Poprzednie częściArystokrata 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Arystokrata 33

Robert zaparty o ścianę z satysfakcją obserwował, jak Cichy bezskutecznie ponawiał próby uwolnienia się od Raysa. Podszedł go cicho i bezszelestnie, gdy ten stał za winklem filara i swoim zwyczajem obserwował chłopaków. Początkowo miał zamiar przejść niezauważony, ale nie mógł powstrzymać się, żeby nie skorzystać z takiej okazji. Chwycił go od tyłu przedramieniem prawej ręki za szyję i dociskał lewą dłonią, uniemożliwiając mężczyźnie oddychanie.

- I co, przyjacielu, zatańczymy teraz? - zapytał czule, jakby szeptał do kochanki.

- Oo...odpier...dol się, czuubie... – Armand wychrypiał z trudem. - Puść mnie...

- Jakoś dzisiaj nie masz humoru – zakpił i chuchnął mu w ucho. – Nie miałeś co szlifować?

Savros starał się odeprzeć atak Raysa i uderzyć go ręką w twarz, ale Robert zwiększył nacisk.

- Nie szarp się… - mruknął arystokrata. – Zrobisz sobie krzywdę… Przecież wiesz, jak to działa – zakpił. – Dostaniesz wylewu u nasady grzbietowej ozora… tak, tak, dokładnie tam, gdzie tak lubisz niewolnikom pchać swego fiuta… a i na pewno w mięśniach szyi… - Cichy rzucił się ponownie, ale Rays był przygotowany na taką ewentualność i wcisnął dwa palce w okolice chrząstki tarczowatej. – Wepchnę ci grdykę, powolutku i dokładnie… Wiesz, co będzie? Wiesz… Rozdęcie płuc, obrzęk mózgu… Wielu by pragnęło takiego, jakby to ująć, zrządzenia losu. Wielu…

- Rays… chuju… zapierdolę cię… - Armand jeszcze raz się rzucił, ale tylko zachwiało nimi obydwoma. Na oswobodzenie się z silnego uścisku nie miał szans.

- Wiesz, jak ja to robię z nim? – Robert rozkoszował się bezsilną wściekłością kompana. – Chcesz się dowiedzieć? Na pewno chcesz...

- Robert, puść... skurwysy...nu... udusisz…

- Myślisz, że możesz się równać ze mną? Z Raysem... - Z trudem panował nad perwersyjną chęcią zrobienia mu krzywdy, a powstrzymywała go tylko świadomość, że lepiej zrobić to rękoma kogoś innego. Robert wciąż miał w głowie słowa Kunaja na temat Cichego. Niejednokrotnie zastanawiał się nad niejasną pozycją Savrosa w ich kompani. Zanim pojawił się w niej Rays, Armand był nieformalnym przywódcą kompletnie niezdyscyplinowanej formacji. Nieobliczalny i niebezpieczny, jak kot chadzał własnymi ścieżkami, znikał na całe tygodnie, nie dając znaku życia, aby później nie odstępować grupy nawet na krok przez kilka miesięcy i aż do następnego razu. Nikt nigdy nie mógł być pewny, kiedy pojawi się za plecami i z jakimi intencjami. – Wchodzisz mi w drogę, przeszkadzasz, nie szanujesz mojej własności...

Poczuł, jak nacisk palców Armanda w rozpaczliwym odruchu obronnym na jego przedramieniu zaczął słabnąć, opór napiętego ciała malał. Do Roberta dotarło, że za mocno przydusił niższego i drobniejszego mężczyznę.

- Puść… - żałośnie słaby charkot wydobył się z krtani Cichego. – Pu…

- Powiedziałeś, że jest nam po drodze - Robert szeptał mu do ucha irytująco łagodnie, jednocześnie powoli zwalniając chwyt. – Na razie, więc niech tak zostanie, ale pamiętaj, każdy musi umrzeć, ale ten, kto jest przeciwko mnie, umrze dużo za wcześnie!

Rays odepchnął chwiejącego się na nogach Cichego na tyle daleko, aby ewentualnie nie mógł ponownie zaatakować hajtokiem, którego bez wątpienia gdzieś skrywał. Kiedy Savros koncentrował się na utrzymywaniu równowagi i łapaniu oddechu, Robert nie bez przyjemności spoglądał na aroganckiego arystokratę, starającego się zamaskować zażenowanie i zaskoczenie. Przez chwilę zmierzyli się wzrokiem. W oczach Armanda dojrzał żądzę mordu za upokarzającą bezradność i nie miał wątpliwości, że nie zostanie mu, to nigdy zapomniane. Od tej chwili zawsze powinien mieć się na baczności, a pomysł Marty, aby stanął na czele Rady, w tym momencie wcale nie był taki niedorzeczny. Życie stałoby się o wiele prostsze i wygodniejsze, szczególnie kiedy barany z Trybunału same pchały się na rzeź, a Cichy mógł okazać się najsłabszym ogniwem tam, gdzie potrzebował pewnego i stabilnego zaplecza.

- Pojebało cię? – odezwał się zachrypniętym głosem. – Mogłeś uszkodzić mi struny głosowe… - Mówienie sprawiało Cichemu wyraźną trudność, ale kąśliwość w żadnym wypadku nie ucierpiała. – Wiedziałem, że lubisz od tyłu… zachodzić, ale aż tak? Skąd więc u twego osobistego takie oralne zdolności?

Robert zapamiętawszy wczorajszą lekcję, zrobił krok do przodu i zachowując bezpieczną odległość, stanął twarzą w twarz z kumplem. Mimo lekkiej irytacji uśmiechnął się, lubieżnie przejechał językiem po dolnej wardze, po czym powiedział obojętnym tonem:

- Nie wysilaj się, nie masz, co liczyć, że dowiesz się, jak to z nim robię. Za mocno jesteś zeszlifowany i… - udał, że szuka odpowiednich słów. - Bez urazy, ale ja kolekcjonuję klejnoty, a ty jesteś tylko pospolitym kruszywem. – Rays zignorował pełne wyzywającego napięcia sapnięcie i niepokojące cofnięcie się Cichego. – A teraz pozwolisz, że nie dotrzymam ci towarzystwa, bowiem mam lepszy pomysł na spędzenie tak interesująco rozpoczętego przedpołudnia.

- Rays, dupku, dopadnę cię – wymamrotał wytrącony z równowagi Armand. – Zapłacisz mi…

Robert zbagatelizował jego słowa i przerwał w pół zdania:

- O rozliczeniach i interesach, o których wczoraj wspominałeś, pogadamy później, teraz będę zajęty, długo zajęty, teraz… - Nie kończąc zdania, rozłożył ręce i odwrócił się na pięcie, udając w kierunku wyjścia. – Teraz ochłoń, popraw ubranko i spuść… z tonu. Na pewno dobierzesz sobie jakiegoś sługę, który nie odmówi ci polerki.

Perspektywa przyjemności oczekujących w sypialni, była nieomal tak samo rozkoszna, jak mina wzburzonego Cichego. Robert musiał wypocząć i uspokoić nerwy przed nadchodzącymi wydarzeniami. Napięta sytuacja pomiędzy klanami na dzielnicach, będzie wymagała trzeźwego oraz szybkiego i jasnego myślenia. Postało mu jeszcze kilkanaście godzin na regeneracje sił, więc zanim ponownie będzie musiał się sprężyć, zacznie od odprężenia.

 

Młodziutki osobisty czekał na Raysa w tym samym miejscu sypialni, w którym pozostawił go kilka godzin temu. Nie było nic lepszego niż naga zabaweczka klęcząca tuż obok łoża, gotowa w każdej chwili do użycia, zwłaszcza gdy było się posiadaczem takiego przyjemnego „drobiazgu”.

A Lan był pięknym chłopcem z twarzą anioła. Robert posiadł wielu niewolników, ale nigdy żaden nie wywoływał u niego tak skrajnych emocji. Każdy dotyk gładkiej jak jedwab skóry chłopca elektryzował i podniecał, a reakcja wyjątkowo drobnego i delikatnego ciała na pieprzenie wydobywały z Raysa poza seksualną agresją, także - czego Robert nigdy by się po sobie nie spodziewał - odruchy wrażliwości, a nawet łagodności.

Nie spuszczając wzroku ze swojej własności, podszedł do skórzanej platformy obok łoża. Pstryknął palcami i krótko ostrzyżony jasnowłosy niewolnik natychmiast przeniósł się z podłogi na wygodną, szeroką pufę. Robert miał teraz jego głowę na wysokości piersi. Przejechał dłońmi po nagich, drżących łopatkach, głaskał blondynka jak bezdomnego szczeniaczka. Zabawne, że dłoń Raysa wydawała się większa niż głowa niewolnego.

Szczupła talia i okrągłe pośladki zachęcały… ale zainspirowany, zresztą nie pierwszy już raz, wolą niewolnika w tłumieniu strachu i rozbawiony skurczem mięśni wyczuwalnym pod palcami, postanowił go „otworzyć”, wydobyć jaźń, która mogła stać się prawdziwą własnością, przedmiotem, właściwą zabawką do dawania rozkoszy.

Lan nie był już dziewiczy, ale jego zachowanie i przeżywanie każdego zbliżenia sprawiało, że wydawał się świeży i apetyczny. Robert odbierał go jak za pierwszym razem, jak wtedy, kiedy kupił chłopaka na podrzędnej licytacji i pierwszy raz zerżnął. Nie powinien był wtedy tego robić, ale nie dostrzegł w małym pechowcu zadatku na wyśmienitego niewolnika do przyjemności.

Nie spodziewał się także spotkać wartościowego towaru na niewielkiej, naprędce zorganizowanej aukcji dla średniej klasy nabywców. Najemnicy żądni szybkich, ale przez to niedużych pieniędzy, nie zadali sobie najmniejszego trudu o odpowiednią oprawę i przygotowanie towaru. Niewielką salkę w nieczynnym magazynie materiałów budowlanych w większości wypełniali głównie mężczyźni, chętni kupić za niedużą kwotę niewolnika do pracy lub usług seksualnych. Podaż też należała do skromnych, a przedmiot handlu na mocno przebrany.

Rays wraz Riyenem znaleźli się w tym miejscu przez przypadek i pozostali z czystej ciekawości. Zajęli miejsca wśród miejscowego establishmentu, podziwiając ekscytujące transakcje bez wcześniejszego składania ofert. Bezpośrednia licytacja na takich wyprzedażach zawsze obfitowała w ciekawe, czasami zabawne sytuacje, chociażby jak ta, gdzie dwóch lokalnych medyków licytowało służkę, oskarżając trzeciego o zawyżenie ceny podczas przedaukcyjnego badania. W efekcie obaj zostali przelicytowani przez wiekowego, emerytowanego urzędnika magistratu, który po śmierci małżonki potrzebował pilnie gosposi do zarządzania gospodarstwem domowym. Dwaj lekarze oburzeni takim marnotrawstwem młodego i dość urodziwego towaru, głośno pomstując, opuścili w ramach protestu salę przy akompaniamencie śmiechu i niewybrednych żartów.

Albert od czasu do czasu podbijał kwoty dla podgrzania atmosfery, przez co o mały włos nie został, oficjalnie trzecim już z rzędu, posiadaczem wykwalifikowanego robotnika sezonowego i właścicielem mocno przechodzonej damy do towarzystwa. Podczas, gdy Riyen bawił się w najlepsze, udając napalonego kupca, Robert przyglądał się miejscowym notablom. Był gotów siedzieć cierpliwie dla samego widoku spoconych twarzy, lubieżnych min i gestów wywoływanych na widok nagich i pół nagich ciał, a często także przez sam akt przemocy stosowany wobec dopiero co zniewolonych ludzi, w większości nieprzygotowanych, przelęknionych i pobitych. W miejscu, w którym częścią kodeksu społeczeństwa stała się anonimowość i tajemnica, i kiedy puszczały hamulce, nie miały zastosowania inne normy. Nie liczyła się godność piastowanych stanowisk, wykształcenie traciło na wartości, uczucia przegrywały z żądzami; budziły się w ich miejsce demony łaknące strachu i bólu swych ofiar wystawionych na prowizorycznym podeście skonstruowanym z nieheblowanych desek. Jacy kupujący, taki towar.

Dla nikogo na okupowanych terenach nie było nowiną, że niedoświadczeni łowcy, bez praktyki i odpowiednio wyszkolonych jednostek wojskowych, wykupywali od podległych im przywódców klanów, każdy żywy towar, jaki tylko tamci posiadali, aby uniknąć polowań w przyznanych im dzielnicach. Takie działania wiązały się z ryzykiem dużych strat podczas segregacji i stąd brały się takie nielegalne aukcje, jak ta, w której właśnie brali udział, aby chociaż trochę odrobić straty za odpady. Robert Rays sporadycznie korzystał z takiego rozwiązania i tylko wtedy, gdy był pewny, że niewolni przetrzymają długi transport i będą się jeszcze do czegoś nadawać po przybyciu do Radrays Valley. Od razu na miejscu przeprowadzano wstępną selekcję. Oddzielano roboli przeznaczonych do prac fizycznych od średniaków, czyli umysłowych sprawdzających się jako służba domowa lub personel w firmach. Ale najważniejszą grupą były skrupulatnie wyłuskiwana z całości – klejnociki. Dla takich wyjątków Robert wprowadził specjalne restrykcje – podczas pozyskiwania żywca starano się nie krzywdzić i jak najmniej inwazyjnie obezwładniać, co w późniejszym czasie procentowało tworzeniem unikalnych niewolników do seksu. I taki właśnie drobiazg, całkiem przez przypadek, arystokrata odkrył wśród niewiele wartego towaru na podrzędnej aukcyjce.

Prawie nikt nie zwrócił uwagi na siłą wrzuconego na podium wystraszonego i wątłego dzieciaka. Zdezorientowany i zagubiony, na dodatek szturchany przez brutalnego wystawiającego budził nikłe zainteresowanie, a to dla niego nie wróżyło niczego dobrego. Drobny chłopak nie nadawał się do ciężkiej pracy, jako obiekt seksualny odstręczał zaniedbaniem i wycieńczeniem. Na pierwszy rzut oka, dla przeciętnego kupca lub innego pośrednika wymagał włożenia jakiegoś kapitału i przede wszystkim czasu na dorośnięcie do odpowiedniego wieku, aby zostać zarejestrowanym niewolnikiem. Tego nie chciał się podjąć ani ewentualny nabywca w obawie przed konsekwencjami prawnymi za posiadanie nieletniego i niezewidencjonowanego niewolnego, ani pośrednik ryzykujący odebraniem licencji na handel w zamian za znikomy zarobek.

Nieświadomy swego dramatycznego położenia dzieciak należał do odpadu, czyli ostatniej grupy pozyskiwanego żywego towaru. W tej sytuacji jego los był przesądzony, o czym doskonale wiedział nie tylko Robert. Już na samym początku zauważył człowieka w granatowym płaszczu i szarym kapeluszu nasuniętym w taki sposób, aby zasłaniał większą część twarzy. Przez całą aukcję tkwił w ciemnym narożniku sali, cierpliwie wyczekując okazji - takiej jak trzęsący się z zimna oraz strachu nastolatek.

Łowcy organów, chronieni i wspierani przez nielegalny przemysł medyczny, a także farmaceutyczny, za którym stali potężni mocodawcy, nie musieli przejmować się przeszkodami natury prawnej pod warunkiem, że mroczny proceder zostanie utrzymany w głębokiej tajemnicy przed opinią publiczną. Oczywiście dla kupców, pośredników, a także samych łowców działania paskarzy nie tylko nie były sekretem, ale przede wszystkim potrzebną formacją pomagającą pozbyć się zbędnego i problematycznego frachtu z dystryktów nieobjętych działaniami Trybunału. Nikt nie wnikał, co się dzieje z wybrakowanym towarem przemycanym w kontyngentach, który przejmowały hieny w ludzkiej skórze, bo dla przywódców dzielnic oraz lokalnych kacyków z przeludnionych i ubogich klanów priorytetem było pozbycie się, nawet za grosze, nieproduktywnych gąb do wyżywienia.

Robertowi bez trudności przyszło przekonać, pragnącego zachować dyskrecję mężczyznę, że jest kimś więcej niż łagodnie usposobionym tatą z przedmieścia, i jeśli czegoś w danym momencie zapragnie, to bez wątpienia to otrzyma.

W ten właśnie nieoczekiwany sposób stał się posiadaczem brudnego, zmarzniętego i finalnie starszego niż jego wygląd wskazywał buntownika z ulicy. W pierwszym odruchu postanowił oddać nowy nabytek do uciechy kumplom, ale po wstępnym doprowadzeniu niewolnika do stanu używalności, stwierdził, że rozwydrzeni przez kilkudniowy przestój nie docenią odpowiednio gestu swego szefa i naturalnego piękna prezentu.

Że to była druga dobra decyzja zaraz po wydatkowaniu na zielonookiego blondynka drobnej sumy, przekonał się, gdy brutalnie go posiadł. Wtedy do Roberta dotarło, że złamanie chłopaka to nie kwestia posłuszeństwa, ale przeniknięcie do gwałtownie zablokowanej psychiki, która w ten sposób nakazała mu się chronić. Spotkał się już z takim usposobieniem i z czymś, co nakazywało przerażonemu, zdezorientowanemu młodemu człowiekowi chronić coś, co należało tylko do niego i nikt nie powinien mu tego odebrać za żadną cenę. Rays przewidywał, że chłopak niełatwo pozwoli pozbawić się swojej tożsamości i oczekiwań. Znał tylko jednego podobnego charakterem człowieka, a świadomość przyjemności, których się spodziewał doznać, wywołała dawno nieodczuwany dreszcz ekscytacji.

Następne częściArystokrata 34 Arystokrata 35

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Nie wierzę! Nareszcie!
  • Violet 28.02.2022
    Trzeba mieć wiarę.
    Pozdrawiam
  • Angela 27.02.2022
    Biedny Lan. Wiem do kogo Robert go porównał i już mi strasznie żal chłopaka.
    Super, że jest następna część. Czekam na więcej.
    Pozdrawiam : )))
  • Violet 28.02.2022
    Lan trafił do Roberta w trudnym czasie, ale z takim psychopatą jak Rays nigdy nie wiadomo.
    Dziękuję za zajrzenie i pozdrawiam.
  • MartynaM 28.02.2022
    Witaj Violet!

    Przychodzę pozostawić ślad, że czytam i jak zawsze czekam na ciąg dalszy. Bardzo się cieszę, że rozbudowałaś fabułę, ubogaciłaś. 6

    Pozdrawiam serdecznie.?
  • Violet 28.02.2022
    Miło Cię widzieć Martyno, szczególnie, gdy chyba nie przepadasz za taką tematyką.
    Rozbudowanie zawsze było w planach, ale trochę powieść dodatkowo zaczyna żyć swoim życiem.
    Jeśli mogę zapytać, co lub kto w historii przyciąga Cię do czytania mojej opowieści?
    Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam.
  • MartynaM 28.02.2022
    Violet, najbardziej jestem ciekawa kim jest Justin i z jakich powodów znalazł się w tak poniżającej sytuacji? Myślę, że jest arystokratą. Zostanie mężem Marty?
  • Violet 28.02.2022
    MartynaM Zadałaś ciekawe pytanie - sama jestem ciekawa> A Ty jak uważasz, że powinno być?
  • MartynaM 28.02.2022
    Violet, chyba wolałbym zostać zaskoczona. I myślę, że tak właśnie zrobisz. Nieprzewidywalnie i oryginalnie.
  • Violet 28.02.2022
    MartynaM To teraz mam za swoją ciekawość, a jak się nie uda? W każdym razie dziękuję za wiarę w autora :)
  • MartynaM 28.02.2022
    Violet, uda się, inteligentna z Ciebie kobietka.
    Poczarujesz i wyjdzie cudo.

    Miłego wieczoru.

  • Pasja 13.03.2022
    Mocny początek dwóch arystokratycznych kogutów i pomiędzy brudne interesy łączące ich chyba na stałe… jednak „W oczach Armanda dojrzał żądzę mordu za upokarzającą bezradność i nie miał wątpliwości, że nie zostanie mu, to nigdy zapomniane”
    Skazani na siebie?
    „Nie spuszczając wzroku ze swojej własności, podszedł do skórzanej platformy obok łoża”… własność kupiona na aukcji i nakreślenie przypadku jak się stał właścicielem. Licytacja i… „W miejscu, w którym częścią kodeksu społeczeństwa stała się anonimowość i tajemnica, i kiedy puszczały hamulce, nie miały zastosowania inne normy”… „Jacy kupujący, taki towar”… klejnociki dla rozkapryszonych arystokratów.
    „dzieciak należał do odpadu, czyli ostatniej grupy pozyskiwanego żywego towaru”… w tym przypadku Robert doskonale znał wartość niewolnika.
    Obserwacja i znajomość tego rynku i… „Łowcy organów, chronieni i wspierani przez nielegalny przemysł medyczny, a także farmaceutyczny”… jakby uchronił przed śmiercią
    „zielonookiego blondynka” i doskonale… „przewidywał, że chłopak niełatwo pozwoli pozbawić się siebie, swojej tożsamości i oczekiwań”… czy żądza potrafi uchronić niewolnika… „Znał tylko jednego podobnego charakterem człowieka”

    gdzie tak lubisz niewolnikam... literówka

    Pozdrawiam
  • Violet 16.03.2022
    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania