Poprzednie częściArystokrata 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Arystokrata 24

Martin wsparł się dłonią o ścianę, a drugą wytarł pot z czoła.

– Panie, czy coś się stało? – Zaniepokojony Dark, chciał podtrzymać swego pana.

– Nie trzeba! – Gestem powstrzymał niewolnika, zły na siebie o chwilową niedyspozycję. – To tylko nerwy – dodał.

– Panie, może wody…

– Powiedziałem! – Martin zniecierpliwiony podniósł głos, a osobisty natychmiast pokornie spuścił głowę i cofnął się krok. – Jakaś wiadomość od panny Rays? – zapytał zbyt głośno. Znał odpowiedź, ale próbował udowodnić, głównie sobie, że wszystko jest z nim w porządku.

Tak trudno przychodziło godzić się z losem. Serce pękało, gdy patrzył na dwójkę dzieciaków. Co się stało z tą rodziną? Z ludźmi, którzy nadawali sens jego egzystencji.

Marta zajmowała szczególne miejsce w jego sercu. O mało nie oszalał, gdy postanowiła odejść z domu. Nagła, podjęta pod wpływem emocji decyzja młodziutkiej dziewczyny zaważyła na życiu i zarządcy, i Roberta. Tamtego popołudnia, kiedy niewolnik zamknął za nią drzwi auta, coś pękło w sercu Martina; coś, co nakazało inaczej spojrzeć na stojącego tuż obok niewzruszonego Roberta. Relacje pomiędzy mężczyznami ochłodziły się. Wzajemnie oskarżali się o wyjazd Marty i obaj czuli się winni, zwłaszcza gdy całkowicie zerwała kontakt.

Martin roztoczył dyskretną opiekę nad zbuntowaną pannicą, dbając, aby się o niej nie dowiedziała, i przynajmniej w ten sposób zdobywał jakąkolwiek wiedzę o ukochanej córce Alice. Przez długi czas nie potrafił spokojnie zasypiać, nie zamartwiając się i wciąż nie wyrzucając sobie popełnionych błędów, które doprowadziły do takiej sytuacji. Dla Shlazinga na zawsze pozostała małą dziewczynką. Taką, jaką zapamiętał po wielkiej awanturze z bratem, gdy wtulona w niego, szlochała w rozpaczy. Uspokajał i cierpliwie tłumaczył, z pobłażliwością przyjmował jej zarzekania o okrutnej zemście na Robercie. Ocierał dłonią łzy i starał się ofiarować kruchej i bezbronnej istocie tyle miłości, ile potrafił. Wtedy miał dla kogo żyć.

Dużo czasu upłynęło, zanim zaakceptował fakt odejścia Marty. Dopiero pewność, że odnalazła się poza domem i na dodatek doskonale radziła w trudnym, pełnym pułapek świecie, przyniosła ukojenie i równowagę. Niestety, więź i poczucie dawnej bliskości pomiędzy zarządcą a Robertem nigdy nie powróciły.

A co dziś trzymało go w tym miejscu? Robert traktował zarządcę jak kogoś obcego, a Marta, wciąż bliska sercu, coraz częściej ignorowała starego sługę. Wybrał już swoich dwóch następców, byli przygotowani i do szkolenia, i do zarządzania, w każdej chwili mógł odejść. Nie potrzebowali już starego głupca, dręczonego wyrzutami sumienia i żyjącego wspomnieniem dawnych czasów.

Dzisiejsza sytuacja w sypialni uświadomiła mu to aż nadto. Nie umiał już rozmawiać z wychowankiem, który nie chciał go słuchać, przeciwstawiał mu się z premedytacją. Martin nie był w stanie w najmniejszym stopniu wpłynąć na Raysa, a przecież o tak niewiele prosił, wręcz błagał. Pragnął dla nich obu ratunku. Nie był ślepy, widział, co się działo z Robertem. Wszystko, co czynił Justinowi, powracało ze zdwojoną mocą.

Słowa, że dla nich dwóch nie było miejsca, sprawiły, że zarządca wciąż czuł niepokój. To szaleństwo nie mogło się dobrze skończyć.

A tak wiele razy rozmyślał nad tym, czy Justin będzie potrafił jeszcze po tym wszystkim normalnie żyć? Nieustannie żywił nadzieję, że poradzi sobie. Dawniej wolny, wykształcony i myślący człowiek, z zapleczem, które dawało szansę na emocjonalne przetrwanie, wciąż w nim pozostawało. Martin widział to wyraźnie, tylko czy miało to teraz znaczenie? Robert od początku wiedział, jaki będzie finał i konsekwentnie zmierzał do celu. Nie da niewolnikowi szansy, bo ona najzwyczajniej w świecie nie była przewidziana w jego planie.

Na początku łudził się, że Rays nie może być tak nieskończenie zły; że ma sumienie i opamięta się… Nie da się ciągle żyć przeszłością i bez końca pałać zemstą. Shlazing dobrze znał uczucie zawodu i odrzucenia, ale oswoił myśl o sobie jako wyrzutku, a doświadczenie pokazało jakie zniszczenia niosła żądza odwetu.

Pogrążony w dialogu z sobą samym zarządca nie zauważył, kiedy znaleźli się w apartamencie Roberta. W olbrzymiej sypialni panował lekki półmrok i porażająca cisza. Mężczyzna przystanął na chwilę i mimowolnie zadrżał, obawiając się tego, co może ujrzeć. Podły nastrój i napięcie, jakie towarzyszyło Robertowi od rana, niepokoiły Martina, szczególnie że zarządca wbrew rozsądkowi dolał oliwy do ognia, gdy dowiedział się o natychmiastowym wysłaniu go na dzielnice. Próbował skontaktować się z Martą, aby wyperswadowała bratu misję w chwili, gdy trwała reorganizacja w firmie i na plantacji, a jakby tego jeszcze było mało, doniesiono Shlazingowi o awanturze z udziałem Drugiego. Koniecznie chciał sprawdzić, jak się miały sprawy i na wszelki wypadek usunąć chłopaka z oczu właściciela.

W sypialni pod ścianą, w tym samym miejscu, gdzie prowadził nieprzyjemną dyskusję z Raysem, wciąż znajdował się młodziutki osobisty Raysa, a obok niego, z głową opartą na kolanach, drzemał Drugi.

Martin odetchnął z ulgą.

– Justin – zawołał do niewolnika, obchodząc dookoła wielkie łoże z rozrzuconą w nieładzie pościelą i ubraniami Roberta. – Światło! – rozkazał, z uwagą spoglądając na młodszego z niewolnych. – Gdzie on, do cholery, ma obrożę?! – zagrzmiał wściekły. – Justin – ponownie zwrócił się do osobistego.

Jeszcze tylko tego brakowało, aby jakiś świeży niewolnik błąkał się po rezydencji bez możliwości natychmiastowego namierzenia.

Do pokoju wbiegł jeden z dwóch pilnujących wejścia do apartamentu strażników.

– Nie można wprowadzić go do bazy danych – wyjaśnił krótko.

Paniczny strach w oczach rozdygotanego niewolnego przyprawiał Martina o skurcz żołądka. Na ten widok przypomniał sobie słowa, które często powtarzał ojciec: „ Nie traumatyzuj niewolników, bo to ich zabija. Zabija w nich to, co jest nam potrzebne.” Shlazing zacisnął zęby, ten już nie żył.

– A niby to dlaczego? – spytał zirytowany.

– Nie ma kiedy go zabrać na dół, a trzeba wszczepić chipa, Pan nie pozwala, no i… – funkcyjny wskazał ręką na drżącego niewolnika – no, szef sam zobaczy, to dzieciak przecież. Jak go zarejestrować? Nie można przecież…

– Szlag! Kolejny… – warknął. – Dlaczego nikt wcześniej z tym do mnie nie przyszedł? – Drobniutki blondynek bez wątpienia znajdował się poniżej dolnej granicy wieku, w którym prawnie mógł zostać sprzedany jako niewolnik.

– Dopiero co tu jest… Pan, jak już by się zabawił, to wtedy byśmy się nim zajęli – spokojnie tłumaczył strażnik. – Nie było pośpiechu, a panu w drogę włazić, to lepiej od razu samemu wysłać się do kopalni…

– Ile czasu pracujesz w rezydencji? – Martin zapytał po krótki namyśle. – Kto cię tu najął?

– Pół roku, szefie. Pussy mnie tu ściągnął, to znaczy Ron… no, Pussy. Na miejsce tego, co puścił się z niewolnicą.

– Dureń! Zejdź mi z oczu, zanim stracę cierpliwość. – Zarządca z trudem panował nad nerwami. Dzisiejszy dzień wystarczająco już dał mu w kość, a wszystko wskazywało, że to jeszcze nie był koniec problemów. Drugi, pomimo zawołania, głośnej rozmowy i ocierania się o niego wystraszonego młodziaka, nie obudził się… I ten ledwie słyszalny, spłycony oddech… – Przyślij mi tu dwóch ludzi i ściągnij Harry’go, powinien być w podziemiach na apelu.

– Tak jest! – zdezorientowany strażnik skrzywił się wymownie. – Czy to wszystko, szefie?

Zarządca przymknął na chwilę oczy i wycedził: – Jeszcze chwila… jeszcze tylko mała chwila…

Dark wyczuł silne napięcie u swojego właściciela i ponaglił do wyjścia funkcyjnego machnięciem ręki.

– Panie, ostatnio jak rejestrowaliśmy nowe przyjęcia, okazało się, że jeden z niewolników wypadł już tu na miejscu, może podstawić tego dzieciaka na zakwalifikowaną przez komisję pozycję? – zaproponował osobisty. – A jakiegoś z plantacji podstawić jako brańca z dzielnicy…

– Nie ma innego wyjścia, tak trzeba zrobić – Martin spodziewał się, że nie długo potrwa ta mistyfikacja. Młody niewolnik nie miał szans przetrwać u boku Raysa, jednak w dokumentach wszystko powinno pozostawać w należytym porządku zwłaszcza teraz, gdy uwaga Trybunału skupiała się na Radrays Valley. – Dopilnuj, aby zabrano młodego… – Ukląkł obok Justina i podniósł jego głowę. Ze świstem wciągnął powietrze na widok opuchniętej twarzy. – O, żesz ty! Justin… – Mocno potrząśnięty niewolny z trudem uchylił powieki, omiótł nieobecnym wzrokiem pomieszczenie i coś wymamrotał, ponownie zapadając w letarg. – Drugi, słyszysz mnie?

– Żeby to wszystko piekło pochłonęło! – Martin poderwał się na równe nogi. – Znowu to zrobił…, kurwa, znowu! – zakrzyknął i nerwowo potarł twarz wierzchem dłoni. Wzbierał w nim gniew, który coraz trudniej przychodziło mu kontrolować, a bezsilność zabijała chęć do życia.

Shlazing uderzył z całej siły pięścią w ścianę i nie potrafił się już powstrzymać, uderzył jeszcze raz i kolejny, aż po całym ciele rozszedł się ostry, pulsujący ból. Tak, chciał poczuć ból, właśnie taki, i ujrzeć swoją krew.

Robert miał rację! Wyrzuty sumienia zżerały zarządcę, pochłaniały duszę i codziennie przypominały, jakim stał się nędznikiem. Był winny! Jak cholera, winny. I to nawet podwójnie, bo za nich obu. Znał Raysa, wychował go, mógł być z siebie dumny. Już wtedy bardzo dobrze wiedział, jak daleko jest w stanie posunąć się młody, dzielny wojownik w walce o miejsce w świecie arystokratów dla siebie i ukochanej siostry. Martin do końca życia będzie sobie wyrzucał, że nie zrobił nic, aby uchronić Justina przed takim losem. Wolał milczeć, niż ostrzec młodego gniewnego smarkacza, jak bardzo może różnić się postrzeganie świata, honoru, i że przyzwoitość od dawna nie istnieje.

Ktoś zagrał czyimś życiem. Padła wygrana, ale przegrali dwaj główni gracze, a tylko trzeci, ten najbardziej winny, stał się zwycięzcą! Perfidny żart niewinnego przypadku… A, i jeszcze szatański zakład, niepozorna igraszka, której zasady ewoluowały w trakcie, napędzając lawinę szaleństwa. Mógł być z siebie dumny! Był takim samym dupkiem jak Robert!

Wyrażając niemą zgodę na to wszystko, czyż nie był beneficjentem tego skurwysyństwa, które w pewnym momencie może nawet mu przyniosło satysfakcję, chociaż za nic na świecie nie chciał się do tego przyznać, bo pozornie go nie obciążało? Czy dopiero widząc Justina, balansującego na granicy życia i śmierci, musiał otrząsnąć się z tego otępienia i marazmu? Dopiero teraz odkrył, że sama przynależność do rodziny nie może go tłumaczyć. Od bycia człowiekiem uciec się nie da. Przegrał życie, ale oby tylko swoje.

– Dark, dopilnuj, aby zabrali młodego do przygotowalni. Podać mu płyny, przeciwbóle i coś na uspokojenie, a najlepiej niech go trochę otumanią, czeka go ciężka noc.

Martin popatrzył na młodego ze współczuciem. Obawiał się, że pomysł, na który wpadł przed chwilą, doprowadzi Raysa do furii, a złość wyładuje na chłopaku. Niestety, doświadczenie podpowiadało zarządcy, że niewolny bardzo szybko się rozsypie, a Drugiemu może uda się podarować kilka spokojnych dni.

– I niech mu założą w końcu tę obrożę.

– A co z Drugim?

– Zajmę się nim – odparł krótko i dał znak do wyjścia. – A, i tego, kto robił dzieciakowi kroplówkę, wysłać na tydzień na plantację.

– Tak, Panie.

Jeszcze raz wybrał numer do Marty. Oczywiście, cisza. Czas już się skończył i powinien podjąć decyzję. Pozostawienie Drugiego na pastwę pijanego Roberta nie wchodziło w grę, tak jak odwiedzenie go od pomysłu wysłania zarządcy na dzielnice.

Na monitorze pokazał się plik z rezerwacjami niewolników dla przyjemności. Uśmiechnął się kwaśno. Niewolnicy marki Rays mieli wzięcie; klienci płacili krocie za idealnych mężczyzn, a z rezydencji przy okazji robił się najzwyczajniejszy w świecie burdel – nazywało się to testowaniem towaru przed nabyciem. Stary Rays przewracał się chyba w grobie.

Przebiegł wzrokiem listę niewolników, którzy już służyli, byli zarezerwowani lub z różnych powodów nieaktywni. Sprzedaż rozwijała się systematycznie i zaczynało brakować wyszkolonych sług, a w żadnym wypadku nie można było pozwolić na wypuszczenie niedopracowanego towaru. Postanowił poruszyć temat braków z Martą, gdy tylko powróci z misji na północy. Bezzwłocznie należało powrócić do pierwotnego systemu tylko kilku aukcji rocznie i ukrócić handel detaliczny. Nie spodziewał się ze strony kobiety oporu, gdyż przenosząc się ze swojego apartamentu, zajmującego większość wschodniej części w rezydencji, do domku dla gości, zaprotestowała przeciw temu rodzajowi działalności. Inicjatywa i realizacja projektu, przy zupełnej obojętności męża, wyszła od Suzann. Roberta nie obchodziło, co działo się na górze, gdyż praktycznie większość czasu spędzał na dzielnicach lub w podziemiach, natomiast pani Rays, otoczona wianuszkiem nieodstępujących jej przyjaciółek, z których dwie nie wiadomo kiedy stały się rezydentkami, w przynoszącym całkiem spore dochody interesie czuła się jak ryba w wodzie.

Otworzył kartę Drugiego. Oprócz kilku tylko rezerwacji dla Wiktorii świeciła pustkami. Bez wahania dopisał jeszcze jedną. W tym momencie zaryzykował bardzo wiele; Rays prawdopodobnie nie daruje zarządcy dysponowania swoim osobistym niewolnikiem.

Nagle Shlazing drgnął. Jeden z telefonów na biurku przerwał ciszę. Pełniący dyżur Harry zdążył powrócić do dyżurki i zapewne zdumiony wpisem, zadzwonił, aby upewnić się co do tak niecodziennej rezerwacji. Mężczyzna rozparł się wygodnie w fotelu i odetchnął głęboko, z rozbawieniem wyobrażając sobie minę funkcyjnego niewolnego, gdy odczytał rozkaz. Nie wątpił w niego, powierzając zadanie przekonania czyjegoś osobistego niewolnika do współpracy z Harrym i Martinem. Niewolny, zanim awansował do służby w administracji rezydencji, pracował na plantacji. Wiedział, co to ciężka, wyniszczająca harówka, bardzo szybko zmieniająca każdego w wyzbyty resztek sił strzępek człowieka, więc teraz, gdy tylko mógł, za wiedzą i poparciem zarządcy, wyciągał wartościowych ludzi z kopalni do pracy poza plantacją. Dbał również o niewolników dla przyjemności, tak organizując harmonogram, aby wygospodarować trochę oddechu i czasu na regenerację. Wszystkie te działania sprawiały, że należał do najbardziej popularnych i szanowanych strażników funkcyjnych, którym nie odmawia się drobnych przysług.

Zarządca jeszcze raz zerknął na zielono pulsujący numer ewidencyjny Drugiego. Bezduszny system przyjął niesubordynację „drugiego po bogu”. Właśnie naruszył podwaliny swego pozornie poukładanego świata. Ale dość ratowania czegoś, co od dawna nie istnieje. Przynajmniej dowie się, na ile zna dwójkę najbliższych sobie ludzi, i jak dużo dla nich jeszcze znaczy.

– Panie, sprzęt i żołnierze od dawna gotowi do wyjazdu. – Osobisty wszedł do gabinetu i stanął przy drzwiach w oczekiwaniu na rozkazy.

– Wiem, Dark, wiem. – Martin podniósł się energicznie, jakby nabrał nowych sił. – A, wiesz, Raysowie będą się nawzajem gryźć i kopać, ale spróbuj włożyć pomiędzy nich choćby palec, a zgodnie zwrócą się przeciw tobie i odgryzą rękę. Jest im źle ze sobą, a mimo wszystko trwają i tworzą jedność, nierozerwalną, bezwarunkową, i co by się nie wydarzyło, zawsze będą stać przy sobie.

– Nie rozumiem, Panie… – Niewolnik z zakłopotaniem spojrzał na swojego właściciela.

– To nic – odparł zadowolony.

Ważne, że on wiedział, o czym mówi. W końcu był jednym z nich… był jednym z Raysów.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Tjeri 05.01.2021
    Bardzo ciekawa i wiele wnosząca część. Zarysowujesz intrygę, wciąż nie zdradzając szczegółów. Martin, który wydaje się najbardziej ludzki z bohaterów, budzi sympatię czytelnika. Pewnie i on ma wiele tajemnic...
  • Violet 05.01.2021
    Tjeri, świat w którym przyszło żyć i funkcjonować arystokratom, a szczególnie rodzeństwu Rays, jest skomplikowany i pełen intryg. Aby utrzymać swoją pozycję, muszą ubiegać inne rody żądnych władzy i majątku . Tak było dawniej i tak jest obecnie, dlatego tajemnice przodków mają wpływ na potomków.
    Dziękuję za komentarz, a przede wszystkim za czytanie kolejnych części.
    Pozdrawiam.
  • Pasja 10.01.2021
    Dalszy ciąg rozmowy Martina ze swoim wnętrzem i rozgrzebywaniem przeszłych czasów. Rozpamiętywanie sposobu na życie.

    … Co się stało z tą rodziną? Z ludźmi, którzy nadawali sens jego egzystencji - jak często stajemy w takich dylematach i nie potrafimy odpowiedzieć, gdzie popełniliśmy błąd

    … Wzajemnie oskarżali się o wyjazd Marty i obaj czuli się winni, zwłaszcza gdy całkowicie zerwała kontaku - skoro Martin wychowywał tych dwoje od najmłodszych lat, to dlaczego są tak blisko, a tak daleko oddalili się od siebie. Czy pozycja i posiadanie fortuny bywa odpowiedzią?

    … dyskretną opiekę - nie potrafił oderwać więzi od ukochanej dziewczyny, czyżby łączyły go więzy krwi?

    … Uspokajał i cierpliwie tłumaczył, - zarzekania o okrutnej zemście na Robercie… Wtedy miał dla kogo żyć… Niestety, więź i poczucie dawnej bliskości pomiędzy zarządcą a Robertem nigdy nie powróciły - co się stało? Konflikt pomiędzy nim, a Robertem był zapieczony od dawna.

    … Nie potrzebowali już starego głupca, dręczonego wyrzutami sumienia i żyjącego wspomnieniem dawnych czasów - najboleśniejszy żal i wyzwalający poczucie odrzucenia wyzwala chęć zemsty.

    Nie da niewolnikowi szansy… nie była przewidziana w jego planie… dzielnice - co odnajdzie w swoim rozgrzeszeniu duszy? Jaki plan?
    …że Rays nie może być tak nieskończenie zły; że ma sumienie i opamięta się - a jednak widzi jakieś dobro w tym chłopcu - bo ... Nie da się ciągle żyć przeszłością i bez końca pałać zemstą - ale trzymasz w napięciu, zemsta? za co?

    … Próbował skontaktować się z Martą, aby wyperswadowała bratu misję - milczenie Marty też jest niepokojące? Czy specjalnie nie odzywa się, czy coś kombinuje? Pojawia się niespodziewanie i tak samo znika.
    … Nie można wprowadzić go do bazy danych - ciekawy spis zniewolonych… jednak w dokumentach wszystko powinno pozostawać w należytym porządku - przejrzystość przyzwoitości :)
    „Nie traumatyzuj niewolników, bo to ich zabija. Zabija w nich to, co jest nam potrzebne.” - aby mogli żyć, nie wolno być empatycznym.
    … I ten ledwie słyszalny, spłycony oddech i … Wyrzuty sumienia zżerały… pochłaniały duszę… - jakim stał się nędznikiem. Był winny!… - mógł być z siebie dumny… dlaczego nie był? - dawał przynależność - … tego skurwysyństwa… nie zrobił nic, aby uchronić Justina… przyzwoitość od dawna nie istnieje. - potrzeba było ujrzenia - …widząc Justina, balansującego na granicy życia i śmierci… aby się - … otrząsnąć się z tego otępienia i marazmu?

    Zaciekawia też określenie testowania niewolnych i wpis Martina do harmonogramu.
    … W końcu był jednym z nich… był jednym z Raysów… cholera jasna, a jednak Rays.
    Czy zostanie?

    Pozdrawiam
  • Violet 10.01.2021
    Pasja, chwytasz tropy i podążasz nimi we właściwym kierunku. Martin jest postacią wiążącą większość wątków, choć na razie szkic jego osoby jest ledwie zarysowany. Rays Raysowi nierówny, ale czy na pewno?
    Dziękuję, że śledzisz losy "Arystokraty".
    Pozdrawiam.
  • „ – Panie, czy coś się stało? – Zaniepokojony Dark, chciał podtrzymać swego pana.
    – Nie trzeba! – gestem powstrzymał niewolnika, zły na siebie o chwilową niedyspozycję. – To tylko nerwy – dodał.
    – Panie, może wody…” – Tam w pierwszym zdaniu w dopowiedzeniu, pozbyłbym się „pana”. Trochę ich dużo na tak małej przestrzeni tekstu. Może dać „właściciela” albo jakoś inaczej??

    „ – A, wiesz, Raysowie będą się nawzajem gryźć i kopać, ale spróbuj włożyć pomiędzy nich choćby palec, a zgodnie zwrócą się przeciw tobie i odgryzą rękę… Jest im źle ze sobą, a mimo wszystko trwają i tworzą jedność, nierozerwalną, bezwarunkową, i co by się nie wydarzyło, zawsze będą stać przy sobie.
    – Nie rozumiem, Panie… – Niewolnik z zakłopotaniem spojrzał na swojego właściciela.
    – To nic – odparł zadowolony.
    Ważne, że on wiedział, o czym mówi. W końcu był jednym z nich… był jednym z Raysów.”

    Podoba mi się zakończenie, bardzo wyraziste i sieje podejrzenie, że coś wisi w powietrzu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania