Poprzednie częściKto zabił Ethana Fella? - Prolog

Kto Kto zabił Ethana Fella? 3 - Rozdział 5 - Ojciec – Finał

[Ostatnie dni były dla mnie naprawdę dużym wyzwaniem. Od dłuższego czasu cierpię na depresję i przez to nie jestem w stanie pisać już kolejnych opowiadań. Przez moją utratę przytomności w lipcu panicznie lękam się śmierci i niekiedy ręce nie przestają mi dygotać, a serce nienaturalnie szybko mi bije. Mam nadzieję, że uda mi się z tym uporać... To moje największe na tę chwilę marzenie. Chciałbym z miejsca podziękować użytkownikom: Shogun, TheRebelliousOne, Kocwiaczek, Lincoln, Bajkopisarz, Buczybór i wielu, wielu innym za czytanie i aktywne komentowanie mych opowiadań, gdyby nie wy wszyscy, serie takie jak: Opiekun, Piekło Skazańców czy Kto zabił Ethana Fela nigdy by nie powstały. Nie mówię, że definitywnie odchodzę, ale przez jakiś czas będę cicho. Dziękuję wam wszystkim za dotrwanie do finału tej ostaniej serii... Do widzenia ]

 

Magazyn portowy to naprawdę dziwne miejsce na spotkanie, pomyślał Finn, wysiadając z samochodu i łapiąc się za głowę. Przez całą godzinę drogi rozmyślał nad zleconym mu przez porywacza zadaniem i nie mógł pojąć w jaki sposób dowiedział się on o zatrudnieniu prywatnego detektywa. Teraz, to znaczy, gdy udał się pod wskazany w wiadomości adres, było już za późno na rozmyślanie o tym, co zrobił.

– Będzie dobrze – powiedział niemalże szeptem, trzęsąc się od lodowatych podmuchów wiatru.

Każdy stawiany przez mężczyznę krok stawał się coraz to trudniejszy do wykonania, jakoby jakaś niewidzialna siła chciała wgnieść go w przemoknięty grunt. Wkrótce potem otworzył drzwi magazynu i powitała go wilgoć wraz z nieprzyjemnym odorem. Zapachem przypominało to mieszkanie, które zwykł wynajmować parę lat po samobójstwie swego ojca i odejściu od matki, choć wpadający do środka wiatr co nieco niwelował u niego odruch wymiotny.

– Więc przybyłeś... – usłyszał rozchodzący się echem głos, zachrypnięty, niemniej jednak pełen klarowności – Dużo się zmieniłeś przez te lata – zawołał, wyłaniając się teatralnie z ciemności, podczas gdy zszokowany Finn spoglądał mu prosto w twarz.

***

George dojechał galopem na skraj miasta, a następnie wszedł do nocnego baru i zasiadł przy kontuarze, prosząc o szklankę whiskey z lodem i colą. Chciał być teraz pobudzony i przytomny, także kierując się maksymą "Cel uświęca środki", poprosił o jeszcze dwie dolewki. Pozostali klienci baru krzywo na niego patrzyli, lecz nie ze względu na wstęp w upajaniu się alkoholem, a prawą rękę, której większej części mu brakowało, George wprawdzie nie przejmował się ciekawością prostych ludzi i pił dalej w najlepsze.

– Ty, Wayne! Widzisz tego dziada bez ręki? – zawołał swego kumpla Ted.

– Widzę – odpowiedział Wayne – Jaka kaleka...

George prychnął pod nosem, dając do zrozumienia, że nie ulegnie prowokacji obywu prostaków i półgłówków, na co ci, zaczęli się do niego zbliżać z wytrenowanymi groźnymi minami. Zasiedli na taboretach tuż przy nim.

– Jakiś problem, starcze? – zawołał ten pierwszy, kładąc obydwie ręce na blacie.

– Zgadza się – odparł leniwie – Weź swojego chłopaka i spieprzaj mi z widoku.

Ted, który przenigdy nie spodziewałby się takiej odpowiedzi, nerwowo się zaśmiał.

– Widzisz to?! – pokazał trzymany w dłoni scyzoryk – Będziesz fikał to się skaleczysz.

– To co powiesz na to? – odgryzł się, zaciskając dłoń na schowanym w spodniach rewolwerze. Była to broń o pięknym, czarnym kolorze, posiadająca w bębenku sześć miejsc na naboje. – Jak to było..."Będziesz fikał to się skaleczysz"?

***

Anette skończyła właśnie składać swoje ubrania, kiedy poczuła, że ból głowy powoli stawał się nie do zniesienia. Jej matka, kobieta radząca sobie bardzo dobrze jak na swój wiek, natychmiast przygotowała napar z kupionych na targu ziół i podała córce do wypicia. Jęki bólu Anette przebudziły ojca, który od kilku dobrych godzin spał z książką na kolanach.

– A, o, co się dzieje? – powiedział, otwierając zmęczone oczy. – Tak mi się dobrze spało.

– Anette nie przestaje boleć głowa – powiedziała kobieta, marszcząc czoło.

Roger, bo tak się nazywał ojciec pani Fell, wstał z trudem z siedzenia i prostując plecy otworzył lodówkę, by krótko potem wyjąć szklankę ze schłodzoną wodą.

– Przyłóż to sobie do czoła, poczujesz się lepiej – przekazał jej szklankę – Czasem mam to śmieszne wrażenie, że nie potrafisz o siebie sama zadbać.

Zarówno Anette jak i jej matka stały jak wryte.

– Roger! Co ty tak nagle insynuujesz?

– Chciałbym być w błędzie, naprawdę... – objął żonę – Jednak minęło parę dni, a ona dalej nic tylko siedzi w pokoju...nawet nie jest w stanie wykonać prostych czynności, a co mówić o samodzielnym życiu! Boże, po cholerę odeszłaś z domu tego Fella?! – Gdy skończył swoje żale, zauważył, iż córka zniknęła wraz ze swoim bagażem.

– Ty to potrafisz człowiekowi sprawić przykrość.

***

– Zaskoczony? Wcale się nie dziwię – odezwał się starszy mężczyzna, trzymający w jednej dłoni broń, a w drugiej laskę. Miał siwe włosy i znaczną ilość zmarszczek na twarzy, przez co nie mógł mieć mniej niż sześćdziesiąt parę lat. – Przecież to normalne dla ludzi twego pokroju, by zapominać o tych, których się zniszczyło.

– Hank... – wypowiedział głośno Finn, kręcąc głową – Ale...Dlaczego? Co właściciel piekarni może osiągnąć porywając mi syna?

Hank był piekarzem w MapleTown jeszcze przed samobójstwem Ethana Fella i ogromnym sztormem, który zrównał owe miasto z ziemią. Widząc go po tylu latach wywołało w nim pewne poruszenie, ale i złość i niemoc.

– Były właściciel! – poprawił go ni stąd ni zowąd – Ta piekarnia należała do mego świętej pamięci ojca, a potem do mnie, była świadectwem mojej rodziny, znaczyła dla mnie wszystko! Jednak ty i ci twoi kumple wszystko spierdoliliście!

– O czym ty w ogóle mówisz?

– Wasz wódz z pseudo dużym penisem wyciągał ode mnie opłatę za "ochronę", a gdy starałem się mu sprzeciwstawić, wszystko zniszczył, a potem twoje przybycie i ta burza...

– Zrobiłem to co chciałeś i zabiłem detektywa, a teraz oddaj mi syna! – warknął Finn.

– Niestety, ale nigdy nie było to możliwością – uniósł broń wyżej – Widzisz tamte drzwi? Twój syn właśnie traci powietrze i kwestią czasu będzie jego śmierć.

– Jesteś chory i to na łeb! – wtem Finn złapał głęboki oddech i krzyknął – Damon! Policja! Tu je-

Hank strzelił, powalając Fella na ziemię.

***

Spacerujący po skraju miasta, George, nie przypuszczał, że efekt upojenia alkoholowego nadejdzie tak szybko. Klucząc się po ulicy o niemal nie zaliczył serii potknięć i upadków, a niektóre z nich mogły być śmiertelne. Szedł powoli, nie chcąc po raz enty stracić równowagi, gdy nagle jego uwaga została skierowana w stronę głośnego huku, zupełnie jakby ktoś wyszedł na zewnątrz i oddał strzał w stronę nieba. Stracił już nadzieję na odnalezienie Finna Fella, którego niegdyś znał pod imieniem Charles, dodatkowo nie posiadał żadnych celów na przyszłość, więc równie dobrze mógł podjąć się tego ostatniego wysiłku, jakim było udanie się w stronę huku.

 

***

W jednej chwili spowiło go zimno i rozmazany widok wbiegającego do środka detektywa i jego ludzi, w drugiej ciemność malowała mu się na linii wzroku. Nie czuł bólu ani cierpienia, smutku, czy złości.

– Tato! Tato! – wołało go dziecko, jednak Damon objął je w pasie i zasłonił mu oczy.

– Będzie dobrze – powiedział, przutulając je – Będzie dobrze.

Tymczasem Finn akceptował oczekujący go los, wiedział, że zaraz przekona się co go czeka "po drugiej stronie", ale zanim zamknął oczy na dobre, zobaczył, iż do środka wbiega mężyzna odbiegający wyglądem od reszty, a w dodatku pozbawiony był części ręki.

I w tej właśnie chwili Finn Fell oddał ostatni wdech powietrza, zanim jego ciało pogrążyło się w długi sen.

 

*** Następnego ranka ***

– Bradziu, jesteś głodny? – napiera, jednak on w dalszym ciągu wpatruje się w zdjęcie rodzinne.

– Nie – odpowiedział, przecierając oczy – Chodzi o to, że to zdjęcie i zegarek są ostatnimi wspomnieniami o tacie – po chwili zamilkł i otworzył szeroko oczy – Mamo, zegarek!

– Chyba cieszysz się, że pan Damon go oddał?

– Nie o to chodzi – zaprzeczył – On...zaczął działać...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Garść 09.10.2020
    Nicości nie ma, więc deprechę spuść do muszli (klozetowej:).
    Będzie dobrze!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania