Aiden Księga pierwsza: Rebelia – rozdział 5 [Nowe wydanie]

21 stycznia 3138

Darim, posiadłość pana Sundemo

 

Chociaż dziś pochowaliśmy matkę, pierwsza moja myśl, kiedy się rano obudziłem, nie dotyczyła jej ani pogrzebu, lecz skarbczyka na Beeston Grove.

Nie próbowali się do niego dostać. Matka wynajęła trzech żołnierzy, bo bała się kradzieży, ale napastnicy wdarli się na piętro, nawet nie próbując go złupać.

Pytanie: dlaczego? Bo chodziło im o Erine, oto dlaczego. A zabójstwo matki? Czy to też była część ich planu?

O tym właśnie myślałem, kiedy obudziłem się w lodowatym pokoju - ziąb nie był niczym niezwykłym. W istocie taka była codzienność. Tyle że tego dnia w sypialni było wyjątkowo zimno. To był mróz, od którego cierpną zęby, przeszywający do szpiku kości. Zerknąłem na palenisko, zdziwiony, że ogień nie daje więcej ciepła, i zobaczyłem, że w nim nie rozpalono, a krata jest szara i zasypana popiołem.

Wyskoczyłem z łóżka i podszedłem do okna, pokrytego od środka grubą, niepozwalającą wyjrzeć na zewnątrz warstwą lodu. Posapując z zimna, ubrałem się i wyszedłem z pokoju. Uderzyła mnie panująca w domu cisza. Stąpając na palcach, poszedłem do kuchni, gdzie pani Klara wzdrygnęła się lekko na mój widok. Zmierzyła mnie od stóp do głów z dezaprobatą i wróciła do swojego zajęcia przy desce do krojenia. Nie byliśmy bynajmniej pokłóceni, pani Klara po prostu każdego traktuje podejrzliwie, tym bardziej teraz, po napaści.

- Nie należy do najbardziej wyrozumiałych - powiedziała mi którego dnia Zofia. To kolejna rzecz, która zmieniła się po ataku: Zofia stała się o wiele bardziej szczera, co jakiś czas zdradzała, co naprawdę myśli o różnych sprawach. Nie miałem na przykład pojęcia, że nie lubiła się z panią Klarą ani że podejrzliwie odnosiła się do pana Sundemo.

Tak jednak było.

- Nie wiem, czemu podejmuje decyzje w imieniu rodziny Edgarden - mruknęła wczoraj ponuro. - Nie jest członkiem rodziny i wątpię, by nim kiedykolwiek został.

Świadomość, że Zofia ma niezbyt wysokie mniemanie o pani Klarze, dziwnym sposobem uczyniła ochmistrzynię mniej nieprzystępną w moich oczach. Podczas gdy wcześniej zastanowiłbym się dwa razy, zanim poszedłbym do kuchni i poprosił o coś do jedzenia, teraz nie miałem takich obaw

- dzień dobry, pani Klaro - powiedziałem.

Dygnęła nieznacznie. W kuchni panował chłód, była tu sama. Na Beeston Grove pani Klara miała co najmniej dwoje pomocników, nie wspominając o innych służących, którzy wbiegali i wybiegali przez wielkie, podwójne drzwi kuchenne. Ale to było przed atakiem, kiedy zatrudnialiśmy pełno służby, a nic tak nie odstrasza sług, jak napaść wymachujących bronią, zamaskowanych mężczyzn. Większość następnego dnia po prostu nie wróciła.

Została tylko pani Klara, Zofia, pokojówka imieniem Emily i panna Barbra, służąca ojca. Tylko oni opiekowali się rodziną Edgardenów. Czy raczej powinienem powiedzieć niedobitkami Edgardenów. Zostałem tylko ja i ojciec.

Wyszedłem z kuchni z kawałkiem ciasta zawiniętym w serwetkę. Pani Klara wręczyła mi go z kwaśną miną, bez wątpienia nie pochwalała mojego wałęsania się po domu tak wcześnie rano i podjadania przed śniadaniem, które właśnie przygotowywała. Lubię panią Klarę, tym bardziej że znalazła się wśród tych nielicznych sług, którzy pozostali przy nas po tamtej strasznej nocy. Mimo to mam teraz inne sprawy na głowie. Pogrzeb matki. I ojca, oczywiście.

Zorientowałem się, że jestem w sieni, patrzę na drzwi wejściowe i zanim się spostrzegłem, już były otwarte. Bez namysłu - a przynajmniej bez nadmiernego namysłu - wyszedłem schody, w świat pokryty szronem.

 

– Do kroćset, co zamierzasz porabiać w tak zimny poranek, paniczu Aiden?

Pod dom właśnie zajechał powóz, a z okna wyglądał pan Sundemo. Miał na głowie cieplejszy niż zwykle kapelusz, a usta i nos otulił szalem, więc na pierwszy rzut oka wyglądał jak rabuś z gościńca.

– Rozglądam się tylko, proszę pana – odparłem ze schodów.

Hrabia ściągnął z twarzy szal i spróbował się uśmiechnąć. Dotąd, kiedy się uśmiechał, jego oczy wesoło połyskiwały, teraz przypominały stygnące, gasnące popioły, niezdolne dać ciepła, wytężone i zmęczone jak jego głos.

– Sądzę, że wiem, czego szukasz, paniczu Aiden.

– Czego, proszę pana?

– Drogi do domu?

Zastanowiłem się nad tym i zrozumiałem, że ma rację. Kłopot w tym, że pierwsze dwanaście lat życia pod baczną opieką rodziców i opiekunek. Choć wiedziałem, że Beeston Grove znajduje się niedaleko, może dosłownie dwa kroki stąd, nie miałem pojęcia, jak się tam dostać.

– Zamierzałeś go odwiedzić? – spytał pan Sundemo.

Wzruszyłem ramionami, ale po prawdzie tak właśnie było, wyobrażałem sobie siebie w skorupie dawnego domu. Wyobraziłem sobie, jak sięgam po...

– Miecz matki?

Przytaknąłem

– Obawiam się, że zapuszczanie się do domu jest zbyt niebezpieczne. Może jednak chciałbyś tam podjechać? Przynajmniej możesz popatrzeć. Wsiadaj, ziąb jak diabli.

Nie widziałem przeciwwskazań, zwłaszcza kiedy pan Sundemo wyciągnął z głębi powozu kapelusz i pelerynę.

Kiedy kilka chwil później zatrzymaliśmy się przed domem, nie wyglądał tak, jak go sobie wyobrażałem. Było o wiele, wiele gorzej. Jakby ogromna, nadprzyrodzona pięść spadła na niego z góry, przebijając dach i piętra, czyniąc w nim wielką, poszarpaną wyrwę. To nawet nie był dom, raczej puste miejsce po domu.

Przez pozbawione szyb okna można było zajrzeć do sieni i dalej, przez dziury w podłogach na korytarz trzy piętra wyżej; wszystko było poczerniałe od sadzy. Rozpoznawałem niektóre meble, czarne i zwęglone; ze ścian krzywo zwisały nadpalone portrety.

– Przykro mi, naprawdę zbyt niebezpiecznie jest wchodzić do środka, paniczu Aiden – powiedział pan Sundemo.

Po chwili zaprowadził mnie z powrotem do powozu, stuknął dwukrotnie laską w dach i odjechaliśmy.

– Jednakowoż – podjął – pozwoliłem sobie wczoraj wynieść parę drobiazgów.

Sięgnął pod siedzenie i wyciągnął puzdro. Ono także było pokryte sadzą, ale kiedy położył je na kolanach i otworzył, bym mógł dostrzec należący do matki miecz, który o dziwo zachował się w jednym kawałku bez najmniejszego pęknięcia, czy jakiegokolwiek innego uszkodzenia.

– Dziękuję, panie Sundemo. – Tylko tyle zdołałem wykrztusić. Zamknął pudło i położył je na siedzeniu między nami.

– To piękna broń, Aiden. Nie wątpię, że będziesz jej strzegł jak skarbu.

– Będę, proszę pana.

– A kiedy, zastanawiam się, po raz pierwszy zakosztuje krwi, gdy będziesz go dzierżył?

– Nie wiem, proszę pana.

Zamilkliśmy. Pan Sundemo ścisnął laskę kolanami.

– Tamtej nocy zabiłeś człowieka – powiedział, odwracając głowę do okna. Mijaliśmy ledwie widoczne domy, sunące w tył w oparach dymu i mroźnego powietrza. Wciąż było bardzo wcześnie, ulice jeszcze się nie zaludniły. – Jak się wtedy poczułeś, Aiden?

– Broniłem swoją rodzinę – odparłem.

– To było jedyne możliwe wyście, Aiden – zgodził się pan Sundemo, przytakując – i postąpiłeś słusznie. Nawet przez chwilę nie myśl, że było inaczej. Ale jedyne wyjście czy nie, nie zmienia to faktu, że zabić człowieka to poważna sprawa. Dla każdego. Dla twojej matki. Dla mnie. A zwłaszcza dla chłopca w tak młodym wieku.

– Nie smuciło mnie to, co zrobiłem. Po prostu zadziałem.

Pan Sundemo nie odpowiedział natychmiast, tylko spuścił wzrok w dół, zamyślony. Po chwili zapytał:

– A czy myślałeś o tym później?

– Nie, proszę pana. Myślałem tylko o matce i ojcu.

– I o Erinie...? – podsunął pan Sundemo.

– Och. Tak, proszę pana.

Zapadła cisza. Kiedy znów się odezwał, głos miał poważny i spokojny.

– Musimy ją znaleźć, Aiden – rzekł.

Milczałem.

– Zamierzam niebawem wrócić do Pristu na parę dni, po czym wyjechać do stolicy, gdzie naszym zdaniem jest przetrzymywana.

– Skąd pan wie, że ona jest w stolicy, proszę pana?

– Aiden, jestem członkiem sekretnej i ważnej organizacji. Można ją nazwać klubem czy stowarzyszeniem. Jedną z wielu zalet członkostwa jest to, że wszędzie mamy swoje oczy i uszy.

– Jak się ona nazywa, proszę pana? – spytałem.

– Porządek Triskelionu¹, paniczu Aiden. Jestem rycerzem Triskelionu.

– Rycerzem? – powtórzyłem powoli, przyglądając mu się bacznie.

Zaśmiał się krótko.

– Być może nie takim, o jakim myślisz, Aiden, reliktem z wieków wczesnych, ale nasze ideały pozostają niezmienione. Tak jak nasi poprzednicy wyruszyli szerzyć pokój na północy wieki temu, tak i my jesteśmy niewidoczną siłą, która pomaga zachować pokój i porządek w naszych czasach. – Machnięciem ręki wskazał coraz ludniejsze ulice za oknem. – Wszystko to, Aiden wymaga porządku. Porządek Triskelionu. daje taki przykład.

W głowie mi się zakręciło.

– Gdzie się spotykacie? Co robicie? Nosicie zbroje?

– Okaż cierpliwość, a uzyskasz pożądane odpowiedzi.

– Czy matka też była jej członkiem? Czy również była rycerzem zakonu? – Serce zabiło mi mocniej. – Czy uczyła mnie na rycerza?

– Twój dziadek jak najbardziej, jednak Riyo... Nie, paniczu Aiden, nie była i o ile mi wiadomo, uczyła cię wyłącznie na człowieka wartościowego, przydatnego światu. Nie, stosunki z twoją matką nie wynikały z mojego członkostwa w zakonie. Przyjaźniłem się z twoją matkę długo przed twoim urodzeniem, a może nawet dłużej. Byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Jednak wiedziała, że jestem rycerzem. Ostatecznie Porządek Triskelionu ma wpływy wśród potężnych i bogatych, a te czasem przydawały się w interesach. Twoja matka do nas nie należała, ale była dość przebiegła, by dostrzec wartość takich kontaktów: przyjazne słowo, przekazywane użytecznej informacji... – Pan Sundemo głęboko odetchnął – ... między innymi wiadomości o szykowanym ataku na Beeston Grove. Powiedziałem jej o tym oczywiście. Spytałem, czy wie, by zaprzestała swoich badań na jakiś czas, niestety ona odrzuciła samą taką myśl, być może nieszczerze. Pokłóciliśmy się o to, Aiden. Poniosła nas złość, ale teraz żałuję, że nie byłem bardziej uparty.

– To tę kłótnię słyszałem? – zapytałem.

Pan Sundemo zerknął na mnie z ukosa.

– A więc słyszałeś, tak? Nie podsłuchiwałeś, mam nadzieję?

Powiedziałem to takim tonem, że poczułem wielką ulgę, iż rzeczywiście tego nie robiłem.

– Nie, proszę pana, usłyszałem podniosłe głosy, i to wszystko.

Pan Sundemo przyjrzał mi się uważnie. Upewniwszy się, że mówię prawdę, odwróciłem się.

– Twoja matka była równie uparta, jak tajemnicza.

– Ale nie zlekceważyła ostrzeżenia, proszę pana. Przecież najęła żołnierzy.

Pan Sundemo westchnął.

– Twoja matka nie potraktowała zagrożenia poważnie i sama nie zrobiłaby nic. Kiedy zrozumiałem, że mnie nie posłucha, pozwoliłem sobie o wszystkim poinformować twego ojca. To na jego nalegania najęła żołnierzy. Żałuję, że zamiast nich nie wzięła kogoś spośród nas. Nie zostaliby tak łatwo pokonani. Teraz mogę tylko spróbować odnaleźć jej córkę i ukarać winnych. Żeby tego dokonać, muszę wiedzieć, dlaczego to zrobili, jaki był cel napaści. Paniczu Aiden, powiedz mi, co wiesz o niej, zanim osiedliła się w Darimie?

– Nic nie wiem, proszę pana – odparłem.

Roześmiał się sucho.

– Cóż, czyli jest nas dwóch. A nawet więcej. Twój ojciec również nic nie wie.

– A Erina, proszę pana?

– Ach, równie tajemnicza Erina. Tyleż była frustrująca, co piękna, tyleż nieodgadniona, co urocza.

– ,,Była", proszę pana?

– Tak mi się tylko powiedziało, paniczu Aiden, a przynajmniej taką mam szczerą nadzieję. Nieustannie wierze, że Erina jest bezpieczna w rękach swoich porywaczy, ponieważ użyteczna jest dla nich tylko żywa.

– Uważa pan, że porwali ją dla okupu?

– Twoja matka była bardzo bogata. Wasza rodzina mogła zostać wybrana na cel choćby przez wzgląd na majątek, a śmierć twojej matki nie musiała być zaplanowana. To z całą pewnością możliwe. Nasi ludzie badają już taką ewentualność. Równie dobrze zadaniem napastników mogło być zgładzenie twojej matki, i tym też się zajmujemy, a konkretnie ja się zajmuję, bo oczywiście dobrze ją znałem i wiedziałbym, gdyby miała jakiś wrogów: nieprzyjaciół dość zajadłych, by przeprowadzić taką napaść, nie mówię, rzecz jasna, o niechętnych mu najemcach. Nie odnalazłem ani jednego tropu, co skłania mnie do przekonania, że mogło chodzić o wyrównanie jakichś krzywd. Jeśli tak, to bardzo zadawnionych, z czasów, zanim osiadła w Darimie. Kluczem do tej zagadki; jest Erina. A nawet jeśli nic nie wie, czego się lękam, musimy ją odnaleźć oraz sprowadzić z powrotem do domu.

Zaintrygowało mnie to, jak powiedział ,,musimy"

– Jak mówiłem, uważa się, że została zabrana gdzieś do stolicy, tam więc będziemy prowadzić poszukiwania. A mówiąc ,,będziemy", mam na myśli ciebie i mnie, Aiden.

Wzdrygnąłem się.

– Słucham? – wyjąkałem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.

– Dobrze słyszałeś – rzekł pan Sundemo. – Pojedziesz ze mną.

– Ojciec mnie potrzebuje, proszę pana. Nie mogę go tutaj zostawić.

Pan Sundemo znów na mnie spojrzał. W jego oczach nie było ani łagodności, ani złości.

– Aiden – powiedział – obawiam się, że ta decyzja nie należy do ciebie.

– Należy do ojca – uparłem się.

– Cóż, owszem.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

Pan Sundemo westchnął.

– Zastanawiałem się, czy rozmawiałeś z ojcem od chwili napaści?

– Był zbyt wstrząśnięty, by widzieć kogokolwiek oprócz panny Emily I Barbry. Nie wychodził ze swojego pokoju, a panna Barbry mówi, że zostanę wezwany, kiedy będzie gotowa mnie ujrzeć.

– Kiedy go spotkasz, zobaczysz, że się zmienił.

– Słucham?

– W noc ataku Konrad widział, jak jego żona umiera i jak jego mały synek zabija człowieka. To odcisnęło na nim głębokie piętno, Aiden: może już nie być osobą, którą pamiętasz.

– Tym bardziej mnie potrzebuje.

– Może potrzebuje raczej spokoju, żeby dość do zdrowia, Aiden. Z dala od wszystkiego, co przypominałoby mu o tamtej strasznej nocy.

– Rozumiem, proszę pana – powiedziałem.

– Istnieje jeszcze jedna rzecz, która przemawia za tym, byś wyjechał ze mną.

– Jaka?

Pan Sundemo nachylił się lekko i wskazał na mnie, a konkretnie nadgarstek.

– Nosisz za sobą pewne brzemię, mam racje? – rzekł. – Coś, co kazano trzymać ci w tajemnicy.

Nic nie odpowiedziałem, odwróciłem wzrok w drugą stronę. Serce zabiło mi mocnej, lecz tym razem poprzez strach. Była to tajemnica, którą matka kazała mi trzymać w sekrecie; dla bezpieczeństwa rodziny, a przede wszystkim własnego².

– Aiden – kontynuował – rozumiem, że się boisz. Uwierz mi. Przy mnie będziesz bezpieczny, daje słowo. Tylko pokaż mi to.

Po chwili namysłów, postanowiłem zaufać i pokaż mu ,,to", czego chciał.

Wyciągnąłem lewą rękę, by następnie podwinąć rękaw i zrzucić zaplątany na nadgarstku bandaż, ujawniając mój największy sekret. Sekret rodziny Edgarden. Znamię maga ognia.

– Fascynujące – powiedział pan Sundemo, dokładnie patrząc na mój nadgarstek.

– Widział pan już to kiedyś?

Przytaknął.

– Twój dziadek, Rocho Edgarden był nosił takie samo znamię, nie powinno mnie więc dziwić, że i ty, mój chłopcze, masz w sobie ten rzadki talent.

,,Talent" jeszcze nikt tak tego nie określił.

– Teraz wiem już wszytko – podsumował, po czym zaczął zawijać z powrotem bandaż. – Jeszcze wszystko przed tobą. Czeka ciebie długa i kręta droga. Nie będzie ona łatwa, często los będzie zrzucał kamienie pod twe stopy, o które będziesz się potykał. To nic nie znaczy. Twoje cele będą sięgały dalej, niż to. Jestem pewien, że to przezwyciężysz, aż znów zaczniesz chodzić.

 

Ojciec wezwał mnie do siebie na krótko przed pogrzebem.

Kiedy Zofia, cała czerwona i co rusz przepraszająca za to, że ,,sobie pospała", przyszła mi to powiedzieć, w pierwszej chwili pomyślałem, że ojciec zmienił zdanie co do mojego wyjazdu do Pristu z panem Sundemo, byłem jednak w błędzie. Pobiegłem do jego pokoju, zapukałem do drzwi i wszedłem, ledwie usłyszawszy zaproszenie – głos miał słaby i piskliwy, zupełnie nie taki jak kiedyś – cichy, lecz nieznoszący sprzeciwu. Siedział przy oknie, a panna Barbra mocowała się z zasłonami. Choć był dzień, na dworze panowała szarówka, ojciec jednak machał przed sobą dłonią, jakby dokuczał mu rozzłoszczony ptak, a nie szarzejące promienie zimowego słońca. Ku jego zadowoleniu panna Brabra w końcu uporała się z zadaniem i ze znużonym uśmiechem ojciec gestem nakazał mi usiąść.

Zwrócił ku mnie twarz, bardzo powoli, przyjrzał mi się i zmusił się do uśmiechu. Napaść pozostawiła na nim niezatarty ślad. Zupełnie, jakby uszło z niego życie, jakby stracił to wewnętrzne światło, które zawsze z niego biło, czy się uśmiechał, czy był zły, czy jak to mawiała matka, miał serce na dłoni. Teraz uśmiech powoli ześliznął się z jego ust i zagościł na nim znów pusty grymas, jakby nie miał już sił zachowywać pozorów.

– Wiesz, że nie idę na pogrzeb, Aiden? – powiedział głucho.

– Tak, ojcze.

– Przepraszam. Przykro mi, Aiden, naprawdę, ale nie mam siły.

Dotąd nigdy nie nazywał mnie ,,Aiden". Mówił do mnie ,,skarbie" albo ,,synu".

– Tak, ojcze – powiedziałem, wiedząc, że to nieprawda. ,,Twój ojciec ma więcej siły niż wszyscy mężczyźni, jakich znałam, Aiden", mawiała matka.

Poznali się niedługo po tym, jak przyjechała do Darimu, a on zapolował na nią niczym ,,lew na swoją ofiarę", żartowała, ,,widok tyleż mrożący krew w żyłach, co wspaniały". Za ten żart dostała szturchańca i można było pomyśleć, że było w nim ziarno prawdy.

Ojciec nie lubił opowiadać o swojej rodzinie. ,,Majętni", tyle tylko wiedziałem. Erina wspomniała raz, że wyrzekli się ojca przez jego związek z matką. Dlaczego – tego oczywiście nigdy się nie dowiedziałem. Kilka razy nagabywałem ojca, by opowiedział o życiu matki, zanim przyjechała do Darimu, ale on tylko tajemniczo się uśmiechał. Matka mi powie, kiedy będę gotów. Siedząc w jego pokoju uświadomiłem sobie, że powodem przynajmniej części mojego cierpienia jest to, że nigdy nie dowiem się, co matka planowała powiedzieć mi w dniu urodzin. Choć muszę przyznać, że to malutka część – zupełnie nieznacząca w porównaniu z bólem po stracie matki i widokiem ojca w obecnym stanie. Tak... skarlałego. Tak bardzo pozbawionego siły, o której mówiła matka.

Być może w rzeczywistości źródłem tej siły była ona sama. Być może rzeź tamtego okropnego wieczora okazała się dla niego czymś nie do udźwignięcia. Mówią, że tak bywa z żołnierzami. Dopada ich ,,serce wojaka" i zmieniają się w cienie dawnych siebie. Rozlew krwi ich odmienia. Czy tak było z moim ojcem? – zastanawiam się.

– Przykro mi, Aiden – dodał.

– Nic się nie stało, ojcze.

– Nie... chodzi mi o to, że masz jechać do Pristu z panem Sundemo.

– Ale jestem potrzebny tutaj, przy tobie. Żeby się tobą opiekować.

Roześmiał się słabo.

– Mały żołnierzyk tatusia, tak?

Przeszył mnie przy tym dziwnym, dociekliwym spojrzeniu. Wiedziałem dlaczego, o czym myślał. Wracał do tamtej chwili na schodach. Widział mnie, jak wbijam ostrze w oczodół zamaskowanego napastnika.

Potem odwrócił wzrok, a ja z trudem łapałem oddech, zniewolony intensywnością jego spojrzenia.

– Zaopiekują się mną panna Barbra i Emily, Aiden. Kiedy dom na Beeston Grove zostanie wyremontowany, będziemy mogli tam wrócić i zatrudnię więcej służby. Nie, to ja powinienem się zając tobą. Wyznaczyłem pana Sundemo na twojego opiekuna. Tego chciałaby matka.

Spojrzałem ze zdziwieniem na zasłonę, jakby próbowała sobie przypomnieć, czemu ją zaciągnięto.

– Jak rozumiem, pan Sundemo miał z tobą o wyjeździe bezzwłocznie.

– Owszem, rozmawialiśmy, ale...

– Dobrze.

Wrócił do mnie wzrokiem. Znów w jego spojrzeniu było coś nieprzyjemnego; zrozumiałem, że nie był już ojcem, którego znałem. A może to ja nie byłem już tym samym synem?

– Tak będzie najlepiej, Aiden.

– Ale ojcze...

Popatrzył na mnie i szybko odwrócił wzrok.

– Pojedziesz bez dyskusji – oznajmił stanowczo, spoglądając na zasłony. Odwróciłem się do panny Barbry, jak by szukając wsparcia, ale nie znalazłem go; uśmiechnęła się współczująco i uniosła brwi, jakby chciała powiedzieć: ,,Wybacz, Aiden, nic nie poradzę, już zdecydował". W pokoju zapadła cisza, słychać było tylko stukot kopyt na zewnątrz, dobiegający ze świata, który toczył się swoim zwykłym torem, nie zważając, że moje życie obraca się w ruinę.

– Możesz odejść, Aiden – powiedział ojciec, machając ręką.

Kiedyś – to znaczy przed atakiem – nigdy mnie nie ,,wzywał". Ani nie ,,Odprawiał". Kiedyś nigdy nie pozwolił mi odejść bez choćby pocałunku w policzek i przynajmniej raz dziennie powtarzał, że mnie kocha.

Kiedy wstałem, uświadomiłem sobie, że nie wspomniał o tym, co się wtedy wydarzyło na schodach. Nie podziękował mi za uratowanie życia. Przystanąłem przy drzwiach i odwróciłem się do niego; zastanawiałem się, czy nie pragnął, by stało się inaczej.

 

Wyjaśnienia:

 

1. Porządek Triskelionu: to starożytne i dawniej tajne stowarzyszenie, które wykracza poza wszelkie granice, opierając się na filozofii, pięknie i prawdzie. Poświęcają się dzieleniu starożytnej wiedzy ponad podziałami narodowymi i politycznymi. Organizacja miała przede wszystkim zlokalizować wszystkich 51 Dōgu; tajemniczych i niezwykle potężne relikty, stworzone przez bogów (,,Tych, którzy nas stworzyli") lub dychy (Niektóre z nich mają wygląd sprzętu lub broni, podczas gdy inne wydają się być żywymi istotami.). Ponadto, jak kościół Trzynastu Świętych Bohaterów poszukiwali maga ognia, który według miał się okazać dziedzicem Ogniokrwistego.

Zakon, założony przez uczonych oraz wojowników z całego świata, rozpoczął działalność koło 1600-nego roku jako klub, w którym starożytni mistrzowie różnych sztuk brali udział podczas ataków najeźdźców z północy.

Swoją nazwę zawdzięczają symbolowi ,,Triskelion", należącym do Is (jednej z Trzynastu Świętych Bohaterów), który oznaczał panującą na równowagę między trzema światami; światem materialnym (ludzi), światem natury oraz światem duchów.

 

2. Magowie ognia: Najstarsze legendy mówią o przybyciu wyjątkowego maga ognia, który ma być nowym bogiem ognia, dziedzicem Ogniokrwistego (stworzyciela oraz pana ognia) mający jeden cel: zniszczyć obecny świat, by na jego popiołach stworzyć nowy. By nie dopuścić do końca świata, kościół Trzynastu Świętych Bohaterów postanowił wytropić i zabić owego dziedzica, nieważne kim by się okazał.

Magów ognia można rozpoznać po charakterystycznym znamieniu na ich lewym nadgarstku.

NASTĘPNY ROZDZIAŁ JUŻ ZA DWA TYGODNIE! 29/04/2022

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania