Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja - Rozdział VII

W domu zapanowała wielka krzątanina, wszyscy biegali w te i we w te, nawet się do siebie nie odzywali, nikt nic mi nie mówił, dlatego siedziałam głaszcząc Tulipana. Trwało to może kwadrans ,po czym Olek z Maciek wyszli z domu i zapanowała cisza jak makiem zasiał. Wolałam jej nie przerywać, może powinnam coś wiedzieć, coś mi umknęło, nie czułam się tutaj tak komfortowo by o to zapytać. Stopniowo wszyscy wracali do swoich zajęć, zostałam sama w salonie, zrezygnowana poszłam do mojego pokoju i zaczęłam czytać książkę, wypadło z niej zdjęcie. Mnie, Adama i Jacka, rozpaliliśmy wtedy ognisko na klifie, byłam ubrana z ogrodniczki i ciemno fioletową koszulę w kratkę, mój chłopak miał na sobie popielaty podkoszulek, a jego brat był w samych szortach, byliśmy tacy szczęśliwi. Pamiętam, że tamtego dnia obiecał mi, że nigdy już nie będę sama i mnie nie zawiódł, to ja zawiodłam jego. Zaniosłam się szlochem, szybko ukryłam twarz w poduszkę, nie chciałam by ktokolwiek usłyszał mój płacz, Tulipan wskoczył na łóżko i zwinął się w kłębek obok mnie. Przepłakałam pół nocy, nie mogłam zapomnieć naszych twarzy z tego zdjęcia, byłam taka szczęśliwa, chciałabym, by tamte chwile wróciły.

 

Rano nikt nie wspomniał o zniknięciu Magdy, przynajmniej nie w mojej obecności, wiem, ze prowadzili rozmowy, które milkły kiedy tylko przechodziłam obok. Mimo fal spokoju, które wciąż posyłał mi Maciej czułam wewnętrzny niepokój, podejrzewałam, że jest to związane ze zbliżającą się wizją. Jednak nie chciałam dać tego po sobie poznać, skoro oni mogli mieć swoje tajemnice, to ja też, obudził się we mnie złośliwy chochlik. Kiedy wychodziliśmy do szkoły byłam już pewna, że coś się wydarzy, czułam to całą sobą, podskoczyłam, gdy Edmund musnął mnie palcami, za każdym razem drżałam jak tylko był w pobliżu.

- Wszystko w porządku? - zapytał mnie z zatroskana miną.

- Tak - uśmiechnęłam się lekko - dlaczego pytasz?

- Wyglądasz jakoś inaczej - lustrował moja twarz - uśmiechasz się tak jakbyś była szczęśliwa, ale zdradzają cię oczy.

- Oczy? - parsknęłam śmiechem. - I co w nich widzisz Sherlocku?

Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, miałam wrażenie, że chce przejrzeć mnie na wylot.

- Kryje się w nich wielki ból, tęsknota i smutek - szeptał mi do ucha. - Tęsknisz za kimś kogo nie możesz znaleźć, chciałabyś być przy nim gdziekolwiek jest. Nie możesz pogodzić się z tym, że już go nie zobaczysz, czasami wyglądasz tak jakbyś miała nadzieję, że zobaczysz go tuż za zakrętem.

Serce biło mi zdecydowanie za szybko, nie wiedziałam co myśleć, być zła, czy cieszyć się, że ktoś odgadł co jest na dnie mojej duszy.

- Oczy to zwierciadło duszy - uśmiechnęłam się tajemniczo - nie ignoruj ich.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy znalazłam się na lekcji historii, wyjątkowo dziś nie było Alicji, co przyjęłam z lekką ulgą. Nauczyciel kazał mi usiąść z Marią, dziś była praca w grupach, nie przeszkadzało mi to, dziewczyna była cicha, spokojna, pospolita. Gdy tylko obok niej usiadłam poczułam, że robi mi się niedobrze. Zakręciło mi się w głowie, po chwili leżałam na mokrej ziemi, gdzieś uderzył piorun. Ktoś wyszedł z cienia, pochylił się nade mną, był zadowolony, że może mnie zabić. W chylącej się bramie stała dziewczyna, widziałam tylko jej uśmiech, był okrutny.

- Anna?! Anna?!

Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, Marysia patrzyła na mnie niespokojnie. Z całych trzymałam się krzesła by nie upaść, po moim brzuchu spływała jakaś ciecz.

- Przepraszam - udało mi się przywołać na twarz wstydliwy uśmiech - zamyśliłam się.

- Nie oddychałaś - nie wydawała się przekonana - przez dziesięć minut. Nie oddychałaś.

- Przez dziesięć minut - spojrzałam na nią jak na wariatkę - to niemożliwe, udusiłabym się.

Zadzwonił dzwonek, czym prędzej wybiegłam z klasy, dziewczyna odprowadziła mnie wzrokiem. Prawie biegłam do toalety, szybko podwinęłam koszulkę i obejrzałam dokładnie mój brzuch, ani śladu krwi. Wpatrywałam się w niego oniemiała i dotykałam go z różnych stron, wiedziałam co widziałam, przecież nie zwariowałam. Chyba? Niczego nie byłam już taka pewna, na chwiejnych nogach wyszłam na korytarz. Nie zauważyłam Jagody i prawie na nią wpadłam.

- Wszystko w porządku? - zapytała mnie zaniepokojona.

- Nie - pokręciłam głową. - Gdzie masz teraz lekcję?

- Przyrodę w piątce.

- Odprowadzę cię - zaproponowałam.

Dziewczyna przyglądała mi się zaniepokojona i ujęła mnie pod ramię.

- To się powtarza - powiedziałam, gdy wyszłyśmy na zewnątrz - ulica, kobiety, morderstwo.

- Jesteś pewna, że są podobne?

- Nie - pokręciłam głową - nie są podobne, są takie same.

Jagoda zamyśliła się przez chwilę.

- Skończyłaś już lekcje?

- Mam jeszcze gry na skrzypcach - przypomniałam sobie. - Jeśli tam nie pójdę, ciotka mnie zabije.

- Potem prosto do domu - poleciła, gdy zadzwonił dzwonek.

 

- Kończymy na dzisiaj? - zapytał mój nauczyciel gry.

Był starszym, łysiejącym mężczyzną, włosy miał przypruszone siwizną. Nosił duże okulary bez oprawek, był bardzo miły, polubiłam spędzać tu czas. Na początku nie chciałam tu przychodzić ciocia prawie mnie do tego zmusiła, twierdziła, że skoro mam talent nie mogę go zmarnować.

Pożegnałam się ze starszym mężczyzną i wyszłam na dwór, była to ciemna, pusta ulica, po której rzadko, kiedy jeździły samochody. Stanęłam na chodniku i czekałam, aż ktoś po mnie przyjedzie, miałam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać. Ulica wyglądała jak z horroru, wiatr rozwiał śmieci i puszki potoczyły się po jezdni. Czułam się jakoś nieswojo, coś było nie tak, jakieś hałasy po drugiej stronie ulicy, grupa mężczyzn. Zachowywali się wulgarnie, szli za jakąś dziewczyną, kiedy podeszła bliżej rozpoznałam Marię. Zaczęła wyczuwać zagrożenie i przyspieszyła kroku, ruszyłam w jej kierunku. Poczułam, że nie mogę zostawić jej na pastwę tych mężczyzn, miałam przeczucie, że są związani z moimi wizjami.

- Marysia! - zawołałam przez całą ulicę. Mężczyźni drgnęli zaskoczeni, cel uzyskany. Zaczęli iść w moją stronę, myśl Anna, myśl.

- Zepsułaś nam zabawę - powiedział, ten który przewodził grupie.

- Przepraszam - wzruszyłam ramionami - jestem zaborcza wobec przyjaciół.

Poznałam jego twarz, to ten sam mężczyzna, który mnie pocałował. Oj, niedobrze, niedobrze...

Czarne włosy rzucały cień na jego twarz, podszedł do mnie leniwym krokiem.

- Kto cię uratuje tej nocy? - szepnął mi do ucha.

- Nie potrzebuję ratunku - powiedziałam słabo, był tak blisko, że jego oddech muskał moją twarz.

- Skąd ta pewność? - uniósł pytająco brew.

- Najpierw rób, potem mów - zamachnęłam się i uderzyłam go futerałem.

Rzuciłam się biegiem przed siebie, ciągnąc za sobą Marię, dziewczyna nie odzywała się , nie pytała o co chodzi. Wiedziałam, że pogoń jest tuż za nami, słyszałam ich krzyki. Skręciłam w wąską uliczkę prosząc Boga by pobiegli prosto. Głosy przybliżyły się, nie wiem kiedy Wojciech znalazł się tuż przede mną.

- Myślałaś, że mi uciekniesz? - przyparł mnie do muru. - Ode mnie nie ma ucieczki.

Pochylił się nade mną, nie miałam czym oddychać, próbowałam się uspokoić, nie chciałam by poznał jak wielki jest mój strach. Wojciech niespodziewanie osunął się na ziemię , za jego plecami stała Maria, dziewczyna uderzyła napastnika prętem znalezionym na śmietniku.

- Dziękuję - powiedziałam z wdzięcznością

Wyjrzałam zza rogu, na ulicy stała cała grupa, która nas ścigała.

- Musimy przejść przez mur - szepnęłam.

- Co? - Maria podskoczyła przerażona. - Nie dam rady.

Przy jej wzroście rzeczywiście mogła nie dać rady.

- Podsadzę cię - ułożyłam ręce w koszyczek - poradzisz sobie.

Musiałam również pomóc jej zejść, dziewczyna panicznie bała się upadku. Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu, nie było słów, które mogły określić to co się wydarzyło.

- Anna! - samochód zatrzymał się przy nas, wuj wychylił się przez okno pasażera. -Wsiadajcie.

Posłusznie wsiadłam na tylne siedzenie ciągnąc za sobą Marię, auto wyrwało z piskiem opon, wuj co chwila spoglądał na mnie we wstecznym lusterku. Spodziewałam się, że będzie zły, ale był on był jedynie zatroskany. Zrozumiałam o co mu chodzi, kiedy zobaczyłam odbicie swojej twarzy, wyglądałam na przerażoną, duże niebieskie oczy były szerzej otwarte ze strachu, miałam potargane włosy, Marysia wyglądała jeszcze gorzej, była przeraźliwie blada, usta miała sine, z całych sił ściskała moją dłoń.

Samochód zatrzymał się przed domem dziewczyny, która czym prędzej umknęła na zewnątrz.

- Co tam się stało? - zapytał wuj odpalając silnik.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania