Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja - Rozdział XIII

- Powinna się już obudzić - doleciał do mnie z oddali czyjś zdenerwowany głos. - Nie reaguje na leki.

- Da radę - drugi głos był opanowany - jest silna.

Powoli otworzyłam oczy, przy łóżku stało dwóch lekarzy, nie było wśród nich mojego wujka.

Wokół mnie było dużo pikających maszyn, z trudem utrzymywałam przytomność.

***

Dni były do siebie podobne, praktycznie takie same. Cały czas ktoś przy mnie był, Gerard prawie nie odstępował od mojego boku. Rodzice przyjechali do mnie jednego dnia, posiedzieli przy mnie, poklepali mnie po ręce i wyjechali. Edmund i Maria pojawili się u mnie raz, przyznali się i powiedzieli, że jest im przykro, Gerard z trudem tłumił śmiech. Zapewniłam ich, że nie mam do nich żalu i już dawno im wybaczyłam, ponieważ była to prawda w Wigilię wszystko się zmieniło. Gerard stał się sensem mojego życia.

***

W śpiączce byłam dwa miesiące, kolejne dwa przeleżałam w szpitalu. Nie mogłam doczekać się dnia kiedy wujek zabierze mnie do domu. Wiedziałam, że czeka mnie długa rehabilitacja, ale w tej chwili to w ogóle się nie liczyło. Pozostał mi jeszcze gips, który miał mi towarzyszyć przynajmniej przez miesiąc.

- Jesteś pewna, że dasz radę iść sama - upewnił się wuj.

- Jestem - spojrzałam nerwowo na zegarek. - Możemy już iść?

- Możemy - otworzył mi drzwi.

Droga do samochodu okazała się moją Drogą Krzyżową, gdyby nie wuj co najmniej kilka razy wylądowałabym na ziemi. Odetchnęłam z ulgą, kiedy siedziałam bezpiecznie w samochodzie, mężczyzna przyglądał mi się ukradkiem z niepokojem.

W domu wszyscy chodzili jak w zegarku, na kanapie leżały poduszki i koc, wszyscy patrzyli na mnie jakbym zaraz miała się rozsypać. Tulipan rzuciłby się na mnie, gdyby Olek go nie przytrzymał, tylko on zachowywał się normalnie. Usiadłam na kanapie i przygarnęłam psa do siebie, był już wielkości dorosłego wodołaza.

- Czemu tak na mnie patrzycie? - zwariuje w takim towarzystwie. - Nie zamierzam umierać, przynajmniej nie teraz.

Jak na rozkaz odwrócili wzrok, fantastycznie, uda mi się ich wytresować.

Tulipan zaczął mnie lizać po twarzy, głaskałam go za uszami, a on mruczał z zadowoleniem.

- Jesteś głodna? - zapytała ciocia.

- N...

-Jest - przerwał mi wujek - nie jadła obiadu w szpitalu - poklepał mnie po ramieniu. - Bądź grzeczna, albo odwiozę cię do szpitala.

- To jest szantaż - jęknęłam.

- To jest miłość - umknął do gabinetu.

- Smacznego - ciocia postawiła przede mną tacę.

Zapowiadała się ciężka przeprawa, zabrałam się do jedzenia pod czujnym okiem cioci.

Przez leki, którymi od kilku dni faszerował mnie wujek, spałam jak zabita. Zerwałam się z bólem, kiedy Tulipan oparł się o moje wciąż obolałe żebra. Ktoś rzucał kamykami w okno, doskoczyłam do niego i wyjrzałam na zewnątrz.

- Otwórz- Gerard uśmiechał się do mnie z dołu.

- Co ty tutaj robisz?

- Twoja ciocia - parsknął śmiechem - uważa, że za późno na wizytę.

- Ma rację - roześmiałam się - idź spać, wariacie.

- Luthien...

Uległam i odsunęłam się robiąc mu miejsce. Bez problemu wszedł po drzewie i wskoczył przez okno.

- Tęskniłem - przyciągnął mnie do siebie i pocałował.

Był taki delikatny, pieścił moje usta, chciałam by już nigdy nie odchodził, chciałam mieć go zawsze przy sobie. Usłyszałam jak próbuje coś powiedzieć.

- Co mówisz?

- Kocham cię - przyciągnął mnie znowu do siebie.

Tą intymną chwilę przerwał nam odgłos kroków w korytarzu.

- To wujek - odsunęłam go od siebie - idź już.

- Pilnuje cię jak oka w głowie - pocałował mnie znowu.

- Pa, pa - prawie wypchnęłam go przez okno.

Wsunęłam się pod kołdrę i udawałam, że śpię grzecznie, jak aniołek. Wuj uchylił drzwi i zajrzał do pokoju, Tulipan zerwał się z miejsce, przechodząc po mnie, skrzywiłam się z bólu. Mężczyzna postał chwilę w progu, a potem zamknął za sobą cicho drzwi. Wtuliłam twarz w futro Tulipana by stłumić śmiech, udało się!

Resztę nocy przespałam spokojnie, obudziły mnie dopiero dzwony z kościoła na wzgórzu.

 

Pojechaliśmy jak zawsze razem do kościoła, a po mszy ciocia poinformowałam mnie o tym, ze będę miała nauczanie indywidualne do końca roku. Przyjęłam to z obojętnością, wiedziałam, że nie mam siły by chodzić do szkoły, a z drugiej strony miałam dość siedzenia w domu.

Nauczyciel wyszedł kilka minut temu, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Tulipan warczał jak dziki i biegał w tę i z powrotem. Mało co, nie dostałam zawału, kiedy zobaczyłam Dominikę.

- Mogę wejść? - zapytała cicho. - Jest Marek?

-Nie ma - wpuściłam ją do środka - jest w pracy.

Usiadłyśmy w salonie, dziewczyna zapaliła papierosa, ręce jej się trzęsły.

- Odeszłam od niego - powiedziała płaczliwie - zostawiłam go. I wiesz co... on żyje - otarła zabłąkana łzę. - To wszystko to była jedna wielka bujda, nie było żadnej klątwy.

- Skąd masz pewność? - zapytałam cicho. - Może potrzeba czasu?

Dziewczyna roześmiała się perliście i natychmiast spoważniała.

- Kiedyś też byłam taka jak ty - wzięłam mnie za rękę. - Naiwna. Uważaj na Gerarda, to ta sama krew.

-Skąd możesz to wiedzieć?

- Bo to rodzina - pociągnęła nosem - daleka, ale rodzina.

Podałam jej chusteczki i sięgnęłam po komórkę, wujek odebrał po szóstym sygnale. Gdy powiedziałam mu o co chodzi, zamilkł na dłuższą chwilę, w końcu powiedział, że przyjedzie jak najszybciej.

Spojrzałam na dziewczynę, wyglądała żałośnie w podartej i poplamionej sukni, przemoczona, ponieważ od wczoraj nie przestawało padać.

- Pożyczę ci ubrania do przebrania - zaproponowałam.

- Dlaczego jesteś dla mnie miła? - zdziwiła się.

- Nic mi nie zrobiłaś - wzruszyłam ramionami.

Dziewczyna znowu się roześmiała, z trudem zapanowała nad wesołością.

- Mój mąż prawie cię zabił - przypomniała.

- Twój mąż, a nie ty - zauważyłam. - Idziesz, czy nie?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania