Poprzednie częściArystokrata 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Arystokrata 9

Pierwszy wieczór przesilenia wiosennego od wielu lat należał do domu rodziny Rays.

Tego dnia odbywała się jedyna w roku licytacja niewolników organizowana na terenie posiadłości. Na specjalne zaproszenia przybywali tylko wybrani goście – głównie przedstawiciele liczących się rodów arystokratycznych, ważni i wpływowi politycy oraz kilkanaście innych ekscentrycznych i bogatych osób związanych z rodziną. Odkąd Marta pamiętała, sezon targów zawsze inaugurowała Aukcja Domu Rays. Podczas tej wyjątkowej licytacji, kiedy w pierwszej kolejności swój towar prezentował i wystawiał do konkursu ofert gospodarz uroczystości, swoje propozycje mogły przedstawić również domy handlowe innych arystokratycznych klanów. W tym czasie określano kierunki polityki handlowej, przeprowadzano rozmowy, zawierano wstępne umowy i spekulowano o cenach w nadchodzącym sezonie. Późniejsze przetargi przeważnie potwierdzały trafność tych prognoz.

Jednak święto w Radrays Valley to nie tylko interesy, to także wydarzenie towarzyskie, podczas którego odnawiano lub zawierano znajomości, wyznaczano trendy, plotkowano, ale przede wszystkim kupowano. W dobrym tonie było wyjechać z nabytym za niemałe pieniądze, nietuzinkowym niewolnikiem, który tylko z tej okazji miał wytatuowany na lewym ramieniu i prawej łopatce monogram „R”. Tatuaż ten, wraz z certyfikatem, świadczył o miejscu pochodzenia i najwyższej jakości towaru. Holding Rays słynął co prawda z wydobycia rud cennego kruszywa, szczególnie wyjątkowej odmiany żółtozłotych szafirów, ale znakiem rozpoznawczym firmy była sprzedaż perfekcyjnie wyszkolonej służby, nie zwykłych niewolników, tylko ludzi specjalnie wybieranych, szkolonych i trenowanych nawet kilka lat. Selekcjonowanie najlepszych, zakwalifikowanych do sprzedaży, odznaczało się szczególną rygorystycznością. Na tym etapie niedopracowanie w jakimkolwiek szczególe nie miało prawa się zdarzyć. Stosowano dobór jednostkowy, oceniano możliwość adaptacji i eliminowano najmniejsze wady fizyczne i psychiczne. Miesiące szkoleń i cierpliwej pracy przynosiły efekty. Wbrew przyjętym normom i zwyczajom, w stosunku do tej garstki niewolnych do minimum ograniczano przemoc i tortury oraz nie łamano charakterów, dzięki czemu ciągle byli ludźmi z bogatym wnętrzem. Martin, jako główny szkoleniowiec, nigdy nie zezwolił na wprowadzenie popularnej metody programowania umysłu, powodującej często dysocjacje, tak niepożądane przez potencjalnych właścicieli. Taki system tresury otwierał szeroki wachlarz możliwości układania i wykwalifikowania niewolnych w wielu dziedzinach. W rezultacie szkoleni ludzie odznaczali się wysokim poziomem identyfikacji z funkcją niewolnika, co czyniło ich towarem luksusowym i pożądanym, szczególnie gdy te cechy szły w parze z jeszcze jednym istotnym dla nabywców elementem – atrakcyjnym wyglądem zewnętrznym. Ponadprzeciętna uroda, wdzięk, wyszkolenie i limit dwudziestu jeden sztuk niewolnych gwarantowały sukces i w głównej mierze reklamę dla dalszego obrotu żywym towarem.

Marta otaksowała wzrokiem olbrzymie pomieszczenie i stwierdziła, że pomysł zaadoptowania olbrzymiej zabytkowej stajni na potrzeby tego dnia należał do udanych. Koncepcja takiej oprawy pojawiła się w ostatniej chwili i do końca istniały obawy, że zabraknie czasu na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Efekt w pełni zrekompensował jednak napięcie i nerwowość panujące przed inauguracją. Wielki budynek, od lat nieużytkowany, przeżywał właśnie swoją drugą młodość. Z odremontowaną elewacją i nową stolarką wyglądał imponująco. Trafnym rozwiązaniem okazało się połączenie dawnej wozowni z pomieszczeniami stajennym dla wygody gości, którzy przemieszczali się wzdłuż szerokiego korytarza, oddzielającego dwa rzędy odrestaurowanych boksów dla koni, będących teraz stanowiskami prezentacji młodych mężczyzn. Sama licytacja miała odbywać się na specjalnie skonstruowanym podwyższeniu, utrzymanym w stylu dawnej drewnianej przegrody, ulokowanym w centralnej części pawilonu wozowni.

Gospodyni, zadowolona z dzieła, przechadzała się pomiędzy zaproszonymi klientami, witając nowo przybyłych, odpowiadając na ich uwagi i rozdając przyjazne, nie zawsze do końca szczere, uśmiechy. Ze szczególną uwagą przyglądała się służbie, której zadaniem było usługiwanie gościom oraz spełnianie wszelkich życzeń i zachcianek. Młodziutcy, delikatni chłopcy, przemykali dyskretnie z tacami pełnymi kieliszków szampana, wina lub mocniejszych trunków i dbali o suto zastawione stoły, tak aby niczego na nich nie brakowało.

– Nadzwyczajnie! – Usłyszała nagle czyjś głos za sobą, w momencie kiedy upewniała się, czy światło jest odpowiednio nakierowane na prezentowanych niewolników. – Jestem pod wrażeniem, panno Rays.

Odwróciła się z naturalną gracją i stanęła twarzą w twarz z postawnym, aczkolwiek mocno posuniętym w latach mężczyzną, wspartym na lasce.

– Witam pana, panie Sanders! – Umyślnie przeciągnęła słowa, obdarzając go promiennym uśmiechem. – Mam ogromny zaszczyt powitać w moich progach na dorocznej Aukcji Domu Rays. – Podała mu dłoń, którą ujął z namaszczeniem i złożył na niej pocałunek. Odwzajemniła delikatny, choć trochę przydługi uścisk kościstych, ciepłych palców. – Sprawił mi pan niezwykłą przyjemność swoim przybyciem.

W tym, co powiedziała, nie było żadnej kurtuazji. Julien Sanders, najstarszy członek arystokratycznego, potężnego i wpływowego rodu, cieszył się poważaniem i niekwestionowanym autorytetem w prestiżowych sferach życia politycznego. Wszędzie tam, gdzie się pojawiał, odnotowywano ten fakt jako swoiste wydarzenie i wyróżnienie. Wysyłając zaproszenie, nie liczyła na jego obecność. Od dobrych kilku lat nie przybywał na aukcje w Radrays Valley, pomimo wystosowywanych specjalnych zaproszeń.

– Nie mogłem sobie odmówić przyjemności ujrzenia cię, moja droga panno. – Mierzył ją wzrokiem z delikatnym uśmiechem na twarzy. – I to jeszcze w jakim charakterze… Pani domu i włości!

Rozbawił ją tym określeniem.

– Miłe to, co pan opowiada – czarowała go całą sobą. – Jestem jednak tylko gospodarzem dzisiejszego szczególnego dnia, a do pani na włościach bardzo mi daleko, zwłaszcza, że posiadają one prawowitego właściciela.

– Jaka skromna… – Starszy pan skinął głową w jej stronę i stuknął laską. – Jesteś uroczą gospodynią, Marto Rays, a co do prawowitości… to tylko kwestia czasu, moja droga. Kwestia czasu i to całkiem niedługiego – powtórzył już całkiem poważnie, a w momencie, kiedy nieco zdziwiona jego słowami chciała zaprzeczyć, podał jej ramę i rzekł: – Przejdźmy się, moja miła. Dajmy tym sępom jakąś pożywkę dla domysłów i plotek.

Rozejrzała się jakby od niechcenia. Dostrzegła wbite w nich, napięte i czujnie obserwujące spojrzenia gości. Jak się domyślała, stali się, a raczej pan Sanders okazał się sensacją dnia. Mocniej przywarła do mężczyzny, aby wyrazić szczególną zażyłość, a starszy pan, odgadując jej intencję, nachylał się do Marty z poufałością. Szepcząc do ucha jakiś żarcik, nie przestawał głaskać jej dłoni, spoczywającej na jego przedramieniu. Kiedy obeszli w ten sposób większą część budynku, zaspokajając ciekawość zebranych, zatrzymali się przy jednym ze szwedzkich stołów.

– Doskonały pomysł z tą stajnią – zatoczył dookoła laską w powietrzu – sceneria, mocno oryginalna… – Podał jej kieliszek szampana i sięgnął po drugi dla siebie. – Ten zapach świeżego drewna, te skórzane gadżety i rzemienie zamiast łańcuchów, no, no… – chwalił. – Przełamujesz konwenanse, moja piękna… Wreszcie miejsce, gdzie człowiek nie czuje się jak w średniowiecznym lochu… – Dostrzegłszy nagle jej skupioną minę, spytał zatroskany: – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, abym zwracał się do ciebie w ten sposób? – Jego uśmiechnięta twarz, ze szczególnym błyskiem flirtu w oczach, świadczyła o pewnej cesze charakteru przypisywanej wprawnym uwodzicielom.

– Oczywiście, że nie… – Stuknęła kieliszkiem w naczynie Sandersa, po czym oboje upili nieco trunku, przez chwilę rozkoszując się delikatnym bukietem. – A co do dzisiejszej aranżacji… nie będę skromna, też mi się bardzo podoba.

Mężczyzna klasnął w dłonie i roześmiał się w głos, podsycając uwagę zebranych wokół nich gości.

– Pani, przyjmując moje szczere zachwyty i nieudolne komplementy – przybrał zabawnie szelmowski ton – sprawiłaś wielką przyjemność staremu człowiekowi. A tak poważnie – bardzo dobrze, że nie jesteś skromna. W tym świecie nie ma miejsca na sentymenty.

Mężczyzna znów ujął dziewczynę pod ramię i poprowadził w kierunku hali.

– Widzisz tych wszystkich… obywateli? – Podążyła wzrokiem za jego gestem, kiedy wskazywał na zgromadzonych ludzi, swobodnie przechadzających się po obiekcie. Popijając drinki, wymieniali uwagi na temat wystawionego towaru, oceniając fachowym okiem walory sprzedawanych.

– Każdy z nich albo znakomita większość reprezentuje starożytną linię krwi swych rodów. Pod ich wpływem znajdują się obszary i urzędy istotne dla funkcjonowania naszego świata. – W głosie starca wyczuwała gwałtowną zmianę nastroju. – I co my tu widzimy?

Zatrzymali się koło jednego ze stanowisk, na którym przypięty rzemieniami do drewnianych słupów, z wysoko podciągniętymi w nadgarstkach dłońmi, w szerokim rozkroku stał nagi niewolnik.

– Potencjalnych kupców? – odpowiedziała ostrożnie pytaniem na pytanie.

– Dyplomatyczna odpowiedź! Ale powiedzmy to wprost – to w większości produkty zobojętniałego społeczeństwa. Sensem istnienia tych istot jest konsumpcja, trawienie wszelkich dóbr, których dorobili się ich ojcowie i dziadowie. Narkotyki, tortury, wszelakie okrucieństwo, to ich życiowy cel… – Słuchała uważnie, próbując podążać za jego tokiem myślenia. – Ten tutaj – odwrócił się w stronę niewolnika i przejechał laską po nagim torsie – piękny zresztą osobnik, jako własność swoich panów, pozbawiony zupełnie podmiotowości, będzie wykorzystywany do zaspokajania ich potrzeb, zdany na ich wolę i kaprysy. – Sanders nagle przeniósł wzrok na Martę; ostre spojrzenie szarych oczu, przewiercało ją na wskroś. – A tamci? – Z wyraźnym niesmakiem spojrzał w kierunku hali, gdzie zaczęto zajmować co lepsze miejsca przed zbliżającą się licytacją. – Arystokraci, którzy mieli fart, aby się nimi urodzić, są wybierani na najważniejsze urzędy i stanowiska poprzez ich ułomności, zdolność do szantażu i gotowość dostosowania się do czyjegoś planu. A dlaczego?!

Powoli docierał do niej sens słów wypowiadanych cicho, ale ze zdumiewającą pasją. Tylko w jakim celu jej to opowiadał? Przecież widzieli się może trzeci raz w życiu, prawie go nie znała… Coś ją tknęło, a przez głowę przebiegła pewna myśl…

– Bo są niewolnikami – przejęła ton Sandersa – niewolnikami własnych żądz.

– Doskonale! – Ponownie stuknął laską w geście aprobaty. – A teraz kolejne pytanie: komu lub czemu i za co będą służyć? – Nie oczekując odpowiedzi, wyjaśnił: – Takim samym kreaturom, tylko jeszcze bardziej rządnym władzy, pozbawionym zasad i moralnego kręgosłupa, mającym za nic interes ogółu. Jeśli nikt temu się nie przeciwstawi, świat, jaki znamy, przestanie istnieć. Uwierz mi, panno Rays, przyjdzie czas, kiedy sami staniemy się niewolnikami systemu, który powstanie przez nasze tchórzostwo albo – co gorsze – przez zaniechanie.

– Nakreślił pan dość apokaliptyczny scenariusz – stwierdziła, czujnie obserwując reakcję swojego rozmówcy – bez najmniejszego choćby cienia nadziei.

– Zbyt długo żyję, aby nie dostrzegać pewnych prawidłowości – odrzekł. – Widzisz różnicę między nim – wskazał na niewolnika, a po chwili na grupkę osób zajętych rozmową – a tymi tam? Nie ma żadnej! Jedni i drudzy służą… tylko innym panom.

– Każdy ma swojego pana – pana, na miarę własnej wartości – zripostowała, ostrożnie dając do zrozumienia, że podziela jego opinię. – Teraz jesteśmy tylko statystami na szachownicy wydarzeń.

– Mądre słowa – przytaknął nieznacznym skinieniem głowy. – Jeden dobrze rozstawiony pionek, wspierany przez odpowiednią figurę, może dać mata samemu królowi. – Mężczyzna roześmiał się, położył ręce na jej ramionach, pocałował w czoło i dodał poważnie: – Nasz system, funkcjonujący od tak dawna, dający złudne poczucie bezpieczeństwa, zaślepił i rozleniwił nasze elity. Zapomniano, że nic nikomu nie jest dane na zawsze.

– Niebezpieczna gra… – zaakcentowała ostrożnie, nie będąc jeszcze do końca pewną, czy dobrze zrozumiała przekaz.

– Bo to gra królów – odparł szybko.

– Wygrany może być tylko jeden… – dodała bez wahania.

– Nie inaczej! – przyznał na pozór spokojnie, jednak kurczowo zaciskająca się dłoń na srebrnej rączce laski świadczyła o czymś przeciwnym.

– …i bierze wszystko. – Ze strony Marty było to wyzwanie.

– Ma prawo rozstawienia figur na nowej szachownicy, ale reguły są nienaruszalne… – oświadczył twardo.

– Reguły ustanawiają zwycięzcy – bezceremonialnie wtrąciła się starszemu panu w zdanie, z trudem ukrywając zdumienie. O ile dobrze zrozumiała, właśnie zadeklarował nieoczekiwany sojusz. Jeśli nie myliła się, mogła sobie pogratulować takiego sprzymierzeńca. Bez wątpienia byłby mocną figurą na rozstawionej przez nią szachownicy. Tylko za jaką cenę?

– Spodziewałem się, że mnie nie zawiedziesz, panno Rays. Obserwuję cię od bardzo dawna. Stworzyłaś własne imperium i przetrwałaś. W tych trudnych czasach to wielka sztuka. Nie musiałaś tu wracać, a jednak poczucie obowiązku okazało się silniejsze. Jesteś jak twój dziad, dla niego rodzina, dom i honor to były wartości największe. Wielka szkoda, że Robert nie ma charakteru Raysów, razem bylibyście niezniszczalni.

– Ale mój… – próbowała wtrącić coś na obronę brata, ale tym razem starzec nie dopuścił Marty do głosu.

– Twój brat żyje przeszłością! Czyni to, co sam uzna za dobre dla siebie, lub tyle, ile wymaga od niego sytuacja, i nic ponadto. Dawno temu stracił cel i pozwolił, aby zawładnęły nim demony zemsty. Złe emocje, hołubione, niewybaczone, do niczego dobrego nie prowadzą. – Po chwili przerwy dodał z grymasem prawdziwego zatroskania na twarzy: – A przede wszystkim popełnił błąd, którego ja osobiście nie mogę mu wybaczyć i – co gorsza – on sam sobie nie wybaczy nigdy.

Skupiona na swoim rozmówcy nie dostrzegła, jakim zainteresowaniem cieszył się niewolnik, przy którym prowadzili tę intrygującą rozmowę. Goście mylnie zinterpretowali dłuższą obecność przy stanowisku. Kilka osób studiowało dane wyświetlane na displayu i notowało sobie numer aukcyjny.

– Chyba należy się panu procent od sprzedaży tego… osobnika – stwierdziła rozbawiona sytuacją.

– Zadowolę się lampką dobrego trunku, wypitego w twoim towarzystwie. – Ująwszy Martę jedną ręką delikatnie w pasie, poprowadził młodą kobietę korytarzem w stronę pawilonu aukcyjnego. – Jeśli pozwolisz, jeszcze tego wieczoru.

– Z największą przyjemnością…

W tym samym momencie w drzwiach wejściowych ujrzała przewodniczącego rady Trybunału Maksa Kantera, w towarzystwie żony i mężczyzny, który jeszcze całkiem niedawno, zajmował stanowisko szefa marketingu firmy Radvan, należącej do Marty.

– W temacie przyjemności, to byłoby na tyle, moja droga. Zapewniam, że jestem po twojej stronie, ja i moja rodzina. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała pomocy lub rady, zawsze ją u mnie otrzymasz. – Uścisnął jej dłoń, a wymowne spojrzenie skierowane ku Kanterowi oznaczało, że oboje myśleli podobnie.

– Dziękuję – odrzekła. – Dziadek zawsze cenił przyjaźń. Cieszę się, że jedna z nich nie odeszła wraz z nim…

– Biegnij więc, moja piękna przyjaciółko, do swoich obowiązków. – Sanders na chwilę spuścił wzrok i westchnął. – Przejdę się, aby wylicytować jakąś perełkę z twojej stajni.

– A więc jesteśmy umówieni, u mnie w saloniku! – dodała jeszcze na odchodne, a w zamian otrzymała ciepłe spojrzenie szarych, uważnych oczu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Pasja 06.09.2017
    Aukcja niewolników stojących nago w boksach po koniach. Z pieczęcią litery R jak zwierzęta prowadzone na rzeź. Ale z rozmowy ze starszym panem wnioskujemy, że tak ma być. Liczy się ten co jest na górze i ma władzę. Sanders jest oczrowany jej poczuciem obowiązku i ma do niej zaufanie w przeciwieństwie do jej brata. Ma pewnego sojusznika, czy będzie potrzebowała jego pomocy? Pozdrawiam 5)
  • Violet 06.09.2017
    Będzie, będzie... Przyjaciel jej dziadka jest również jej przyjacielem ;)
    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
  • KarolaKorman 06.09.2017
    ,,– Każdy z nich albo '' - to po ,,walory'', bo dalej mówi Sanders i jeszcze w tym zdaniu zastanawia mnie słuszność użycia słowa: znakomita. Ono jakoś mi tu nie pasuje
    ,,wysoko podciągniętymi w nadgarstkach dłońmi,'' - tu napisałabym za nadgarstki, bo tak brzmi dziwnie
    ,,Dziadek zawsze cenił przyjaźń. Cieszę się, że jedna z nich nie odeszła wraz z nim…'' - tego zdania nie rozumiem

    Mądre słowa przekazał Marcie Julien. Naprowadził ja też na trafne refleksje. Tez mnie zastanowiło, czy będzie musiała korzystać z jego pomocy. Ten salonik i spotkanie we dwoje zabrzmiały dwuznacznie. 5 :)
  • Violet 06.09.2017
    Witam ponownie pod tekstem :) Nie wiem dlaczego, ale formatowanie na opowi troszkę odbiega od formatowania tekstu z którego kopiuję, bład zaraz poprawię. Dziękuję za zwrócenie uwagi i postaram się następym razem przed wstawieniem przeczytać i poprawić.
    Pozdrawiam.
  • Karawan 06.09.2017
    O tej porze nic znaleźć nie potrafię, czekam na CD i dziękuję za ten fragment ;) 5.
  • Margerita 07.09.2017
    pięć w dawnych czasach to była istna plaga
  • rozgrywka się rozpoczyna... 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania