Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja - Rozdział XXII

- Dzień dobry - przywitał się król. - Gdzie Anna?

Skąd nagłe zainteresowanie moją osobą? Powinnam czuć się zaszczycona? Po wyrazie twarzy Edmunda raczej nie.

- Jest u siebie w pokoju - odpowiedział król. - Śpi, jest bardzo słaba.

Chwila ciszy.

- Chciałbym się z nią zobaczyć - kontynuował Piotr. - To bardzo ważne.

- To niemożliwe - odparł stanowczo wuj - dopiero wraca do zdrowia, nie może się denerwować.

Byłam pod wrażeniem nieustępliwości mężczyzny, mało kto miałby odwagę stawiać się królowi. Edmund zaciskał szczęki i pilnie nasłuchiwał.

- Te liczne zaginięcia - zmienił temat król - macie podejrzenia czyja to sprawka?

- Wiadomo kogo - prychnęła Jagoda.

- Jesteś tego pewna - byłam przekonana, że król nachylił się do niej.

- Jestem - odpowiedziała hardo.

Byłam z niej dumna, nie dała się zastraszyć.

- W takim razie - powiedział obojętnie - nic nie mogę zrobić w tej sprawie.

- Jak to? - ciocia zachłysnęła się herbatą.

Król roześmiał się lekko i zaczął przechadzać się po pokoju.

- Nie macie dowodów - westchnął - a ja nie mam ochoty karać własnej rodziny.

Trzasnęły frontowe drzwi, w salonie zapanowała cisza.

***

- Co zrobimy? - Olek chodził w tę i z powrotem.

Otuliłam kolana ramionami.

- Musimy go zwabić - odpowiedział sam sobie - i wykończyć.

- Wykończyć? - prychnął. - Jak?

- Masz doświadczenie - odpowiedział mięśniak - możesz nas nauczyć.

- Musielibyśmy zwabić tu Wojciecha - wtrąciła ciocia. - Tylko jak?

- Nie musimy - wuj pokręcił głową - już tu idzie.

Mężczyzna podszedł do regału i wyciągnął coś ze starej książki.

- Dominika przysłała mi to we wtorek - pokręcił głową - zignorowałem to, ale teraz... nie wiem, co o tym sądzić.

Na czarnej karcie namalowana była czaszka i obrączka. W oczodołach paliły się dwa ogniki, w ustach włożone miał serce.

Wyglądało to dość upiornie, szybko odwróciłam od niej wzrok. Reszta rodziny wyglądała na zgorszoną.

- Co to oznacza? - zapytałam niczego nie rozumiejąc.

Zapanowała dłuższa cisza, nikt nie wiedział co mi odpowiedzieć. Spojrzałam błagalnie na Edmunda, chłopak unikał mojego wzroku.

- Oznacza to wszystko to co widać - powiedział po chwili - małżeństwo, śmierć z powodu utraconej miłości.

Oj, mógł mi tego nie mówić. Wojciech chciał bym była jego żoną i umarła z powodu Gerarda.

- Chyba rzeczywiście musimy szykować się na bitwę.

Przeszedł mnie dreszcz, słysząc słowa Maćka.

Nie rozumiałam zaciekłości Wojciecha i bierności Piotra. Zastanawiałam się, czy wyjdziemy zwycięsko z tego starcia.

Co jeśli przegramy? Co zrobi mi Wojciech? Co zrobi mojej rodzinie?

Odczytałam nadchodzący sms.

Masz ochotę na kolację?

Gerard.

To zaproszenie?

- Z kim piszesz? - wuj zapytał mnie na pozór obojętnie.

- Z Gerardem - uśmiechnęłam się mimochodem.

Chyba nigdy dla ciebie nie gotowałem.

 

Na pewno nigdy. Chcesz mnie otruć?

 

Chcę Cię w sobie rozkochać.

Brzmi ciekawie.

 

Jutro o dziewiętnastej?

Idealnie.

Odłożyłam telefon i uśmiechnęłam się z zadowoleniem, zapowiadał się udany dzień. Tulipan wskoczył na kanapę i zaczął lizać mnie po twarzy. Odsunęłam się ze śmiechem.

Jutro o siedemnastej moja rodzina miała ćwiczenia na polanie. Ciocia przyjęła z ulgą, że Gerard się mną "zaopiekuje".

W łóżku wtuliłam twarz w futro Tulipana i zasnęłam.

***

-Co tak pachnie? - zapytałam wchodząc do dużej kuchni.

- Niespodzianka - zasłonił sobą garnki.

- Nie uchylisz - spytałam żałośnie - rąbka tajemnicy?

- Nie - posadził mnie na krześle.

- Jestem głodna - ziewnęłam po pewnym czasie.

- Już niedługo - zapewnił mnie mężczyzna.

Kwadrans później postawił przede mną talerz z rybą w podejrzanie gęstym sosie. Pomimo dziwnego wyglądu kolacja była przepyszna. Na deser były moje ulubione lody miętowe i porzeczkowe. Żałowałam, kiedy skończyłam moją porcję. Gerard przez cały czas bacznie mi się przyglądał. Wyglądał jakby chciał zapamiętać każdy szczegół z mojej twarzy.

Uśmiechnęłam się do niego popijając sok.

- Czemu tak mi się przyglądasz?

- Gdybym mógł nigdy bym się nie wypuścił.

Gerard niespodziewanie wziął mnie w ramiona i przytulił. Jego twarz znalazła się kilka centymetrów ode mnie. Wiedziałam, że zaraz mnie pocałuje, cofnęłam się o krok.

- Gerard - pogłaskałam go po policzku. - Ja...

- Nic nie mów - poprosił mnie - nie psuj tej chwili.

Zamarłam zakłopotana, nie chciałam by mu było przykro z mojego powodu.

- Przygotowałem dla nas jeszcze jedną niespodziankę.

- Wow - uniosłam brew - jestem pod wrażeniem.

- Jeszcze będziesz za mną tęsknić - pocałował mnie we włosy.

- Nie wątpię - parsknęłam śmiechem. - Dokąd idziemy?

- Ciekawość pierwszy stopień do piekła.

Gerard poprowadził mnie do stajni. W ostatnim boksie stał ogromny, czarny ogier. Jego sierść była świeżo wyczesana, wydawał się gotowy do biegu.

- Czemu nigdy wcześniej mnie tu nie przyprowadziłeś? - zapytałam smutno.

- Nigdy wcześniej - podsadził mnie do siodła - nie uważałem, że musze cię zdobywać.

Koń galopował przez ogród, skręciliśmy do ciemnego lasu. Wydawało mi się, że znalazłam się w baśni, byłam jak księżniczka. Ogier z łatwością przeskakiwał przez przeszkody. Serce łomotało mi z podekscytowania.

Zatrzymaliśmy się pod wysokim drzewem na wzgórzu. Gerard pomógł mi zsiąść z konia.

- Dlaczego się…

- To będzie nasze drzewo – zamaszystym krokiem zbliżył się do pnia.

Wyjął scyzoryk z kieszeni i zaczął ryć nasze inicjały w korze. „A” serce „G”.

Roześmiałam się z precyzji jaką to robił, przygryzał przy tym koniuszek języka. Wtuliłam się w ramiona mężczyzny, chciałam go pocałować, ale teraz to on się osunął.

- Teraz ty będziesz za mną tęsknić – puknął mnie w nos.

- To ty taki? – zaśmiałam się. – Ja z sercem na dłoni…

- Przestań gadać – poprosił, przytulając mnie znowu.

Gdybym mogła już nigdy bym się od niego nie odsuwała.

- Ojej, ojej – ktoś klasnął w dłonie. – Chyba przeszkodziliśmy.

Wszędzie rozpoznałabym ten głos. Gerard zasłonił mnie swoim ciałem, król położył rękę na ramieniu Wojciecha.

- Wojtek, odpuść – polecił stanowczo. – Wracajmy do mojej matki.

- Tylko patrzę – wzruszył tamten ramionami. – Nic im nie robię.

- Odejdź stąd – warknął Gerard

- Nie denerwuj się – Wojciech podszedł do nas. – Jesteś wobec niej strasznie zaborczy – mrugnął na mnie. Instynktownie wtuliłam się w ramię ukochanego. – Możemy się nią podzielić.

Gerard zacisnął szczęki, wiedziałam, że z trudem nad sobą panuje. Chwyciłam go mocniej za ramię, myślałam, że w ten sposób jakoś go powstrzymam, gdyby chciał zrobić coś głupiego.

- Do środy jest moja – uśmiechnął się Wojciech chytrze – a do wtorku twoja.

Nie dałam rady utrzymać ukochanego, rzucił się na kuzyna i przewrócił go. Obydwaj sturlali się ze wzgórza, przerażona zbiegłam za nimi. Próbowała odciągnąć Gerarda, ale mężczyzna odepchnął mnie niecierpliwie. Upadłam na ziemię, zdzierając skórę z dłoni, król pomógł mi wstać. Do tej pory stał spokojnie jakby oglądał ekscytujące przedstawienie, teraz sprawił, że mężczyźni zastygli.

- Kiedy puszczę Gerarda – polecił mi król – musisz go stąd odciągnąć.

Super. Królewskie zwyczaje pozostają zawsze i wszędzie.

- A ty będziesz się temu przygląda? – prychnęłam.

- Ja jestem królem – wyprężył się dumnie – nie muszę się angażować.

Krew się we mnie zagotowała, byłam za duża by odciągać dwóch bijących się o mnie chłopców.

- Gotowa? – zapytał Piotr.

- Nie – pokręciłam głową wpatrując się w Gerarda.

Król roześmiał się głośno i natychmiast spoważniał.

- Już – w tej samej chwili panowie ożyli.

Chwyciłam ukochanego, który teraz chciał rzucić się na brata.

- Chodźmy stąd – poprosiłam cicho. – Wystarczy! – powiedziałam stanowczo.

Mężczyzna zamarł słysząc mój ton.

- Jak sobie życzysz – zgodził się oschle.

Gwizdnął na konia, który podbiegł do nas szybko i prawie wrzucił mnie na siodło.

***

Przez całą drogę nie odzywał się ani słowem. Traktował mnie to tak jakbym to ja była wszystkiemu winna. Było mi smutno z tego powodu, nie chciałam by wiało między nami chłodem. Wysiadłam bez słowa i trzasnęłam drzwiami.

- Anka! – Ala wyskoczyła z lasu. – Chodź, musisz to zobaczyć.

- Proszę cię – jęknęłam żałośnie – nie dzisiaj.

Nie miałam ochoty na nic innego jak tylko kąpiel i łóżko.

- Chodź – roześmiała się - to niesamowite.

Westchnęłam głośno i dałam zaciągnąć się do lasu. Na dobrze ukrytej polanie zebrała się cała nasza rodzina i kilka kamiennych postaci. Jednym z nich był Adam, tylko on widząc mnie stał się na powrót człowiekiem. Wyglądało to dość zabawnie, kiedy z kilku metrowego olbrzyma stawał się chłopakiem ze wzrostem 1,80. Podszedł do mnie uśmiechając się zadowolony z siebie.

- Widzisz – pochwalił się – ściągnąłem dla ciebie gigantów.

- Dla mnie? – zdziwiłam się.

- Raz na zawsze – powiedział twardo – musimy skończyć z Wojciechem – wskazał na gigantów. – Nie podoba nam się to co robi.

Uśmiechnęłam się smutno, przez Gerarda, nie potrafiłam się z niczego cieszyć.

- Dziękuję.

- Tylko tyle – udał obrażonego – za to należy się przynajmniej całus.

- Może tobie? – prychnęłam śmiechem .

- Poświęcę się - zrobił minę męczennika – dla dobra reszty.

Pocałowałam go w policzek.

-Jesteś wspaniały.

- Wiem.

Trąciłam go w bok co było dla mnie bolesne. Zostałam chwilę by popatrzeć jak trenuje, było to niesamowite widowisko. Maciej dokładnie instruowałam ich co mają robić. Szło im całkiem dobrze, będąc optymistą, próbowałam powstrzymać uśmiech widząc jak mężczyzna z łatwością wszystkich pokonuje.

Gigantom szło zdecydowanie lepiej, ale odgłosy były straszne. Zapatrzyłam się na Adama, który radził sobie najlepiej. Nie wiem, kiedy lecąca Ala zwaliła mnie z nóg. Dosłownie. Maciej akurat z nią walczył i chyba włożył zdecydowanie za dużo siły w uderzenie. Maciej biegł już do niej zdenerwowany, na twarzy wymalowane miał poczucie winy.

Ala wybuchła gromkim śmiechem i przytuliła mężczyznę do siebie. Raczej nic jej się nie stało.

Po skończonym treningu wróciliśmy do domu, od razu poszłam do łóżka i natychmiast zasnęłam. To był ciężki dzień.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania