Cztery ściany absurdu -17- Pakty
>>>>>>>>>>>>>
Rozdział V - Pakty
<<<<<<<<<<<<<
Kira słuchała tylko przez chwilę.
— A nie przyszło panu do głowy...
— James...
— A nie przyszło panu do głowy, panie Tager! Że sama Suzi pragnie tego zamążpójścia?!
— Nie. Jakoś nie.
Dalsza część rozmowy odbyła się w gabinecie, przy towarzyszącej im Natalie. Kira rozkazała wezwać Suzi. Dziewczyna odpowiedziała dwa razy i oba identycznie:
— Tatko chcą, to i ja też chcę...
James nie skomentował, Suzi podziękowano i odesłano do obowiązków.
— Posprzątałem stajnie — zauważył zamiast tego, myśląc o obietnicy danej lordowi dotyczącej patentu oficerskiego. — Czy mogę w związku z tym, korzystać z pani wierzchowców?
— A dokąd zamierza pan pojechać na pierwszą przejażdżkę?
— Pozwiedzam okolicę...
— Bardzo proszę — odpowiedziała. — Ale obieca nam pan, że nie użyje swoich zbójeckich metod wobec tego biednego człowieka...?!
— Uznałam, że Kira ma prawo wiedzieć... — wtrąciła Natalie, co James skwitował obojętnym, zgodnym gestem. Nie był ani zły, ani zaskoczony.
— Nie użyję wobec ojca Suzi przemocy. Obiecuję.
— I nie będzie go pan niepokoił?
— Nie może mi pani zabronić rozmawiać z ludźmi — odpowiedział, a na jej próbę protestu, machnął dość obcesowo, w zniecierpliwieniu ręką. — Tam chodzi o pieniądze, jeżeli więc czegoś spróbuję, to tylko tego. Zagram na najniższych instynktach... Ale potrzebuję wiedzieć, czy jeśli ta łajza odsprzeda mi Suzi, zapewni pani, hrabino, tej dziewczynie pracę i opiekę?
Chwilę milczała.
— Owszem, zapewnię — zgodziła się. — A skoro już pan jedzie do wsi... To mam taką delikatną sprawę... Chciałabym jutro, po mszy, zaprosić pastora na obiad. Proszę, żeby się pan zorientował, czy jego żona już wróciła?
— A jeśli...?
— Jeżeli wróciła, proszę się po prostu przywitać — oświadczyła.
— Zrobi się, pani hrabino — usłyszała dopiero po kilku minutach. Po udzieleniu odpowiedzi na jego dociekliwe pytania dotyczące pastora i tego żony.
>>><><<<
Pofatygował się tam z miejsca. Po pierwsze, chciał mieć z głowy powierzone zadanie, po drugie, zamierzał wybadać, co na temat ewidentnego handelku owieczkami, myśli pastor albo i „pasterze”.
Pobrawszy w gabinecie, a i w kuchni uzupełniając niezbędną wiedzę, widząc niepozorny budyneczek, zaczął domyślać się powodów frustracji jego lokatorów. A przynajmniej jednej, uwielbiającej wściubiać nosek w życie wszystkich okolicznych mieszkańców, a najbardziej przybywać niespodziewanie i węsząc, w progi bogatszych domów.
— A gdzie to żonka? — zapytał lekko, zastałego przed drzwiami pastora. Towarzyszyła mu rozchichotana dziewczyna, o ładnej okrągłej buzi, dużym ciele i niemalże wzroście Jamesa.
Oboje, zaskoczeni jego nagłym pojawieniem się, stanęli w pąsach.
— To jest... — zaczął zaskoczony pastor.
— Wierna? — zgadywał James.
Dziewczyna obrzuciła go kpiącym spojrzeniem mądrego dziecka. Pastor zgodnie przytaknął głową.
— Lulu — przedstawił ją. — Wierna moja... Jedna z wielu, rzecz jasna... — James nie dał rady powstrzymać uniesienia oczu do nieba. Lulu udała zgorszenie, pastor postanowił dalej się pogrążać. — Żony nie ma, wyjechała do matki...
— Cieszy mnie to — oznajmił szczerze James, uznając, że z tego, co usłyszał, nie ma się do czego śpieszyć z poznaniem pastorowej. — Nazywam się Tager i przyjechałem z majątku hrabiny Nathley. Pracuję dla jej teściowej i mam dla pastora zaproszenie na obiad i... — Obejrzał sobie bezczelnie Lulu. — I chyba dodatkową sprawę...
— Pójdę sobie — ta oświadczyła.
— Nie ma takiej potrzeby, przeciwnie — James zeskoczył z konia. — Może być panienka obecna. W sprawie, o której mówię, przyda się także świadek.
— Świadek...?! — Dziewczynie nie spodobało się to określenie. — Bardzo dziękuję panu, ale nie wrobi mnie pan w żadne ś w i a d k o w a n i e! — sprzeciwiła się twardo. — Ja tutaj mieszkam! — Wyglądała tak, jakby James ją straszliwie i nieodwracalnie obraził.
— Świadek odczytania dokumentu — wyjaśnił cierpliwie. — Potwierdzi pani jedynie swoją obecność, gdy nasz pastor odczyta to, co napisze. Może być krzyżykiem...
— I jeszcze mnie obraża! — Ujęła się wojowniczo pod boki i trzeba jej było przyznać, że wyglądała autentycznie groźnie. — Umiem czytać i pisać!
— To jeszcze lepiej.
— Ale ja nie rozumiem? — wtrącił pastor. — Jakiego dokumentu? Co ja mam napisać? Jaki dokument?! — wołał, wyraźnie zaniepokojony. — Nic nie wiem o żadnym dokumencie...?!
— A o handlu córkami...?
James aż musiał się uśmiechnąć. Ostatnią, tak głupią i niepewną minę, widział na twarzach kilku mniej rozgarniętych korsarzy. Wtedy, gdy skończył opowiadać o milczących psach.
Pchnął delikatnie duchownego do środka i zaprosił tam szarmanckim gestem Lulu. Nie przyjął poczęstunku, w zamian wyjaśniając pastorowi kontekst tekstu do napisania oraz całą otoczkę działań wokół niego.
— To naciąganie faktów jest, panie Tager! — zawołał ten oburzony. — Ja nie akceptuję...! Takich...! Siłowych...!
— Och! Doprawdy?! — zaśmiał się James, nagle zeźlony. — Akceptujesz bezgraniczne wścibstwo, a nawet wręcz ordynarne ploty i chamstwo własnej żony! — Pastor pofioletowiał. — To chyba jako przeciwwagę, zrobisz pastorze coś dobrego... Inaczej, pysiu... — Poklepał go po policzku. — Nie pójdziesz przecież do nieba... No...?!
— Ja w tym uczestniczyła nie będę! — oznajmiła twardo Lulu.
James nie zamierzał ich szantażować.
— Jak sobie chcesz, panienko! Po prawdzie to rzeczywiste praworządne jest, żeby opój, brudas i ogólnie stary cap, brał sobie dziecko do łóżka i parobka do domu! Za parę, marnych funciaków! Mam nadzieję, że ciebie też weźmie podobny i wszyscy dookoła się na ciebie wypną!
— Mam to gdzieś! — odpyskowała. — Mam niby nadstawiać karku za tę głupią gęś?! A coś pan tak na nią?! — nagle zamilkła, by po chwili wybuchnąć śmiechem. — No, nie! — zapiała. — Durna Suzi prawdziwego adoratora znalazła!
— No, w takim wypadku... — podchwycił pastor. — To trzeba by było z ojcem porozmawiać inaczej...
— Odbiło wam! — wrzasnął James. Parka zamilkła, gdy w jego oczach ujrzała prawdziwą wściekłość. A on dokończył, sycząc: — Sądzicie, że gdyby to było na rzeczy, zawracałbym sobie głowę jakimś świstkiem?! Że nie wiedziałbym, jak z tymi dwoma rozmawiać...?! Głupi ludzie! — wykrzyknął. — Ten papier jest potrzebny wyłącznie dla tej małej, żeby mogła, choć na chwilę uwierzyć, że ojciec dobrze dla niej chce! A moje pobudki...?! Kiedyś dałem sobie spokój z pomocą potrzebującej — wykrztusił z trudem, zasmucony, dziwiąc się swojemu braku opanowania w tej sprawie. — I nie skończyło to się dla niej dobrze... — zakończył z nienawiścią do samego siebie.
— A poza tym — dopowiadał po chwili jakby z innej strony i spokojnym tonem. — To po załatwieniu sprawy będziecie oboje mogli uważać, że macie u mnie przysługę.
— Każdą? — zaśmiała się Lulu.
— Nie szalej, panienko. — James spoważniał. — Ale jeśli naprawdę będziesz potrzebowała pomocy, mogę być bardzo przydatny...
>>><><<<
Hrabiny przeczytały dokument, w którym nie było niczego ponad to, że John Kontom przekazuje swoją córkę Suzi pod opiekę Hrabinie Kirze Nathley, zobowiązującej się zatrudniać rzeczoną do czasu jej zamążpójścia i zadbania w takowym wypadku o jej posag. James zaoferował swoje pieniądze w tym punkcie jego odczytywania, na co hrabina mruknęła, że nie ma takiej potrzeby. Ale obie chciały wiedzieć, dlaczego na papierze widnieją podpisy Lulu i pastora, i jak James nakłonił do postawienia swoich krzyżyków, Kontoma oraz co już było wręcz niemożliwością, narzeczonego Suzi, Rutasa.
— Uświadomiłem tym obwiesiom, że handel ludźmi jest zakazany.
— Jaki znów handel...?!
— Handel ludźmi, robienie z ludzi niewolników — James brzmiał beztrosko. — Oświadczyłem im, że za handel żywym towarem można pójść na galery.
— U nas nie ma galer!
— Oni o tym nie wiedzą...
— Czyś ty zwariował, James?! — zawołała oburzona Natalie. — Zmusiłeś pastora do uczestniczenia w kłamstwie...?!
— Ależ skąd — James zrobił filuterną minę. — Nikt z nas nie kłamał. Mogę odczuwać pewien wstyd za wykorzystanie tępoty tej dwójki, ale nie byłoby tego zdarzenia ani też takiej ich reakcji, gdyby nie mieli czegoś za uszami... Mówiłem ja i tylko o tym, że za handel żywym towarem grozi to i tamto. Nie twierdziłem, że grozi im coś osobiście ani też w jakim kraju, ale ogólnie, więc nie kłamałem. Pastor z panienką Lulu mogli potwierdzić moje słowa z czystymi sumieniami. Potem oznajmiłem im, że dużo lepiej będzie dla wszystkich odejść od ich niespisanej, na szczęście umowy... — Na jego twarzy ukazał się grymas skruchy. — Tu trochę zgadywałem, bo pewnie Rutasowi byłoby lepiej mieć jednak Suzi za żonę. Choć! — Uniósł do góry wskazujący palec, w swym charakterystycznym geście. — I tego nie można być do końca pewnym, bo ciągłe jęki Suzi mogłyby go doprowadzić do szału i zrobiłby coś jej albo sobie... W każdym razie pastor poparł mnie w twierdzeniu, że Suzi jest stanowczo zbyt niedojrzała do małżeństwa. Jednakże, ponieważ nie jest już także dzieckiem, należy zdjąć ciężar opieki nad nią z przepracowanych barków jej ojca, Kontoma... Zaręczam — kończył James. — Że wszystko odbyło się bez rękoczynów i jedyne, co trzeba jeszcze zrobić, to zapłacić obwiesiowi odstępne w wysokości trzech gwinei, a czego nie chciałem i nie mogłem uczynić na miejscu, bez zaprzeczania swoim słowom. Umówiłem się z nimi w karczmie, żeby zrobili to między sobą. Aha! Hmm... Nieoficjalnie, to panie za tym stoją.
— Jesteś diabłem, James! — Natalie powiedziała to tonem, o którym nie można było powiedzieć na pewno, czy jest przyganą.
— Diabłem! — Kira poparła teściową podobnie.
— Obiło mi się o uszy — przyznał.
<<<<<<<<<<<<<<
Cdn.
Komentarze (7)
Boskie.
Wyborne.
Cudne.
Uwielbiam.
Idę.
Ciao.
OK. Mam urlop, więc możesz wrzucać.
Jeszcze raz zaowocowała dyplomacja z niewidoczną przemocą.
Pozdrawiam
„— Nie użyję wobec ojca Suzi przemocy. Obiecuję.
— I nie będzie go pan niepokoił?
— Nie może mi pani zabronić rozmawiać z ludźmi” – hehehe, prosto do ojca pojedzie, daje se palucha urżnąć
„Ale potrzebuję wiedzieć, czy jeśli ta łajza odsprzeda mi Suzi, zapewni pani, hrabino, tej dziewczynie pracę i opiekę?” – o Boże :D Ale fajnie. James se kupi kobitę.
Potem pastor słomiany wdowiec i wierna, no pięknie. Fel jesteś intrygantką ;)
„Może być krzyżykiem...” :D Bezczelny. Uroczo bezczelny.
Scena James + pastor + Lulu cudna.
A to:
” Inaczej, pysiu... — Poklepał go po policzku. — Nie pójdziesz przecież do nieba... No...?!” to Bogusław od Ksiąg Rodzaju powinien przeczytać :D
„Mówiłem ja i tylko o tym, że za handel żywym towarem grozi to i tamto. Nie twierdziłem, że grozi im coś osobiście ani też w jakim kraju, ale ogólnie, więc nie kłamałem” - James jest super.
I końcóweczka cudnie podsumowująca charakter Jamesa.
Gwiazdy :)
ps. Hm, błędów nie zauważyłam :)
Taaak, James, oprócz drobnych "mankamentów" zdecydowanie jest z samym sobą w zgodzie. Właściwie pomysł powstał na podstawie jednego z moich szwagrów. Poznałam go, gdy był w wieku 17 lat i zrobiło na mnie wrażenie jego poukładanie i naturalność. Może nie jest idealnym wzorem, bo z polotem u facetów to już bywa różnie, ale można go nazwać "Punktem wyjścia"- no i dla obcych i złych, potrafi być skur...! Tak tutaj idealnie, a siostra nie narzeka, przeciwnie.
Pozdrówka- idę odnosić się dalej, choć i dziś mam mało czasu i pisaniny w cholerę, która niestety luzacko być traktowana nie może.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania