A świat to plansza, 13. Dzielnica likantropów

Bóg nie wysłuchał moich gorących modlitw i zauważyłam Vladislausa, gdy następnej nocy opuściłam pokój. Byłam już w swoim standardowym stroju roboczym, gdyż miałam dość bezczynności. Nadal miałam zamiar pomścić śmierć Luki i znaleźć zndrajcę, mimo wyraźnego zakazu Mariusa, narażania się na niebezpieczeństwo. To co zamierzałam zrobić z pewnością mnie na nie narażało. Ale bez ryzyka nie ma zabawy, czyż nie?

Przed opuszczeniem naszje wampirzej posiadłości udałam się na dół do Baraka, by uzupełnićć swój arsenał. Nowe naboje z azotanem srebra, granaty i mini bomby oraz naprowadzacze. Gdy ja się uzbrajałam, wampirzy wynalazca przyglądał mi się z rozbawieniem.

-Szykuje się impreza, Eleo?- spytał

Nie odpowiedziałam, tylko opuściłam pomieszczenie. Po drodze wpadłam na Katarzynę, która uśmiechnęła się do mnie uroczo. Obrzuciłam ją podejrzliwym spojrzeniem. Katarzyna nigdy nie schodziła do Baraka... Gdyż to Luka załatwiał jej uzbrojenie. Teraz gdy go nie ma sama musi się wyposarzyć. Schowałam pistolet do kabury przedramiennej i umocowałam kilka noży w pochwie na udzie. Później ubrałam swój czarny płaszcz.

-Dokąd się wybierasz, Eleo?

Lucien stał na korytarzu, trzymając ręce za plecami i wypychając pierś dumnie do przodu. Przeszywał mnie swoimi zielonymi oczami, a mnię miał raczej srogą.

- Prowadze dochodzenie,mój panie- odparłam, patrząc mu w oczy

Usta Luciena drgnęły w delikatnym uśmiechu, w oczach pojawiła się iskierka rozbawienia.

- Tylko praca, czyż nie? Rozbawiasz mnie, moje dziecko- powiedział- Mogę wiedzieć, gdzie idziesz?

Przęłknęłam ślinę.

- W rejony północnego Londynu.

Lucien przyjrzał mi się bacznie.

- Zameldowałaś się Mariusowi? Wiesz, że on odpowiada za wszelika śledztwa i zadania.

- Ja...myślę, że on by nie zrozumiał, mój panie- powiedziałam po chwili zastanowienia- Jego podejście do świata nie zmieniły się, ale świat tak.

Lucien uśmiechnął się szeroko.

- Uważasz, że jest męskim szowinistą?

Pokiwałam głową, a Lucien zaśmiał się ochryple. Miło, że cię rozbawiłam. Na prawdę nie lubiłam, kiedy ktoś śmieje się ze mnie, gdy mówię całkiem serio. Lucien pokiwła rozbawiony głową, a następnie przepuścił mnie. Szybkim krokiem wyszłam z dworku i wsiadłam do swojego samochodu. Brama otworzyła się przede mną i natychmiast zamknęła. Docisnęłam pedał gazu, by po chwili utknąć w korku, na ulicach Londynu. Kiedyś mnie w końcu szlak trafi z tymi korkami. Od stu lat mieszkania tu, a właściwie odkąd samochody zostały rozpowszechnione na skalę ogólną, stoję w korku. To na prawdę frustrujące. Może powinnam zacząć poruszać się na piechotę? W wampirzym tępie, byłoby to dużo szybsze niż samochodem. Jednak chyba mi się aż tak bardzo nie chce... Nawet wampiry są czasem leniwe.

W końcu wydostałam się z korku i zaparkowałam auto przed jakimś budynkiem. Następnie zaczęłam poruszać się pieszo. Znalazłam się w dość nieciekawym otoczeniu blokowisk. Ceglane, obskurne kamienice, których ściany były pokryte graffiti. Budynki z odpadającym tynkiem, zaśmiacone ulice puszkami po alkoholu i petami. Unoszący się w powietrzu zpach tłumionej agresji. Idealne środowisko dla likantropów. Są śmieciami i mieszkają wśrdó śmieci i ludzi z marginesu społecznego.

Szłam bezszelestnie, rozglądając się uważnie do okoła i próbując trzymać w cieniu. Nie chciałabym być przedwcześnie zauważona. Likantropi mieszkający w tej dzielnicy mieli podpisany pakt z naszym bractwem, więc mogłam czuć się względnie bezpieczna. Tak jak i oni. Obiecali, że ich liczebność nie przekroczy dwudziestu osobników, oraz, że nie zaatakują wampira, chyba, że w obronie własnej.

Jednak w powietrzu unosiło się coś niepokojącego. Nie mieszkały tu tylko likantropi. Już nie. Pojawił się nowy gatunek zmiennokształtnych, z którym nie miałam nigdy styczności. Jestem też pewna, że Lucien o nich nie wie. Z przyjemnością mu o tym doniosę.

W jednym z ciemnych zaułków stało trzech młodych chłopaków w bluzach. Przez ludzi nazywani ,,dresami". Przeze mnie oswojonymi wilkołakami. Palili jakiegoś skręta, popijali piwem i śmiali się. Jak już mówiłam, śmieć zawsze śmieciem. Bez honoru, godności, czy jakichkolwiek zasad. . Po prostu zwierzęta. Przemierzyłam dzielącą mnie od nich odległość. Albo mnie zauważyli, albo poczuli, gdyż odwrócili się w moją stronę i warknęli, pokazując kły.

- Spokój!

Pokazał się czwarty wilkołak, stojący najbardziej w cieniu. Kobieta, koło trzydziestki w czarnej bluzie z kapturem, dresach i kasztanowych, krótkich włosach, zebranych w kucyka. Miała oliwkową skórę i ciemne oczy. Jej twarz szpeciły blizny. Jedna biegła od kącika oczu, przez policzek, przecinała usta i kończyła się na brodzie, wyrzywiajac jej twarzw w wiecznym grymasie. Druga zaś była krótka i ukośna, na czole, ale mogłam pozać, że kiedyś była głęboką, poważną raną. Po pazurach. Obie powstały w czasie walki. Mówiłam, zwiarzęta, nic innego.

- Czego tu szukasz, pijawko?!- warknęła

Najwyraźniej była kimś na kształt samicy alfa. Cudownie, załatwie to po co przyszłam i wrócę do domu.

- Informacji- odparłam spokojnym głosem, w którym pobrzmiewała niebezpieczna nuta

- Nie mamy nic. Wracaj do chlania krwi- odparła opryskliwie

Pokazałam kły.

- Może grzeczniej?- spytałam- Lucienowi nie spodoba się jak zostałam potraktowana.

Po raz pierwszy na twarzy wilkołaczycy pojawił się strach. Obserwowałam z satysfakcją, jak na nią zadziałałam. Szybk przybrała kamienny wyraz twarzy, ale nieświadomie przybrałą pozycje obronną.

-Jakich informacji?- warknęła ponownie

- Na temat wilkołaków Russela- odparłam

- Russel nie żyje- odparła lekcewarząco

- Wiem. Sama wpakowałam mu kulkę w głowę- odparłam

Wilkołaczyca warknęła na mnie, a ja powstrzymałam się od uśmiechnięca się w kpiący sposób. Bała się mnie i dawało mi to wielką satysfakcję.

- Więc czego chcesz?- spytała- Nie mam nic na Russelowskie wilkołaki.

- Na pewno wiesz, który wampir kontaktował się z nim w ostatnim czasie. Wymieniacie się wiadomościami, czyż nie?

Likantropka zamilkła na chwilę, a później uśmiechnęła się paskudnie.

- Macie zdrajce w obozie.

- Nie- odparłam pewnie- I nie twoja rzecz, kundlu. A teraz gadaj co wiesz i już mnie nie ma.

Kobieta zaśmiała się chrapliwie. Ile to jeszcze potrwa?

- Nie wiem wiele- odparła w końcu- Russel mówił, że zawarł układ z wampirzycą.

- Wampirzycą?- uniosłam brwi

Wilkołaczka pokiwała głową.

- Nazwał ją wampirzą, blondwłosą zdzirą.

- Coś więcej?

- Wspominał coś o tym, że nie chciała aby jeden z tych, których do nich doprowadzi zginął. Najwyraźniej był dla niej kimś ważnym.

Nie dałam po sobie nic poznać. Moje myśli pedziły niczym wichura. Miałam rację, mamy zdrajcę. I chyba już wiem kto nim jest. Usłyszałam wycie. Kobieta rozejrzała się niespokojnie, na jej twarzy malował się prawdziwy strach.

- Słuchaj powinnaś stąd spadać, pijawko. Nie chce zerwać paktu z stray Lucienem- powiedziała

- Grozisz mi?

Pokręciła głową.

- Ja nie- odparła

A później usłyszałam za swoimi plecami warczenie. Zerknęłam przez ramię. Za mną stały dwa potężne tygrysy. Były ogromych rozmiarów, ich żółe oczy błyszczały. Warczały na mnie, odsłaniając zęby. Szykowały się na atak.

Tygrysołaki? Dawno wyginęły. Nic więcej nie pomyślałam, gdyż jeden z nich rzucił się na mnie. Okręciłam się i zrobiłam unik, ale jego ostre pazury i tak mnie dosięgnęły. Rozerwały mi płaszcz, kombinezon i ramię. Zaczęłam krwawić. Moja krew była ciemniejsza i bardziej gęsta niż ludzka, ale nadal krew. I to bolało. Odłosłoniłam kły i zaczęłam biec. Wybrałam obcje ucieczka. Nie miałam sama z nimi szans. Szczególnie teraz, osłabiona. Słyszałam, że bigną za mną. Pędziłam, gwałtownie skręcając, próbując ich zgubić i uciec z tego osiedla. Jeden z nich biegł po dachach budynków, obok mnie. Skoczył z niego i zwalił mnie z nóg. Przygwoździł moje ręce swoimi łapami i kłapnął zębami przed moją twarzą. Uniosłam kolano i uderzyłam go, a ten zamachnął się i przejechał pazurami po moim policzku, tworząc trzy głębokie szramy. Krew popłynęła mi po policzku, a ja poczułam ból. Udało mi się go z siebie zrzucić i uderzyć go pięścią w szczękę. Coś trzasnęło, a tygrys zaskomlał. Później chwyciłam jego głowę i zaczęłam ciągnąć. Jego pazury drapały mnie po ramionach do krwi, ale ja ciągnęłam dalej, aż w końcu ją oderwałam od reszty tłowia. Tygrys zamarł. Mogłam mieć pewność, że nie uleczy się.

W tym momencie zaatakował mnie drugi. Przejechał mi pazurami po plecach i wgryzł się w mój bark. Z moich ust uciekł cichy krzyk. Zaczął mną targać, a ja próbowałam się uwolnić. Przerzuciłam go sobie przez ramię, ale nie puścił. Uderzyłam go raz, drugi, a ten przejechał paurami po moim boku. Zaczynało mi brakować sił z powodu utraty krwi. Czy to koniec?

Później usłyszałam strzał. Tygrys mnie puścił i padł bez życia na ziemię. Zakręciło mi się w głowie. Ktoś do mnie podbiegł i odciągnął na bok.

- Cholera, Eleo!- rzucił wściekły Marius

Ta... Mój rycerz na białym koniu i... I skąd do cholery wiedział gdzie jestem? Marius ugryzł się w nadgarstek i przycisnął mi go do ust. Złapałam jego rękę w łokciu i przycisnęłam mocniej, łapczywie przełykajać jego starą, mocną i wyśminicie dobrą krew. Czułam jak moje rany się goją i wiedziałam, że nie zostanie po nich ślad. Krew człowieka nie zadziałała by tak szybko i byłoby większe prawdopodobieństwo, że zostanie jakaś blizna. Krew Mariusa naprawiła wszystkie szkody. No może oprócz mojego zniszczonego ubrania.

W końcu go puściłam i zamknęłam oczy. Jego krew spływała mi po brodzi, a ja cieszyłąm się uczuciem mocy. Cieszyłam się z odzyskanych sił. W końcu otworzyłam oczy i spojrzałam na Mariusa. Był więcej niż wściekły. Był w furii, tak wściekłego widzę go po raz pierwszy.

- Czy wiesz....? Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę jak głupi postąpiłaś?!- powiedział, a głos drżał mu z gniewu- Mogłaś umrzeć! Jesteś największą idotką jaką świat widział! Powinienem przełożyć cię przez kolano, do cholery!

- Żyje ponad sto lat, śmierć nie wydaje się taka straszna- odpowiedziałam

Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy. Nie zrobił jednak tego.

- Powinnienem cię zdyscyplinować- zamknął oczy- Albo zabić na miejscu, mniej kłopotów by było.

Później otworzył oczy. Widać było w nim ślady gniewu, ale już nie furi. Wstał na nogi i podał mi rękę, oferując pomoc. Chwyciłam ją i wstałam na nogi.

- Mam nadzieje, że załatwiłaś już to, co miałaś załatwić i że bylo warto- zmarszczył brwi

Kiwnęłam głową.

-Tak, mam to czego potrzebowałam i... I dzięki.- dodałam niemal nie słyszalnie

Nie cierpię tego mówić.

- Za co?- wpatrywał się we mnie intensywnie

Super, domagał się swego.

- Za uratowanie życia- odparłam i spojrzałam na jego twarz

Marius kiwnął głową.

- Wracajmy do dworku, ja prowadzę!

Ha! I co jeszcze?!

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • wolfie 25.01.2015
    Fajnie, że w tej części tyle się działo :) Dobrze się czyta Twoje opowiadanie. Mam jednak małe zastrzeżenie - do tekstu wkradło Ci się kilka literówek, a cóż, każdy może je przegapić ;)
  • NataliaO 25.01.2015
    5 :) to jedno z moich ulubionych opowiadań
  • Prue 25.01.2015
    Bardzo długi i przyjemny tekst, w pewnych momentach dialogi były słabe. Treść ciekawa. Dam 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania