Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja 2 - Rozdział XV

Rano odwoziłam Radka do przedszkola, a ciocię do domu. Na głównej ulicy powstał ogromny korek, ruchem kierowała policja.

-Co mogło się stać? – zapytałam ciocię ziewając.

- Pewnie wypadek – wzruszyła ramionami.

Radek wiercił się niespokojnie w foteliku, nerwowa sytuacja udzielała się wszystkim. Na dodatek strasznie bolała mnie głowa, towarzyszyło mi dziwne uczucie spadania w dół, a ż chwyciłam mocniej kierownicę. Teraz byłam już pewna, że coś się święci, miałam nadzieję, że nie dotyczy to mojej rodziny.

Po półgodzinie, samochody zaczęły ruszać i skręcać w boczną uliczkę, czekała nas wycieczka przez całe miasto. Po chwili zobaczyliśmy, co było przyczyną całego zamieszania, na środku drogi była rozległa, głęboka dziura. Radek przyklei nos do szyby, wierzył, że to Ufo przyleciało na Ziemię

Przedszkole znajdowało się w centrum miasteczka, przez objazd dotarcie tam zajęło nam kolejne piętnaście minut. Chłopiec chętnie został sam w przedszkolu, obiecałam, że niedługo po niego przyjadę.

- Myślisz, że z czego powstała ta dziura? – zainteresowała się ciocia.

- Dziwnie to wyglądało – przyłożyłam dłoń do głowy – a może to zwykła awaria?

Kobieta przyjrzała mi się uważnie i zacisnęła usta w wąską linię. Wyczuła, że chce uśpić jej czujność, ale ja sama na razie nie wiele wiedziałam.

- Wejdź na herbatę – poleciła mi, gdy podjechałyśmy pod dom.

Nie zwracała uwagi na moje słabe protesty, dlatego powlokłam się za nią. Lubiłam ten dom i kochałam wujka i ciocię, ale dzisiaj marzyłam tylko o łóżku. Nici z mojego wolnego przedpołudnia, spędzonego z samą sobą. Wujek niedawno wrócił ze szpitala i teraz przysypiał, udając, że ogląda mecz w salonie. Ciocia zajęła się przygotowaniem herbaty, w domu panowała ponura cisza.

- Cicho tu bez ciebie – westchnęła – zawsze robiłaś sporo zamieszania.

Zrobiło mi się ciepło na sercu i niesamowicie smutno. Nie lubiłam, gdy komuś jest nieswojo, szczególnie z mojego powodu.

- Wiesz – uśmiechnęłam się – skoro wy jesteście dla mnie jak rodzice, a Radek jest dla mnie jak syn, to wy jesteście jego przyszywanymi dziadkami, jak chcecie oczywiście. Jakbyś chciała mogłabyś się nim zajmować, gdy nas nie będzie.

Nie byłam przygotowana na to, że ciocia aż tak się ucieszy. Nie udało mi się złapać równowagi i poleciałyśmy razem z taboretem na podłogę. Co z kolei spowodowało u nas wybuch niepohamowanego śmiechu.

- Mogłabym się nim zajmować, gdy wy będziecie na zajęciach – podrygiwała podekscytowana.

- Super – uwolniłam się od niej. – Tylko wcześniej uprzedź, muszę już iść.

Zadowolona wybiegłam z domu i wsiadłam do samochodu. Teraz tylko targ i domeczek, och. Jak to słowo rozkosznie brzmi. Na rynku wszyscy mówili o dziwnym zjawisku, niektórzy twierdzili, że to ufo, inni, że awaria. Nie należało słuchać plotek, ale instynktownie zapamiętywałam wszystkie wersje. Musiałam to na spokojnie przemyśleć, tymczasem głowa bolała mnie ze zdwojoną siłą.

Ktoś potrącił mnie w przejściu, młoda dziewczyna w szpitalnej piżamie.

- Poczekaj – złapałam ją za rękę – porozmawiajmy.

Blondynka patrzyła na mnie oczami szeroko otwartymi z przerażenia.

- Pomogę ci – obiecałam jej – nie musisz się mnie bać.

Dziewczyna zadrżała z zimna i przestała się wyrywać. Zaprowadziłam ją do samochodu i zawiozłam do domu. A tam dałam jej rzeczy do przebrania i nakarmiłam, sądząc z tempa w jakim znikały kanapki, była głodna.

- Dlaczego uciekłaś ze szpitala?

Dziewczyna zamarła.

- Nie byłam tam bezpieczna.

-W szpitalu? – zaczynałam podejrzewać, że z nią coś nie ten tego.

Napiła się herbaty i wzięłam kilka głębszych oddechów.

- Był u mnie Wojciech – poinformowała mnie – ostrzegł mnie przed TYM, co wyszło z tej dziury.

Wojciech? Ostrzegł ją?! Jak zdołał wyjść z więzienia? Jeśli naprawdę tam był.

- Jest moim przyjacielem, opiekuje się mną.

W wolnych chwilach od prześladowania mnie, dodałam w myślach.

- Co wyszło z tamtej dziury?

Ktoś zapukał do drzwi, obydwie podskoczyłyśmy.

- Idź na górę – szepnęłam.

Dziewczyna na palcach weszła po schodach, a ja poszłam otworzyć.

Tata Marii. Przełknęłam gulę w gardle i pchnęłam drzwi.

- Dzień dobry – uśmiechnęłam się ciepło. – Co pana do mnie sprowadza?

- Dobry – mężczyzna czuł się nieswojo.- Mogę wejść?

Nie.

- Proszę – przepuściłam go. – Coś się stało? Coś z Gerardem? Wiem, że miał dzisiaj zacząć tutaj praktyki – doskonale szło mi udawanie. – Wiedziałam, że to się niedobrze skończy – załkałam. – Mówiłam mu, żeby nie szedł…

- Nie, nie – mężczyzna uspokoił mnie pośpiesznie. – Jedna z pacjentek uciekła ze szpitala.

Odetchnęłam głęboko i otarłam nieistniejącą łzę.

- Oooo – udałam zdziwienie. – To ktoś niebezpieczny? Chory psychicznie? O matko! Na wolności? Nieprawdopodobne.

Miałam wrażenie, że odrobinę przesadzam, musiałam wyhamować.

- Wie pan, po tym incydencie z porwaniem, reaguje dość histerycznie.

Mężczyzna pokiwał ze współczuciem głową, dobra moja, było mu mnie żal. To najłatwiejszy sposób by się wybielić.

- Ktoś widział jak z nią rozmawiałaś – odchrząknął znacząco.

Udałam, że się zawstydziłam.

- Tak to prawda – westchnęłam ciężko. – Jeszcze wtedy nie wiedziałam o co chodzi, wyglądała na przerażoną – mówiłam coraz szybciej. – Nawet nie zwróciłam uwagi na jej strój, wie pan jak to jest w stresie. Próbowałam jej pomóc.

Policjant znów pokiwał głową, miałam go w garści, pomyślałam z satysfakcją. Jakże łatwo było nim sterować.

- Szłyście do twojego samochodu? – zebrał w końcu myśli.

Zaczęłam nerwowo skubać rąbek spódniczki.

- Wyjawiła mi skąd uciekła – przybrałam minę winowajcy – chciałam odwieść ją do szpitala. Kiedy ruszałam, ona po prostu wyskoczyła z samochodu, rozumie pan to? Bałam się, że coś sobie zrobi, chciałam ją dogonić, ale nie dałam rady. Wiem, wiem – kajałam się – powinnam zadzwonić na policję, ale było mi jej tak żal Może miała jakiś ważny powód? A co jeśli ktoś naprawdę jej groził? Tyle się teraz słyszy – machnęłam ręką. – Przepraszam, jestem nierozgarnięta, może napije się pan herbaty, kawy?

Policjant zerwał się z miejsca, wyglądał na bardzo speszonego.

- Nie, nie, dziękuję, spieszę się.

Gdy odprowadzałam go do drzwi, coś upadło na piętrze. Policjant zamarł .

- To pewnie Tulipan - skłamałam.

Pies na szczęście w tym momencie zbiegł po schodach, co dodało wiarygodności moim słowom. Bogu dzięki! Tulipan odsłonił kły i zaczął powarkiwać na mężczyznę.

- Przepraszam za niego.

- Nie ma za co – uśmiechnął się policjant. – Do zobaczenia.

- Do zobaczenia! – z ulgą zamknęłam drzwi.

Zaszczebiotałam i dałam psu kawałek kiełbasy , wiem, że nie powinnam, ale zasłużył sobie. Dziewczyna ostrożnie zeszła na dół, uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco.

- Kryzys mamy zażegnany – otarłam pot z czoła. – To co było w tej dziurze?

- Pochłaniacz – odpowiedziała. – To dziwny stwór, który rozlicza ludzi z ich uczynków.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania