Aiden Księga pierwsza: Rebelia – rozdział 4 (część I)

21 grudnia 3138

Prist, rezydencja Sundemo

 

Pan Freeman przyszedł do mnie dziś rano. Zapukał, zaczekał na moją odpowiedź, a potem otworzył na oścież drzwi, by wejść. Pan Freeman bowiem, oprócz tego, że jest łysawy, ma lekko wyłupiaste oczy i poznaczone żyłkami powieki, jest też wysoki i szczupły, ubrany zazwyczaj w czarne spodnie, dwurzędowy frak zapinany na sześć guzików i szarą kamizelkę. To naprawdę dobry i życzliwy człowiek, a także lojalny i pracowity kamerdyner; dzięki jego wsparciu coraz bardziej przyzwyczajam do tego miejsca oraz mojego nowego życia.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam paniczowi w jego poczynaniach. Zaparzyłem dla pana herbatę, jaśminową, taką jaką pan lubi – powiedział, tym samym czasie nalewając herbatę z dzbanuszka do małej porcelanowej filiżanki, którą postawił na moim biurku.

– Wcale mi nie przeszkadzasz, Freeman – odparłem, nie wiedząc, co jeszcze mogę rzec; nie lubiłem zwracać się do niego po nazwisku, wydawało mi się to niesłuszne. Dlatego dodałem tylko: – Dziękuję.

Tego ranka jego wymizerowane oblicze miało ten sam poważny wyraz, jednak wcale mi to nie przeszkadzało, by rozsmakowywać się w cudownym smaku herbaty. Nie ma bowiem lepszej herbaty niż ta, którą zaparza pan Freeman.

– Paniczu Aiden – rzekł, stając obok mnie.

– Tak… Freeman?

– Pan Sundemo prosił mnie, abym przekazał paniczowi, że przed południem wyjeżdża do stolicy w interesach i chciałby wiedzieć, czy zechciałby pan jechać razem z nim.

– Z chęcią zabiorę się razem z panem Sundemo – powiedziałem, a ten ukłonił się nieznacznie i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Siedziałem tak, gapiąc się w miejsce, które przed chwilą opuścił, po czym wziąłem jeszcze jeden łyk z filiżanki i wróciłem do pisania, żeby kontynuować opowieść...

 

Pewnego popołudnia, kiedy miałem jedenaście lat, bawiłem się pod schodami w krótkim korytarzyku odchodzącym od pokoju Eriny do solidnie okratowanych drzwi skarbczyka. To w nim przechowywano rodzinne skarby: srebrną zastawę stołową, która widywała światło dnia tylko przy specjalnych okazjach, kiedy matka miała gości; rodzinne klejnoty, biżuterię oraz książki matki, które uważała za najcenniejsze – niezastąpione. Klucz do skarbczyka matka nosiła cały czas przy sobie, na rzemyku na szyi. Nikt oprócz matki nie miał do niego dostępu.

Lubiłem się bawić w tym korytarzyku, bo bardzo rzadko ktoś się tu pojawiał – byłem wolny od matki, która za każdym razem nakazywała mi wstać z brudnej podłogi, zanim wytrę dziurę w spodniach, a potem zmuszała do opowiadania o nauce czy nieistniejących przyjaciołach. Lub, co gorsza, od Eriny, która prychała pogardliwie na wszystkie moje zabawy, a jeśli bawiłem się akurat ołowianymi żołnierzykami, złośliwie wszystkie mi wywracała.

Tak, korytarzyk między pokojem Eriny a skarbczykiem był jednym z nielicznych miejsc w domu na Beeston Grove, gdzie miałem nadzieję uniknąć wszystkich tych spotkań, dlatego tam właśnie chodziłem, kiedy chciałem, żeby nikt mi nie przeszkadzał.

Tym razem było inaczej. Pojawiła się nowa twarz: oto pan Sundemo wszedł do korytarzyka w chwili, gdy właśnie zamierzałem rozstawić armię. Miałem przy sobie świecę, stojącą na kamiennej podłodze; płomyk zamigotał w przeciągu od otwieranych drzwi. Ze swojego miejsca ujrzałem rąbek fraka pana Sundemo i czubek jego laski, a gdy powędrowałem wzrokiem wyżej to zobaczyłem, że na mnie patrzy.

– Paniczu Aiden, miałem nadzieję, że cię tu znajdę – powiedział pan Sundemo z uśmiechem. – Czy jesteś bardzo zajęty?

Poderwałem się na nogi.

– Tylko się bawię, proszę pana – odparłem pośpiesznie. – Czy coś się stało?

– Och, nie – rzekł ze śmiechem. – Ostatnią rzeczą, jakiej bym pragnął, to przeszkadzać paniczowi w zabawie, miałem jednak nadzieję pomówić z paniczem w pewnej sprawie.

– Oczywiście – powiedziałem, przygnębiony zapowiedzią kolejnego zestawu pytać o moje postępy w arytmetyce. Tak, lubiłem rachunki, Tak, lubiłem lekcje pisania. Tak, miałem nadzieję, że któregoś dnia będę tak mądry, jak moja matka. Tak, miałem nadzieję, że którego dnia zostanę wielkim uczonym.

Pan Sundemo jednak gestem kazał mi wrócić do zabawy, a nawet odstawił laskę i podciągnął spodnie, żeby przykucnąć obok mnie.

– Co my tu mamy? – spytał, wskazując małe, cynowe ludziki.

– To tylko zabawa, proszę pana – odparłem.

– To twoi żołnierze, prawda? – dociekał. – Który z nich jest dowódcą?

– Nie mam dowódcy, proszę pana.

Pan Sundemo roześmiał się sucho.

– Twoi żołnierze potrzebują wodza, Aiden. Inaczej skąd będą wiedzieli, co mają robić? Kto inny zaprowadzi wśród nich dyscyplinę i wskaże im cel?

– Nie wiem, proszę pana.

– Proszę – powiedział pan Sundemo. Wyjął jednego żołnierzyka z oddziału, potarł nim o rękaw, a potem postawił go z boku. – Może zrobimy dowódcę tego ot dżentelmena, co ty na to?

– Jeśli tak pan sobie życzy, proszę pana.

– Paniczu Aiden. – Sundemo uśmiechnął się. – To twoja zabawa. Jestem zaledwie intruzem, który ma nadzieję, że pokażesz mu jej reguły.

– Tak, proszę pana, w takim racie dowódca się przyda.

– Doskonale – podjął pan Sundemo, odwracając się na powrót do żołnierzyków. – W takim razie uczyńmy tego dżentelmena dowódcą oddziały, by dowodził i przykładem uczył swoich ludzi cnót porządku, dyscypliny i lojalności. Co o tym myślisz, paniczu Aiden?

– Tak, proszę pana – odparłem posłusznie.

– To nie wszystko, paniczu Aiden – powiedział. Sięgnął w dół i spomiędzy swoich stóp wyjął następnego żołnierzyka, po czym ustawił go obok dowódcy. – Dowódca potrzebuje zaufanych poruczników, prawda?

– Tak, proszę pana – zgodziłem się. W przeciągu ciszy, która zapadła, patrzyłem, jak pan Sundemo z niezwykłą uwagą dostawia do dowódcy jeszcze dwóch poruczników. Milczenie robiło się coraz bardziej krępujące, w końcu więc się odezwałem, bardziej po to, by je przerwać, niż z chęci rozmowy o nieuniknionym.

– Proszę pana, nie przyszedł pan tutaj, żeby się ze mną bawić?

– Przejrzałeś mnie na wskroś, paniczu Aiden. – Pan Sundemo roześmiał się głośno. – Twoja matka jest doskonałym nauczycielem. Widzę, że nauczyła cię przebiegłości i sprytu, a także innych rzeczy, bez wątpienia.

Nie byłem pewny, co miał na myśli, więc milczałem.

– Jak idą lekcje dalmajskiego, jeśli wolno wiedzieć? – zapytał pan Sundemo.

– Bardzo dobrze, proszę pana. Matka mówi, że codziennie robię postępy – odparłem z dumą.

– Świetnie, to świetnie. A czy matka zdradziła ci, w jakim celu uczysz się dalmajskiego?

– Matka mówi, że prawdziwa nauka zacznie się w dniu moich czternastych urodzin – odrzekłem.

– Cóż, ciekaw jestem, co takiego zamierza ci powiedzieć – rzekł pan Sundemo, ściągając brwi. – Naprawdę się nie domyślasz? Nie masz żadnego pojęcia?

– Nie, proszę pana, nie mam – odparłem. – Mówi tylko, że wskaże mi ścieżkę, którą mam podążać. Credo.

– Rozumiem. Bardzo to ekscytujące. Nigdy nie zdradziła, czym to ,,credo” może być?

– Nie, proszę pana.

– Fascynujące. Założę się, że nie możesz się doczekać. A czy matka opowiadała ci kiedykolwiek o twoim ojcu? Skąd pochodził? Czym się zajmował?

Popatrzyłem mu w oczy.

– Znał pan mojego ojca?! – zapytałem podekscytowany. Pan Sundemo wyglądał na nieco zaskoczonego z mojej reakcji, jakby spodziewał się czegoś innego. Patrzył na mnie przez pewien moment z zamyślonym wyrazem twarzy, wziął głębszy wdech i powiedział:

– Tak, znałem go. Pamiętam go z moich rycerskich czasów. Walczyliśmy ramię w ramię w obu bitwach pod Hevado kilkanaście lat temu, zanim jeszcze się urodziłeś.

– Brał pan udział w krucjatach?

– Tak – odparł z małym uśmiechem na twarzy. – Byłem niegdyś rycerzem kościoła, tak samo jak twój ojciec.

– Chciałbym go poznać...

– Był odważnym człowiekiem. I świetnym wojownikiem. Oraz dobrym przyjacielem... Najlepszym jakiego miałem.

Wtedy pan Sundemo wyciągnął rękę do góry, którą następnie oparł na moim ramieniu.

– Bardzo go przypominasz, Aiden. – rzekł. – Wiedz, że byłby z ciebie bardzo dumny.

Nagle poczułem, jak całe moje ciało przepełniła nieznana mi dotąd radość. Moje policzki zaczerwieniły się, a oczy zabłysły, niczym dwa księżyce w pełni.

– Dziękuję, proszę pana.

– Nie, paniczu Aiden. To ja podziękować.

Pan Sundemo wstał, sięgnął po laskę, strzepnął ze spodni kurz – prawdziwy czy wyimaginowany – i ruszył do drzwi.

– Opowie mi pan więcej o moim ojcu, kiedy znów się zobaczymy? – zapytałem. – Chciałbym znać go lepiej.

Sundemo przystanął, uśmiechnął się pod nosem i zmierzwił mi dłonią włosy. Gest ten znalazłem całkiem przyjemnym. Może dlatego, że to samo robiła moja matka.

– Ach, ależ naturalnie. Jest jeszcze wiele rzeczy, o których muszę ci opowiedzieć, paniczu Aiden – rzekł Sundemo. – Chciałbym jednak prosić panicza, aby nie wspominał o naszej rozmowie swojej matce. Niech to będzie nasz mały sekret.

Nie widziałem w tym żadnego problemu, więc uśmiechnąłem się i wróciłem do zabawy, kiedy znów zostałem w korytarzyku sam.

 

Niedługo po tej rozmowie znajdowałem się właśnie w innej części domu, zmierzając do swojej sypialni, kiedy przechodząc obok gabinetu matki, usłyszałem z wnętrza podniesione głosy: jej i pana Sundemo.

Obawa przed solidnym laniem nie pozwoliła mi podejść bliżej i dosłyszeć, co mówią. Dobrze się stało, że się nie zbliżyłem, gdyż chwilę później drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie i wypadł z nich pan Sundemo. Był wściekły – gniew widać było wyraźnie po kolorze jego policzków i ogniu w oczach – lecz widząc mnie w korytarzu, stanął jak wryty; nie był jednak w stanie ukryć zdenerwowania.

– Próbowałem, paniczu Aiden – powiedział, opanowując się i zapinając frak, żeby wyjść. – Próbowałem ją przekonać.

I to powiedziawszy, założył na głowę trójgraniasty kapelusz i wyszedł. Matka stanęła w drzwiach gabinetu i popatrzyła za nim ze złością. Chociaż całe zajście nie należało na pewno do przyjemnych, były to sprawy dorosłych,i nie przejąłem się nim.

Miałem co innego na głowie. Dzień czy dwa później miała miejsce napaść.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Clariosis 14.10.2021
    Przyznam szczerze i uczciwie, że jest to jedna z nielicznych powieści na Opowi, z którymi miałam przyjemność obcować, a która aż tak by mi się podobała. Widzę naprawdę, ale to naprawdę ogromny progress w stylu i opowiadaniu historii. Księga II miała przejawy potencjału, ale to dopiero księga I pokazała, jak wiele masz do zaoferowania czytelnikowi jako autor. Opisy wychodzą bardzo naturalnie, dialogi - jeszcze lepiej. Całość czyta się gładko i z zainteresowaniem, rozwijasz fabułę powoli i łagodnie, dodając coraz to więcej elementów. To, że jako czytelnik mogę dowiedzieć się tak wiele o Aidenie, jak dorastał, co widział, jest dla mnie bardzo satysfakcjonujące i odpowiada na moje czytelnicze potrzeby. ? Bardzo ładnie korzystasz ze znanych już wzorców, czyli nieznany ojciec, jakiś przyjaciel który go znał. Niby znane, a jednak opowiadasz to w bardzo przykuwający uwagę sposób - brawa!
    Zostawiam zasłużone pięć i wypływam dalej, by czytać.
    Pozdrawiam!
  • Heldeus 14.10.2021
    Bardzo się ciesze, że podobają Ci się moje prace. Szczególnie te najnowsze, nad którymi poświęciłem sporo czasu i wysiłku. Liczę, że polubisz też następne rozdziały; pełnych akcji, nowych bohaterów, miejsc, a także nowych wątków. Oczywiście, jeżeli będziesz miała czas oraz chęci na ich przeczytanie. A co do młodego Aidena, wciąż pracuje nad zwieńczeniem tej części, muszę dokładnie to zaplanować nim zabiorę się do pisania. Jest to ważne, wręcz kluczowe dla całego utworu. Jednak nie lubię grzać miejsca za długo, i zdecydowałem na razie przeskoczyć ten etap i skupić się na następnym, co pewnie już zauważyłaś.
    Taki już jestem, he he...
    Jeszcze raz dziękuje za przeczytanie mojego opowiadania i podzielenie się szczerą opinią. Bardzo mnie to ucieszyło, a także daje motywacje do kontynuowania pracy.
    Również pozdrawiam i życzę udanego dnia, bądź wieczora.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania