Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja 2 - Rozdział VI

Dodaję kolejny rozdział mam nadzieję, że kogoś zainteresuje. Piszcie, jeśli Wam się podoba, lub jak coś Wam się nie podoba.

Koło siódmej wszyscy wyszliśmy z mojego małego mieszkanka. Gerard chciał mnie podrzucić na uczelnię, ale ja wolałam jazdę tramwajem. Nie miałam ochoty na jego towarzystwo, słuchać tłumaczeń, zapewnień, że jestem najlepsza oraz, że zrobiłby dla mnie wszystko. W zamyśleniu potarłam pierścionek zaręczynowy, szmaragdowe oczko połyskiwało w jesiennym słońcu. Może jednak nie powinnam wychodzić za niego za mąż, może się pospieszyliśmy? Powinniśmy poznać się dogłębnie i dopiero wtedy zdecydować, ale czy to możliwe? Przecież człowieka poznaje się całe życie, odkrywa się jego ciemne i jasne strony.

Bogu dzięki, był dzisiaj piątek i mogłam spokojnie jechać do domu. Przez weekend nie zamierzałam myśleć, ani o Gerardzie, ani o ślubie, ani o jego byłej.

Po zajęciach z logiki prawniczej wróciłam do domu i spakowałam trochę rzeczy. Obawiałam się wizyty narzeczonego, dlatego nie zwracałam szczególnej uwagi na to, co wrzucam do torby. Jak z procy wystrzeliłam z mieszkania i pobiegłam do samochodu. W nocy był mróz i na dworze panowała straszna gołoledź. Przypomniało mi to o zbliżającym się terminie i mój humor jeszcze bardziej się zepsuł. Poślizgnęłam się i wykręciłam sobie kostkę, poraniłam ręce i nabiłam guza na głowie, nieźle nawet jak na mnie. Gdy zobaczyłam auto Gerarda zerwałam się na równe nogi i dokuśtykałam do samochodu. Wiedziałam, że zachowuje się jak dziecko, ale to było silniejsze ode mnie. Odpaliłam silnik, gdy mężczyzna wszedł do klatki, był jednak mądrzejszy niż mi się zdawało. Obejrzał się przez ramię i zobaczył tył mojego samochodu. Nie musiałam spoglądać we wsteczne lusterko by wiedzieć, że będzie jechał za mną. Przy moim tempie jazy na pewno zaraz mnie wyprzedzi, plusem było to, że po śliskiej drodze pójdzie mu gorzej niż zwykle.

Zadzwonił telefon, któż to mógł być? Uśmiechnęłam się złośliwie.

- Cześć, kochanie – mój głos ociekał jadem. – Już się stęskniłeś?

- Ania, zatrzyma j się – westchnął ciężko. – Wiesz, że zaraz i tak cię wyprzedzę.

Z pewnością. Dzieliły nas dwa samochody, tak łatwo mu nie pójdzie.

- To dlaczego się denerwujesz? – zapytałam niewinnie.

Droczenie się z nim sprawiało mi dziwną przyjemność, powinnam częściej to robić.

- To dziecinada – znowu westchnął – porozmawiajmy.

-Rozmawiamy – zauważyłam. - Taka odległość mi pasuje, nie zmniejszaj jej.

Wyjechaliśmy z zabudowań, Gerard przyspieszył, ja też. Dzisiaj nie miałam zamiaru się bać.

- O czym chcesz rozmawiać? – udawałam, że serce nie wali mi z niepokoju. – Teraz możesz powiedzieć mi wszystko.

- Chcę się z tobą zobaczyć – powiedział stanowczo.

- A ja z tobą nie – uśmiechnęłam się we wstecznym lusterku.

Chwila nieuwagi wystarczyła bym ledwo zdążyła wyhamować przed zajeżdżającym mi drogę tirem.

- Ucieczka nic nie daje – jego głos stał się rozpaczliwy.

Miał rację, ale ja też. Nie zamierzałam znów mu ulegać.

- Rozmowa też nie – powiedziałam obojętnie – i tak rzadko, kiedy mówisz szczerze, jestem tym znudzona.

Cisza po tamtej stronie słuchawki.

Wcisnęłam pedał hamulca i auto stanęło z piskiem opon. Gerard pojawił się znikąd, zatrzymał się na środku jezdni i zmusił mnie bym zjechała na pobocze. Wyłączyłam silnik czekając aż podejdzie do mojego samochodu.

Opuściłam szybę, gdy stanął obok mnie. Mężczyzna uśmiechnął się ponuro.

- Nie wpuścisz mnie? – głos miał zachrypnięty. – To już ten etap związku?

Milczałam. To on chciał rozmowy a nie ja, teraz miał swój czas. Ale gdy tak na mnie patrzył…zmiękłam i otworzyłam mu drzwi, szybko wskoczył do środka.

- Anna, ja…- niechętnie spojrzałam mu w oczy.

- Ty, zawsze, ty – przerwałam mu. – A gdzie ja? A gdzie my? Czemu to zawsze ty masz usprawiedliwienie? Dlaczego to zawsze ja jestem winna? – łzy stanęły mi w oczach. – Kiedy ty robisz coś złego, powinnam ci wybaczać, bo ty to… a ty mi? Ty mi nie musisz wybaczać? Nie musisz mnie usprawiedliwiać? Ty nie musisz traktować mnie jak wyjątkową? Zawsze mam ci się podporządkowywać?

Gerard patrzył na mnie w milczeniu, zrozumiał, przynajmniej na jakiś czas.

-Kocham cię – szepnął.

Wytarłam oczy chusteczką.

- Dwoma słowami nie wszystko załatwisz, czasem to za mało.

- Poczekaj chwilę – poprosił i pobiegł do swojego samochodu.

Przełknęłam gulę w gardle, powiedziałam wszystko co chciałam, kamień spadł mi z serca.

Gerard wrócił trzymając w ręce bukiet z różowych i niebieskich gerberów, moje ulubione kwiaty. Uważałam, że róże są piękne, ale banalne.

- A tak? – spytał z nadzieją.

- Lepiej – pokiwałam głową. – Powiesz mi, dlaczego, ja cię tak bardzo kocham? – wzięłam od niego kwiaty. – Czasami wolę o tym zapomnieć.

- To proste – przyciągnął mnie do siebie – jesteś ode mnie uzależniona.

- Może masz rację – wzruszyłam ramionami .- A ty? Dlaczego mnie kochasz?

Mężczyzna pocałował mnie namiętnie, było w nim tyle tęsknoty i smutku, i radości.

- To nie była odpowiedź – odsunęłam się ze śmiechem.

Gerard westchnął, udając, że się zastanawia .

- Jesteś moim powietrzem – powiedział z czułością – jesteś moją jutrzenką, moim rajem, moją radością i moim smutkiem, moim śmiechem, i moimi łzami.

Serce biło mi coraz mocniej, nikt nigdy w taki sposób nie wyznał mi miłości. Gerard pocałował mnie znowu, tym razem był pełen satysfakcji, czułości. Poczułam od niego zapach pomarańczy i kakaa.

- Słodko pachniesz – wymruczałam.

- Karmiłem zagrożony gatunek – zażartował, wtulając twarz w moje włosy.

Jęknęłam, gdy dotknął mojego guza.

- Co się stało? – odskoczył ode mnie.

- Nic – znowu się przytuliłam – przewróciłam się.

Trwaliśmy chwilę w uścisku, Gerard odsunął się ode mnie z żalem.

- Musze iść – westchnął ciężko. – Obiecałem mamie, że pojadę z nią do ciotki Gertrudy.

Do tej, która chciała mnie otruć.

- Do tej wiedźmy?! – zbulwersowałam się.

Mężczyzna pogłaskał mnie po policzku i uśmiechnął się lekko.

- Przebywa w wiezieniu – wytłumaczył – doskwiera jej samotność.

- Sama jest sobie winna – zauważyłam. – Chociaż…jesteście rodziną, cieszę się, że o niej pamiętasz.

- Kocham cię – puknął mnie palcem w nos. – Przyjdę wieczorem – i już go nie było.

Ze smutkiem odpaliłam silnik i pojechałam do domu. Okropnie burczało mi w brzuchu, zdziwiłam się , gdy zastałam tam ciocię.

- Cześć – uściskałam ją – jesteś już w domu?

- Tak – uśmiechnęła się – wzięłam kilka dni wolnego, Marek poradził mi bym odpoczęła.

Czuję kłopoty, wujek nigdy nie polecił by cioci urlopu, gdyby wszystko było dobrze. Wiedział jak bardzo lubi swoją pracę, zresztą on tak samo. Pasowali do siebie pod tym względem.

- Może przyjadę do ciebie na trochę? – wrzuciła warzywa do garnka.

Kłopoty jak nic.

- To świetny pomysł – uściskałam ją –strasznie brakuje mi twoich obiadków w Orgiu.

- Naprawdę? – rozpromieniła się. – Porozmawiam jeszcze z Markiem. Może za tydzień – dodała z wahaniem.

- W porządku – uśmiechnęłam się.

Ciekawe , ile miała tego wolnego, podejrzewałam, że sporo.

***

Na spacerze z Tulipanem znów widziałam tą scenę, szłam akurat obok jeziora. Zamiast mdłości i zawrotów głowy popłynęła mi krew z nosa. Widziałam przeraźliwe obrazy, jakby po rzezi. Z dołu wydobywał się dym i okropny smród, słyszałam krzyki ludzi uwięzionych w starej stodole. Były cienki i przeraźliwe, dopiero po chwili domyśliłam się, że to głosy dzieci.

Pies zaczął przeraźliwie szczekać i ciągnąć mnie za rękaw. Pobiegłam za nim, Tulipan doprowadził mnie na ową górę, owiana była gęstą mgłą. Słabo widziałam co dzieje się na dole, ale za to też nikt mnie nie widział. Dojrzałam budynek chylący się ku upadkowi, wokół niego kręciło się kilkoro mężczyzn. Za nimi stała kobieta ubrana w długą, czarną suknię do ziemi. Przeraziłam się, gdy rozpoznałam w niej mamę Radka, w jej ręce błyszczały iskry.

Na szczęście nie patrzyła w moja stronę, bałabym się, że tak jak ja ją , tak i ona mnie zdołałaby mnie zobaczyć. Uwagę wszystkich postaci zajmowało to, co dzieje się na dole. Ze stodoły cały czas dochodziły krzyki i jęki, porywacze upajali się tym, uśmiechali się zadowoleni z samych siebie. Nie wiedziałam co powinnam zrobić, nie pokonam ich wszystkich sama. Nie słyszałam jak ktoś zakradł się od tyłu i zasłonił mi usta dłonią.

- Co ty tutaj robisz/? – syknął mi do ucha Aleksander.

- A ty? – wyrwałam mu się.

- Szukam ciebie – prychnął – ciotka się niepokoi.

Nie słuchałam go, znów zapatrzyłam się na owe postacie.

- Co tam się dzieje? – zapytał mnie mężczyzna.

- Jak myślisz? – prawie, że warknęłam.

Matka Radka uformowała kulę z ognia i cisnęła nią w stodołę. Budynek natychmiast stanął w płomieniach.

- Wypuść dzieci – polecił mi Olek – ja zajmę się resztą.

- Jesteś pewien?

Mężczyzna miał na twarzy wypisaną determinację.

- Idź – prawie zepchnął mnie ze zbocza.

Schodziłam po woli, bo droga była bardzo stroma, za to mój przyszywany brat rzucił się pędem ze zbocza. Trójka mężczyzn natychmiast się nim zajęła, ale on dawał sobie świetnie radę. Tulipan wiernie trwał przy boku Aleksandra.

Drzwi stodoły były tylko unieruchomione belką, która zaczynała się już palić, chwyciłam ją za jeden koniec i odrzuciłam jak najdalej. Wbiegłam do środka, dzieci tłoczyły się pod ścianą.

- Uciekajcie! – wrzasnęłam na całe gardło.

Nie trzeba im było dwa razy mówić, rzuciły się pędem przed siebie. Wzięłam dwójkę prawie nieprzytomnych dzieci na ręce, kolejna dwójka przykleiła się do moich nóg. Płonąca belka zagrodziła mi drogę, maluchy krzyknęły przerażone. Zobaczyłam okno, do którego drogę byłam sobie w stanie utorować. Odrzuciłam zaczynające się palić stogi siana i poprowadziłam dzieci za sobą. Na ziemię było stąd może półtora metra, nic nie powinno im się stać. Brakowało mi już powietrza, gdy pomogłam wyskoczyć ostatniemu dziecku. Kiedy maluchy były już bezpieczne sama wyskoczyłam, po raz drugi tego dnia wykręciłam sobie lewą kostkę. Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, chciałam po prostu znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Gdy byłam już na wzgórzu odwróciłam się by ostatni raz spojrzeć na płonącą stodołę, ale jej nie zobaczyłam. Zamiast tego stał tam piękny domek z piernika, matka Radka, wyglądając jak prawdziwa Baba Jaga wbiegła do środka. Drzwi za nią zatrzasnęły się i domek zniknął. Gerard nigdy mi w to nie uwierzy, pomyślałam kręcąc głową.

Zadowolony się z siebie Olek podszedł do mnie.

- Udało się – powiedział dumnie.

Spojrzałam na niego. Oprócz kilku zadrapań i siniaków nic mu nie będzie.

- Oj, tak – westchnęłam. – Co z dziećmi?

- Jagoda zaraz odprowadzi je do szkoły – uspokoił mnie. – To miała być szkolna wycieczka, ich wychowawczyni podobno zachorowała, a ta kobieta ja zastępowała.

- Wiedźma – wyplułam to słowa.

- Z ust mi to wyjęłaś – Olek objął mnie ramieniem. – Ciocia wyszła na zakupy, więc nie zobaczy w jakim stanie wracamy. Co z twoją nogą?

- Skoczyłam z okna – zauważyłam złośliwie. – Myślisz, że to może być przyczyna?

- Wujek powinien ja zobaczyć – powiedział przyglądając się jej.

- Nie – zareagowałam za nerwowo.

-Dlaczego? – zaraz zrozumiał ,że coś jest nie tak.

Co miałam mu powiedzieć? Musiałam wyznać mu prawdę, co przyjął dość dobrze, jak na niego.

***

-Może wujek powinien obejrzeć twoją nogę ? – zapytała Alicja.

- Nic jej nie jest – wzruszyłam ramionami. – Do wesela się zagoi.

Siedzieliśmy w piątkę ściśnięci na łóżku Ali i Maćka, nad naszymi głowami wisiało ich ślubne zdjęcie sprzed czterdziestu lat. Nigdy nie chcieli mieć dzieci, tak przynajmniej wszyscy twierdzą.

- Czyjego wesela? – dopytywał się Olek. – Twojego, czy Edmunda?

- Ha, ha – zmrużyłam oczy.

Gdy nie patrzył rzuciłam w niego poduszką. Mężczyzna w odpowiedzi porwał mnie na ręce i chwycił tak, że wisiałam głową w dół, obejmując go w pasie nogami. Śmiałam się z tego do tego stopnia, że dostałam czkawki.

Siedziałam wieczorem w pokoju, gdy ktoś zapukał w szybę. Prawie wciągnęłam ukochanego do środka.

- Wiesz, co pomyślałem? – zapytał, gdy odsunęliśmy się od siebie. – Byśmy przyspieszyli nasz ślub.

Parsknęłam śmiechem i przytuliłam się do niego.

- Na kiedy?

- Grudzień? - uniósł pytająco brew.

- Jesteś cudowny – pocałowałam go uradowana. – Teraz ja ci coś opowiem.

Powiedziałam mu o wszystkim co się dzisiaj wydarzyło, słuchał tego z otwartymi ustami. Kiedy skończyłam wypowiedział jedno zdanie.

- To znaczy, że… – przetarł oczy - …o mój Boże, jadę po Radka.

Wyszedł tą samą drogą, którą wszedł, wujek wciąż go nie tolerował. Minutę później ktoś zapukał do drzwi, o wilku mowa.

- Rozmawiałaś z kimś? – spytał podejrzliwie.

- Z Gerardem – powiedziałam zgodnie z prawdą.

- Znów do ciebie dzwonił? – zirytował się. –Nie może dać ci chwili spokoju?

Nie przerywałam jego wywodu, nie kłamałam, on sam dobudował sobie całą historię.

- Ciocia zrobiła kolację – zakończył.

- Już idę – posłusznie wyszłam z pokoju.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania