Cztery ściany absurdu -09- Pensjonat po raz wtóry
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Rozdział X - Pensjonat po raz wtóry
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
Wrócił do znajomego pensjonatu i w podobnym ubraniu, zakupionym w tym samym miejscu. Wywołując identyczną reakcję u znanej właścicielki, ubranej w nieodmienny, nudny jak poprzednio, strój.
— Powinien pan coś z tym zrobić — powiedziała z uśmiechem, wskazując kamizelkę na nim, modną piętnaście lat wcześniej.
— Zamierzam — odpowiedział głosem zmienionym czasem, głębszym niż samo piekło. — A pani...?
Zadrżała, tylko pozornie tracąc ochotę do dalszych pogaduszek, ale zamilkła.
>>><><<<
Jakoś udało mu się namówić krawca, na przyspieszone szycie ubrań tylko za pomocą większych pieniędzy. Miały nie kłopotać szlachty oraz, co James mocno zaznaczył, nie zamierzał zostać fircykiem.
— Nie ubieramy fircyków — odpowiedział dumnie mistrz krawiectwa, podczas gdy młody adept fachowo obmierzył Jamesa.
Obecnie, po czterech dniach, wychodził na ulicę ubrany tak, że w końcu się poczuł swobodnie. A w każdym razie nikt się na niego nie oglądał, śmiejąc się w kułak albo prychając pogardliwie.
Najemczyni nie widział w hoteliku od trzech, jakby celowo go unikała. Spotykał jedynie pokojówkę, ładniutką dziewiętnastolatkę, robiącą słodkie oczy i flirtującą, ale James nie chciał podjąć gry. Okołolatki go wprawdzie nie przerażały, lecz zwiastowały swoistego rodzaju kłopoty, a on wyczuwał podskórnie, że w takie nie wolno mu się angażować. Był chłodny, wobec niej i nieobecny, czym jednak dziewczyny nie zrażał do siebie, tylko zachęcał. Ale dziś chyba widział tamtą starszą na ulicy.
Spotkał Bosmana, swego „Bohu'', wraz z byłym już marynarzem, Pyttonem, ubranym w oficerski mundur kawalerzysty.
— Twierdzi, że będzie generałem — poinformował ironicznie bosman. — I jeszcze mu się marzy ciężka jazda... — Pytton miał na sobie, zaprzeczający temu, mundur lansjera.
— Jeszcze się przekonacie! — zawołał niezrażony drwiącym tonem. — Dzięki, James! — Uścisnął energicznie po kolei dłonie obu bosmanom. — Gdyby nie ty...! Gdyby nie wy...! — dorzucił. — Nigdy nie kupiłbym tego patentu... Muszę się zameldować! — zawołał ponownie i pospiesznie, by ukryć zakłopotanie i już go nie było.
James ledwie za nim skinął głową, gdy Birt zaatakował.
— To twój genialny pomysł, żeby całą biżuterię oddać Królowej?! — Był zły.
— No jasne, że mój! — James się nie przejął. — Pani musiała dostać coś... Mieć podstawy, by wyjść z twarzą... Dobrze wiesz, że się obłowiliśmy i wielu ludziom nie spodobało się, że nagle korsarze stali się bardzo bogaci. Sam oddałem wszystko, nawet sztylet Rudobrodego.
— Kurwa! — Bosman pokiwał głową ze zrozumieniem. — A miałem takie cacuszko, dla swojej starej...
— Jest tam u was lubiana? — zapytał James uprzejmie, dziwiąc się słownictwu Birta. Bosman praktycznie nie używał przekleństw, musiał być więc rzeczywiście wzburzony.
— Nnnooo tak! Jest dosyć miła. No wiesz...?
— No nie wiem, Harry. Ale wiem, że pewno by się chciała pochwalić. Wzbudziłaby zazdrość, a potem... Ty wyjedziesz, a u niej zjawią się zbóje...
— Nie pierdol, James! — Bosman prychnął. — No pewnie, że się pochwali! I będzie miała czym! — Postukał Jamesa w pierś. — Bo widzisz, kurwa, ja się bez cacka jakiego, nie pokażę! A przez ciebie, kurwa, muszę się teraz pocić po jubilerach! A tamto było...!
— Nie mogłeś...!? — zaczął James.
— A ty...? — Bosman spojrzał mu w oczy.
— Co, ja...?
— Czemu, kurwa, niczego nigdy nie wziąłeś, od tamtego czy innego Milczącego Psa...?!
— No, wiesz... — nie obruszył się James.
— No wiem, kurwa! Ja też nie jestem złodziejem! — Obaj się roześmiali. Harry nosił mundur, a ona mignęła mu w wejściu do sklepu ze sprzętem AGD.
>>><><<<
Po powrocie, zastał ją w swoim pokoju. Zawstydziła się, gdy wszedł.
— Ten bosman...? — zapytała.
— Mój Bohu — odpowiedział.
— A pan?
— A ja...? — James zamknął cicho drzwi, pamiętając, że widział wychodzącą Kitty. — A ja... Jestem diabłem...!
— Służąca! — rzuciła gniewnie, nie przejmując się zbytnio jego spojrzeniem, szybko jednakże odwracając wzrok. — Proszę sobie nie myśleć... — Wskazała komodę.
— Nie myślę — zapewnił. — A służąca jest na zakupach.
— To prawda — przyznała, czerwieniejąc. — Zostałam sama i mam obowiązki. — Ruszyła do wyjścia, próbując go wyminąć.
Zagrodził drogę, nieśpiesznie idąc w kierunku kobiety i zmuszając ją do cofnięcia się i oparcia o komodę.
— Mamy co najmniej godzinę. — Obserwował jej bielejące dłonie, zaciskające się na meblu.
— Zwariował pan! — wyszeptała przez zaciśnięte zęby, spuszczając wzrok. — Nie po to tu...! Co pan sobie wyobraża...?!
— Całkiem sporo — odpowiedział, dotykając jej dłoni. Uniosła ku niemu zawstydzoną twarz. Wykorzystał to, pochylił się i zaczął ją całować.
Nie obmacywał kobiety, nie burzył fryzury. Tylko całował. Ucząc się od nowa i pouczając, kiedy chciała się wycofywać. Była bardziej bierna, aniżeli oporna. W pewnej chwili odwrócił ją i oparł o komodę. Zaprotestowała.
— Nie mamy zbyt wiele czasu — przypomniał, opierając się o nią całym ciałem.
Wyprostowując się gwałtownie, uciekła do przodu.
— Nie! — wykrzyknęła.
Ucałował delikatnie jej ucho.
— Musisz pani, zadać sobie pytanie — szeptał, przyciskając ją ponownie. Tym razem do komody, skąd nie było ucieczki. — Musisz pani sobie odpowiedzieć, czy twój wstyd i niechęć, są naprawdę twoje, czy też strachu o to, że ktoś się o tym dowie?
— Nie chcę! — Odwróciła się, wyrywając z pułapki. — I nie ważne, z jakiego powodu! Dzieciaku!!!
James ustąpił. Patrzył łagodnie, w jej zagniewane oczy, mimo że zabolały go, nazwanie dzieckiem i jej niekłamany lęk.
— Wybacz mi, pani — powiedział, ale nie było w tym skruchy.
— Myślę... — Powoli odzyskując spokój, podchodziła do drzwi.
— Nie! — przerwał zdecydowanie. — Obiecuję trzymać ręce z daleka od pani! I bardzo przepraszam — dodał szczerze, chociaż niespecjalnie było mu przykro.
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
Rozdział XI - Hrabina Natalie
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
— Młody człowieku?! — Przechadzał się wzdłuż wielkopańskich rezydencji, gdy zawołał na niego, stojący przy powozie woźnica. — Pomożesz z walizkami? — James, w swych byle jak wyszukanych ciuchach, wyglądał na jego tle, jak oberwaniec.
— A co będę z tego miał? — zapytał rozbawiony, wyzywająco ładując łapy w kieszenie.
— Zostaniesz wynagrodzony — zapewniono go.
Pomyślał, że skoro tak, to nie ma nic do stracenia i obejrzy sobie lokal, do jakiego z pewnością jako gość nie będzie zapraszany. Wraz z kilku innymi tragarzami, ruszył do środka.
Jakaś kobieta, w wieku czterdziestu lat, dyrygowała w stylu wczesnego Jamesowi, Harry'ego Birta. Pomyślał o tym z rozrzewnieniem, uśmiechając się do wspomnień.
— A ty czego się szczerzysz?! — usłyszał. — Jeżeli tak będziesz pracował, to nie wróżę ci długiej kariery!
Zaczął się zastanawiać, jaka to kariera czekałaby go w takim domu, uzmysławiając sobie jednocześnie, że praca tego rodzaju nigdy nie mogłaby go zainteresować.
Bagaży było dużo, wnoszonych i wynoszonych. Jakby następowała zamiana lokatorów. Obrócił kilkakrotnie, nie interesując się już ani wystrojem wnętrz, ani tym bardziej ludźmi, w tym domu mieszkającymi i kiedy wymijał w drzwiach niewątpliwie szlachtę, nie raczył się nawet ukłonić. Był to ostatni kurs.
— A ty, to dokąd?! — wrzasnęła dyrygująca kobieta, reflektując się na widok właścicieli. — Proszę wybaczyć! Pani Hrabino, panie Hrabio... Ci nowi...! — Jamesa już to nie interesowało. Bosman, jeśli się czepiał, to tylko wtedy, kiedy miał powód. Nie dane mu jednak było odejść w spokoju. Już przy furtce dogonił go Hrabia, z dwoma lokajami.
— Coś ci śpieszno...?! — ironizował. Jamesowi wybitnie nie spodobał się jego ton.
— O coś mnie poproszono, skończyłem — odpowiedział mimo to obojętnie.
— Naprawdę...? To dosyć dziwne...? Nigdy cię tutaj nie widziałem... A ktoś inny...? — Rozejrzał się po domownikach.
— Pewnie dlatego — James przybrał pozę belfra — że nigdy wcześniej mnie tutaj nie było...
— A czymże to żeśmy tak pana zainteresowali...?
— Zmień pan ton, Hrabio — odparł James kpiąco. — Tytuł nie chroni, przed zrobieniem z siebie głupca...
— Nie wydaje mi się, Konradzie, aby ten pan... — wtrąciła kobieta, którą dyrygująca pracą nazwała Hrabiną. — Nic nie zginęło...
— Oczywiście, mamo — Mężczyzna machnął pogardliwie w kierunku Jamesa. — Możesz iść.
— No coś ty...?! — James nie odchodził. Na ustach miał przygotowane słowo: „Chamie".
Wypowiedzenie tego uniemożliwił mu woźnica, łapiąc go pod ramię i odciągając, wsunąwszy w dłoń monetę. James posłuchał głosu rozsądku i nie odwrócił się na dom, nawet pomimo próby zatrzymania go przez Hrabinę.
To wydarzenie miało miejsce kilka dni temu, a obecnie siedział w cukierni, delektując się ciastkiem i widokiem dwudziestokilkuletniej ekspedientki za ladą. Właśnie posyłała mu ukradkowe, ale wyraźnie zachęcające spojrzenie, gdy ujrzał przed sobą, ową ryczącą Czterdziestkę.
— Pani Hrabina życzy sobie porozmawiać z panem — poinformowała, obserwując go z lękiem i wyraźną niechęcią. — Lady potrzebuje pana. Pan podobno... Sobie radzi...
— Proszę usiąść — zaproponował. Nie skorzystała.
— Pani Hrabina oczekuje pana w powozie — oświadczyła. — To zaszczyt. — Patrzyła na jego nowe ubranie z wyraźnym zakłopotaniem. — Nawet dla kogoś takiego jak pan.
— Jak ja?! — James się najeżył, chociaż w głębi serca nie mógł odmówić kobiecie poprawnego rozumowania. — Zaszczyt w kontaktach z ludźmi z domu, w którym obraża się bezpodstawnie...?!
— To moja wina! — odpowiedziała żywo. — To przeze mnie pan Hrabia, tak za panem wyskoczył!
— I przez panią, odprawił mnie z pogardą, zamiast przeprosić...? — Zaśmiał się James. — Niechże pani wreszcie usiądzie!
— Sam pan jest sobie winien! — sprzeciwiła się gniewnie. — I nie zamierzam siadać, bo niby dlaczego?! Przecież lubi pan być niegrzeczny! Nawet nie ukłonił się pan państwu! I to nie ja, chcę z panem rozmawiać! Gdyby tak było...! — Stała przed nim twardo, nie zamierzając się ruszyć.
— No, dobrze — James skapitulował. Wstając, uspokoił wzrokiem ekspedientkę. Z racji chłodnych stosunków z właścicielką pensjonatu, zamierzał tu wrócić.
Kobieta prowadząca go do powozu, nie wyglądała na zachwyconą jego towarzystwem. Wsiadła pierwsza, patrząc na pracodawczynię i na niego, z wyraźną dezaprobatą.
— Nazywam się Natalie Nathley — przedstawiła się Hrabina — i potrzebuję kogoś z pańskimi talentami do pomocy w domu... W domu syna... Naszej rodowej posiadłości.
— Żartuje pani? — zdziwił się James. — Jestem...
— Wiem doskonale, kim pan jest — przerwała z uśmiechem. — Lord Kanclerz...
— Kutas! — wyrwało się Jamesowi. — Najmocniej przepraszam...
— Z całą pewnością, jest płci męskiej. — Hrabina nie wyglądała na zgorszoną. — Ale tu raczej chodzi o majora Five'a, którego majątek przylega do naszych włości...
— Nie interesuje mnie praca dla pani syna!
— Chodzi o pracę dla mnie. A zamieszkanie w domu hrabiowskim może okazać się dla pana wartościowym doświadczeniem. Nie uważa pan...? — Uśmiechnęła się dobrotliwie.
— Przyjmijmy, że przyznam pani rację. — Opanowanie Hrabiny, zrobiło na Jamesie wrażenie. — Co miałbym tam robić?
— Moja synowa ma dobre serce — Hrabina ściszyła głos. — Jest nazbyt pobłażliwa wobec swojego otoczenia. Przy tym... Nie ufa mi — przerwała, nie ukrywając rzeczywistego, jak uznał James, smutku. — Każdą, najmniejszą nawet ingerencję, uważa za atak na siebie...
— Bez powodu? — zapytał niewinnie, odgadując, jaką ma objąć posadę.
— Ma prawo sądzić, że ma — odpowiedziała Hrabina — i nie chodzi mi o to, żebyś szpiegował moją synową, czy też jej służbę, James. Mogę się tak do ciebie zwracać? — James skinął głową. Natalie Nathley była nie w ciemię bita, tylko dlatego zresztą jeszcze jej słuchał. — Chciałabym, abyś spróbował przekonywać moją synową, do dobrych dla domu rozwiązań.
— Pani sobie ze mnie kpi...?!
— Byłoby tak, gdybym prosiła o szpiegowanie dla własnych celów — starała się wytłumaczyć. — A ja chcę ci dać wolną rękę, James... Żebyś na swój własny sposób, zrobił porządek w domu mego syna.
— A on sam? — Przypomniał sobie James człowieka, który ani trochę mu się nie spodobał.
— A on wyjechał wczoraj za granicę i nie wróci przez kilka miesięcy...
— Aaa rozumiem...! Pod nieobecność syna, chce pani wygrać bitwę o dom?! — James powstał rozgniewany i zniesmaczony. — Nic dziwnego, że synowa pani nie ufa...
— Zanim mnie zaczniesz osądzać, James, usiądź na chwilę i posłuchaj — poprosiła nieurażona. Posłuchał z ociąganiem. — Radziłeś sobie na korsarskim okręcie. Co oczywiście pozostaje między nami — zaznaczyła. — Luiza i ja zachowamy to dla siebie... — wskazała towarzyszkę. — Oficjalnie, jeżeli zgodzisz się dla mnie pracować, będziesz podległym jej konsultantem. Nieoficjalnie... — Spojrzenie, jakie James rzucił żartem Luizie, rzeczywiście wyglądało na chęć podlegania. — Właśnie! — Pokiwała głową, z miną doskonałej nauczycielki, strofującej delikatnie nieopierzonego uczniaka. — Straszne z ciebie dziecko, James, takie spojrzenia rzuca się dyskretniej. — James poczerwieniał lekko, Luiza mocniej. — Dostaniesz wolną rękę. Sam zdecydujesz, co jest w domu nie tak, jak należy i w jaki sposób poinformujesz o tym fakcie moją synową. Ja chcę jedynie przy tym być... Może zrozumie... — Westchnęła. — Że już od dawna... — I zamilkła.
James miał mieszane uczucia. Hrabina skinęła na Luizę, a ta podała mu bilet. Starsza kobieta kontynuowała.
— Dyliżans odjeżdża popojutrze. Nikt ci nie każe wierzyć mi na słowo. Zatrzymaj się w karczmie, to dobry punkt do uzyskania informacji. Posłuchaj plotek, wywiedz się, a potem wróć i odpowiedz, czy moja synowa potrzebuje twojej pomocy. Może się mylę i nie mam powodów do zmartwienia...?
>>><><<<
Cdn.
Komentarze (7)
"— No wiem, kurwa! Ja też nie jestem złodziejem! — Obaj się roześmiali. Harry nosił mundur, a ona mignęła mu w wejściu do sklepu ze sprzętem AGD. - przedewszystkim , AGD robi robotę. jest git.
>>><><<< - przemyśl czy jakloś nie robić większych przerw, bo sie zlewa trochę. W sensie - odstępów.
No ok, od strony szeroko pojętej "elektryki seksualnej - napięcia" to jedne z lepszych, com znalzał na portalu.
To już dawno nie jest seria poa "haha". Rośnie z tego coś poważnego. Odcinek po odcinku.
Brawo. Masz łeb.
a odstępy, no sama nie wiem, nie chce mi się robić jakichś mega uskoków tektonicznych, ale może...
Okołolatki go wprawdzie nie przerażały, lecz zwiastowały swoistego rodzaju kłopoty... mądrze myśli ten młokos.
Czy podejmie pracę dla Hrabiny i co z tego wyniknie?
No i Luiza pojawiła się na horyzoncie.
Fajnie i lekko się czyta.
Pozdrawiam
Pozdrówka
„Najemczyni nie widział w hoteliku od trzech, jakby celowo go unikała” – od trzech... dni?
Dialogi naturalne, prawdziwe, lubię. Nie ma nic gorszego niż sztywne gadki i kartonowe opisy. U Ciebie jest elastycznie, elegancko, płynnie.
„Ruszyła do wyjścia, próbując go wyminąć.
Zagrodził drogę, nieśpiesznie idąc w kierunku kobiety i zmuszając ją do cofnięcia się i oparcia o komodę.
— Mamy co najmniej godzinę” – no no, no, dalej Fel, dawnom nic elektryzującego nie czytała na ziemiach opowijskich, a u Ciebie iskierki zaczynają tańczyć ;)
„Musisz pani sobie odpowiedzieć, czy twój wstyd i niechęć, są naprawdę twoje, czy też strachu o to, że ktoś się o tym dowie?” – huehuehue
No i dupa. Nie było seksa. Toporna baba. Ale przynajmniej próbował :D
„— Nie wydaje mi się, Konradzie, aby ten pan... — wtrąciła kobieta, którą dyrygująca pracą nazwała Hrabiną. — Nic nie zginęło...” – no wiecie co
„— Kutas! — wyrwało się Jamesowi. — Najmocniej przepraszam...
— Z całą pewnością, jest płci męskiej. — Hrabina nie wyglądała na zgorszoną” – hehe, spoko Hrabina, nie sztywna przynajmniej
„James poczerwieniał lekko, Luiza mocniej” – to i cały kontekst, cała sytuacja bardzo na tak, obrazowo, z zaznaczeniem gestów, detali, w punkt. Tworzysz klimat, który ja kupuje. Dynamika przeplata się z subtelnością i jest coś bardzo fajnego w tym opku. 5 i pozdrowionka :)
No, a poza tym widzę, że Ci się podobało. Tak dzięki i w górę serca.
W tym tempie, niebawem będziesz czytać na bierząco
Pozdrówka
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania