, nowy początek lub zmianę. Tym sposobem chciałbym poznać siebie na tyle, by przejąć kontrolę nad własnym nurtem, zostać świadomą rzeką. Może uda mi się pogodzić ze sobą i własną przeszłością, i wreszcie zdobędę wolność, o której marzę od tak dawna. Jeśli chcesz, możemy wspólnie odbyć tę podróż.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • Skoiastel 17.11.2016
    Ach, Naz... ;)
    Pisanie jest taką naszą rzeczą trzecią.
    „Rzeczy pierwsze to te, które są i niezbędne, bardzo potrzebne, i ważne, niemożliwe do pominięcia dla przeżycia. Rzeczy drugie to te, które są ważne i potrzebne, ale każdy zaspokaja je w swoim zakresie i na swój sposób – to relacje z ludźmi, rodzina, przyjaciele, miłość, seks, koty. Rzeczy trzecie to coś, co się robi, mimo że nie trzeba ich robić, mimo że to nieraz zwykła strata czasu (głównie według nas samych). I zrobienie czasem czegoś, co jest trochę niepotrzebne, zbędne, bezsensowne – to luksus, gest wolności, higiena umysłowa”.*

    Bez sensu byłoby to wyprzeć, tym bardziej że naprawdę się w tym odnajdujesz. Widać świadomość między linijkami i przyjemnie jest czerpać z lekkości, którą czuć w czasie czytania. To też transakcja wymienna, wiesz? Bo ty mi tekst i twoja z niego satysfakcja – a ja ci komentarz w podzięce za wypełnienie czasu, możliwość poznania chociaż skrawka, kolejnych wypocin. Ludzie to egoiści. Namawiają cię do pisania, bo piszesz cholernie dobrze. Dzięki za te chwilowe oderwanie, włożenie innych butów. Wielkie dzięki.
    PIONA!


    „(...) uważając biografię za domenę ludzi wielki lub nudnych (...)” – wielkich;

    „Długo broniłem się i wymawiałem na różne sposoby, ale... oto jestem!” – Chyba: wymigiwałem ;)

    „(...) słuchali moich „gawęd”, bądź byli uczestnikami sytuacji” – zbędny przecinek przed "bądź";

    „Równie łatwo wpada w dobry nastrój jak we wściekłość (...)” – porównanie paralelne, lepiej użyć przecinka.

    „Może się to wydawać dziwnym układem, jednak działa on już od kilku lat i jak na razie nie zapowiada się, by mogły wyniknąć z niego jakieś problemy. Pewnego wieczoru staliśmy przed jego domem (...)” – domem dziwnego układu?

    „- Bo nie chcę. Jestem kierowcą, a nie pisarzem. - czułem jak narasta we mnie wzburzenie”. – „Czułem” wielką literą.

    „- Wystarczy, że cię słucham. Powinieneś zapisywać to, co mówisz i myślisz. – odpowiedział, niewzruszony moimi emocjami”. – Zbędna kropka przed dopowiedzeniem narratorskim.

    „Byłaby niepowstrzymana.” – zbędna kropka w cudzysłowie.

    „Wszystko, co przeżyłem wyrzeźbiło koryto (...)” – brak przecinka między dwoma czasownikami.

    + myślniki zamiast dywizów w dialogach (— lub –)



    * cytat, który mi się skojarzył, czyli – Musivum – „Rzeczy trzecie”.
  • Nazareth 17.11.2016
    To miłe, że tak to widzisz, ale ja dopiero muszę się odnaleźć, teraz bardziej niż kiedykolwiek i nie wiem czy rzeczy trzecie będą miały taką samą wagę jutro jaką miały wczoraj.
    P.S. Wiesz, że dziękować mi nie musisz ;)
  • Zdzisław B. 17.11.2016
    Nazareth, Twój szef miał rację. Pisz. Przeczytałem tekst z wielką przyjemnością, nie zwracałem uwagi na drobne, dosłownie drobne miejsca do poprawy w zapisie (zrobiła to już Skoiastel).
    Rzadko czytam zbyt długie teksty. Ten przeczytałem "do deski", bez chwili znużenia. Potoczyście, interesująco. Na duży plus i max. 5. Nie ma tu wyższej noty.
  • Nazareth 17.11.2016
    Dziękuję Zdzisławie. Cieszę się, że tak odebrałeś ten tekst, szczególnie, że sam przecież masz duże doświadczenie w tej tematyce.
  • Nazareth 17.11.2016
    O rety, wreszcie ktoś mi przywalił szmatę... uff, już się martwiłem, że coś z tym tekstem nie tak :D
  • Neurotyk 17.11.2016
    Nazareth, pozwol, że przeczytam juto – dziś jestem już wypompowany, wydmuchany i wydmuszkowany...

    :)
  • Nazareth 17.11.2016
    Łaskawie pozwalam XD
  • Neurotyk 17.11.2016
    Nazareth, ale jak już się "rozdmuszkuję" to może dziś przeczytam :) Bez skojarzeń XD
  • Nazareth 17.11.2016
    Neurotyk na to również łaskawie zezwolę :D A skojarzeń nie mam, napewno nie w rozmowie z mężczyzną ;)
  • Neurotyk 17.11.2016
    Spoko, ufam Tobie :)
  • Ritha 21.11.2016
    „Ja natomiast jestem psiarzem i koty lubię tym bardziej, im dalej ode mnie się znajdują.” – ja, ja, ja, ja tak mam! One mnie wszystkie drapią! Wszystkie. Serio, i patrzą na mnie takim wzrokiem, jakbym im, ich kocich rodziców zjadła na żywca z futerkiem. Uch..
    ”Przyjaciel (nazwijmy go Rumsztyk)” – xD

    Piszesz o kończeniu studiów jako spełnianiu marzeń rodziców. Wiesz jak to jest, z drugiej strony jakbyś od razu poszedł swoją drogą, zamiast zrobić ten cholerny dyplom magistra, cały czas miałbyś w głowie taki cichutki dzwoneczek „a ciekawe jakby to było, gdybym jednak poszedł za ich radą, a może jednak byłoby lepiej” itd. itp. Złoty środek nie istnieje w tym przypadku.
    I ten fragm. o wyrzucaniu myśli z głowy „Czułem wtedy ulgę i mogłem wrócić do swojego życia.„ – coś w tym jest.

    Rozważania o rzece – wow. Ja wiedziałam, że jesteś materiałem na pisarza z krwi i kości, od pierwszych Twoich tekstów jakie tu przeczytałam, bo masz taką łatwość pisania i pisania i pisania i pisania i od początku do końca jest w jednym klimacie i ciekawie i z morałem i to jest Twój atut. Także no, jak Ci wszyscy mówią, że jesteś pijany, to czas lulu. :) Ps. I chyba mniej błędziorów robisz ostatnio :D 5.
  • Nazareth 21.11.2016
    Mam zadatki na pisarza - wychodzi na to, że całe życie będę spłukany XD
    Fakt jest wiele rzeczy nad, którymi się zastanawiamy z biegiem lat, myśląc co by było gdyby. W życiu każdego człowieka są jednak momenty zwrotne, efekt motyla, decyzje które zmieniają wszystko. Wiem że niewarto płakać nad rozlanym mlekiem ale ciężko też poprostu zapomnieć i przejść do porządku dziennego. Cieszę się też, że moje filozoficzne rozważania nie nużą, tak jak się obawiałem że będą. Przez długi czas nie ujawniałem się z nimi właśnie z tej obawy a i tak wciąż słyszę, że za dużo moralizuję i tym zniechęcam do siebie czytelników.
  • Daniel 21.11.2016
    Weź to wydaj gdzieś, chętnie kupię.
  • Nazareth 21.11.2016
    Gdyby to tylko było takie proste :) Ale jak pewnie sam doskonale wiesz, wydanie czegokolwiek jest dość problematyczne a wydawnictwa mają kosmiczne oczekiwania jak np. skończ pisać książkę zanim spróbujesz ją wydrukować - niewyobrażalne...
  • Neurotyk 22.11.2016
    Oświadczam, że przeczytałem równo o 1.50 w nocy. Rano komentarz.
  • Nazareth 22.11.2016
    Oświadczenie przyjęte, teraz nie śpię do rana i czekam XD
  • KarolaKorman 22.11.2016
    Tak to jest z tym szukaniem siebie, własnej drogi, swojego miejsca na ziemi... już, już się znalazło, a tu kot się ogonem obraca :( i trzeba zacząć wszystko od początku. Piękny, emocjonalny tekst, końcówka świetna, 5 :)
  • Nazareth 22.11.2016
    Czasem nowe początki są dobere, a czasem nie, niestety tego można się dowiedzieć dopiero po czasie. Dzięki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania