Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja 2 - Rozdział XII

Na Dzień Zaduszny pojechałam na grób Adama. Dodatkowo chciałam zobaczyć się z rodzicami, ale okazali się tacy jak zawsze, zimni, obojętni.

Natomiast z Małgorzatą rozmawiałyśmy do północy, stara gospodyni stęskniła się za mną.

- Wujek i ciocia są niezwykli – powiedziałam pijąc kakao. –Dbają o mnie tak jakbym była ich rodzoną córką.

- Pani Elwira to bardzo ciepła osoba, od zawsze tak było. A ta historia z dzieckiem, poronienie…

- Poronienie?! – przerwałam jej niecierpliwie. – Ja…

Małgorzata nabrała wody w usta, nie chciała nic powiedzieć.

- Musisz mi opowiedzieć – nalegałam. – Proszę, nikomu nie powiem.

Kobieta westchnęła ciężko i usiadła wygodniej w fotelu.

- To było dziesięć lat temu, pani Elwira i pan Marek bardzo długo starali się o dziecko. Kiedy pani Elwirze udało się zajść w ciążę, zdarzył się wypadek. Mówią, że miała kochanka i to pan Marek … ale ja w to nie wierzę. To był początek ciąży, pani Elwira rzeczywiście miała swojego adoratora, ale nigdy nic, wtedy była taka zakochana w mężu. Pewnego dnia poślizgnęła się na schodach, obok stał pan Marek.

Nie mieściło mi się coś takiego w głowie, to brzmiało jak historia z filmu, a nie jak życie.

- Pani Elwira była tym zrozpaczona, nie potrafiła się pozbierać. Kontakty z twoją matką urwały się, ta była dla niej wyjątkowo wredna.

- Nic nowego – wzruszyłam ramionami. – Jak skończyła się ta historia?

Małgorzata uśmiechnęła się lekko.

- Nie skończyła, ona trwa przez całe ich życie, teraz po prostu przyblakła. Dzięki tobie – uszczypnęła mnie w policzek.

Nie sądziłam bym mogła im w czymkolwiek pomóc, byłam tylko problemem. Uśmiechnęłam się z trudem do gosposi.

- Pójdę się położyć, jutro rano muszę wyjechać.

Kolejnego dnia zaprosiłam rodziców i Małgorzatę na ślub. Ci pierwsi jak zawsze wykręcili się, mówiąc, że firma nie prosperuje tak jak dawniej.

***

O północy zadzwonił do mnie Gerard.

- Co się stało? – spytałam sennie.

- Znalazłem pantofelek – sapał jakby biegł.

Natychmiast oprzytomniałam i zerwałam się na równe nogi.

- A Kopciuszek?

- Ucieka mi – chwycił łapczywie powietrze – jest pod twoją klatką.

- Już idę – w biegu chwyciłam płaszcz.

Na dworze pilnie wypatrywałam uciekającej dziewczyny. Wybiegła zza zakrętu, w niebieskiej sukni, w jednym pantofelku, Chciałam powalić ją na ziemię, ale dziewczyna w porę się uchyliła. Z jękiem wstałam z ziemi, Gerard z trudem tłumił śmiech a Kopciuszek przebiegł przez puste skrzyżowanie. Nie wiem, skąd wziął się tutaj książę z koniem, dodajmy, wsadził dziewczynę na konia i pojechał w stronę parku. Teraz nigdy w życiu ich nie dogonimy.

- Znam skrót – sapnął Gerard.

Pociągnął mnie za rękę, wskoczyliśmy w sam środek pokrzyw, bolesne. Narzeczony wyskoczył na sam środek drogi blokując ucieczkę bajkowej parze.

- Poczekajcie – poprosił – to należy do was, bez tego nie wrócicie.

- O czym ty mówisz?! – książę przyłożył mu bardzo prawdziwy miecz do gardła.

- Włóż jej pantofelek – poprosił Gerard – wtedy wszystko zrozumiecie.

- Bzdury! – książę rzucił pantofelek, który zniknął.

Patrzyłam na niego z rozdziawionymi ustami, nie mogłam zrozumieć po co to zrobił. Wszystko było skończone, wszystkie trudy na nic. Przez jednego głupiego księcia, mężczyźni zawsze wszystko psują.

- Anka, książka – mruknął Gerard.

Na oblodzonej ławce rzeczywiście leżała stara, zniszczona książka. Ślizgając się podbiegłam do niej i przeczytałam, to co jest w niej napisane.

- „Tym razem królewicz uciekł się do podstępu i kazał całe schody wysmarować smołą; kiedy dziewczyna uciekała, przykleił się do stopnia trzewiczek z jej lewej nogi…Porwał go królewicz, a był to trzewiczek mały, zgrabny, a przy tym cały ze złota.”

Cała scena jakby rozgrywała się przed nami, gdy skończyłam czytać, oni po prostu zniknęli.

- Udało się – przytuliłam się do Gerarda – udało nam się!

Mężczyzna ujął mnie pod brodę i pocałował mocno, był moim prawdziwym księciem.

Wróciliśmy do mojego mieszkania i położyliśmy się spać, o szóstej Gerard zerwał się ze słowami, że musi jechać do Radka. Pożegnał mnie szybkim buziakiem i już go nie było.

***

O dwudziestej byliśmy na bagnach, tym razem ubrałam się odpowiedniej. Dzięki kaloszom nie musiałam się przejmować ani błotem, ani kałużami. Krasnal był zdziwiony tym, że nam się udało, powiedziałabym wręcz zawiedziony. Uśmiechnięta wtuliłam się w ramię Gerarda, teraz wiedziałam, że we dwóję damy sobie radę ze wszystkim.

- Wygraliście – uśmiechnął się ponuro – i ja dotrzymam słowa. Dług jest spłacony.

- Czy moja ciocia? – spytałam niecierpliwie.

Krasnolud przyglądał mi się przeciągle chwilę, chyba nie lubił kobiet.

- Wróci do kondycji i przestanie dostawać pogróżki.

Kamień spadł mi z serca.

- Dziękuję – uśmiechnęłam się z wdzięcznością.

- Do usług – skłonił się kpiarsko i zniknął.

Wracaliśmy w milczeniu, byłam taka szczęśliwa, wszystko układało się tak jak powinno. Już za trzy tygodnie będę mężatką, ścisnęłam mocniej rękę Gerarda. Zaczął padać śnieg, ziemia powoli pokrywała się białym puchem. Świat rzeczywiście jest piękny.

Wracając do miasta rozmarzona wyglądałam przez okno, planowałam sobie przyjęcie, ceremonię, moją suknię, Musiała być przepiękna, z długim trenem, welon, kwiaty…

Nie zauważyłam kiedy zatrzymaliśmy się pod moim blokiem.

- Kocham cię – pocałowałam narzeczonego w policzek.

- Ja ciebie bardziej – uśmiechnął się delikatnie. – Może pójdziemy jutro z Radkiem do kina?

- Dobry pomysł – zamyśliłam się na chwilę – kończę o piętnastej.

Maja szykowała się do wyjścia.

- Impreza? – spytałam kładąc się na kanapie.

Dziewczyna zarumieniła się i uklękła obok mnie.

- Rafał mnie zaprosił na kolację.

- Fantastycznie - rozpromieniłam się. –Pasujecie do siebie.

- Tak myślisz? – rozpromieniłam się. – Nie jestem pewna, o matko, muszę lecieć.

Jak torpeda wyleciała z mieszkania trzaskając drzwiami. Rozkoszowałam się tym, że mogę w spokoju się wykąpać i obejrzeć film, rzadko miałam do tego okazję. Zasnęłam na samym początku jakiegoś nudnego filmu detektywistycznego. Obudziłam mnie koło trzeciej Maja wracająca z kolacji, jak można się spodziewać była w bajecznym nastroju. Gdybym nie zagoniła jej do łóżka opowiedziałaby mi wszystko krok po kroku.

Za socjologię Rafał przyszedł rozpromieniony, wychwalał pod niebiosa zalety Mai, nie widział jej żadnych wad.

Jeden sms zepsuł cały mój doskonały humor.

Radek jest chory, jesteśmy u lekarza.

Kolory odpłynęły mi z twarzy.

Przyjadę do Was, będę czekać w mieszkaniu.

Jak najszybciej pożegnałam Rafała i wskoczyłam do autobusu. W mieszkaniu Gerarda ugotowałam rosół, zupełnie jak ciocia i zrobiłam herbatę z miodem i cytryną. Chłopcy wrócili dwadzieścia minut później, Radek kaszlał przeraźliwie. Położyłam dziecko do łóżka i podałam mu syrop, Gerard wyglądał jakby był chory razem z synem.

- Co powiedział lekarz? – zapytałam wieczorem.

- Podobno to zapalenie oskrzeli, dostał antybiotyk.

- Zostanę dzisiaj na noc – zaproponowałam – prześpię się w salonie.

Gerard rozpromienił się w jednej chwili, pobiegł po prześcieradło i po chwili wyciągnął się na sofie.

- Odstąpię ci moją sypialnie, niedługo będzie nasza wspólna.

Ze śmiechem rzuciłam w niego poduszką, mężczyzna z łatwością ją złapał.

Po piątkowych zajęciach podjechałam po nich i razem pojechaliśmy do. Radek całą drogę kaszlał jak najęty, Gerard siedział obok niego i głaskał go po włosach. Gdy przejeżdżaliśmy obok Szarego Grobowca zadzwonił do mnie wujek.

- Gdzie jesteś? – zapytał mnie.

- Będę za półgodziny – uśmiechnęłam się lekko – odwiozę najpierw Gerarda i Radka.

Chwila ciszy.

- Podjedź po mnie do szpitala – poprosił – samochód mi się zpesuł.

Gerard spojrzał na mnie zaniepokojony.

- Zaraz będziemy – obiecałam i rozłączyłam się.

Pięć minut później podjechałam pod samą szpitalną bramę, wujek stal wśród wirujących płatków śniegu.

- Zapnij pasy – przypomniałam mu.

Spojrzał na mnie krzywo i spełnił moją prośbę. Samochód warczał dziko, gdy przejeżdżaliśmy przez zasypane drogi.

Wtedy go zobaczyłam, stał na dużym placu i patrzył wprost na mnie. Wiedziałam, że mnie sobie przypomniał i że będzie się mścić. Nie mogłam znieść tego spojrzenia, przewiercało mnie, paliło. Patrzył na mnie tak jak patrzy się na największego wroga, na kogoś kogo trzeba zniszczyć.

- Anna!

Wróciłam do rzeczywistości i w ostatniej chwili skręciłam kierownicą. Prawie wpakowałam nas w ogromną zaspę. Poczułam jak jakaś ciecz spływa mi po twarzy, krew, niecierpliwie otarłam ją palcem.

Zatrzymałam się pod zamkiem Gerarda.

- Wszystko w porządku? – upewnił się ukochany.

- Tak – uśmiechnęłam się lekko. – Zajmij się Radkiem.

- Kocham cię – pocałował mnie w obolały nos.

Odpaliłam silnik i zawróciłam, przez całą drogę udawałam, że nie widzę spojrzeń wujka. Miałam mętlik w głowie, to niemożliwe, by Wojciech wrócił. To po prostu nieprawdopodobne, to musiał być ktoś inny.

Kiedy tylko dojechaliśmy do domu chciałam uciec na górę.

- Ania, poczekaj – zatrzymał mnie głos wujka.

Niechętnie odwróciłam się w jego stronę.

- Co zobaczyłaś w samochodzie? – był zatroskany.

Milczałam, nie wiedziałam, czy mogę wierzyć samej sobie.

- Nie wiem – unikałam jego spojrzeń. – Wydawało mi się… że widzę Wojciecha.

Wujek otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął.

- Myślę, że – zaczął powoli – to niemożliwe, to musiał być ktoś inny.

Na pewno. Sama w to nie wierzyłam.

Wujek przytulił mnie i kołysał w ramionach, jego dotyk uspokajał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania