Poprzednie częściArystokrata 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Arystokrata 21

Wraz z pierwszym kopnięciem w brodę padły słowa: – Zabiję skurwysyna, zabiję! – Następne uderzenia ciężkim, wojskowym butem pozbawiały oddechu i podrywały skulone ciało niewolnika do góry… – Skurwiel, chyba złamał mi nos!

– Ty te resztki nazywasz nosem? Kunaj, uspokój się i przestań go kopać! Jak mu coś zrobisz, to masz u Roberta przejebane … – ktoś próbował interweniować i powstrzymać rozjuszonego mężczyznę.

– Pierdolę Roberta! Nie będzie mi jakiś dupolizaj gęby przestawiał! – Po tych słowach kopnął chłopaka raz jeszcze i głośno sapiąc, dodał: – Ja pierdolę, co tu są, kurwa, za porządki?

Drugi z każdym uderzeniem słabł, z coraz większym trudem przychodziło mu chronienie twarzy i głowy przed bezlitosnymi kopnięciami. W chwili, gdy zdał sobie sprawę, że ten facet go zabije, bicie ustało. Poczuł czyjeś kolano na żebrach i dłoń na policzku przyciskającą twarz do podłogi. Zerknął kątem oka i dostrzegł podchodzącego Nargisa, który płynnym ruchem odpiął kajdanki zza paska spodni i ukląkł obok unieruchomionego niewolnego.

– Wojownicza gadzina – stwierdził i chwycił bez pośpiechu jeden, a potem drugi nadgarstek i sprawnie zatrzasnął na nich metalowe obręcze. Mężczyzna, nie zwracając uwagi na ból zadawany wykręceniem ramion, precyzyjnie i szybko podciągnął łańcuszek kajdanek do góry, aby możliwie wysoko podpiąć skute dłonie do obroży.

Drugi odczuwał wszystko, co mu robiono, lecz w taki sposób, jakby nie do końca jego to dotyczyło. Znajdował się na granicy utraty świadomości i liczył, że ewentualna kolejna dawka razów zafunduje błogosławione omdlenie. Ostatkiem sił spróbował wierzgnąć, aby sprowokować cios, który ten proces by dopełnił, ale skończyło się tylko na mocnym klepnięciu w pośladek.

Nad obezwładnionym niewolnym toczyła się dyskusja na temat wyglądu i ewentualnej przydatności do użycia.

– Całkiem zgrabny tyłeczek.

– Rays wie, co dobre, widziałeś kiedyś, aby posuwał pośledni towar?

Wyluzowane głosy wokół niego zupełnie nie pasowały do sytuacji, która przed chwilą się tu rozegrała. Tak naprawdę banda pijanych facetów miała jego kosztem całkiem niezły ubaw.

– Zapiąłbym go od tyłu, oj, zapiął…

Niewolnik zaskowyczał, gdy poderwano go za łokcie do góry, o mało nie wyrywając rąk ze stawów barkowych.

– Zostawcie go, Robert się wścieknie – głos protestu z głębi sali wydawał się w niewielkim stopniu przekonywujący.

– Bo mało razy Robert się wścieka. – Ktoś ściągnął bluzę i rozerwał na nim koszulę; ktoś inny dobierał do spodni. – Gości przyjmuje się… odpowiednio… – Niewolnik słyszał nad sobą niecierpliwe, pełne napięcia okrzyki podnieconych mężczyzn. – Nie zapewniono rozrywki, to sami ją sobie ogarniemy.

Pchnięty wylądował między nogami bruneta. Odruchowo spojrzał mężczyźnie w twarz i przełknął ślinę – w jego oczach nie dostrzegł niczego poza lodowatą obojętnością. Ciemnowłosy zaciągnął się papierosem, po czym złapał Drugiego za włosy i przycisnął twarz do swego krocza.

– Bierz się do roboty – zamruczał i luzując trochę chwyt, pozwolił na znikomą swobodę ruchu głowy. – Odpinaj zębami.

Niewolnik gwałtownie wciągnął powietrze do płuc. Jak widać ulubiona zabawa Roberta była dość popularna. Bez pomocy rąk, samymi zębami i językiem rozpiąć rozporek, guzik i wypuścić przeważnie już sterczący członek – nie należało to do najłatwiejszych zadań w sytuacji, kiedy czyjeś ręce brutalnie uciskały i rozchylały pośladki niewolnego. Próbował stawić opór, ale bolesne uniesienie łokci stłumiło wszelki bunt. Dłonie wielu mężczyzn błądziły pomiędzy rozsuniętymi nogami, łapska zaciskały się na genitaliach, a palce pożądliwie oceniały użyteczność otworu.

– Dobry jest, widać że ma wprawę – słyszał nad sobą rozbawione głosy. – Dawaj, młody! Dawaj, nie przestawaj… – Mocny klaps w mokry od potu pośladek rozniósł się echem po całym pomieszczeniu. – Musisz nam wszystkim obciągnąć…

– Ja tam wolę laski – oznajmił zdegustowanym tonem człowiek wydawałoby się całkowicie pochłonięty szperaniem w sporych zasobach alkoholu w ciężkiej szafie. – Ale porządnej wódki to tu też, kurwa, nie ma…

– Zamknij się, Dayton, ty zawsze chcesz tego, czego nie ma. – Długowłosy blondyn również podszedł do mebla i po krótkiej chwili rozpatrywania się wśród najróżniejszych gatunków alkoholi, zdjął z jednej z półek dwie spore butelki. – Są dziwki, chcesz kutasów; masz całkiem przyzwoitą dupę, chcesz dziwki, a whisky jest z całkiem udanego rocznika… i czysta też odpowiednio sponiewiera… – Wcisnął niezadowolonemu kumplowi jedną flaszkę i dodał: – Weź, stary, zaparkuj w dupie młodego, to od razu ci się polepszy.

– Kurwa, rozwalił mi nos, rusza się… – Olbrzymi mężczyzna majstrował coś przy twarzy, patrząc w spore lustro wiszące na ścianie.

– Mówiłem ci, Kunaj, że stary już jesteś na te zabawy. – Nargis z zainteresowaniem spoglądał na akcję przy kanapie. – Zwykły osobisty cię załatwił.

– Bo mnie wziął z zaskoczenia… – Kunaj najwyraźniej próbował nastawić sobie nos. – Skurwiel jeden… – nagle odwrócił się i błyskawicznie doskoczył do klęczącego niewolnego, po czym kopnął niewolnika w bok. – Zaraz mu tak dupę przewecuję…

Drugi wygiął się w pałąk i na chwilę stracił oddech. Cios był tak silny, że gdyby brunet nie trzymał niewolnego wystarczająco mocno za włosy, odrzuciłoby go za kanapę. Łzy same cisnęły się do oczu, kiedy energia ciosu rozeszła się wzdłuż obolałego boku i sięgnęła uda, wywołując skurcz łydki. Bez wątpienia ten człowiek wiedział, jak sprawić ból.

– Z zaskoczenia cię wziął… – zakpił z boku entuzjasta lasek. – I co, dobrze ci było?

Drwina wywołała ostrą reakcję dryblasa, który zamierzał znowu przyłożyć osobistemu, ale ciemnowłosy na skórzanej kanapie powstrzymał go ruchem ręki.

– Nie widzisz?! Zajęty jest – Cichy wycedził przez zęby z delikatnym jękiem zadowolenia, gdy w tym samym momencie wbił penis w usta niewolnika, sięgając prawie przełyku.

– Nie tak łapczywie, kochanie – zaszydził mężczyzna – pomału, języczkiem… mamy czas…

Pomruki aprobaty i przymknięte lekko oczy świadczyły o przyjemności, jakiej doznawał podczas posuwania niewolnika w miarowym tempie. Nie trwało to jednak długo, przyciągnął głowę chłopaka mocniej za włosy i wbił się głębiej w gardło, przytrzymując go tak przez dłuższą chwilę. Drugi zaczął się szamotać, aby zaczerpnąć trochę powietrza, a nie ułatwiało tego przeszywające kłucie w boku i ręce skute na plecach. W końcu, gdy poczuł, że za chwilę odleci, mężczyzna oderwał twarz ofiary od swego podbrzusza, pozwalając na złapanie oddechu. Odgiął głowę niewolnego, tak aby spojrzał mu w oczy i z obojętną miną oświadczył: – Znam cię.

Drugi nie zdążył pomyśleć, co brunet miał na myśli, bo czyjś kutas wbił się w niego od tyłu. Zawył i wygiął się w łuk w paroksyzmie bólu, ale nacisk kciuka na krąg lędźwiowy natychmiast sprowadził go do idealnie wypiętej pozycji.

– Ciasny… – wydyszał właściciel organu, bezlitośnie wdzierając się w głąb, spływającego potem ciała. – Chyba nasz kochany Robercik mocno go oszczędza…

– A może to Rays jest pasywem w tej kombinacji ? – Rozległy się śmiechy otaczających ich mężczyzn. – Może lubi być na dole…

– Ty się lepiej nie odzywaj, bo jak szef to usłyszy, to znów dostaniesz od niego, tak jak na powitanie… Kurwa, daj tej wódki i nie chlej sam…

– Dobra, złaź z niego, ja też chcę! – Nargis odepchnął kolegę. – Dawaj, zażyję trochę tego ukwiała, bo jak przyjdzie Robert to naprawdę będzie po ptakach..

– No, rzuć się, kurwa, tą butelką! – Odsunięty poprawił spodnie i pociągnął spory łyk alkoholu.

Wśród podniesionych głosów, sapań i pojękiwań, wchodzących na zmianę kutasów, zaspakajał ustami człowieka, który z sadystyczną przyjemnością stale zwiększał nacisk na tył głowy i coraz głębiej wpychał mu do gardła swój członek, przyciskał jednocześnie twarz niewolnika do brzucha, tym samym odcinając dopływ powietrza. W momencie, kiedy gwałcony już naprawdę się dusił, pozwalał na krótki haust, aby znów powrócić do tego samego.

– Chłopaki, miejsce dla wujka, teraz ja… – Drugi usłyszał nad sobą przytłumiony głos, a po chwili poczuł na biodrze mocny uścisk lepkiej dłoni. Nie miał wątpliwości, do kogo należała. Zadrżał.

– Spadaj, Kunaj… Ty zrobisz z niego miazgę – wysapał łamiącym się głosem facet, który nie miał ochoty przerywać ostrego rżnięcia – a tego… Robert może nam akurat nie darować…

– Ale on mi złamał nos… – Mężczyzna nie odpuszczał.

– Kurwa! Przestań pierdolić w kółko o tym nosie, chodź się lepiej napić. – Długowłosy blondyn oparty o ścianę na zachętę uniósł butelkę. – Wiesz, że z ciebie to jest taka ciota, że już nawet słuchać cię nie można? – Nalał sobie do szklaneczki złotego płynu do pełna i odrzucił pustą butelkę. – Jakbyś jaja stracił, to ja bym cię zrozumiał, nawet ubolewałbym nad tobą… albo nad jajami… albo mniejsza nad czym… – upił łyk i skrzywił się lekko – nawet bym ci współczuł, bo wtedy byłaby przykrość dla ciebie i poważny problem… – czknął głośno – ale teraz tylko nosek się trochę przestawił i wyjesz jak jakiś jebany dzieciak! – Czkawka nie dawała spokoju. – Lepiej od razu przyznaj, że nie nos cię boli, tylko… – Kolejne czknięcie nie pozwoliło dokończyć myśli, co skwapliwie wykorzystał zwalisty mężczyzna:

– Zamknij się, Eminencja, bo upity jesteś, a ja niepełnosprytnych nie biję – odciął się gniewnie, mocniej napierając na szczytującego kumpla.

Drugi natomiast poczuł w ustach lekko słonawy smak nasienia i natychmiast targnęły nim odruchy wymiotne. Prawie zachłysnął się strzelającą wprost do przełyku spermą, kiedy penis ostatni raz głębiej wbił się w gardło.

– Nawet o tym nie myśl – warknął Cichy. – Wylizuj do czysta. Grzeczny chłopiec… bardzo grzeczny…

W końcu odprężony i wyraźnie zadowolony brunet odepchnął go od siebie, wciągnął spodnie i zasunął rozporek. Podniósł się energicznie z kanapy, zaciągnął dymem z dopalającego się papierosa i popatrzył z góry na to, co pozostali robili z niewolnikiem.

– Chyba jednak macie przerąbane – skwitował krótko, rzucając niedopałek na podłogę, i wyjął flaszkę z ręki stojącego w kolejce kumpla, by pociągnąć z niej spory łyk. – A mimo to życie jest piękne.

– Filozof pieprzony. – Nargis splunął i ziewnął. – Nie bądź taki do przodu, to ty blondasa tu ściągnąłeś.

– Ja?! – Brunet uśmiechnął się z satysfakcją. – Ja tylko przeprowadziłem z nim konwersację na temat ewentualnej znajomości.

– I co?

– No, nic, zgłębiłem temat.

– Ja tam wolę bzykać panienki niż konwersować. – Mężczyzna dobrze po czterdziestce, ze szramą na policzku, spoglądał z zafrasowaniem w głąb prawie pustej szklaneczki. – Dzieciaki z was, ciągle głupie dzieciaki. Nie umiecie smakować życia, dla was dupa to dupa, ale jest jeszcze coś więcej…

– Nie pierdol, Dayton, wszyscy wiedzą, że rżniesz, co popadnie. – Albert van Riyen wtrącił się, klepiąc kolegę po ramieniu, i dołączył do towarzyszy obserwujących zmagania Kunaja z własnym ubraniem. – A nic mądrego do powiedzenia też nie masz.

– No, na pewno! Nie ma takiej możliwości, żebym wydupczył faceta! Wolę nie pieprzyć pół roku, a poza tym mam żonę – uniósł się Dayton – i kochankę też!

– Dobra, nie szczurz się tak. W końcu dupa to dupa, każda z tyłu wygląda tak samo – zadrwił Riyen.

– Żona jak żona, ale ta kochanka to już argument – wtrącił Nargis i wszyscy oprócz Daytona się roześmiali. – Lepiej zróbcie coś z tym kretynem, bo Robert będzie musiał się postarać o nowego osobistego.

 

Drugi, pociągnięty za skute dłonie, zsunął się na podłogę, uderzając głową w posadzkę. Zajęczał, gdy na twarzy poczuł obutą stopę i kolano na plecach.

– Ja ci teraz pokażę, kurwi synu, co to jest podnieść rękę na pana… Zafunduję ci taką jazdę bez trzymanki…

Niewolny zawył nieludzko, ale zakrwawiona dłoń natychmiast wylądowała na jego ustach, a to co, do tej pory działo się z jego tyłkiem, było niczym w porównaniu z tym, czego doświadczał w tym momencie rozrywany odbyt. Próbował wyślizgnąć się spod mężczyzny, ale przyciśnięty do brudnej podłogi wielkim cielskiem nie miał szans na najmniejszy ruch.

– Kunaj! – zawołał Mormon. – Złaź z niego, debilu, nie jesteś na polowaniu.

– Radziłbym posłuchać…

Drugi kątem oka spostrzegł wchodzącego do środka Roberta i nigdy w życiu nie pomyślałby, że tak ucieszy go widok Raysa w znienawidzonym pokoju zabaw.

– Ale on, kurwa…

– Tak, złamał ci nos! – Ktoś z boku dopowiedział z rozbawieniem.

Jęk ulgi wydobył się z ust chłopaka, kiedy sztywny kutas po kolejnym brutalnym pchnięciu, wyślizgnął się z głośnym mlaśnięciem, a but zniknął z policzka.

– To jest mój osobisty – oświadczył lodowato Robert, nie zważając na rozbawionych kumpli. Złociste, przymrużone oczy skupiły się na Drugim i Kunaju.

– I co z tego? – Zaczepka w tonie mężczyzny nieudolnie maskowała strach, jednak potrzeba odegrania się za zniewagę brała górę nad rozsądkiem.

– A jak myślisz? – Robert wycedził wolno przez zęby, postępując krok naprzód.

W pomieszczeniu zapadła złowieszcza cisza, wszyscy zamilkli w oczekiwaniu na rozwój sytuacji.

– Myślę, że przesadzasz i szukasz zwady, której żaden z nas nie chce. – Mężczyzna wstał powoli i prawie niezauważalnie trzęsącymi się dłońmi doprowadził do porządku dolną część garderoby. – Chyba że się mylę? – Kunaj wytarł wierzchem dłoni, krew wyciekającą z nosa.

– Właśnie wjebałeś swego parszywego chuja w mojego osobistego i myślisz, że wszystko jest w pierdolonym porządku?! – Robert, siląc się na opanowanie, bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. – I to niby ja szukam zwady? – zapytał spokojnie, ale jego głos brzmiał nienaturalnie.

Wszyscy wokół zdali sobie sprawę, że potężna awantura wisi w powietrzu. Chcąc zapobiec zaostrzającej się wymianie słów, najmłodszy z mężczyzn zwrócił się do Raysa:

– Robert, nie wściekaj się, chyba nie będziesz robił afery o jakiegoś głupiego niewolnika, nic mu się przecież nie stało…

Sposób w jaki Robert odwrócił się i wyraz oczu, który utkwił w młodym, sprawiły, że ci, którzy stali najbliżej niego, cofnęli się o dwa kroki.

– To nie jest jakiś niewolnik – szepnął wściekle, z trudem tłumiąc przekleństwo. – To jest mój osobisty niewolnik… Mój – zaakcentował ostatnie słowo, a z twarzy obecnych znikła resztka wesołości i wkradło się wyczekujące napięcie. Senne spojrzenie prześlizgnęło się po każdym z mężczyzn i zatrzymało na Cichym, który przybrał niedbałą pozę znudzonego przedstawieniem widza. Dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, oceniając sytuację i gotowość do konfrontacji.

– Rozkuj go – warknął Rays i chociaż nie spuścił z Cichego oka, nikt nie miał wątpliwości, do kogo były skierowane słowa.

– Dobrze wytresowany niewolnik. – Na twarzy bruneta, na której do tej pory gościł delikatny uśmiech, pojawiła się czujność i jakaś niezrozumiała zjadliwość. – Brakuje mu jednak pewnego szlifu…

Robert nabrał powietrza do płuc i rozejrzał na boki, chcąc uspokoić nerwy, a zauważywszy dźwigającego się z podłogi Drugiego, syknął: – Ubieraj się.

Niewolnik nie bez problemu wciągnął na siebie spodnie, rozdygotane ciało oraz nasilający się ból w boku sprawiały, że nie potrafił skupić się na odnalezieniu reszty ubrania, które – jak przypuszczał – i tak nie nadawało się już do użytku. Nie pozostało mu nic innego, jak przyjąć pozycję uległego obok Roberta. Gdy tylko padł na kolana tuż przy nodze Raysa, poczuł, jak paznokcie pana wbijają mu się w kark, zadrżał mimowolnie, mając świadomość, jak bardzo jego pan był wściekły.

– Widzę, że podjąłeś się tego… szlifowania – ironia w głosie arystokraty stłumiła nieco furię.

Niski brunet zbliżył się do klęczącego niewolnika, przyjrzał mu się przez chwilę z uwagą, po czym zerknął spod oka na Raysa i z szerokim uśmiechem oświadczył:

– Przyjmuję tę uszczypliwość jako komplement… – W chwili, gdy wypielęgnowana dłoń Cichego znalazła się na głowie Drugiego, paznokcie Roberta przebiły skórę niewolnika. – Możesz na mnie liczyć… szczególnie, gdy jest to taki diament…

– Armand, zadziwiasz mnie – Rays podjął grę na słowa. – Skąd to nagłe zamiłowanie do jubilerstwa i cudzych klejnotów?

Mężczyzna wzruszył lekceważąco ramionami i odparł:

– Zawsze miałem słabość do egzotycznego piękna i szlachetnych kamieni. Ale ty powinieneś zrozumieć mnie najlepiej – zawiesił na chwilę głos, czujnie obserwując reakcję Roberta – wydobywasz przecież ten cenny kruszec i znasz tajemnicę najlepszych kamieni…

– Jak będę potrzebował szlifierza, to wtedy może porozmawiamy o posadzie dla ciebie. – Rays popatrzył na kumpla z góry i przekrzywił głowę, dodając: – A na razie, po przyjacielsku i po starej znajomości radzę Ci trzymać się z daleka od mojego przemysłu wydobywczego, a osobistej służby szczególnie, bo pasje bywają bardzo kosztowne… – w słowach, oprócz irytacji, wyczuwało się zawoalowaną groźbę.

– Oczywiście – przytaknął skwapliwie Armand. – Wezmę sobie twoją radę do serca… Ale, ale… tak między nami… – Mężczyzna delikatnie, wręcz pieszczotliwie i bez pośpiechu przegarniał jasne włosy Drugiego, zupełnie nic sobie nie robiąc z tłumionej wściekłości Roberta. – Nie odnosisz wrażenia, że jest do kogoś łudząco podobny?

– Rozgadałeś się dzisiaj, Cichy… – ton głosu Raysa zawierał wyraźne ostrzeżenie, którego brunet już nie mógł zlekceważyć. Zmierzwił ostatni raz jasne włosy niewolnego i cofnął rękę.

– Tak! O klejnotach można rozmawiać bez końca, tylko… – zastanowił się przez chwilę – teraz tak przyszło mi do głowy… Ponoć jesteś znawcą w temacie szlifowania jednego i drugiego…

– Mów, o co ci chodzi – Robert w głosie Cichego wyczuł groźbę – i kończmy tę farsę – ponaglił.

Armand odchrząknął, spojrzał gdzieś w bok, potem na kumpli, przykuwając ich uwagę, i na powrót na Raysa:

– Nie sztuką jest schwytać albo kupić niewolnika – pochylił głowę ku spiętemu arystokracie i puścił do niego oczko – sztuką jest stworzyć niewolnika… Dużą przyjemnością… Mam rację?

Rays wstrzymał oddech, nie zdołał ukryć, że słowa wywołały na nim pewne poruszenie i chwilę trwało, zanim odezwał się: – Rozumiem, że jesteś zadowolony z obsługi. – Chwycił kurczowo Drugiego za obrożę. – Czy może masz jeszcze jakieś uwagi?

– Jestem całkowicie usatysfakcjonowany, a co więcej, uważam, że to miłe popołudnie dobrze rokuje na nadchodzący wieczór. Panowie – mężczyzna odwrócił się do pozostałych – co się dzieje? Kontynuujmy tak dobrze rozpoczętą imprezę w tak doborowym towarzystwie!

 

Armand raz jeszcze spojrzał na Roberta, klepnął go w plecy i odszedł raźnym krokiem w kierunku kanapy, po drodze zwracając się do długowłosego blondyna:

– Aniele mój piękny, może usiądźmy? – Wskazał dłonią miejsce na meblu. – Trudy ostatniej wyprawy dały mi się we znaki… A tak między nami – to jakie atrakcje nam szykujesz, Eminencjo?

Rozległy się okrzyki i głosy aprobaty pomieszane z brzękiem butelek.

– Chłopaki! Pijemy zdrowie gospodarza!

– Ale ten mały skurwiel….

– Zamknij się wreszcie, Kunaj! – ktoś uciszał ciągle niezadowolonego olbrzyma. – Masz, napij się, nie takie rzeczy przeżyłeś. Jutro i tak nie będziesz pamiętał…

– Po lufie! Zdrowie Roberta!

– Zdrowie!

– Panowie! Zaraz będzie świeży towar – wykrzyknął Robert nienaturalnie głośno. – Coś do picia, palenia i pieprzenia, wąchania i co tylko będziecie chcieli. Mój dom jest waszym domem!

Entuzjazm w głosie Raysa był wymuszony, ale świadomość tego miał tylko Drugi, gdyż będąc wystarczająco blisko swego pana, słyszał spłycony oddech i ze świstem wciągane do płuc powietrze.

– Robercik, ty stary byku, wiesz, jak należy się bawić! – Nargis podał butelkę whisky, po którą z małym wahaniem sięgnął arystokrata. – Nie masz chyba do nas pretensji, prawda?

W odpowiedzi przechylił do ust flaszkę, pociągnął solidny łyk i skrzywił się, kręcąc głową, po czym rzekł zmienionym głosem:

– Dobra, należy nam się wytchnienie. Nie pamiętamy tego za nami i nie wiemy, co przed nami, liczy się tu i teraz!

– No, kurwa, ty to masz jednak klasę, Rays! – Mormon złapał Roberta za szyję i przycisnął do siebie. – Wiesz, kiedy odpuścić, i za to cię, kurwa, szanuję!

– Po lufie! Pijemy, bo wódka się grzeje, a pora jeszcze wczesna, za co teraz chlejemy?

– Za nas, za łowców! Za nas!

Drugi wydał z siebie głuchy odgłos, nie mogąc złapać powietrza, gdy Robert szarpnął obrożą, która uciskając grdykę, powodowała dławienie. Atmosfera wśród gości ulegała odprężeniu, nie rozluźniał się tylko jego pan. Uśmiech i pozornie beztroski głos był tak fałszywy, że zimny dreszcz przebiegł niewolnemu po plecach. Wściekłość nie tylko mu nie mijała, a wręcz narastała, o czym przekonał się, kiedy pan poderwał go z kolan i niemalże wlokąc, skierował do wyjścia. W chwili, gdy zamknęły się za nimi drzwi, Robert z przeciągłym sykiem i potwornym impetem cisnął Drugiego na ścianę po drugiej stronie korytarza. Prawą ręką przyszpilił niewolnika za gardło do muru niczym szmacianą kukłę, a drugą otwartą dłonią brutalnie uderzał po twarzy i głowie. Tłukł jak w amoku, wypluwając z siebie słowa, które w większości nie miały szans dotrzeć do skołowanego chłopaka. Drugi ujął obiema dłońmi przedramię właściciela i zacisnął rozpaczliwie palce na napiętym długim mięśniu promieniowym w nadziei na wywołanie skurczu odwiedzenia ręki, aby zluźnić uścisk, ale bez powodzenia. Przed oczami miał mroczki i robiło mu się zimno, tracił orientację, kiedy jedno uderzenie się kończy, a kiedy zaczyna kolejne. Zsunął się po ścianie, nie będąc w stanie ustać na nogach, i całym ciężarem zawisł na trzymającym go ramieniu. Dopiero wtedy Robert zaprzestał bicia. Drżał i dyszał z nagłego wysiłku i furii, a niewolnik trząsł się z bólu, strachu i przyduszenia.

– Kurwa, dałeś się zerżnąć jak dziwka! – wysapał w twarz osobistemu. – Jak ostatnia, tania dziwka!

Drugi spod przymkniętych oczu patrzył na niego z niedowierzaniem. Z tego, co mówił jego właściciel, wynikało, że sam nadstawił tyłek tym bydlakom. Słowa Raysa ugodziły niewolnego bardziej niż jakikolwiek cios do tej pory.

– Co ja mam, kurwa, teraz z tobą zrobić?! No, co?! – Robert jeszcze raz uderzył jasnowłosego w twarz. – No, gadaj! Co, do kurwy nędzy, mam z tobą zrobić! Słyszysz?!

Chłopak zwilżył językiem usta. Czuł na twarzy przyspieszony, nierówny oddech rozwścieczonego mężczyzny i było mu już wszystko jedno, co z nim zrobi. Cichy szept z trudem wydostał się z zaciśniętego gardła:

– Zostaw mnie albo… – nie bez bólu zmusił się, aby podnieść głowę i spojrzeć w złote oczy arystokraty, lecz ten szybko opuścił wzrok, w którym niewolny ze zdumieniem ujrzał udrękę – albo dobij mnie. Dobij mnie, Robert…

Rays nabrał głęboko powietrza w płuca, puścił gardło chłopaka i chwycił za ramiona, aby nie osunął się na podłogę, przyłożył głowę do czoła osobistego.

– Justin… Ja nie… Czy… Cholera, Justin…

***

Drugi ostrożnie usiadł na podłodze tuż obok nowego, młodziutkiego niewolnika. Oparł się o ścianę, wyprostował i wziął głęboki oddech, pulsowanie w skroniach przyprawiało o zawrót głowy. Pod prysznicem porażony bólem organizm trochę doszedł do siebie, ale tylko na chwilę, bolało go wszystko: głowa, szczęka, bark, żebra i tyłek. Był dosłownie rozbity.

– Chcesz coś wiedzieć? – spytał, czując na sobie nieśmiałe i wystraszone spojrzenia chłopaka.

Widział się w lustrze, wyglądał strasznie, bał się pomyśleć, co będzie jutro; jak podniesie się z łóżka, o ile w ogóle do niego trafi. Robert nakazał mu czekać na siebie w sypialni, najwyraźniej jeszcze z nim nie skończył i pozostała jedynie nadzieja, że spije się na umór i wyrok odwlecze się na jakiś czas… Tylko na jakiś czas, bo jeśli nie dziś to jutro, on nigdy nie zapominał i zawsze kończył to, co zaczął.

– Pobił cię?

Drugi podkulił kolana, szukając odpowiedniej pozycji, aby złagodzić ostre kłucie w boku.

– Tak jakby – odpowiedział cicho. Przez moment ciało zalała fala gorąca, a przed oczami pojawiła się purpurowa plama. – Nie przejmuj się, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz – dodał, kiedy chwilowa słabość minęła.

– Za co?

Drugi popatrzył z uwagą na chłopaka i skrzywił się w grymasie uśmiechu na tyle, na ile pozwoliły rozbite usta i obolałe mięśnie twarzy. Młodziak jeszcze nie rozumiał, że nie potrzeba jakiegoś szczególnego powodu, żeby dostać solidne lanie.

– A ty za co dostałeś? – zapytał, widząc, że pod okiem chłopaka zakwitał duży siniak. Nie czekając na odpowiedź, burknął: – No, właśnie, za to samo.

– Nie wiem… – zdezorientowany i rozgoryczony zaczął się tłumaczyć. – Nic nie zrobiłem… – Odwrócił twarz i chociaż głos mu się załamywał, dodał hardo: – Zresztą sam wiesz…

– Wiem, przepraszam. – Żałował, że w taki sposób zwrócił się do młodego niewolnika.

Rays po powrocie do domu z samego wieczora przypomniał Drugiemu, kim jest i do czego służy swemu panu, a potem skrupulatnie i gorliwie zajął się tresowaniem swego nowego nabytku. Zmuszony do pozostania przez całą noc w sypialni, osobisty widział, co z nim wyprawiał i domyślał się, jaką traumę teraz przechodził dzieciak, chociaż starał się, nic nie pokazywać po sobie.

– Jak masz na imię? – spytał, aby zmienić temat.

 

– Damian – odpowiedział z wahaniem.

A więc otrzymał od Raysa nowe imię i jeszcze nie przyzwyczaił się do niego, albo opierał się takiej szykanie. Drugi położył coraz cięższą głowę na kolanach. Szkoda mu było dzieciaka, drobniutki, ale proporcjonalny, o niebagatelnej urodzie, oczywiście jasnowłosy, z inteligentnym spojrzeniem wielkich zielonych tęczówek w ciemnej oprawie, był idealnie w typie Roberta. Na dodatek nie należał do uległych i z trudem podporządkowywał się, co sprawiało, że dla Raysa stał się atrakcyjnym kąskiem.

– Dla twojego dobra: żaden Damian już nie istnieje. – Znów musiał zmienić pozycję, z trudem oddychał i miał mdłości. – Więc jak masz na imię? – powtórzył pytanie.

– To jest moje prawdziwe imię! – krzyknął w odruchu nagłego buntu i z impetem zwrócił się ku starszemu niewolnikowi: – Mam na imię Damian… Damian…!

– Jak uważasz… – Drugi przerwał chłopakowi, wyczuwając w głosie histerię, nie widział potrzeby spierać się z dzieciakiem o coś oczywistego i brakowało mu też sił na tłumaczenie, że im szybciej zapomni o przeszłości, to przyszłość może być nieco mniej bolesna. – Powiedz to swemu panu. – Nie dał po sobie poznać, że dostrzega nieme błaganie o choćby najmniejszy gest wsparcia albo cień nadziei, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.

– Lan – powiedział zgaszonym tonem po krótkiej chwili milczenia.

Niewolnik miał mieć krótkie, łatwe do zapamiętania imię i bezwarunkowo pamiętać swój numer identyfikacyjny; oprócz tego i pańskiej łaski, nic więcej niewolnemu nie było już do życia potrzebne.

– Jadłeś coś? – spytał, gdy przypadkowo zwrócił uwagę na krwawą wybroczynę w zgięciu łokcia u chłopaka, która była efektem nieudolnie wprowadzonej igły.

– Nie.

– Nie pozwól, aby cię tylko kłuli, musisz jeść, bo na wlewkach długo nie pociągniesz. Są bardzo ubogie i błyskawicznie opadniesz z sił. – Funkcyjni dla własnej wygody karmili Lana dożylnie, aby był “czysty”. Niewolnicy pozostający w służbie Raysa w każdej chwili musieli być dyspozycyjni.

– A niby jak mam to zrobić? – spytał cicho. – Wczoraj dali mi jakąś kroplówkę i nie wolno mi się stąd ruszyć. Chce mi się jeść i jest mi zimno…

Drugi przymknął oczy zachodzące mgłą, tracił ostrość widzenia, a słowa Damiana przepływały gdzieś obok.

 

– Później ci wytłumaczę, cholernie źle się czuję…

Walczył z ogarniającą go sennością, ale bezskutecznie. Schował głowę między kolana, aby zagłuszyć szum w uszach i nie myśleć o śnie, który byłby wybawieniem, ale gdyby powrócił jego pan… We śnie tak nie boli… tylko na chwilę… Robert szybko nie wróci… Robert… Co chciał mu powiedzieć Robert w korytarzu? Czy wyobraźnia płatała mu figle, że się przestraszył… Musi usnąć… ból stawał się nieznośny. Robert żałował… Przyśnie tylko na moment… Niemożliwe, ale to spojrzenie… Zdrzemnie się momencik… Oczy nie kłamią…

Najpierw poczuł kopnięcie w biodro, a później szarpnięcie za ramię, z trudem uchylił powieki.

– No, wreszcie! Królewna się budzi! – usłyszał nad sobą.

Zasnął? Niemożliwe, przymknął oczy na minutę… Cholera! Czyżby Rays już wrócił? Dał się złapać?

– Wstawaj! – Ktoś go ponaglał szarpiąc. – Ocknij się, kurwa mać, idziesz służyć.

To nie był jego właściciel. Rozejrzał się, ale słabo widział, chciał przetrzeć oczy, lecz trzymano go za ręce, chcąc unieść do góry.

– Nie wydurniaj się, Drugi, i podnoś dupę do góry, bo nie będziemy cię nieść… – Teraz dopiero poznał po głosie funkcyjnego strażnika.

– Komu? – spytał, nie do końca rozumiejąc, czego od niego żądają. Rozejrzał się, nie widział Damiana. – Gdzie ten nowy? Gdzie jest Lan?

Dwaj mężczyźni najpierw otaksowali go krytycznym wzrokiem, a potem rozbawieni spojrzeli po sobie.

– Chłopie, ty się martw o siebie, jemu nic nie będzie, ale ty…? Jak ty w takim stanie będziesz służył?

Dobrze usłyszał, że ma służyć? Chyba nie Robertowi…

– Komu? – wydusił z siebie. – Suzann? Wiktorii?

– Dowiesz się w swoim czasie. Rusz się, do cholery, bo musimy cię jeszcze doprowadzić do stanu używalności – odparł jeden ze strażników, po czym poderwali niewolnego do góry.

– Ty, trzeba będzie go naszprycować czymś, bo on jest całkiem niepatomny – dodał poważnie drugi. – Nie wiem, czy z niego coś będzie…

Pod Drugim ugięły się nogi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Tjeri 14.12.2020
    Mocne i brutalne.
    Zdecydowanie nie jestem targetem, ale nie mogę nie docenić dobrego stylu i lekkiego pióra. Czyta się jednym tchem.
    Opisane obrazy są wiarygodne, wolę nie wiedzieć jak to reasearchowałaś...
  • Violet 15.12.2020
    Tjeri, miło Cię widzieć ponownie. Target jest bardzo szczupły dla tego typu powieści, więc tym bardziej cieszy mnie Twoja obecność. Praca nad autentycznością obrazów jest żmudna, wymagająca obserwacji i znajomości wielu dziedzin, szczególnie że opowieść nie jest krótka i nie kończy się na kilku scenach, a trzeba konsekwentnie trzymać się sytuacji, emocji, odczuć i wydarzeń.
    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
  • Pasja 19.12.2020
    Akcja bardzo brutalna i zarazem nakręcająca paru wygłodniałych samców. Gdyby tylko był bliżej drzwi. Niesprawiedliwa walka, ale nos złamany pewnie.
    No i te spętane ręce. Był bez szans.
    Robert tez zareagował brutalnie… winił Drugiego, a nie bandę oprawców. Ale tyle dobrze, że zdążył przed czasem.
    Justin… Ja nie… Czy… Cholera, Justin… ciekawe co Robert miał na myśli?
    - Jenny Joseph zdezorientowany i rozgoryczony zaczął się tłumaczyć. – Nic nie zrobiłem… – Odwrócił twarz i chociaż głos mu się załamywał, dodał hardo: – Zresztą sam wiesz… smutne bardzo, bity, a nie wie za co?
    Funkcyjni dla własnej wygody karmili Lana dożylnie, aby był „czysty”, czyli nowy nabytek Roberta i przygotowywanie go do aktu.
    A Drugi komu będzie służył?
    Zaskakujesz bardzo i pozostawiasz w zawieszeniu.
    Pozdrawiam
  • Violet 20.12.2020
    Pasjo, dziękuję,że znów zajrzałaś. To okrutny świat, ale na ucho Ci szepnę, że pojawi się w Radrays Valley promyk słońca.
    Pozdrawiam cieplutko.
  • Zawsze miałem wnerw, żeby nie powiedzieć wkurw, jak czytałem, lub oglądałem programy czy filmy o niewolnikach. Jak człowiek może upaść tak nisko, aby niewolić drugiego człowieka. Pies trącał tzw dzikie narody, ale tego zajęcie długo uskuteczniały „światłe” kultury jak francuska, angielska czy jedna z najnowocześniejszych i postępowych, Amerykańska. Trzeba było aż dziewiętnastego wieku, aby ludzkość przejrzała na oczy...
    Jeśli chodzi o Twój tekst to jest bardzo wiarygodny, chyba przez to najbardziej jak pokazałaś sposób myślenia postaci biorących udział w „tresowaniu” Drugiego.
    Czasem ludzie powinni popatrzeć na świat przez pryzmat spojrzenia zniewolonego człowieka, a może mniej dziadostwa było by na świecie.
    Kłaniam się!
  • Violet 23.02.2021
    Niewolnictwo istnieje i w obecnych czasach, równie brutalne i tak samo wyrafinowane. Niewolnictwo któremu się sprzeciwiamy i niewolnictwo na które przeważnie nieświadomie się godzimy.
    Pozdrawiam.
  • Violet ale zdajesz sobie sprawę, że jak pisałem o zniesieniu niewolnictwa to miałem na myśli legalne zniewalanie drugiego człowieka, a które zostało zniesione na szczęście.
    Faktycznie wciąż istnieje problem niewolnictwa, ale, ja przynajmniej nie słyszałem i mam taką nadzieję, że nigdzie na świecie nie jest to legalne.
    Dobra koniec o politykal-past-life, nie o tym przecież jest ta powieść, choć porusza to smutne zagadnienie.
  • Zgadzam się Violet - w kwestii niewolnictwa - istnieje jak cholera - zwłaszcza od kilku miesięcy, a to dopiero preludium. Ja na razie staram się nie dać zakuć w obrożę i przysięgam, że będą musieli mnie zabić, żeby taką obrożę założyć. A że mie mam parcia na trzymanie się obecnego życia zębami i pazurami, tak że mają zajebistego pecha.
    Pozdrawiam i czytam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania