A świat to plansza, 5. Sto czterdzieści osiem lat później, czyli czasy aktualne
Jest wiele osób mojego pokroju. Wampirów. Są nas tysiące, może dziesiątki tysięcy. Większość z nas żeruje na ludziach, jak pasożyty. Niektórzy, a jest to bardzo nieliczna grupa, mają w sobie tyle przyzwoitości, że czerpią wartości odżywcze z banku krwiodastwa, czyli z torebki, lub piją ze zwierząt. Żyjemy w zorganizowanych grupach społecznych, zwanych klanami. Jest ich tylko kilkanaście. Pięć w Europie, sześć w Azji, jeden w Afryce, dwa w Australii i pięć w obu Amerykach. Mam swoich przywódców, czyli starszych.
Od pamiętnego balu w tysiąc osiemset sześćdziesiątym drugim roku jestem wamirem. Wiele się przez ten czas zmieniło. Mój świat odszedł, a zastąpił go inny. Można powiedzieć, że lepszy. Pełen technologoi i prądu. Jest w nim nadal tyle samo nienawiści, okrucieństwa i zła, ale pod inną nazwą. Człowiek nadal jest najdoskonalszą z potworów, a wampir z drapieżników. Na czele łańcucha pokarmowego.
Nie tylko świat się zmienił. Ja też.
Zmieniłam się jednak tylko z zewnątrz, charakter mam nadal ten sam, czyli okropny.
Moje długie loki zmieniły się w proste, kruczoczarne włosy do ramion. Moje oczy, przez przemianę, są jaskrawo niebieskie, a moja cera ma bladotrupi odcień. Moje usta nadal są pełne, a ja nadal jestem smukła. Tak, to te włosy sprawiły, że wyglądam inaczej. I kły. Niemal niewidoczne, ale jednak są.
My wampiry musimy jednak polować na wilkołaki. Przebiegłe i złe stworzenia, żądne krwi i mordu. Mogą zdradzić naszą tajemnice istnienia, bedąc nadal tak nieostrożnym w swoich działaniach. Nie mogą pochamować się w zabijaniu. Dlatego jesteśmy my. Łowcy.
Należę do nich. jest nas naprawdę niewielu. W tej branży dają sobie radę tylko najsilniejsi i najlepsi. Najszybsi i najsprytniejsi.
Gdy słońce zachodzi mogę wyjść z kryjówki i cieszyć się nocą, nie obawiając się, że spłonę żywcem. Tak, tylko światło słoneczne jest w stanie zniszczyć wampiry. Żadne krzyże, srebro, czy ogień. I całe szczęście, uśmiechało mi się jeszcze chwilę pożyć.
Wyszłam z pokoju, w którym mieszkałam, a następnie szybkim krokiem zeszłam po schodach na dół.
- Eleo!
Zawahałam się chwile, ale w końcu przystanęłam. Dogoniła mnie drobna, jasna blondyneczka o dużych, zielonych oczach i pełnych ustach, ubrana w drogą sukienkę.
- Marius ci woła- powiedziała, pokazując w uśmiechu swoje drobne kły
Spojrzałam w jej oczy, chwilę milcząc, jakby myśląc co odpowiem, choć to wiedziałam od samego początku.
- Powiedz mu, że...nie- odparłam
Selene wywróciła oczami i położyła dłonie na biodrach.
- Wiesz, że te piekielne pauzy, które robisz są przerażajace?
W duchu zachichotałam, choć na twarzy pozostałam niewzruszona. Bardzo dobrze wychodziło mi udawanie żywego posągu. To emocje kiedyś mnie zgubiły. Co prawda nie moje, ale jednak.
- Jak myślisz po co je robię?- odparłam i znów zaczęłam schodzić po schodach
- Ale Marius kazał cię przyprowadzić zaraz jak wstaniesz!- zaprotestowała
- Przyjdę... później- odparłam
Po chwili już schodziłam do piwnicy. Znalazłam się w dobrzed oświetlonym, ale dość niewielkim pomieszczeniu. Przy ciężkim, stalowym biurku siedział wysoki, muskularny i jasnowłos wampir i majstrował coś przy rozebrnanym na części pistolecie.
- Co dla mnie masz?- spytałam i stnęłam przed biurkiem
Podniósł wzrok znad swojej zabawy i uśmiechnął się do mnie.
- Ty już tu? Naprawdę przesadzasz- powiedział- Próbuje podrasować pistolet. Ale spójrz co tu mam!
Odjechał krzesłem w bok, a następnie wyciągnął coś z czarnego pudełka. Lśniący pistolet z wydłużonym przodem.
- Chcesz wypróbować?- spytał retorycznie, bo już nacisnął guzik
Ściana przed nami odsunęła się. Weszłam w korytarz, by po chwili pojawić się w sali ćwiczeń. Stanęłam na wolnym miejscu, a Barak podał mi pistolet. Wycelowałam w manekina, by oddać szybki strzał w samo serce. Po chwili z rany wypłynęło srebro.
- Azotan srebra, śmiertelna dawka- powiedział dumny- Przy tamtej skurczybyki się leczyły, ale podrasowałem ją trochę na poziomie molekularnym. Zabija na miejscu, szanse na przeżycie są zerowe.
- No, no Barak. Postarałes się- skomentowałam, obracając pistolet w dłoniach- Polubiłam ją.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba. Jeśli chodzi o broń, jesteś wymagająca- powiedział z uśmiechem zadowolenia
Schowałam pistolet przy swoim pasie, a następnie opuściłam salę. Barak, niczym wierny pies, szedł za mną.
- Amunicję- wyciągnęłam dłoń w jego stronę
Kiwnął głową, a następnie podał mi upragnione pociski. Je również umieściłam przy pasie. Następnie chwyciłam pochwę z sztyletem i zamocowałam ją na udzie.
- A ty gdzie się już wybierasz? Słyszałem, że Marius chce z tobą gadać- powiedział, a ja go zignorowałam i pochwyciłam kilka granatów- Słuchaj, nie polecam wkurzać go. Wiesz przecież. Elea, naprawdę powinnaś iść do niego.- powtórzył
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i chwyciłam kilka srebrnych gwiazdek, a następnie wyszłam z piwnicy. Znów weszłam na górę, mijając kilkanaście wampirów, a następnie weszłam do siebie. Wyciągnęłam z lodówki torebkę krwi i wgryzłam się w nią, łapczywi wypijając zawartość. Później usiadłam przy komputerze, wchodząc do bazy z wilkołakami. Przestudiowałam zmiany w niej. Zlikwidowano trzech nowych, ale dziś pełnia więc sporo przybędzie. Następnie przesortowałam wiadomości i nakreśliłam kręgi ich działań. Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że czas udać się do przeklętego Mariusa.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania