Cztery ściany absurdu -13- _Części II początek_

--------------------------------

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

CZĘŚĆ II - Pół Środki

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

--------------------------------

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

Rozdział I - Krok pierwszy

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

 

Czyjś płacz słychać było już od progu. James, poirytowany samym faktem swojej tu obecności, z obudzonymi na nowo wątpliwościami, podenerwowany wkraczał do hrabiowskiego domu. Musiał przy tym wyglądać mało zachęcająco, gdyż młody odźwierny, usuwał mu się z drogi z wyrazem trwogi na twarzy. W hallu zastali mężczyznę i kilka kobiet. W stojącej tyłem do nich, ciemnowłosej i zgodnej z opisem, domyślił się pani domu.

— Suzi! Natychmiast przestań płakać! — zaklinała zabiedzoną, chudą dziewczynę, skurczoną w żalu i zasłaniającą drobnymi dłońmi twarz. Były dziecinne i przepracowane, wzbudzające litość.

Przy jego stanie ducha wywołały w nim z miejsca gniew. Był jednak na tyle opanowany, że nie uderzył na ślepo, ale postanowił spokojnie wypatrzeć, na kim go użyć uzasadnienie.

— Przykro mi, pani Hrabino. — Butny majordomus patrzył przed siebie z pogardą, jak James mógłby przysiąc, wobec wszystkich obecnych. — Ale ona do niczego...

— Akurat, ci przykro... — skomentował. Wszystkie oczy zwróciły się natychmiast ku niemu. Płacz ucichł.

— Kim pa...?! — hrabina Kira Nathley przerwała w pół słowa, spostrzegłszy teściową. — Witaj, mamo! — Słowo to, jakże obce Jamesowi, w jej ustach nie brzmiało lepiej. Natalie nie wydawała się jednak tym zaskoczona, a kobiety się nawet nie dotknęły, chociażby na pokaz. Jednak nie to, odebrało Jamesowi na chwilę całkowicie mowę.

— Witaj, kochanie! — mimo tego, głos starszej brzmiał ciepło. — Ten młody człowiek, James Tager, jest protegowanym samego lorda kanclerza... — James nawet nie zwrócił uwagi, że Natalie przedstawia go inaczej niż było to zaplanowane, dalszy wywód zaledwie rejestrując. Natalie wyjaśniała: — Niedługo obejmie nadzór nad majątkiem szlacheckim, a być może stanie się on nawet jego własnością (James wcale nie miał na to ochoty, ale jak dotąt młoda mama Terbreek wyprodukowała trzy córki i była w ciąży najprawdopodobniej z kolejną). Kanclerz poprosił mnie — łgała Natalie, o czym James był przekonany — abym umożliwiła Jamesowi wgląd w dom szlachecki. Żeby mógł nauczyć się, jak ten funkcjonuje i nabrać nieco ogłady w świecie. A także oduczyć się bycia popędliwym... — Spojrzała na Jamesa wymownie, co także zignorował, choć zrozumiał na tyle, że poczuł się ubawiony. — Mam nadzieję, że znajdzie się dla niego jakiś pokój? Na pewno nie będzie ci w niczym przeszkadzał...

James nie miał najmniejszego zamiaru. Przed nim, w nieco tylko zmienionej odsłonie, stała kopia Elizabeth Snowe.

Różnice były minimalne. Kira była brunetką, Elizabeth nosiła gruby blond warkocz. Ta druga była też nieco wyższa albo winę ponosiło obuwie jak u Królowej. Piratka miała sporo mniej lat, co do tego za to miał pewność i w przeciwieństwie do stonowanej hrabiny, nie można było dostrzec w jej zawadiackich oczach niepewności i rozterki. Przez głowę natychmiast przebiegła mu oczywista myśl, że nie jest jedynym bękartem na świecie. Choć bez wyciągania pochopnych wniosków.

Patrzyła na niego zaniepokojona, wyraźnie oczekując potwierdzenia słów teściowej, on za to głęboko przysięgał sobie trzymanie się w ryzach. Bo jakkolwiek Snowe zostawił, z wiadomych względów, w spokoju, tak tutaj takowych hamulców w postaci zagrożeń się nie spodziewał. Nie było czającego się na horyzoncie kapitana „Latającego Holendra”, który poszatkowałby go, utopił, zeżarł i powtórzył wszystko trzy razy, by po wysraniu, rzucić jeszcze do przemielenia Krakenowi. Tutaj miał za „przeciwnika” jedynie hrabiego, którego nie znosił od pierwszego wejrzenia i który był gdzieś daleko, więc de facto, na przeszkodzie nie stało mu nic. Oprócz jednego:

Kiedy spojrzał w oczy kobiecie, zapragnął wyrzucić z nich precz jakikolwiek niepokój i lęk i zmieszanie, i chciał się o nią troszczyć.

Myślał szybko. Milczenie nie trwało sekundy.

— Oczywiście! — zapewnił z ukłonem, lecz chociaż tonem łagodnym, to wyraźnie sugerującym wszystkim obecnym, że na kołek w płocie się nie nadaje.

— Pan uważa, że płacz Suzi jest moją winą...? — Kira Nathley zrozumiała wymowę i nie wyglądała na zadowoloną. Z wyrazu jej twarzy wynikało, że poczuła się zaatakowana.

— Nie — zaprzeczył spokojnie, kontynuując słowami swoją postawę. — Zdumiewa mnie jedynie pogardliwe usposobienie majordomusa pani, który najchętniej wykopałby to dziecko za drzwi albo utopił w jej własnych łzach.

— To śmieszne! — zaprotestował oburzony majordomus. Tak udatnie, że nikt nie mógł mieć najmniejszej wątpliwości, kto tutaj ma rację.

Do hallu weszły cztery kolejne osoby. Guwerner wprowadzający chłopca był wyniosły i sztywny, kobieta towarzysząca dziewczynce- pełna ciepła.

Dzieci przywitały się z babką na dwa sposoby: ośmiolatek z rezerwą, ale widocznie spowodowaną obecnością zbyt wielu ludzi aniżeli niechęcią, a dziewczynka serdecznie. Jak James wiedział, miała czternaście lat i śmiało wpatrywała się w niego z nie ukrywanym zainteresowaniem. Mała, wierna blond kopia Elizabeth Snowe.

— James Tager. — Ukłonił im się lekko. — Fajna niania — dorzucił w stronę dziewczynki.

— Annabel — odpowiedziała, dygnąwszy wdzięcznie. — A to jest pani Fay Goon, moja guwernantka...

— A tam... — nie zgodził się. — Kiedy tutaj wchodziła, nie słyszałem, żeby trzeszczała, czy skrzypiały jej stopy. To niania — zapewnił, uśmiechając się serdecznie do obu i wzbudzając u dziewczynki podobny odzew, a u niani rumieniec zadowolenia.

— A ja jestem panicz Robert — przedstawił się z kolei chłopiec. Był sztywny i niezbyt pewny siebie. — A to jest...? — zawahał się.

— Nienianiek...? — podpowiedział James, wychodząc naprzeciw oczekiwaniu.

Robert roześmiał się szczerze, a guwerner poczerwieniał ze złości. Niania, wraz z Annabel zachichotały, gdy pozostałe kobiety, włączając w to niespełna szesnastoletnią Suzi, usilnie starały się ukryć wesołość, spotęgowaną powagą Jamesa i zbitą z tropu Kirą, która do jego zachowania nijak nie potrafiła się odnieść. Uznał, że to dla niej zbyt duży dyskomfort.

— Mamy sprawy dla dorosłych. — oznajmił wszystkim, zwracając się zaraz do Kiry: — Może omówimy pewne zagadnienia w gabinecie...?

Zgodziła się z nim chętnie.

— Pańskie zachowanie... — zaczęła, gdy tylko znaleźli się rzeczonym pomieszczeniu.

— Nie możesz ośmieszać guwernera przy dzieciach i ogólnie, James — jednocześnie strofowała go Natalie. — To było... Wysoce niewłaściwe...

— Kto go zatrudnił? — usłyszały, zamiast bicia się w piersi.

— Mój mąż, to chyba oczywiste — odparła Kira nie bez dumy. — Znalazł go w Londynie i John się sprawuje bez zarzutu — oznajmiła twardo.

— Ani mi się śni twierdzić inaczej. — James doskonale udał smutek. — To był niewinny żarcik i byłby zrozumiały dla wszystkich, gdyby w tamtym pomieszczeniu, nie panowało takie napięcie... — Westchnął teatralnie. — A co do tego pana... Nie rozumiem, dlaczego mąż pani przysłał go tutaj w puszce po marmoladzie, gdy z całą pewnością stać go było na opłacenie kufra na dachu dyliżansu. — Asystentki, przybyłe do gabinetu wraz z hrabinami, ledwie nad sobą zapanowały. Ich pracodawczynie za to trwały w powadze. — Ten cały John, ciągle w tej puszce tkwi i już na pierwszy rzut oka widać, że próbuje zamknąć w niej chłopca...

— To już przesada! — Kira się zdenerwowała.

— ... I mam jedynie nadzieję, że tylko przy tym kołku chłopiec nie ma dzieciństwa, a nie przez cały czas — dopowiedział ryzykownie.

— James, do diabła! Twoje zachowanie jest...! Niestosowne! Wysoce niestosowne! — Zdołał wyprowadzić z równowagi nawet Natalie, której przyszło do głowy, że robi to celowo, by stracić niechcianą pracę.

Ale Kira, gotująca się z gniewu, spostrzegła mimo to, że ten smagły młokos, którego ma ochotę wyrzucić z hukiem za drzwi, wcale z niej nie kpi. Poziome zmarszczki na jego czole były wyraźne i głębokie. Pohamowała więc złość, zastanawiając się, czy to już koniec, czy też on wyskoczy z czymś jeszcze.

Nie doczekała się jednak, ale nie dlatego, że nie miał na to ochoty, czy też w zanadrzu czegoś bardziej bulwersującego do powiedzenia, bo było wręcz przeciwnie. Uważał tylko, że na ostre zagrywki było stanowczo za wcześnie. Zamiast tego zaproponował grzecznie, aby hrabiny zostały w gabinecie same i omówiły na osobności kwestię jego pobytu bądź odesłania w diabły — co wypowiedział dosłownie.

>>><><<<

Cdn.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Canulas 15.03.2018
    No proszę. Niby spotkanie, niby rozmowa tylko, ale budulec...
    Nie sądziłem, że aż tak polubię tę serię. Teraz to już od "Potyczek" chyba wolę. Jest niespiesznie, ale od kilku odcinków dołożyłaś umiejętne budowanie napięć i żądz.
    Bardzo mi się widzi ta perspektywa
    Pozdro, miss Fel.
    Cudnie.
  • Felicjanna 15.03.2018
    no budulec się rozpoczyna, bo będzie o co się bić. Mam tylko nadzieję, że nie zanudzę wprowadzeniem, ale postaci jakoś przedstawić muszę
  • Canulas 15.03.2018
    Felicjanna - póki co, ja jestem wkręcony dość dobrze. Dla mnie nie musi być "szczelanin" i wybuchów. Dobrze budowane relacje wystarczą
  • Felicjanna 15.03.2018
    Canulas no może i nie może, ale zdarzyć się może, heh
  • Pasja 15.03.2018
    Ciekawa rodzinka i cała oprawa. James chyba wprowadzi trochę świeżości i powiększy męskie grono. Bo jak widać kobiety dominują.
    Fajna odmiana i czekamy na ciekawostki.
    Czy James i guwerner dojdą do konsensusu?
    Pozdrawiam :))
  • Felicjanna 15.03.2018
    Hmm, guwerner, powiadasz. Kołkowate to, więc raczej mu kariery nie wróżę, ale kto go tam wie?
    Pozdrówka
  • Ritha 03.04.2018
    Ok, wracam poświątecznie :)

    ” inaczej niż był to zaplanowane” – było*
    „ale jak dotąt młoda” – dotąd*
    „—Zdumiewa mnie jedynie” – tu na bank spacji brakło po myślniku


    „Nie było czającego się na horyzoncie kapitana „Latającego Holendra”, który poszatkowałby go, utopił, zeżarł i powtórzył wszystko trzy razy, by po wysraniu, rzucić jeszcze do przemielenia Krakenowi. Tutaj miał za „przeciwnika” jedynie hrabiego, którego nie znosił od pierwszego wejrzenia i który był gdzieś daleko, więc de facto, na przeszkodzie nie stało mu nic. Oprócz jednego:
    Kiedy spojrzał w oczy kobiecie, zapragnął wyrzucić z nich precz jakikolwiek niepokój i lęk i zmieszanie, i chciał się o nią troszczyć” – spoko, śmieszki-heheszki i nagle jedno szczere, uderzające zdanie, ładnie

    „— James Tager. — Ukłonił im się lekko. — Fajna niania — dorzucając w stronę dziewczynki” – chyba bym to zmieniała na dorzucił*, gdyby był przecinek i to by było jedno zdanie to ok, ale to są dwie osobne wypowiedzi. Jak uważasz :)

    „To niania — zapewnił, uśmiechając się serdecznie do obu i wzbudzając u dziewczynki podobny odzew, a u Niani rumieniec” – niania raz jest dużą, raz małą

    „To był niewinny żarcik i byłby zrozumiały dla wszystkich, gdyby w tamtym pomieszczeniu, nie panowało takie napięcie...” – dokładnie, James ich rozrusza może deczko.

    Fajne dialogi, serwujesz niuanse, gesty, pojedyncze scenki, konsekwentnie budując klimat.
    Ok, chwilę popracuję i powrócę ;)
  • Felicjanna 03.04.2018
    byki poprawione, sugestia wzięta pod uwagę i zastosowana. Idę dalej, bo widzę, że dziś popracowałaś sobie u mnie konkretnie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania