Szaleństwo magii, rozdział 3, cz.4

Skręciłam w stronę miasta oddalając się od burzy jednak nie kierowałam się do mieszkania. Spojrzałam na zegarek na tablicy. Było już po szesnastej, więc istniała możliwość, że James już jest w swoim klubie. Jak nie, to trudno, zadzwonię do niego i go ściągnę.

Przejechałam Ulicę Pubów mijając po drodze ten należący do wampira i skręciłam uliczkę na następnym skrzyżowaniu. Dojazd do parkingów właścicieli nie jest łatwy i gdybym nie wiedziała gdzie się kierować mogłabym nieźle pobłądzić. Dodatkowo ludzie dostrzegłszy nadchodzącą nawałnicę biegali w poszukiwaniu schronienia i zasłaniali widok.

Zajechałam pod drzwi baru i zgasiłam silnik. Właśnie w tej chwili dotarło do mnie, że przecież poprosiłam James’a o zamknięcie klubu na parę dni. Bardziej prawdopodobne, że jest w domu niż tutaj. Mimo to musiałam spróbować go znaleźć, a że byłam już pod klubem postanowiłam nie marnować okazji. Złapałam torbę i wysiadłam z samochodu. Już z daleka dostrzegłam, że runa wciąż zdobiła drzwi.

Zapukałam i kilka sekund później w progu staną wampir. Był to barman, u którego ostatnio zamawiałam drinki.

- Jest James?- Spytałam

- Mistrz jest w tej chwili zajęty rozmową.

- Pytałam czy jest, a nie co robi- Odpyskowałam zanim zdążyłam się pohamować. Znowu.

- Jest w gabinecie, ale nie przyjmie teraz nawet swojej towarzyszki.- Warknął. Dosłownie.

- Towarzyszki? Proszę proszę, ten dzień staje się coraz ciekawszy. – Nie wytrzymałam. Jeszcze brakuje oświadczyn i skrzata z garncem złota. Wtedy będę spełniona.- Przekaż mu, że jak skończy to chciałabym się z nim spotkać, poczekam w samochodzie- Dygnęłam przed wampirem i już miałam się odwrócić gdy tamten się odezwał.

- Stój, Mistrz byłby na mnie zły gdybym się tobą nie zajął- Uśmiechnął się pokazując kły. Zwykle wampiry unikały ich pokazywania chyba, że chciały kogoś przerazić. Ze mną nie pójdzie mu tak ławo.- Zechce panienka wejść?- Odsunął się pokazując ręką na hol.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Może i James coś tam nagadał swojej bandzie o mnie, ale to nie znaczy, że nagle zacznę im na tyle ufać, że pozwolę jednemu z nich iść za moimi plecami. Zwłaszcza, że już zdążyłam go sprowokować.

- Ty pierwszy- Odpowiedziałam i nie ruszyłam się z miejsca. Zaszła między nami swego rodzaju walka charakterów, kto ustąpi pierwszy- przegra, a jak wiadomo wśród wampirzej społeczności bezpieczniej jest mieć opinię twardego jeżeli nie chce się skończyć z głową w kuble na śmieci, torsem w rzece, a nogami w miejskiej toalecie. Byłam mocno przywiązana do nóg, a jeszcze bardziej do głowy i nie chciałabym barć z nią rozwodu.

- Alexandra?- Z korytarza dobiegł głos James’a, ale nie odwróciłam wzroku od barmana żeby na niego spojrzeć. Niech on zrobi to pierwszy.- Charon, przepuść ją.- Dodał nieznoszącym sprzeciwu głosem. Znam James’a na tyle żeby mieć pewność co do walki jaka wybuchła między jego wampirem a mną.

Wampir zwany Charonem ( stawiam własne włosy na głowie, ze je sobie wymyślił) niechętnie oderwał od mnie wzrok. Nikt nie powinien lekceważyć słowa Mistrza jeżeli chce dożyć kolejnej nocy. Teraz już bez obaw go wyminęłam i podeszłam do James’a.

- Cóż się stało, że z własnej woli zawitałaś w me skromne progi?- Spytał ucałowawszy moją dłoń na powitanie.

- Mam do ciebie sprawę… a właściwie to pytanie.- Odpowiedziałam- Wejdziemy do twojego gabinetu?

James tylko kiwnął w odpowiedzi głową i otoczywszy mnie ramieniem wprowadził do swojego biura. Tam usiadłam na dużej kanapie pod ścinaną i odruchowo rozejrzałam się.

- Może chcesz coś do picia?

- Nie, przyjechałam tylko na chwilkę.- Wzięłam głębszy oddech.- Dzisiaj znaleziono kolejne ciało, konkretnie to w Alei Totemów. Kobiecie oskalpowano twarz.- Mówiłam jednocześnie przypominając sobie pełny obraz zmasakrowanej twarzy.- Jak zapewne wiesz, w Alei panuje Pustka, nie ma więc szans żeby rozpoznać rasę kobiety.

- Ale podejrzewasz, że była czarownicą?- Spytał bezbłędnie zgadując.

- Tak, chociaż to całkowicie bezpodstawne przypuszczenia. Nie ma jakichkolwiek dowodów, że nią była i dopóki jej rodzina się nie zgłosi nie dowiemy się tego.

- To dlaczego tutaj jesteś?

- Skoro wampiry już raz przekroczyły próg śmierci, to czy byłyby w stanie wyczytać cokolwiek z ciała?

- Przecież sama to potrafisz.

- Nie w tym konkretnym przypadku, Pustka wytarła z ciała wszelką magię, a ja tylko na podstawie niej jestem w stanie cokolwiek wyczytać.

- Mogę kogoś podesłać do demona.

- Dzięki

Milczeliśmy chwilę i wcale mi ta cisza nie ciążyła jak to nieraz bywa.

- To nie było to, po co tu przyjechałaś.- Stwierdził.

- Nie- Odpowiedziałam szczerze.- Sama nie wiem dlaczego tu przyjechałam.

- Doskonale wiesz, tylko się nie przyznasz, nawet przed sobą.

- Idę- Powiedziałam gdy znów zapadła cisza. Nie miałam zamiaru się przed nikim tłumaczyć.

Złapałam torbę i wstałam. James zrobił to samo.

- Pamiętaj, że zawsze możesz się zwrócić do mnie po pomoc.- Powiedział.

Przytaknęłam. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć. Niestety należę to tych idiotów, którzy nigdy na nikim nie polegają. Być może to był właśnie mój największy problem. Choćby mi się świat na głowę walił i goniłby mnie Dziki Gon, to i tak bym milczała.

- Wiesz, nie pamiętam kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy tyle czasu nie czyniąc sobie przytyków.- Uśmiechnęłam się chcąc mu pokazać, że wszystko jest w porządku, ale po jego minie poznałam, że nie bardzo mi to wyszło.- Było miło, naprawdę.

Pożegnałam się i wyszłam nie czekając na odpowiedź.

***

Gdy zajechałam pod blok zaparkowałam samochód Johna obok własnego. W ten sposób będzie mu go łatwiej znaleźć gdy przyjdzie go odebrać. Wyszłam na zewnątrz i po raz kolejny uderzył we mnie wiatr niosąc ze sobą pierwsze krople deszczu. Chmury zdążyły już całkowicie zasłonić niebo i sprowadziły nieprzyjemny mrok. Pospieszyłam w stronę bloku chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym budynku. Byłam już niemal pod drzwiami gdy moją uwagę przykuł ruch w rogu. Odwróciłam się w tamtą stronę, ale gdy niczego nie dostrzegłam złapałam za klamkę i już miałam otwierać gdy przez moje ciało przebiegł dreszcz zwiastujący użycie magii.

Po ostatnich przeżyciach nie miałam najmniejszej ochoty sprawdzać skąd pochodzi uczucie, ale wrodzona ciekawość kazała mi to sprawdzić. Odsunęłam się od budynku żeby nie wychylić się zza samego rogu i w razie co nie dostać łopatom i powoli zbliżyłam się do rogu budynku. Wiedziona instynktem zanim sprawdziłam co się znajduje za ścianą postawiłam wokół siebie bariery… i mogę szczerze powiedzieć, że tylko owa ostrożność sprawiła, że nadal mogłam się cieszyć życiem.

W chwili gdy zauważyłam postać w kapturze, w tarczę uderzył potężny pocisk magii. Siła uderzenia była ogromna. Potknęłam się i przewróciłam. Wzmocniłam ochronę najmocniej jak mogłam żeby się nie osłabić i mieć jeszcze energie na atak. Wypowiedziałam zaklęcie i posłałam w stronę przeciwnika kulę ognia. Ku mojemu rozczarowaniu nie zrobiła ona żadnej szkody w jego obronie. Spróbowałam więc delikatniej. Wysłałam wiązkę energii w celu wyszukania jakiejkolwiek szczeliny w tarczy. Niestety nic nie znalazłam. Kompletnie nic! Żadnej dziury, odprysku czy zadrapania! Nic! Zupełnie jakbym natrafiła na szklaną taflę. W dodatku pancerną.

Moje oczy powędrowały w stronę dwóch postaci opartych o ścianę bloku. Były to dwie kobiety, których głowy bezwładnie opierały się o zakrwawione piersi. Bez sprawdzania ich aur byłam przekonana, że żadna z nich już nie żyje. Nie widziałam natomiast, czego tym razem zostały pozbawione ofiary. Z ilości krwi mogłam zgadywać, że tym razem nie skończyło się na kradzieży skóry i oczu.

Podniosłam wzrok z ciał na twarz wroga. Nie miałam żadnych wątpliwości, że mam do czynienia z tym samym typem co wcześniej w barze. Ta sama złowroga aura, która powodowała, ze po skórze przechodziły ciarki, a włosy stawały dęba. Dlaczego pozwala mi spokojnie się skanować?Ale to nie aura mnie przeraziła, tylko wygląd osobnika. Krzywe zęby zastąpione zostały dwoma rzędami lśniących odpowiedników. Usta nie były już popękane, ale przyjęły miły dla oka kolor różu, a skóra odzyskała dawną barwę.

Trybiki w mojej głowie pracowały jak szalone żeby znaleźć wyjaśnienie tych zmian. Analizowały wszystko co wiedzą o czarnej magii i doszły do bardzo niepokojącego wniosku, bo jeżeli to jest prawda… to nie mam żadnych szans w starciu z tym przeciwnikiem. Jak mam teraz wezwać pomoc?

- Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie. – Z odnowionych ust wyszedł wciąż ten sam ochrypły głos. Nie udało mu się go odnowić? A może się jeszcze za to nie zabrał?

- Co?- Palnęłam. Spodziewał się mnie? Miał nadzieję, ze to zobaczę? Bogowie, dlaczego to zawsze ja mam tak w życiu pod górkę? Czy chociaż raz, tak dla odmiany, nie mogłaby mnie spotkać miła niespodzianka?

- Miałem nadzieję, że zajmiesz się wierszem od mnie.

- Co…- Zaczęłam, ale nie skończyłam. Ten list miał być do mnie?!

Wsunęłam rękę do tylnej kieszeni i złapałam kartkę wraz z sznurkiem, gdy cała moja tarcza pękła, świat zawirował mi przed oczami. Drugi raz tego dnia poczułam jak opuszcza mnie magia. Znów nie mogłam złapać oddechu. Wyrzuciłam sznurek z pierścionkiem jak najdalej od siebie. Martwe włókno. Zawiesił ten przeklęty pierścionek na martwym włóknie! Jak mogłam tego nie zauważyć? Szybko postawiłam ponownie tarczę gdy tylko wróciły mi siły.

- Odrzucasz mój prezent? To niemiłe, na pewno wiesz jak ciężko jest zdobyć skrawek tego cudu.- Roześmiał się chrapliwie. Odrobina śliny wystąpiła mu w kącikach ust.

- Czego chcesz?- Zadałam pytanie, mając nadzieję, że tym razem otrzymam konkretną odpowiedź.

- Naprawdę mnie nie poznajesz?- Rozłożył ramiona i okręcił się. Jakby mogła rozpoznać go po plecach. Ten typ jest kompletnie szalony, a z takimi jest zawsze najgorzej. Gdy milczałam dodał- Eh, szkoda, naprawdę szkoda. Widocznie jeszcze nie czas… tak chyba jeszcze jest za wcześnie. Pozwolisz, że się oddalę i odwiedzę cię później ukochana? Chcę się dobrze przygotować, mam dla ciebie prezent i nie chciałbym żeby coś poszło nie tak jak powinno.

- O czym ty do cholery mówisz?!- Wściekłam się. Nie chcę już nigdy więcej oglądać tego wariata na oczy!

- Tak, chyba przyjdę później…- Wycharczał i odwrócił się do mnie tyłem.

W chwili gdy podnosił zakrwawiony worek leżący między ciałami wykrzyknęłam kolejne zaklęcie. Tym razem posłałam w jego stronę energię uformowaną w błyskawicę. Miałam nadzieję, że bardziej skupiona energia zrobi mu cokolwiek, choćby zadraśnie… ale niestety znowu nic się nie stało. Błyskawica odbiła się od tarczy i z głośnych hukiem uderzyła w ziemię. W dziwnym, na wpół panicznym odruchu wyszukałam w torbie telefon i wybrałam ostatni numer na chybił trafił…

- Tak?

- James…

Potężna dawka energii owinęła się wokół mojej tarczy i napierała na nią ze wszystkich stron. Z każdą chwilą nacisk stawał się coraz mocniejszy. Miejscami tarcza pękała i tylko sekundy dzieliły mnie od jej całkowitego rozpadu, a wtedy najpewniej usmażę się jak kurczak na rożnie.

- Alexandro…!

Odrzuciłam telefon i wyszarpałam z torby Athame. Było moją ostatnią deską ratunku, jeżeli ta magia zawiedzie, mój pogrzeb stanie się faktem dokonanym. Nacięłam przedramię, trochę zbyt mocno, ale w tej chwili miałam to gdzieś. Odrzuciłam sztylet i zamoczyłam jeden z palców we krwi. Niezgrabnie narysowałam na czole okrąg. Wewnątrz namalowałam kropkę, a wokół niej cztery kreski, których końce dotykały okręgu.

- Krwi dająca życie i je odbierająca, przelej magię w krąg i pozwól swej służebnicy korzystać z przywilejów Cór Krwi.- Niemal wyrzuciłam z siebie tradycyjną litanię.

Po przezroczystej tarczy przebiegł nieprzyjemny dźwięk pękającego szkła i obca magia uderzyła we mnie. Krzyknęłam. Zabolało. Bardzo zabolało, ale krąg na moim czole pulsował od magii i nie pozwalał zrobić obcemu nic więcej. Gdybym miała czas narysować krąg wokół siebie, nie poczułabym nawet łaskotek. Miałam wrażenie jakby z każdej strony ktoś wbijał we mnie ostrza. Ból był ogromny, ale przysięgłam sobie, że nie dam mu satysfakcji i nie krzyknę. Otuchy dodawała mi myśl, że jednak jest sposób żeby się przed nim bronić. Mam do dyspozycji moc, z pomocą której może będę w stanie go pokonać.

Z oczu pociekły mi łzy każda cząstka ciała paliła żywym ogniem. Coraz trudniej było mi złapać oddech. Wokół zaczęły tańczyć czarne punkciki. Był to znak, że moje siły były na wyczerpaniu i jeszcze trochę to zemdleję, a wtedy nawet krąg mnie nie uratuje.

Już traciłam nadzieję gdy nacisk zelżał i zaczął maleć stopniowo, aż całkowicie zniknął. Wzięłam głębszy oddech. Wszystko mnie przy tym bolało, ale myśl, że udało mi się przetrwać rekompensowała wszystko.

- Chyba już pójdę, muszę przygotować niespodziankę.

Odwrócił się i odszedł w stronę lasu. Nie miałam sił żeby podnieść rękę, a co dopiero mowa o gonieniu go. Pozwoliłam mu odejść, a mojemu ciału opaść na bruk. Chwilkę jeszcze widziałam dwa ciała gdy mrok całkowicie przesłonił mi widok i zemdlałam.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Zaczarowana 04.05.2015
    Super!!! Wciągnęło mnie to opowiadanie, a ten wiersz - kompletne zaskoczenie. Uwielbiam twoje opowiadanie!!!
  • Mercedes 04.05.2015
    Dziękuję bardzo:) Cieszę się, że się ci podoba :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania