Szaleństwo magii, rozdział 6, cz 3

Za drzwiami rozległo się stuknięcie i po chwili ciężkie kroki. Zaszurało drewno o drewno gdy Rambo ściągał kolejne deski. Gdy drzwi się uchylały zamknęłam uchyloną powiekę i postarałam się jak najbardziej rozluźnić. Gdyby Ben spanikował i wielkolud dotknąłby mojego napiętego ciała mógłby się zorientować, że coś jest nie tak.

- Co się stało?- Zaburczał.

- Nie wiem, rozmawialiśmy, zrobiło się jej słabo i upadła.- Wyjaśnił Ben. No dalej, kopnij go! Póki stoi masz szansę.- Przepraszam.- Powiedział.

Usłyszałam jak jego but zahacza o materiał. Otworzyłam oczy w chwili gdy Rambo wydał z siebie wysoki dźwięk i łapiąc się za krocze upadł na kolana. Ben uderzył go w potylicę, ale nie trafił we właściwe miejsce i tylko wywołał kolejny jęk bólu. Poprawił cios i tym ręka dotarła tam gdzie trzeba. Mięśniak zwalił się na podłogę z ogromną siłą uderzając głową o kamień. Idealnie, nie będzie nam przeszkadzał.

Dźwignęłam się z podłogi i oboje wyszliśmy z komnaty po drodze zabierając martwe włókna i chowając je do kieszeni. Kto wie, może się jeszcze przydadzą. Po cichu liczyłam, że zadziała na czarnoksiężnika, chociaż nigdy nie wiadomo.

Chwilę nasłuchiwaliśmy czy hałas nie zwrócił czyjejś uwagi. Gdy nie usłyszeliśmy żadnych kroków zamknęliśmy za sobą drzwi i zablokowaliśmy je deskami. Świetnie, pierwszy etap naszej ucieczki przebiegł bez zakłóceń, ale czekało nas trudniejsze zadanie. Nieuzbrojeni i nie znając drogi mieliśmy wydostać się na zewnątrz. I najlepiej gdybyśmy przy tym nie zwrócili na siebie uwagi.

W małej wnęce przy drzwiach stało krzesło i oparty o nie kij. Ben wziął go i zwarzył w dłoniach. Przynajmniej mamy jakąś broń. Fakt, patyk to mała pociecha przeciwko magii, ale jak trafimy na karła, to powinien wystarczyć, a takiemu przywalić… sama radość.

Ruszyliśmy dalej. Był to ten sam korytarz, którym szłam wcześniej z Rambo. Pamiętam, że po drodze minęliśmy kilka zakrętów. Warto byłoby wybrać któryś i sprawdzić co jest na końcu. Może w końcu natrafimy na jakiś podmuch powietrza hulający w korytarzach.

Doszliśmy do jednego z zakrętów gdy przed nami rozległ się jakiś dźwięk. Brzmiało zupełnie jak odgłos kroków. Jak oparzeni wskoczyliśmy do bocznego korytarza, mając przy tym wystarczająco dużo zdrowego rozsądku żeby zachować ciszę. Na paluszkach zaczęliśmy oddalać się od wejścia, a kroki stawały się coraz dalsze. Miejmy nadzieję, że owy przechodzeń nie zdecyduje się iść za nami ani do celi. Miałby niezłą niespodziankę, a my nowe kłopoty na głowie i to dość spore.

Po podłożu przebiegło jakieś zwierze. Myślałam, że serce mi stanie. Gdyby nie możliwość wykrycia, zabiłabym parszywca. Wystarczyło mi, że czułam na plecach oddech Morfeusza.

Ben pociągnął mnie gdy przez dłuższy czas stałam w miejscu. Dobrze, że tutaj był, nie wiem ile bym tak tkwiła gdyby mnie nie ruszył. Pewnie aż do Apokalipsy, Ragnaroku, czy innej katastrofy. Ruszyliśmy dalej. W tunelu panowały ciemności. Zresztą nie ma się czemu dziwić, nikt nie marnowałby akumulatora na zwykły korytarz.

Staraliśmy się iść cicho, ale na ziemi walało się wiele kamyków, na które chcąc nie chcąc nadeptywaliśmy. Każde takie gruchnięcie brzmiało jak uderzenie dzwonu. Za każdym razem aż ciarki przebiegały mi po plecach. Jednak najgorsze dopiero miało nadejść, a swój początek miało wraz z potężnym dźwiękiem gwizdka. Echo poszło po korytarzach zwiększane przez ściany i wąskie pomieszczenia. Nie miałam wątpliwości, że nie jest to salwa powitalna dla gościa honorowego.

- Biegnij- Syknęłam na Bena, który też się zatrzymał gdy zaatakowało nas echo.

Wystartowaliśmy jak wystrzeleni z procy. Teraz zachowanie ciszy nie miało dla nas żadnego znaczenia skoro oprawcy już wiedzieli, że ptaszynki uciekły z klatki. W tej chwili liczyło się dla nich tylko znalezienie skowronków i połamanie im skrzydełek, a dla nas, ucieczka. Gotowa byłam walczyć o swój tyłek i nie miałam zamiaru oddawać im choćby jednego piórka ze swojej głowy. Ah, gdybym miała jakiś nóż, ostry kamień, cokolwiek czym mogłabym się zranić i użyć Magii krwi! Wiem, że nie powinnam wykorzystywać do tego niczego poza Athame, ale skoro sztylet zaginął, byłam gotowa zaryzykować. Jak mi się nie uda uciec to i tak zginę, więc niczym nie ryzykuję, a mogę zyskać szansę pokrzyżowania planów Morfeuszowi.

Nasze zniknięcie zostało zauważone, więc nie było sensu w dalszym ukrywaniu swojej aury. Uwolniłam ją jednocześnie zaczynając mamrotać zaklęcie. Chciałam wysłać do James’a Zwiastuna, który by go tu naprowadził. Jeżeli dobrze dobiorę słowa, to wiadomość dotrze do niego i wracając do mnie wskaże mu właściwy kierunek. Taki efekt bumerangu.

Gdy skończyłam nad moją głową zamajaczyła imitacja papierowego samolocika z wiadomością na skrzydłach. Nie był materialny, ale przez pewien czas mógł udawać ciało stałe. Przynajmniej ma się takie wrażenie gdy trzyma się Zwiastuna w dłoniach. Drugim plusem jest to, że nie korzysta on z magii czarownika tylko otoczenia i gdyby coś mi się stało to i tak dotrze on do adresata.

Bogowie, James błagam, bądź gdzieś blisko!

Korytarz ciągnął się i ciągnął. Przebiegliśmy szmat drogi, a nadal nie było czuć ruchów powietrza. Nie wróżyło to dobrze. Kierowaliśmy się niewłaściwą drogą i być może zagłębialiśmy się w skałę. Jednak miejsce, do którego przybyliśmy nie było pustą naturalną grotą. Mogę szczerze powiedzieć, że jej wystrój nie przypadł mi do gustu. Na suficie paliła się jedna lampa oświetlając część pomieszczenia, kryjąc ściany w mroku. Od czasu do czasu było tylko widać niewielki połysk, najpewniej z broni powieszonej na hakach. Na ziemi leżały stosy książek, bandaży i strzępków materiałów. Niektóre z nich miały miejscami rdzawy kolor. Na samym środku stał wyrzeźbiony ołtarz… a przynajmniej prostokąt z litej skały mi się z nim kojarzył, bo raczej prawdziwe ołtarze nie mają przymocowanych do krawędzi ciężkich kajdan, prawda? Wokół unosił się smród spalonego ciała. Obrzydlistwo. Miałam wrażenie, że żołądek podjechał mi do gardła i chciał wyjść. Miałam tylko nadzieję, że woń pochodzi z porozstawianych wszędzie flakoników, a nie z bardziej oczywistego źródła.

- No, no, no. Czyżbyś podjęła już decyzję?- Z jednego z niewidocznych w mroku kątów wyłonił się Morfeusz. W ręku trzymał jakąś książkę. Ciekawe jak on czytał pozbawiony choćby odrobiny światła.

- Chyba się nie zgodzę. Nie odpowiadają mi warunki umowy.- Odpowiedziałam jednocześnie rozglądając się za jakąś bronią. Kurde, czymkolwiek co zdołałoby przeciąć skórę! Jak na złość jedyne potencjalne bronie wisiały na ścianach.

- Jedyne co powinno cię interesować to szybkie zakończenie życia, reszta jest nieważna.- Położył książkę na jednym ze stosów i spojrzał na Bena.- A i jest z nami też drugi gość. Mniej ważny, ale mogę zapewnić, że równie przydatny. Nie musisz się niczym martwić, umierać będziesz powoli, ale niezbyt boleśnie. Przynajmniej w porównaniu do niej.- Kiwnął głową w moją stronę.

- Wariat…- Mruknął Ben nie odrywając wzroku od Czarnoksiężnika.

- No cóż, skoro sami tutaj przyszliście, wnioskuję, że chcecie to mieć jak najszybciej za sobą…- Zaśmiał się z własnego żartu. Chciałam mu odpyskować, tak jak mam w zwyczaju, ale nagle moje ciało zdrętwiało, a gardło się ścisnęło. Nie mogłam się ruszać. To chyba tyle jeżeli chodzi o rewanż.- Może zaprezentuję ci Alexandro ołtarz przygotowany specjalnie dla ciebie.- Wskazał na kamienny blok po środku. Wiedziałam, że to ołtarz. Już się nie mogę doczekać aż go wypróbuję.- A ty usiądziesz sobie na tamtym krześle.- Wskazał w dalszy róg pomieszczenia gdzie wykuto w skale siedzenie z oparciami. Ładne mi krzesło…- Będziecie musieli chwilę zaczekać, bo nie spodziewałem się was tak szybko i nie zdążyłem przygotować wszystkich narzędzi. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.

- Spokojnie, nagrabiłeś sobie już wcześniej.- Odpowiedziałam mając na myśli ciała zabitych czarowników.

Co teraz, do cholery robić? Nie chcę żeby mu się udało, a jeszcze bardziej nie chcę umierać. Jestem zdecydowanie na to za młoda. Tak na marginesie, za sto lat tez będę za młoda na to. Umieranie nie jest dla mnie.

- Ty czarowniku usiądziesz sobie teraz. Chciałbym porozmawiać z twoją koleżanką.- Powiedział. Wymamrotał kilka słów i Ben posłusznie ruszył w stronę wyrzeźbionego fotela. Po drodze zachwiał się gdy spróbował sprzeciwić się nakazowi. Oczywiście bezskutecznie.- Teraz może powtórzysz mi swoją odpowiedz? Chciałbym ją usłyszeć jeszcze raz.

- Spieprzaj- Odparłam zajęta rozmyślaniem nad jakimś planem ucieczki.

Morfeusz nie unieruchomił rąk Ben, więc mógłby on wyciągnąć martwe włókno z kieszeni gdy ja ściągnęłabym na siebie uwagę. Tylko, czy Ben o tym pomyśli? Wydawał się kumatym gościem, a teraz nawet nikt nie zwraca na niego uwagi… Może gdybym zachwiała koncentrację Czarnoksiężnika uwolniłby swoje nogi?

Spojrzałam pod nogi starając się żeby to wyglądało naturalnie, jakbym nie chciała zwracać na siebie zbytniej uwagi. W tam samym czasie rozejrzałam się za potencjalną bronią. Dużo wysiłku wymagało od mnie utrzymanie emocji na wodzy, gdy niecały metr od siebie zauważyłam nóż. Wprawdzie odrobinę zardzewiały, ale w końcu było tutaj coś czym mogłabym się bronić! Pal licho zasady, byłam gotowa przeciąć sobie skórę tym paskudztwem byleby się stąd wydostać.

- Masz bardzo nieładny język, kobiecie nie przystoi przeklinać.

- A mężczyźnie grozić kobiecie.- Odparłam robiąc drobny krok w stronę noża. Patrzyłam mu przy tym w oczy żeby nie zauważył do czego podążałam. Jak zauważy, to mogiła.

- Ani pyskować.- Dokończył.

Odwrócił się w stronę Bena i podszedł w jego stronę kilka kroków… Chwila, czyżby zapomniał rzucić na mnie zaklęcie unieruchamiające? Nawet nie zablokował mojej magii. Punkt dla drużyny Alex.

Wykorzystałam chwilę gdy zajmował się Benem by cichaczem podejść do noża. Wzięłam go do zdrowej ręki i chowając ostrza za plecy wróciłam na stare miejsce. Morfeusz zdawał się być teraz tak pochłonięty czarownikiem, jak wcześniej mną.

- Ciekawy z ciebie osobnik.- Mówił.- Mam na myśli twoją aurę. Jesteś mieszańcem, prawda?

Przejechałam kciukiem po ostrzu. Cholera, dość tępe i w dodatku pokryte rdzą, ale czego się nie robi żeby przeżyć. Podwinęłam rękaw prawej ręki i zaraz nad nadgarstkiem przyłożyłam stal do ręki. Zaboli. Oj, i to mocno. Nacisnęłam i jednym szybkim ruchem przecięłam skórę. Krew spłynęłam mi po ręce. Teraz nadeszła właściwa pora na rewanż.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • wolfie 25.05.2015
    Świetny rozdział, z fenomenalnym zakończeniem. A cytat "(...) patyk to mała pociecha przeciwko magii, ale jak trafimy na karła, to powinien wystarczyć, a takiemu przywalić… sama radość." totalnie mnie rozbawił. Dobrze prowadzisz narrację. Nie nam się do czego doczepić. Piątka :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania