Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Cztery ściany absurdu -16- Stajnie

<<<<<<<<<<<<<<<

Rozdział IV - Stajnie

>>>>>>>>>>>>>>>

 

Służba dochodząca, na pierwszy rzut oka, nie wnosiła do domu niczego istotnego, a tak przynajmniej James myślał na początku. W pierwszych dniach pobytu "zaistniała" jedynie Maggie Tronte, szefowa służby najemnej i matka Sama, rówieśnika Roberta - wesołego chłopczyka, z racji wdowieństwa i pustego domu, zabieranego ze sobą do pracy i zatrudnianego także jako posłańca i wykonawcę drobnych robót.

Panicz Robert, mając kontakt jedynie z Johnem-bez zarzutu, tęsknił siłą rzeczy do dziecięcych zabaw, a czego guwerner z racji braku "odpowiedniego" towarzystwa nieustannie mu odmawiał. Skutkowało to jedynie obowiązkami, coraz to nowymi nakładanymi na chłopca i wzrastającej z każdym dniem do jakichkolwiek z nich niechęci. Chłopczyk, nie mając odskoczni od nauki, trochę ze znudzenia, a trochę z przekory, zaczynał coraz bardziej się w niej opuszczać, a na twarzy jego wychowawcy zaczynał pojawiać się strach i gniew.

James przybył w momencie trwających od jakiegoś czasu skrytych spotkań obu chłopców i ciągłych ucieczek na strych bądź wymyślaniem psot skierowanych przeciwko guwernerowi i innym ze służby. A w kilka dni później natknął się na rozmowę albo raczej awanturę, jaką urządzał John matce Sama.

Oczywiście było grzecznie i James, stojący z boku, nawet by się nie wtrącił. Gdyby nie ostatnie słowa guwernera.

— Proszę więcej nie zabierać ze sobą do pracy t e g o chłopca. Albo zostaną wyciągnięte wobec pani konsekwencje...!

— Nie masz takiej władzy, żeby ustalać, kto może, a kto nie może, przebywać w tym domu! — James wziął na siebie odpowiedź, którą widział wypisaną na wzburzonym obliczu pani Tronte.

— Wypraszam sobie!

James pokazał kobiecie łagodnym gestem drzwi, spojrzeniem dając do zrozumienia, że poradzi sobie z uzurpatorem i ta wyszła.

— Co pan sobie...?!

— Zamknij się i posłuchaj...!

>>><><<<

Ostro miało być tylko przez chwilę. Guwernera nie uznał za wroga czy nawet przeciwnika i chciał jedynie mocno dać chłopu do zrozumienia, że nauczanie dzieciaka plucia na innych i izolowanie go od otoczenia, nie zrobi z niego człowieka gotowego stanąć w szranki z życiem. Niestety, John przywiózł ze sobą taki bagaż kompleksów i nienawiści, że obecnie, zaledwie na początku drobnych kłopotów z wychowankiem, wszystko to z niego wyszło na światło dzienne. Okazało się, że dwa lata mieszkania w pobliżu hrabiów i oddanie mu przez nich pod opiekę ich jedynego syna, wystarczyło, by mężczyzna nie tylko się uznał za mądrzejszego i ważniejszego od nich, ale co gorsza, za jedynego godnego wychowywania chłopca i nieomylnego. James ze zdumieniem spostrzegł, że guwerner jest niebezpieczny i że potrafi to doskonale ukryć, chociaż nie dowierzał, by ludzie, długo przebywający w jego towarzystwie, niczego nie spostrzegli. I zbulwersowało go ignorowanie tego, rzucającego się w oczy faktu przez hrabiny. Szczególnie młodszą.

Widząc malujące się na obliczu mężczyzny pogardę i zniecierpliwienie, szybko uznał za bezcelowy i przerwał swój wywód na temat urozmaicania Robertowi życia i pozwolił Johnowi na wyprodukowanie całego, zawartego w nim jadu i nienawiści wobec ludzi, dla których pracuje. Pod koniec milknącego w przestrachu, ze świadomością, że powiedział za dużo.

— Poproś o referencje i zmień klimat ze względu na stan zdrowia, terrorysto! — poradził mu, nie siląc się na łagodny ton.

John nie posłuchał. Zamiast tego przystał do obozu Hartleya.

>>><><<<

Nazajutrz na tyłach domu zastał zdenerwowaną Jenny Grindbood, ze zniecierpliwieniem popatrującą na polną dróżkę wiodącą do stajni. Typową trasę powracających z lunchu w karczmie jej pracowników.

— Zanim zajmę się stajnią i pani kłopotem z tamtymi gnojkami... — zagaił, a kobieta gwałtownie poczerwieniała. — Chamskie pytanko: jest coś na rzeczy, pomiędzy panią a tym brudasem?

— Jak pan może...? — nie wykrzyknęła tylko dlatego, że w pobliżu znajdował się Marc. Był nieszkodliwy, gapił się gdzieś w dal i drapał w rozmarzeniu po tyłku.

— Zejdź na ziemię, Marc! — poradził mu James, do Jenny zwracając się półgłosem. — Jeżeli mam pani pomóc, potrzebuję informacji... Musi mnie pani przekonać, Jenny... Chociaż patrząc na zaprzęganie bryczki — dorzucił — nie będzie pani musiała zbytnio się wysilać...

— Raz w stajni... Zupełnie niedawno... — zaczęła, wzdychając zrezygnowana, rozumiejąc, że skoro James wie, to zaniedługo będą plotkować wszyscy. A może nawet już ma to miejsce, gdyż mąż tak dziwnie dziś na nią spojrzał. — Jakoś tak wyszło, że czekałam na bryczkę i... Weszłam do stajni. Źle postąpiłam, wiem to, ale nie przypuszczałam... Okazało się, że był tam sam i przyparł mnie do ściany... — Zmieszanie kobiety było wymowne i autentyczne, a James przypomniał sobie ze wstydem, jak sam przypierał do komody Marcie. Bez trudu uwierzył, że kobieta mówi mu prawdę, ale czekał na coś bardziej konkretnego z jej ust, żeby mieć większe podstawy do działania przeciwko stajennym. Jenny dopowiadała coraz ciszej: — Tak bardzo chciałam, żeby mnie puścił, że obiecałam... — Zacisnęła zęby w niemej bezsilności. — A teraz zaprzęgają z łaski, kiedy chcą i jak chcą, i śmieją się w twarz! Wszyscy! Bratankowie od siedmiu boleści...! — zakończyła z goryczą.

— To by się zgadzało... — podsumował James pod nosem. Miał nadzieję, że kobieta się nie rozklei i nie zacznie płakać. — Co konkretnie mu pani obiecała?

— Schadzkę. Ale gdy wyszłam, zaraz to odwołałam! — zapewniła. — Nie sądziłam...!

— Zajmę się nimi — uciął.

>>><><<<

Obiboctwo wróciło pod sporym wpływem, ale na widok Jamesa nie pozwolili sobie na żarciki, tylko przekazali bryczkę i powlekli się do stajni. James postanowił dać im chwilę na rozluźnienie, Jenny tymczasem została wezwana przez hrabinę do domu.

Sam podszedł nieśpiesznie do męża pani Grindbood, zastanawiając nad pożyczeniem jakiegoś poręcznego narzędzia i gapiąc się bez celu na dwóch jego synów, przesypujących jakąś sypką masę z kupki na kupkę.

Ogrodnik, spostrzegając jego zadumany, niechętny wzrok, odczytał go mylnie.

— To kompost — wyjaśnił. — Przed użyciem, wymieszać trza...

— A także solidnie wstrząsnąć... — zgodził się James, mówiąc bardziej do siebie niż do kogokolwiek; zapominając o zamiarze pożyczki i zaraz oddalając się w głąb ogrodu, w kierunku stajni, pozornie nonszalancko i bezcelowo rozglądając się dookoła.

Po chwili wszedł do sadu. Zerwał z drzewka niedojrzałe jeszcze jabłko i pogryzając, nie przestając zachowywać się jak szpicel, zbliżył się do budynków gospodarczych. Tam dopiero, przysiadł szybko, znikając ewentualnym obserwatorom z widoku i pełzając, ukrył się na chwilę w wozowni. Było to dobre miejsce do nasłuchu wydarzeń, rozgrywających się w stajni.

Natężając słuch i łowiąc jakieś zaśmiechy, spojrzał odruchowo przez szpary na drogę, którą przybył i zaczął się bezgłośnie śmiać. Właśnie obserwował, jak hrabina, pełna złośliwej, lecz dziewczęcej ciekawości, całkowicie wbrew etykiecie i wzbudzając zakłopotanie całej obecnej rodziny Grindbood, biegnie zgięta w pół jego śladem. Za nią, z wyrazem przestrachu na twarzy, w podobnej pozie podążała Jenny, lecz i ona porwana zdarzeniami, gdyż obie chichotały niczym małoletnie wiejskie dziewuchy. Przy stajni poskradały się chwilę i już wyprostowane, stanęły w jej odrzwiach. Dopiero wtedy James wyszedł z ukrycia.

Podszedł od tyłu, ledwie powstrzymując się przed objęciem obu, aby już wspólnie, niemalże w komitywie, napawać się rozgrywającym przed ich oczami widowiskiem. A było na co popatrzeć.

Trzech dorosłych mężczyzn za pomocą wideł próbowało zdjąć z podsufitowej belki przerażonego nastolatka. James oczekiwał z uśmiechem reakcji Hrabiny.

— Cooo, to ma ...?! — ta nie pozwoliła na to długo czekać, wkładając w swoje słowa prawdziwie święte oburzenie.

Towarzystwo w stajni zamarło. Hrabina, rozglądając się wokół i jakby w poszukiwaniu pomocy, spostrzegła wreszcie Jamesa. Wyglądała na zakłopotaną, ale zaraz zdominowała to złość na niego, jakby był winien zaaranżowania całego zdarzenia, a czym on się ani trochę nie przejął. Wiedział, że to nie koniec tego, co jej zamierzał pokazać, skoro już się szczęśliwie do stajni pofatygowała, choćby i część dalszą przyszło mu sprowokować samemu. Na razie jednak cierpliwie milczał i czekał, aż pijana hołota pogrąży się samodzielnie. I zbił ich swoim zachowaniem z pantałyku.

Wpatrywali się w niego z kompletnym pomieszaniem, z niedowierzaniem za wizytę na hrabinę i z chęcią odwetu na Jenny. Szczególnie pan rozmowny, z nienawiścią do wszystkich, zwyczajowo rozdziawiający gębę za siebie i kompanów.

— To żarciki takie, tyko... — zapewniał. — He he, pani Hrabino, takie tam, he he... Chłopak leniwy, he he... Chowa sie tyko, he he... — Wskazywał widłami belkę. — Zdejmnąć chcielim, he he... Co by za robote sie wzion...

— To wy, tutaj lenie jesteście! — wykrzyknęła odważnie Jenny. — On jeden coś tutaj robi, nie wy! — dodała gniewnie.

Tamci długo nie odpowiadali. Uważnie obserwowali Jamesa, próbując odgadnąć zamiary tego uśmiechniętego przybłędy, na kobiety popatrując lekceważąco, a nie doczekawszy się bardziej stanowczej reakcji hrabiny, wręcz pogardliwie.

— Hrabia nas ustanowił tu! — powiedział wreszcie ten, co zwykle, spoglądając spod oka. — I co wam, paniom do tego? Tu brudno i skaleczyć się można... Niebezpiecznie dla kobiet... A ten tu czego...?! Obcy jeszcze...?

Hrabina zaczęła purpurowieć. James mógł uznać, że nadszedł czas na reakcję.

Przekroczył próg stajni, z pozoru obojętnie rozglądając się na boki. Dostrzegł, wziął do ręki grabie z długim trzonkiem i gestem nakazując chłopcu opuszczenie belki, cierpliwie poczekał, aż ten opuści stajnię.

Dawno nie walczył wręcz. Czymkolwiek. Ostatni abordaż zakończony został na wzniesieniu do cięcia szabli, bez dalszego użycia. A wcześniej...

Zaczęło się od drugiej współpracy ze Snowe, a on został oddelegowany na pokład jej okrętu jako łącznik, a w rzeczywistości zakładnik podejrzliwej kapitan. I wspólne przedsięwzięcie, także dzięki niemu, powiodło się całkowicie. A kłopoty przyszły dopiero później.

Po hiszpańskim pościgu i walce na wysokości Miami, gdzie całe rzesze turystów ze względu na poprawność polityczną dopingowało obie strony po równo, nierozstrzygnięta bitwa zagnała ich głęboko na wody Zatoki Meksykańskiej. Tam znaleźli mały, rybacki port i przez kilka tygodni próbowali doprowadzić do poprzedniego stanu mocno uszkodzony okręt. Aż nadto długo, aby miejscowe bandziorki, pod wodzą niejakiego Hucka Finna, zorganizowały się w bandę wystarczającej objętości, by móc im zagrozić.

Szedł wolno w kierunku otaczających go stajennych, ciągnąc za sobą niedbale po klepisku grabie, a gdy znaleźli się w zasięgu, zaatakował.

Pierwszy z nich otrzymał uderzenie odwróconą metalową częścią, prosto w twarz. Stracił kilka zębów, a okrzyk bólu i przerażenia rozległ się z obydwu stron. Najgłośniej krzyczała hrabina, a po chwili dołączyła do niej Jenny. Ta jednak bardziej z obawy o Jamesa, na widok draba szarżującego na niego z widłami. Trzonek grabi był znacznie dłuższy.

Wystrzelone przed siebie, trafiły prosto w rozdziawioną gębę tamtego, również i jego pozbawiając części uzębienia. James następnie splątał zęby grabi z kolcami wideł i przekręciwszy, pozbawił przeciwnika broni. Trzeci z drabów, przerażony szybkością wydarzeń, usiłował wydostać się na zewnątrz. Pod złowieszczym spojrzeniem Jamesa, wycofał się jednak do kąta.

— Wystarczy! — odezwała się hrabina. — Napiszę do męża i on zdecyduje... — przerwała, widząc, że James jej nie słucha i tylko obserwowała z przejęciem, jak odrzuca grabie, podejmując z klepiska widły. — James! — zawołała. — Wystarczy, słyszysz?!

Uśmiechnął się tylko pod nosem, gdyż jak dotąd hrabina uparcie nazywała go panem Tagerem i jednym szybkim kopnięciem odłamał kawałek trzonka zawierający kolce. Następnie wykonał w powietrzu kilka obrotów, by wreszcie, zadowolony z uchwytu i wyważenia lagi, zabrać się do właściwej roboty.

Stajenni okazali się bardzo elokwentni. Szczególnie w oskarżaniu siebie nawzajem, a James tłukł ich skulonych, niemiłosiernie po garbach, dopóki nie wyspowiadali się ze wszystkiego, przede wszystkim zaś z oczerniania i chamskiego zachowania wobec Jenny.

— Dlaczego mi o tym nie opowiedziałaś?! — zawołała rozżalona Kira do asystentki, nie mając już nawet ochoty na odzywanie się w obronie obwiesi.

— Mam im pomóc opuścić włości? — James postanowił grać rolę sukinsyna do końca.

— Jeżeli was tu jeszcze kiedykolwiek zobaczę — zdecydowała się wejść na teren męża hrabina — wezwę konstabli...!

>>><><<<

Żeby cokolwiek powiedzieć po zniknięciu stajennych, Kira zarzuciła Jamesowi, że nie ma skąd wziąć nowych i że skoro pan Tager wtrąca się już w nie swoje sprawy, to niech będzie łaskaw uzupełnić braki kadrowe. Pomogła Jenny.

Jej młodsi synowie, piętnastoletni bliźniacy, Jeremy i Jonas, dotychczas zatrudniani dorywczo w ogrodzie, pod wodzą dotychczasowego chłopca stajennego Burta Raytona, zostali tymczasowo najmłodszą obsadą hrabiowskiej stajni w Anglii.

>>><><<<

Nie chciał wprawiać hrabiny w zakłopotanie przy kimkolwiek, dlatego wykorzystując sytuację, poprosił o kilka chwil rozmowy w pewnym oddaleniu od świadków i bez ogródek zapytał, czy zamierza coś zrobić w sprawie zamążpójścia Suzi?

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

Cdn.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Canulas 19.03.2018
    "Widząc malujące się na obliczu mężczyzny pogardę i zniecierpliwieni," - e?

    Jeeee. Bardo ładnie. Ukontentowanym.
    Wpierdol się chamom należał.
    Bosko.
    Dawaj dalej.
  • Felicjanna 19.03.2018
    aha, już jednak dotarłeś. To OK!
    e- wstawione.
  • Canulas 19.03.2018
    Spokojnie - wszystko kontroluję
  • Pasja 19.03.2018
    Stajnia posprzątana i to w jakim stylu. James mężnie broni honoru kobiet. Teraz powinien zająć się tajemniczym zamążpójściem Suzi.

    Wesołego chłopczyka, z racji wdowieństwa i pustego domu zabieranego ze sobą do pracy i zatrudnianego także jako posłańca i wykonawcę drobnych robót... nie wiem, ale coś mi tu zgrzyta? Tak jakby pusty dom był zabieramy do pracy.
    Ale to tylko moja sugestia.
    Ukłony dla Autorki
  • Felicjanna 19.03.2018
    przyjrzę się temu zdaniu i masz rację, jeśli chodzi o poprawność., ale chyba uznałam że do strawienia. Nie mniej, bardzo dzięki za wyłapanie.
    Pozdrówka serdeczne
  • Ritha 03.04.2018
    „Guwernera nie uznał za wroga czy nawet przeciwnika i chciał jedynie mocno dać chłopu do zrozumienia, że nauczanie dzieciaka plucia na innych i izolowanie go od otoczenia, nie zrobi z niego człowieka gotowego stanąć w szranki z życiem” – dobrze ujęte

    „to zaniedługo będą plotkować wszyscy” – za niedługo* (chyba)

    „Trzech dorosłych mężczyzn za pomocą wideł próbowało zdjąć z podsufitowej belki przerażonego nastolatka. James oczekiwał z uśmiechem reakcji Hrabiny.
    — Cooo, to ma ...?! — ta nie pozwoliła na to długo czekać, wkładając w swoje słowa prawdziwie święte oburzenie.
    Towarzystwo w stajni zamarło” – ech, mówiłam już, ze obrazowo, zabawnie i z dbałością o detale poszczególnych scen, cóż... jestem zmuszona powtórzyć :)

    „— To żarciki takie, tyko... — zapewniał. - He he” – tam powinna chyba też być długa kreseczka na kuńcu, przed „he he”
    „— Hrabia nas ustanowił tutaj! — powiedział wreszcie ten, co zwykle, spoglądając spod oka” – tu nei wiem, czy ta forma „spoglądając” pasuje, jakoś tak zawiesza to zdanie, może „ ten, co zwykle, spoglądał spod oka” czy coś
    „aby miejscowe bandziorki, pod wodzą niejakiego Hucka Finna, zorganizowało się w bandę” – zorganizowały*

    Noo, i mamy bijatyko- akcję, grabie latają, zęby się sypią, bene!

    Najgłośniej krzyczała Hrabina/odezwała się hrabina – hrabina raz z małej, raz z dużej

    „Napiszę do męża i on zdecyduje... — i przerwała, widząc, że James jej nie słucha i tylko” – sporo „i”, wywaliłabym to przed „przerwała”, po prostu „— przerwała*, widząc...”

    Ładnie napisane, ładnie urwane. Czyta się przyjemnie. Wszystko jest git, Fel :)
  • Ritha 03.04.2018
    "Spoglądajac" zostaw, mój błąd, tera zajarzyłam ;)
  • Felicjanna 03.04.2018
    Co zauważyłaś przedtem- skojarzenia co do nazwisk jak najbardziej trafne. Jest ich wiele i są celowe, żeby ten, kto załapie, miał wgląd w widok owej postaci.
    Byczki poprawiłam. Z tymi hrabinami i Lordami mam problem. Niby wiem, kiedy należy dać Hrabina, tak później z rozpędu naciskam shifta i bum. Rogowiecycki
    Bitki będą się trafiać, szkoda by mi było nie wykorzystać Jamesa wyszkolenia.
    W każdym razie seria trwa i mam nadzieję, że prócz przewidywanych akcji, uda mi się zaskoczyć.
    Pozdrówka i wielkie dzięki za wnikliw wgląd. Tym bardziej że także się bawisz czytaniem

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania