Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja 2 - Rozdział XI

Plusem tej całej sytuacji było to, że nie musiałam spać, cały czas byłam świadoma wszystkiego. Mogłam w spokoju obmyślić plan działania, straciłam na to całą noc i nic nie wymyśliłam. Zaczynała ogarniać mnie rozpacz, nie wiedziałam co robić. Musiałam się stąd jakoś wydostać.

ONA zaczynała się budzić, była w doskonałym nastroju, miałam zamiar zaraz jej go zepsuć.

Obudziła się – Szydziłam. – Moja mała księżniczka.

Odbiło ci? – Zdziwiła się. – Czemu jesteś dzisiaj miła?

Pomyślałam, że nie będę się nad tobą znęcać, skoro i tak niedługo opuścisz te włości.

Czułam się świetnie, bez tych małych złośliwości łatwo by o mnie zapomniała. Nie należało ułatwiać życia swoim wrogom.

Jesteś podła – Poskarżyła się. – Jak możesz tak mówić?

A ty? – Odpłaciłam się pięknym za nadobne. – Zdajesz sobie sprawę z tego co mi zrobiłaś?

Nie skrzywdziłam cię! – Wrzasnęła. – Cały czas żyjesz.

Gdybyś mnie zabiła, zabiłabyś siebie.

Roześmiałam się w głos, w ostatecznym wypadku mogłabym się zabić. Wydawało mi się to okropną opcją, ale jest to zawsze jakieś rozwiązanie.

Nawet nie próbuj – Ostrzegła mnie. – Umiem cię powstrzymać.

Miała rację, byłam za słaba by przejąć kontrolę.

W następnej chwili przyszedł strażnik, by zaprowadzić ją do króla. Ciekawe, czy jak zawsze daruje wszystko córce. ONA żywiła nadzieję, że tak się stanie, ja byłam bardziej sceptycznie do tego nastawiona. Zdawałam sobie sprawę, gdzie się znalazłam i co będzie działo się dalej.

ONA weszła do sali tronowej, jak przeczuwałam był tam żebrak. Księżniczka wspaniałomyślnie postanowiła nie drażnić króla i milczała.

Król odezwał się do grajka.

- Podoba mi się twoja gra – spojrzał na dziewczynę – w nagrodę oddam ci moją córkę.

Słucham? – ONA nie mogła w to uwierzyć. – Nie może mi tego zrobić?! On śmierdzi!

Z żalem patrzyłam na Gerarda, wiedziałam, że to on w przebraniu, ale on mnie nie dostrzegał. Chciałam wrzeszczeć z bezsilności.

Niedługo ty też będziesz tak wyglądać – Zauważyłam w roztargnieniu.

Co to to nie – Oburzyła się dziewczyna. – Nie zgadzam się.

- Tatusiu ja… - padła do stóp króla.- Nie, nie rób mi tego, proszę, nie.

Król był nieugięty, dzięki czemu zyskał moją większą sympatię.

Pół godziny później przybył wezwany ksiądz. ONA przez całą ceremonię zawodziła w niebogłosy, jednak nikt się nad nią nie ulitował. Z żalem patrzyłam na Gerarda, bolało mnie to, że mnie nie dostrzegał.

Zrób coś – Błagała mnie. – Pomóż mi.

Słucham?! – Oburzyłam się. – Ja mam ci jeszcze pomagać?! Po tym co mi zrobiłaś?! Zapomnij.

Jesteś podła – Zaszlochała.

Dokładnie tak jak ty – Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie.

Po zaślubinach król zwrócił się do księżniczki:

- Nie wypada, by żona żebraka mieszkała w moim pałacu, wynoś się ze swoim mężem.

Serce pękało jej z bólu, ale nie mogła nie usłuchać króla. Żebrak wyciągnął ją na ulicę, czekał ich długi spacer. Nie zamierzałam ułatwiać jej pokuty. W pewnym momencie rzuciłam nią na pobocze, w sam środek łajna. ONA mazgaiła się nad sobą przez kolejną godzinę.

Jak możesz mi to robić?- Płakała.

Tak samo jak ty mi – Odpowiedziałam twardo. – Nie stanę się twoją przyjaciółką.

Księżniczkę po kilkunastu minutach marszu rozbolały nogi i to był kolejny pretekst by marudzić. Żebrak, który nie pamiętał, że jest moim Gerardem miał jej już po kokardę, myślałam, że zaraz porzuci ją w tym lesie.

Wreszcie doszliśmy do lichej chatki, chylącej się ku ziemi.

- Czyj to dom? – zapytała mężczyznę.

- Nasz – wychrypiał grajek .

Mój Gerard nie miał takiego głosu, jego brzmienie nie było takie szorstkie i prostackie. Mój Gerard pieścił słowa, jakby były największym skarbem, gdy zwracał się do mnie jego usta mówiły z miłością. To nie był mój Gerard.

ONA rozejrzała się po wnętrzu chatki, nie podobało jej się. Nie pasowała do jej standardu życia. Była tutaj tylko jedna mała izba, która służyła za kuchnię i sypialnię, o salonie mogła sobie pomarzyć.

- A służba? – spytała grajka. – Gdzie mieszka?

Głupia – Prychnęłam. – To ty tu będziesz służącą.

Ja?! –Jęknęła przerażona. – To niemożliwe, ja nie umiem pracować.

Wszyscy to wiedzą –Warknęłam. – Wystarczy na ciebie spojrzeć.

Pomożesz mi? – Spytała z nadzieją.

Zapomnij.

- Ugotuj mi obiad – rozkazał grajek. – Jestem głodny.

Ja też – Westchnęła, ale nie odezwała się słowem.

ONA nie miała pojęcia jak przygotować posiłek, a ja nie zamierzałam jej pomagać. Wiedziałam, że nigdy wcześniej tego nie robiła, jednak nie odczuwałam nad nią litości. Zagarnęła sobie moje ciało, gdyby była kimś innym, czemu nie, podałabym jej dłoń, ale tak… niedoczekanie. Grajek stracił cierpliwość i razem ugotowali zupę, według niej była okropna w smaku, ale i tym razem nic nie powiedziała. Cieszyła się, że wreszcie może położyć się spać.

- Co ty robisz?! – wrzasnęła, gdy grajek położył się obok niej.

- To także moje łóżko – przypomniał jej. – Śpij.

Odwrócił się na drugi bok i zaczął chrapać.

Ja już nie mogę – Rozpłakała się. – Zrób coś.

Ani mi się śni – Mruknęłam.

Dziewczyna wtuliła twarz w poduszkę i rozpłakała się. A ja przez całą noc walczyłam by wydostać się na powierzchnię. Dosłownie, miałam wrażenie, że tonę. Odkryłam, że gdy ONA słabnie, ja zyskuję na mocy. Musiałam pilnować by się z tym nie zdradzić, to ja musiałam mieć nad nią przewagę. Nie wiedziałam jak sprawić, by Gerard sobie o mnie przypomniał.

O świcie obudził się grajek, miałam ochotę się do niego uśmiechnąć i z trudem, ale mi się to udało. Mężczyzna pomyślał pewnie, że to przez sen, ONA wyobraża go sobie jako księcia. Niecierpliwie potrzasnął ją za ramię, budziła się zdecydowanie za wolno. ONA musiała dbać o domostwo i to ją wykończało. Coraz częściej udawało mi się przez nią mówić i wykonywać drobne czynności. Raz, gdy miałam dobry humor pomogłam jej wydoić kozę, ale poleciłam jej by się do tego nie przyzwyczajała. Zrobiło mi się żal zwierzęcia.

Pięć dni od ślubu grajek przyniósł ze sobą witki wierzbowe.

- Będziesz pleść koszyki? – zapytała naiwnie była księżniczka.

- Ty będziesz - poprawił grajek.

- Słucham?! – oburzyła się dziewczyna. – Nie umiem tego robić.

- Musisz się nauczyć – warknął grajek.

Kiedy wrócił wieczorem, ONA nie zrobiła ani jednego kosza. Mężczyzna nie był z tego zadowolony. Tak samo marnie poszło jej z przędzeniem.

Nienawidzę swojego życia – Poskarżyła się wieczorem. – Jak mogłaś zakochać się w takim gburze?

On jest moim rycerzem, a nie żadnym gburem – Rozmarzyłam się. – Niedługo sobie o tym przypomni.

Zaczęło dziać się z nią coś dziwnego, drżała na całym ciele i cała była zlana potem. Z jej rąk wyleciał ziemniak i poturlał się po podłodze. ONA oddychała z trudem, walczyła o każdy oddech. Najgorsze było to, że ja też to wszystko czułam. Dziewczyna upadła na podłogę, uderzyła o coś głową.

Wygrałaś – Wycharczała z trudem. – Nie jestem tobą.

Wynoś się – Poleciłam srogo. – To nie twoje miejsce, już nigdy tutaj nie wrócisz, już nigdy więcej nie będę taka jak ty. Zmieniłam się i to dzięki tobie.

Masz rację – Wyszeptała. – Zmieniłaś się, ale czy on to doceni? Czy on zmieni się dla ciebie?

Zmieni – Zapewniłam skwapliwie. – Zaraz wróci mój Gerard.

Żegnaj – Dziewczyna roześmiała się słabo.

W mojej głowie zapanowała cisza jak makiem zasiał. Ostrożnie poruszyłam ręką, żadnego sprzeciwu, znowu byłam sama. Nie sądziłam, że kiedyś będę się cieszyć z czegoś takiego.

Kiedy usłyszałam jego kroki od razu wybiegłam na podwórko i rzuciłam mu się na szyję.

Mężczyzna zamarł.

- Co ty wyprawiasz?! – warknął.

Odskoczyłam od niego jak oparzona.

- Gerard – wyjąknęłam z trudem. – Nie poznajesz mnie?

Ukochany odepchnął mnie od siebie.

- Oczywiście, że poznaję, jesteś moją leniwą żoną.

Łzy popłynęły mi po twarzy, ONA miała rację, Gerard mnie zapomniał. Nasza miłość nie wytrzymała tej próby.

- Gdzie obiad?! – zapytał z pretensją.

- Nie ma – powiedziałam cicho.

Wszelka nadzieja mnie opuściła, wszystko było stracone. Gerard mnie nie pamiętał, nie miałam pojęcia jak wrócić do domu.

- Będziesz stała tam resztę życia?! – wydarł się na mnie z domu.

Ze zwieszoną głową ruszyłam do środka, wytarłam rękawem twarz, na niczym mi już nie zależało.

Kolejnego ranka, Gerard odezwał się do mnie łagodnie.

- Kupię ci garnków, a ty sprzedasz je na rynku.

Wzruszyłam ramionami, nie obchodziło mi, gdzie będę stała. Na rynku sprzedałam wszystkie garnki jakie przyniósł mi grajek. Nawet mnie to nie cieszyło, było mi wszystko jedno, tęskniłam za domem, za rodziną. Najgorsze było to, że prawdopodobnie nigdy ich już nie zobaczę.

Kolejnego dnia postanowiłam usiąść na rogu rynku, tam było mnie lepiej widać. Na śmierć zapomniałam jak potoczy się bajka. Przypomniał mi o tym dopiero hultaj, który zniszczył moje garnki. Grajek standardowo na mnie nawrzeszczał, pomału przestawałam w nim widzieć mojego Gerarda. On nigdy tak często na mnie nie krzyczał, wściekał się, ale nie wyżywał się na mnie. Plusem było to, że załatwił mi pracę w zamku, dzięki czemu nie musiałam go często widywać. Zostałam dziewką kuchenną, musiałam we wszystkim słuchać gburowatego kucharza. Pewnego razu świętowano wesele najstarszego królewicza, podeszłam by popatrzeć na Gerarda. Ubrany był w jedwab i atłas, wyglądał zniewalająco. Gdy mnie zobaczył wciągnął mnie do sali i zaczął ze mną tańczyć. Łzy ciekły mi po policzkach, wiedziałam, że to już nie jest mój ukochany. Garnuszki, do których zbierałam jedzenie wypadły i wszystko wylądowało na podłodze. W sali rozległy się śmiechy, upokorzona uciekłam stamtąd jak najszybciej. Nie musiałam odwracać się by wiedzieć, kto mnie dogonił.

- Nie bój się – uśmiechnął się do mnie ciepło – Aniu, to ja.

Zdziwiona podniosłam na niego wzrok.

- Aniu? – wyjąknęłam. – Przecież ty mnie…

Mężczyzna ujął moją twarz w dłonie.

- Wiedziałem od samego początku, ale to ty musiałaś się odnaleźć. Przypomnieć sobie, że ci na mnie zależy ponad wszystko oraz, że nic nas od siebie nie oddzieli.

Słuchałam go i wszystko zaczęło mi się układać w głowie. Miał rację, ostatnio tyle się wydarzyło, że zapomniałam o nas.

- Jesteś moim księciem – pocałowałam go.

***

Oprzytomniałam leżąc w rowie, woda zalewała wyspę. Gerard leżał tuż obok mnie ściskając moją rękę. Nie czułam bólu po upadku, tylko moja sukienka cała była w błocie.

- Ania – narzeczony zerwał się – musimy uciekać, wyspa tonie.

Zerwałam się na równe nogi, po chwili wydostaliśmy się na powierzchnię. Ze złączonymi rękami pobiegliśmy na łódkę. Wyspa już prawie zniknęła w jeziorze.

- Smutno ci? – zapytałam. – Z powodu wyspy?

- Nie – pocałował mnie. – Ty jesteś moim domem, wyspa to tylko miejsce.

- Kocham cię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania